Kim są nadludzie?

Czy nietzscheański Ubermensch ma coś wspólnego z chrześcijaństwem? A czy można chociaż zobaczyć w chrześcijaństwie pewne podobieństwa? - Zobaczmy. Pytania o człowieka, pytania o istotę człowieczeństwa należą do podstawowych.

Po co komu etyka?

Czym jest etyka i moralność? Czy zastanawiamy się nad tym na co dzień, czy postępujemy etycznie? Właściwe po co moralnością mamy się przejmować, albo jakimś zbiorem zasad etycznych?

Wojna cywilizacji według Samuela Huntingtona

Jak żywa jest pamięć zbiorowa? Huntington stawia tezę, że w XXI w. wojna między różnymi cywilizacjami zajmie miejsce dziewiętnastowiecznych wojen narodowych i dwudziestowiecznych wojen między ideologiami.

Dlaczego kult Maryi wywołuje u niektórych taki sprzeciw?

Kult Maryi jest zjawiskiem szczególnym i niezwykłym w Kościele Rzymsko-Katolickim. Obecny kształt tego kultu zawdzięczamy tradycji, pobożności ludowej, dyskusjom teologów i soborom. Dlaczego kult Maryi jest dla wielu chrześcijan kontrowersyjny?

Ks. Nikos Skuras: "oczywiście, oczywiście..."

Ks. Nikos - zawsze mówi o tym że Jezus Cię kocha z twoimi grzechami, i przyjmuje zawsze do Swego Serca. Ale używa mocnych słów i dla wielu jest kontrowersyjny. Jak atomowa bomba

Inżynieria zniewolenia

"Jeśli diabeł jest obecny w naszej historii to jest nim zasada władzy" - Mikhail Bakunin. Czym jest inżynieria społeczna? Mało kto wie, że inżynieria społeczna jest opartą na nauce sztuką nakłaniania innych ludzi do spełniania życzeń i oczekiwań rządzących.

Adama Doboszyńskiego Modlitwa o Wielką Polskę

Autorem modlitwy jest Adam Doboszyński - wybitny Polak, brutalnie zamordowany przez komunistów. Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy Świętej Jedyny, Panie Jezu Chryste i Ty, Najświętsza Panno Kalwaryjska z cudownego obrazu, raczcie wejrzeć na szczerość dusz naszych i na czystość dążenia naszego...

Liberalizm – definicja bestii

W encyklice Pascendi Dominis Gregis papież Pius X napisał, iż „największa i najbliższą przyczyną modernizmu jest bez wątpienia pewnego rodzaju wypaczenie umysłu”...

środa, 29 marca 2017

Trzecia Opcja dla Brexitu

     Foto: AFP/GETTY

Wielka Brytania rozpoczęła procedurę wyjścia państwa z Unii Europejskiej. Brexit, który do tej pory był groźbą, teraz przekształcił się w postępowanie rozwodowe. Uruchomienie Artykułu 50. Traktatu Lizbońskiego, który precyzuje procedury opuszczenia UE, oznacza początek długotrwałej,  zaplanowanej na dwa lata negocjacji (z możliwością przedłużenia o kolejne dwa).

Tymczasem szkocki parlament przyjął we wtorek uchwałę opowiadającą się za zachowaniem członkostwa Szkocji we wspólnym rynku Unii Europejskiej nawet po wyjściu Wielkiej Brytanii ze Wspólnoty. Oznacza to też zakończenie unii między Szkocją a pozostałymi krajami Zjednoczonego Królestwa. Wniosek poparło 86 posłów, 36 było przeciw. Aby takie referendum było wiążące musi uzyskać akceptację rządu w Londynie. Theresa May zareagowała odmową przeprowadzenia Indyref2, czyli drugiego referendum niepodległościowego w Szkocji przed zakończeniem rozmów brexitowych między Wielką Brytanią a Unią Europejską tłumacząc to osłabieniem pozycji negocjacyjnej z Brukselą.

Wydaje się jednak nieprawdopodobne, aby Londyn zechciał kolejny raz złamać reguły demokratyczne blokując Edynburg na dłuższą metę. Chociaż kto wie, bo widać, że łamanie demokracji weszło Anglikom w krew. Już samo rozpoczęcie Brexitu było złamaniem demokracji, gdyż referendum w którym zwolennicy opuszczenia UE uzyskali niewielką przewagę, to jednak w skali całego państwa był remis 2:2. To jednak nie powstrzymało Theresy May w oświadczeniu: "Brexit znaczy Brexit" i rozpoczęciu go w wersji hard.

I mimo że pytanie referendalne nie dotyczyło uczestnictwa Wielkiej Brytanii w Europejskim Obszarze Gospodarczym (ang. European Economic Area, EEA), a jedynie członkostwa w Unii Europejskiej, to konserwatyści mający przewagę w Izbie Gmin zdecydowali się również na opuszczenie Wspólnego Rynku.

Perspektywa opuszczenia obydwu podmiotów (UE i EEA) jest dla Szkocji wysoce niekorzystna z ekonomicznego punktu widzenia, więc odżył pomysł recesji z Anglią, co ma się zakończyć referendum niepodległościowym, a w razie jego wygrania przez zwolenników Yes - odzyskania przez Szkocję niepodległości, wraz ze zwrotem bajecznych bogactw naturalnych w postaci złóż ropy naftowej i gazu ziemnego.

Wcześniej pani Sturgeon powiedziała, że ​​interesy Szkocji zostaną naruszone przez utratę dostępu do jednolitego rynku i argumentowała, że wyborcy szkoccy, którzy poparli pozostanie w Unii Europejskiej 62% - 38% - zasługują na wybór pomiędzy "Twardym Brexitem" a staniem się niezależnym krajem.

Pycha kroczy przed upadkiem i widać wyraźnie, że Theresa May ciągnie Anglię i całą Wielką Brytanię w przepaść.

Nicola Surgeon zapowiedziała, iż po świętach wielkanocnych przedstawi scenariusz rozwodowy z Anglią bez oglądania się na pomruki Londynu. Szkoci mają nadzieję na pozytywną reakcję Brukseli, czyli zapowiedź pozostania Szkocji w UE po uzyskaniu przez ten kraj, w tej chwili związkowy, całkowitej niepodległości.

Scenariusz rozbicia Wielkiej Brytanii jest de facto dla wszystkich niekorzystny, daleko bardziej niż opuszczenie Unii Europejskiej przez wszystkie kraje związkowe WB. Dlatego dziwi, że prawie bez echa przeszedł pomysł Gordona Browna, byłego premiera WB, który zaproponował "Trzecią Opcję".

Gordon Brown nazwał "Trzecią Opcją" przyszłość Szkocji, która miała by pozostać krajem federacyjnym w Zjednoczonym Królestwie, ale bez opuszczania przez Edynburg Unii Europejskiej, czego chce Anglia i Walia.

Miało by to opierać się na jeszcze większej niż dotąd autonomii Szkocji i większych uprawnieniach przeniesionych do Holyrood po Brexicie.

Były premier zasugerował, aby Holyrood otrzymał uprawnienie do ustalania stawek VAT i podpisywania międzynarodowych traktatów. To zagwarantowało by niezależnej Szkocji dostęp do Europejskiego Obszaru Gospodarczego z utrzymaniem dostępu do "brytyjskiego jednolitego rynku".

Banki Szkocji emitują swoją walutę, dlatego zaproponował, aby Bank of England stał się również centralnym bankiem nie tylko w Anglii, ale i w Szkocji, Walii i Irlandii Północnej. Nicola Sturgeon opowiadała się dotąd za jak najszybszym przyjęciem przez Szkocję Euro.

Brown przekonywał, że potrzebna jest nowa forma federalizmu w ramach UK, aby zjednoczyć kraj i uniknąć lat "gorzkiego podziału".

Rzeczywistość post-Brexitowa zburzy dotychczasowe status quo, co wymusza aby na nowo zmierzyć się z rzeczywistością. co wymaga przekazania z Brukseli do Parlamentu Szkocji, Zgromadzenia Walijskiego i pozostałych regionów odpowiednich uprawnień.

"Trzecia Opcja" ma też ten walor, że wytrąca argumenty szkockim nacjonalistom z SNP (mających większość w szkockim parlamencie i tworzącym rząd) i daje nadzieję na utrzymanie jedności państwa brytyjskiego.

Tylko, czy Theresa May i jej konserwatywni posłowie jajogłowi będą mieli wystarczająco dużo wyobraźni i patriotycznego wyczucia?

Miejmy nadzieję, że argumentów dostarczą im brukselscy urzędnicy i politycy z krajów Unii Europejskiej dający zdecydowaną odpowiedź na "Twardy Brexit" - twarde negocjacje sprowadzające się do tego, że każda nowa umowa Wielkiej Brytanii z Unią Europejską i Wspólnym Rynkiem będzie dużo gorsza od obecnych regulacji. Zaś prawdziwy zimny prysznic zarozumiałym Angolom może zapewnić właściwie jedno: oficjalne potwierdzenie przez Brukselę natychmiastowego przyjęcia Szkocji do UE bez żadnych okresów akcesyjnych.


żródło: http://www.bbc.co.uk/news/uk-scotland-scotland-politics-39309133

Przyjmujmy uchodźców i imigrantów!


Powiem szczerze, zupełnie nie rozumiem dlaczego Polska nie miałaby przyjmować obywateli innych państw, zwłaszcza tych, w których toczą się konflikty zbrojne, a ludzie stamtąd uciekają ratując życie.

Czy Polska postępuje rozsądnie odmawiając przyjęcia uchodźców z krajów muzułmańskich objętych wojną?

Angela Merkel wypowiedziała się niedawno przeciwko ustaleniu górnego pułapu liczby imigrantów, których mogą przyjąć Niemcy. Takiego limitu domagała się m. in. współrządząca bawarska CSU. Kanclerz wyjaśniła, że "nie może obiecywać czegoś, co po trzech tygodniach może stać się nieaktualne". Nie zgodziła się z opinią, że rząd pomaga uchodźcom kosztem własnych obywateli. Zaś wpływ nowych pracowników dla gospodarki Niemiec jest nie do przecenienia. Jak to możliwe, że niemieckie władze, mimo terrorystycznego zagrożenia nadal chcą przyjmować u siebie uchodźców i imigrantów? - To powinno dać do myślenia przeciwnikom przyjmowania uchodźców przez Polskę.

Papież Franciszek apelował o pomoc uchodźcom: W obliczu tragedii kilkudziesięciu tysięcy uchodźców, którzy uciekają przed śmiercią na wojnie czy z głodu, i kierują się ku nadziei życia, Ewangelia wzywa nas, abyśmy okazali bliskość najmniejszym i opuszczonym, abyśmy dali im konkretną nadzieję, byśmy nie mówili tylko: „odwagi, bądźcie cierpliwi!”

I dalej: Dlatego w perspektywie Jubileuszu Miłosierdzia apeluję do parafii, wspólnot zakonnych, klasztorów i sanktuariów w całej Europie, aby dały konkretne świadectwo Ewangelii i udzieliły gościny jednej rodzinie uchodźców. Będzie to konkretny gest w ramach przygotowań do Roku Świętego. (...) Zwracam się do moich braci biskupów w Europie, prawdziwych pasterzy, aby poparli ten mój apel w swoich diecezjach, pamiętając, że miłosierdzie jest drugim imieniem miłości.
/źródło: http://www.fronda.pl/blogi/poznacie-prawde-a-prawda-was-wyzwoli-j-832/uchodzcy-czy-imigranci-oraz-o-co-tak-naprawde-zaapelowal-papiez,43363.html

Każdy uchodźca, który – jak sama nazwa wskakuje – uchodzi z życiem przed wojną, prześladowaniami etc. musi być przyjęty, otrzymać minimum do przeżycia. Z kolei imigrant powinien okazać należytą wdzięczność, przyjąć to, co mu się ofiarowuje, bez postawy roszczeniowej.

„Uchodźcą jest osoba, która żywi uzasadnioną obawę przed prześladowaniem z powodu swojej rasy, religii, narodowości, przynależności do określonej grupy społecznej lub poglądów politycznych, znajduje się poza terytorium kraju, którego jest obywatelem i – z powodu tych obaw – nie chce lub nie może do tego kraju powrócić”. - Taką definicję uchodźcy zawarto w Konwencji dotyczącej statusu uchodźców podpisanej w Genewie z 1951 r. Wraz z Protokołem Nowojorskim do niej z 1967 r. stanowi ona fundament międzynarodowej ochrony uchodźców.

W Konwencji umieszczono też zasadę, że uchodźcy nie wolno zawrócić do kraju pochodzenia, jeśli groziłoby mu tam niebezpieczeństwo prześladowania. Wszystkie państwa UE są sygnatariuszami Konwencji i Protokołu, odnośniki do niej znajdują się w Karcie Praw Podstawowych UE - przez co jest włączona bezpośrednio do prawa wspólnotowego. Ofiary wojny i konfliktu zbrojnego chronione są przez Konwencję Genewską z 1949 r. Sprawami uchodźców  zajmuje się ponadto UNHCR - Biuro Wysokiego Przedstawiciela Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców. Każde państwo dodatkowo reguluje swoimi przepisami kwestie uchodźców i procedur przyznawania im azylu.

Imigrant albo migrant to osoba, która opuszcza swój kraj po to by poprawić jakość swojego życia - w celu znalezienia lepszej pracy, szkoły albo by dołączyć do członków rodziny. Migranci nie uciekają przed wojną i prześladowaniem, do swojego kraju mogą bezpiecznie wrócić, a władze państwa z którego pochodzą zapewniają im ochronę prawną. Imigrantami określa się ich nawet wtedy, jeżeli przyczyną wyjazdu była skrajna bieda, powodująca fizyczny przymus wyjazdu.

Obydwie grupy: imigrantów i uchodźców łączy jedno: chęć przyjazdu do Polski, aby tu żyć i pracować. - To ważne zastrzeżenie. Bo Polska, udzielając takim osobom pomocy powinna być zainteresowana, aby zostały one u nas na stałe.

Moim zdaniem należy uchodźców i emigrantów przyjmować, ale trzeba to robić mądrze.

Na marginesie chciałbym zaznaczyć, że uchodźcami nie nazywam ludzi, którzy chcą mieszkać i pracować w Polsce, mając polskie korzenie. W takim przypadku nie powinno się mówić o naturalizacji, ale o potwierdzeniu przynależności do Narodu Polskiego. Czyli stwierdzenie bycia Polakiem, na podstawie posiadania przodków, którzy byli Polakami, tzn. mieli polskie obywatelstwo, lub mieszkali kiedyś na obszarze Rzeczpospolitej i posługiwali się językiem polskim. Co powinno zakończyć się wystawieniem paszportu i dowodu osobistego. Z przykrością trzeba stwierdzić, że większość takich osób natychmiast z Polski wyjedzie do krajów UE, gdzie znajdą lepsze warunki do życia, ale jako Polacy muszą mieć takie same prawa jak pozostali Polacy.

Wczoraj stacja TVN24 wyemitowała reportaż o Ukraince z dziećmi, która otrzymała nakaz opuszczenia kraju. Pochodzą z Mariupola, skąd uciekli gdy Rosjanie zaczęli ostrzał artyleryjski i rakietowy tego miasta. Kiedy pociski zaczęły eksplodować blisko ich domu, zabrali podręczne rzeczy i wyjechali. Kobieta ma polskie korzenie: jej babka była Polką. Postępowanie urzędu emigracyjnego jest haniebne; trudno nazwać to inaczej. Przypadków odmowy stałego pobytu dla obywateli Ukrainy jest dużo więcej, co nagłaśniają media:


Wróćmy jednak do początku, czyli kwestii przyjmowania emigrantów, bądź uchodźców z państw afrykańskich i Bliskiego Wschodu. Polska, aby mogła się dynamicznie rozwijać gospodarczo i cywilizacyjnie potrzebuje nowych obywateli, którzy zechcą w Kraju nad Wisłą zamieszkać na stałe i tu pracować, uczyć się, zakładać firmy i wychowywać dzieci - jednym słowem swoje plany życiowe będą chcieli związać z Polską.

Polska gospodarka już dzisiaj potrzebuje rąk do pracy i mogła by przyjąć kolejny milion emigrantów z Ukrainy. Jednak to ciągle mało, dlatego potrzebni są emigranci z krajów muzułmańskich. Ale nie tylko, mogli by to być też Azjaci z Wietnamu czy Chin.

Dla tych ludzi, aby zechcieli tu przyjechać i na stałe zostać, należałoby stworzyć odpowiednie warunki aby ich do tego zachęcić. W pierwszej kolejności należało by wybudować odpowiednią ilość mieszkań i przygotować kwoty bezzwrotnych pożyczek na zagospodarowanie, oraz zapewnić zasiłki na życie, przynajmniej na dwa lata, aby w tym czasie mogli znaleźć pracę i nauczyć się języka.

Myślę, że taki duży kraj jak Polska nie powinien mieć większych problemów finansowych z odpowiednim programem. Przy milionie osób nowo- przyjezdnych w ciągu dwóch lat, z ekonomicznego punktu widzenia nie powinno być to zbyt dużym obciążeniem dla budżetu; mając na uwadze, że taka inwestycja w bardzo krótkim czasie zaprocentowała by dużym wzrostem gospodarczym i skokiem cywilizacyjnym. O zabezpieczeniu emerytalnym obecnych i przyszłych emerytów nie wspominając, ze względów oczywistych. Pisałem o tym tu: https://1do10.blogspot.com/2017/01/nowi-obywatele-polski-potrzebni-na-gwat.html

Bo, nie oszukujmy się, program 500+ jest krokiem we właściwym kierunku, z całą pewnością przyczynia się do dzietności i zwiększenia populacji; jednak jest to kropla w morzu.

Powstaje luka, którą załatać mogą tylko emigranci z innych krajów. Naturalną rzeczą są przyjezdni z państw ościennych, jak Ukraina i Białoruś. Są nam najbliżsi kulturowo, mentalnie, cywilizacyjnie i mają odpowiednie wykształcenie oraz kwalifikacje, często na bardzo wysokim poziomie. Tyle, że polska gospodarka potrzebuje fachowców z konkretnym wykształceniem i doświadczeniem zawodowym. Tacy powinni być "zagospodarowani" w pierwszej kolejności. Program punktowy taki jaki funkcjonuje np. w Australii niech tu będzie przykładem.

Tacy przesiedleńcy powinni uzyskać prawo stałego pobytu na terytorium RP i pozwolenie o pracę, a po przepracowaniu kolejnych pięciu lat, bez żadnej przerwy, możliwość ubiegania się o polskie obywatelstwo, poprzedzone zdaniem odpowiednich egzaminów z zakresu znajomości polskiego języka oraz wiedzy o społeczeństwie.

Niestety emigracja fachowców z takich krajów jak Białoruś i Ukraina jest bardzo ograniczona, dlatego powinniśmy się cieszyć z każdego nowego obywatela, który chce być naturalizowany.

Obecnie pomoc państwa udzielana imigrantom obejmuje  zakwaterowane i pomoc socjalną w ośrodku dla cudzoziemców ubiegających się o nadanie statusu uchodźcy. Mogą też korzystać z systemu tzw. prywatnego zakwaterowania i pobierać pomoc socjalną poza ośrodkiem. Pomoc udzielana w ośrodku obejmuje: całodzienne wyżywienie, kieszonkowe, naukę języka polskiego, pomoce dydaktyczne dla dzieci, pokrycie kosztów zajęć pozalekcyjnych, jednorazową pomoc finansową na zakup odzieży i obuwia. Pomoc udzielana poza ośrodkiem polega na wypłacie świadczenia pieniężnego na pokrycie we własnym zakresie kosztów pobytu i zakwaterowania w Polsce. Oprócz gwarantowanej przez Urząd do Spraw Cudzoziemców opieki socjalnej, cudzoziemcom w okresie trwania procedury w sprawie nadania statusu uchodźcy Urząd
zapewnia również opiekę medyczną. Powyższe zestawienie pokazuje jak bardzo uboga i niewystarczająca jest ta "pomoc".

Nie tylko emigranci chcący zamieszkać w Polsce potrzebują mieszkań, ale i sami Polacy. Na dzień dzisiejszy obywatele polscy powinni otrzymać milion mieszkań. Drugie tyle - emigranci. Dwa miliony mieszkań, setki tysięcy miejsca pracy, bez nadmiernych nakładów budżetowych. Czy to możliwe? Tak! Już pobieżne wyliczenia pokazują, że cena ich wybudowania będzie oscylować w granicach 2.000 do 2.400 zł za 1m2. Można wyliczyć, że koszt budowy to 120 do 144 mld zł. Dodatkowo należy założyć, że koszty wyposażenia tych mieszkań to minimum dalsze 30 do 40 mld zł. Przypomnijmy, że plany tegorocznego budżetu zakładają dochody państwa w wysokości 324,1 mld zł, wydatki - 383,4 mld zł, a deficyt krajowy ma być nie większy niż 59,3 mld zł. Licząc łącznie z budżetem środków europejskich deficyt wzrośnie do 69,8 mld zł. - /źródło: http://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/budzet-2017-rzad-szydlo-500-sciagalnosc,186,0,2162362.html

Istnieje ciekawa propozycja finansowa dla takiego programu mieszkaniowego. Zakładając, że projekt można wykonać w ciągu 5 lat (200 tyś mieszkań rocznie) to powinien on skutkować około 3% zwiększeniem PKB przez 5 lat. Tak więc zamiast powolnego wzrostu około 1% polska gospodarka mogłaby rosnąć w tempie minimum 4%, co dodatkowo mogłoby spowodować duży spadek bezrobocia oraz rozwiązanie przynajmniej częściowo obecnych problemów budżetowych. Środki finansowe powinny bez problemu znaleźć się na rynku, ponieważ inwestycja ta zapewnia około 5% roczną stałą i bardzo pewną (gwarantowaną przez rząd) stopę zwrotu co obecnie byłoby atrakcyjną ofertą. Dalej tutaj: https://www.plpi.pl/gazeta/view/id/53

Nie przeczę, że problemem są emigranci muzułmańscy. Społeczeństwo obawia się zakamuflowanych terrorystów bądź tych, którzy zradykalizują się. Nikt nie chce zamachów terrorystycznych, co jest zrozumiałe. Tyle, że to jest przysłowiowe wylewanie dziecka z kąpielą.

Jest jednak na to sposób: przyjmujemy uchodźczynie arabskie w wieku lat 16-29, same.
Dzieci 0-16 lat, samotne, najchętniej całkowite sieroty, ewentualnie z matką (tylko) w wieku do 30 lat. Wszyscy mają obowiązek przyjęcia obywatelstwa polskiego PO okresie nauki języka, pójściu do szkół specjalnych i zdaniu egzaminów z języka polskiego, historii, matematyki, fizyki i religii chrześcijańskiej, oraz po przejściu na katolicyzm. W ośrodkach dla uchodźców w Polsce podstawowe danie to wieprzowina oraz kaszanka. Do tego przymusowe podpisanie deklaracji, że najmniejsze naruszenie prawa będzie skutkowało natychmiastową deportacją. Oraz, że będą tu mieszkać i pracować co najmniej pięć lat.

Przepisy nie powinny uwzględniać łączenia rodzin, czyli sprowadzenia do kraju "taty", który gdzieś tam został.

Myślę, że to powinno przekonać sceptyków w kwestii przyjmowania uchodźców i emigrantów ekonomicznych. Zaś jedno powinno być jasne: Polska powinna mieć głos decydujący w kwestiach imigracyjnych, to znaczy kogo, ilu, i na jakich warunkach przyjmować.

- Ale przyjmować!


sobota, 25 marca 2017

UE, Brexit i Polacy



Tytuł jest roboczy, ale jaki inny mógłby być w takiej sytuacji? Prezydent Duda po podpisaniu Deklaracji Rzymskiej oświadczył: "Polska w Unii Europejskiej ma prawo walczyć o swoje, każdy rozsądny kraj walczy o swoje". Co to oznacza w praktyce okaże się zapewne już wkrótce, gdy dojdzie do negocjacji Komisji Europejskiej z Wielką Brytanią opuszczającą UE.

Deklaracja Rzymska jest pierwszym krokiem do tego, aby odnowić jedność UE; sobotnie uroczystości są w cieniu decyzji Wielkiej Brytanii – powiedziała premier Beata Szydło podczas sobotniej konferencji prasowej w Rzymie. – To nie jest Deklaracja, która dokonuje przełomu w UE. Bardziej chodziło o to, żeby pokazać gest, że Europa jest razem, chce być razem – dodała. Jak zaznaczyła szefowa polskiego rządu, ten „jasny sygnał” dla Europejczyków był potrzebny, mimo różnic zdań dotyczących przyszłości Unii. Jak jednak rozumieć tą deklarowaną jedność wyłamującą się z tej jedności Polską - chcącą negocjować na własną rękę Brexit i gwarancje praw Polaków do życia i pracy w Wielkiej Brytanii?

Chodzi też o sytuację, gdy ni z tego ni z owego Jarosław Kaczyński spotkał się z Theresą May w Londynie po to by porozmawiać o tym co się stanie z Polakami po Brexicie. Niestety odnoszę wrażenie, że Prezes nie wie czego Polacy mieszkający w UK oczekują po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE. Nie można było tego się dowiedzieć po oświadczeniu jakie złożył Jarosław Kaczyński po spotkaniu z brytyjską Prime Minister. W takiej sytuacji oprócz spekulacji rodzą się też obawy, czy oczekiwania Polaków w UK i starania polskich władz w tej kwestii są tożsame? A także, czy polscy emigranci na wyspach nie zostaną użyci do rozgrywek politycznych przez polski rząd. Bo to, że zostaną użyci jako karta przetargowa między Londynem a Brukselą jest oczywiste.

Co do oczekiwań Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii, to rzecz sprowadza się do zagwarantowania im praw nabytych. Innymi słowy, żeby Polacy, jak i inni przybysze z krajów Unii Europejskiej, po zakończeniu negocjacji nadal byli traktowani tak samo jak Brytyjczycy. Albo jeszcze prościej, aby prawo nie zaczęło działać wstecz. A nie jest to niestety takie oczywiste.

Pewne jest też i to, że nikt nie będzie Polaków, Portugalczyków czy Słowaków stamtąd wyrzucał siłą, ale przyszła rzeczywistość może być na tyle inna i trudniejsza od tej obecnej, że ci sami wyjadą. Raczej nie wrócą do krajów pochodzenia, ale przeniosą się gdzieś dalej, gdzie będzie normalnie. Już dzisiaj zaobserwować można wzmożone wyjazdy Polaków z UK na stałe do Kanady, Norwegii, czy Australii.

Z równym traktowaniem emigrantów z UE przez brytyjski rząd, a właściwie przez brytyjskie przepisy sprawa nie jest prosta. Z prostego powodu: przyjechali tu w różnym okresie i w różnie obowiązujących przepisach. Niektórzy, zaraz po wstąpieniu Polski do UE, inni później, jak jeszcze trzeba było się rejestrować w Home Office i uzyskać WRS, czyli pozwolenie na pracę, który to wymóg w 2011-m roku zniesiono. Bułgarzy i Rumuni przyjechali tu w ciągu ostatnich dwóch lat. Niektórzy Polacy w ciągu ostatniego roku, a wtedy już obowiązywały przepisy wynegocjowane przez Camerona z Tuskiem, które wstrzymały niektóre przywileje socjalne dla nowo przybyłych na siedem lat... Powyższe przykłady nie obejmują wszystkich przypadków i wszystkich sytuacji europejskich emigrantów, ale pokazują złożoność materii w tym zakresie.

Brytyjskie przepisy w przypadku osób tam mieszkających, a nie posiadających brytyjskiego obywatelstwa (nie mylić z posiadaniem brytyjskiego paszportu, bo to nie jest to samo), mówią w takich sytuacjach o rezydenturze. Rezydent, to inaczej osoba, która na stale mieszka w Wielkiej Brytanii. Po pięciu latach takiego ciągłego zamieszkiwania otrzymywało się "automatyczną rezydenturę", co odnotowywano "w papierach", a właściwie w systemie, niekiedy po przejściu specjalnego "testu rezydenta" w Job Center. Jednak, osoby które przyjechały do WB, dajmy na to lat 9 temu były traktowane jako rezydenci od zaraz, co tłumaczono gwarancjami unijnymi w tym zakresie. Powtarzano także, że żadna inna rezydentura nie jest nikomu potrzebna, gdyż jest niejako automatyczna. Niektórzy jednak w dawnych czasach występowali o rezydenturę, czyli oficjalne potwierdzenie tego faktu, na co trzeba było wysłać pięć P60 (rocznych rozliczeń podatkowych) potwierdzających pięć kolejnych lat nieprzerwanej pracy, po czym otrzymywało się tzw. Kartę Rezydenta, czyli plastikowe ID, które tak naprawdę nigdy do niczego nie było potrzebne, oprócz dobrego samopoczucia jego posiadacza. Sprawa odżyła teraz, po rozpoczęciu przygotowań do Brexitu, gdyż wielu zaczęło obawiać się, że ta "automatyczna rezydentura" nie wystarczy i spokój zapewnić może jedynie "rezydentura stała". Nazwa jest niestety myląca, bo wcale nie musi chodzić o dożywotnią rezydenturę, a jedynie odnawialną co 5 lat; która i wtedy może zostać "zcancelowana", gdy ktoś opuści Wielką Brytanię na dłużej (np. gdy na pół roku wyjedzie do Polski, by opiekować się chorym rodzicem).

Kiedy mówimy o prawach rezydentów, takich samych jak prawa Brytyjczyków, musimy mieć świadomość, że prawa są tożsame ze standardami. Innymi słowy do tej pory było przekonanie, że wszystkich, obojętnie skąd pochodzą, jaki kolor skóry mają i jaką religię wyznają, należy traktować tak samo jak rodowitych Brytyjczyków. Przepisy mogą być różnie interpretowane, czego mamy liczne przykłady, bo co urzędnik to różna wykładnia. Na szczęście zawsze jest możliwość odwołania. Standardy można też rozumieć jako niepisane umowy. Przykładem niech będzie definicja działalności gospodarczej w prawie anglosaskim. Tak więc, gdy dwie osoby się spotkają by między sobą coś wymienić, lub jakąś usługę jeden drugiemu wyświadczyć, to mamy do czynienia z dwoma podmiotami gospodarczymi. Rejestracja tego w urzędzie i odprowadzenie podatku jest sprawą wtórną i często marginalną. Zupełnie inaczej niż w Polsce, gdzie najpierw trzeba zarejestrować działalność w urzędzie a nawet odprowadzić podatek VAT za wystawioną fakturę, gdy jeszcze o żadnych zyskach nie może być mowy. Wiele osób z Polski funkcjonuje na zasadzie jednoosobowej działalności gospodarczej, gdzie zyski są wykazywane deklaratywnie jako zero. Tym samym takie osoby mają zapewniony dostęp do świadczeń socjalnych. Co w takich przypadkach po Brexicie?

Obecnie obserwujemy więc wzmożony apetyt na "stałą rezydenturę", zaś załatwianie spraw wydłużyło się z 6-ciu do 9-ciu miesięcy. Jednak samo wystąpienie o rezydenturę nie gwarantuje sukcesu nawet w przypadku kolejnych pięć P60, potwierdzających przepracowanie kolejnych pięciu lat, gdyż wystarczy, że ktoś rozpoczął pracę i nie załatwił WRS-u, gdy on jeszcze obowiązywał. Tłumaczenie urzędu jest takie, że zaczął pobyt nielegalnie i złamał brytyjskie przepisy. W chwili przyjazdu nie było to jednak oczywiste, gdyż nikt z pracodawców żadnego WRS-u nie wymagał, zaś nowo przyjezdny w ogóle nie miał świadomości, że coś takiego musi załatwić. Tak więc, obecnie ok 30% wniosków o rezydenturę kończy się odmową, z różnych przyczyn, często błahych.

Krótko mówiąc, bez znajomości całej złożoności materii trudno mówić o jakichkolwiek poważnych rozmowach na temat zagwarantowania praw Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii. I krótko mówiąc - nie ufałbym Anglikom tak łatwo depczących demokrację swoim "Twardym Brexitem". Tak naprawdę referendum brexitowe zakończyło się remisem 2:2, a nie jak ogłoszono, że zwyciężyło "leave". Wielka Brytania to państwo federacyjne, gdzie każdy z krajów związkowych ma własny rząd, parlament, przepisy prawne, finansowe, edukację, a nawet jego banki emitują własną walutę. To Theresa May upowszechniła hasło "Brexit znaczy Brexit", gdy większość głosujących nie miała nawet świadomości, że opuszczenie Unii Europejskiej jest jednoznaczne z rezygnacją z EEA, czyli European Economic Area. Za "leave" głosowali głownie emeryci i nieroby z angielskiej prowincji, chcący utrzymania swoich przywilejów i przekonanych, że emigranci z Europy Wschodniej te przywileje im zabierają. Te ich przywileje są często tak kuriozalne, że aż żal.

Na przykład emeryci są zawożeni na zakupy specjalnymi busami, oczywiście za darmo (mimo, że mają darmowe karty na przejazdy komunikacją miejską), zaś marzeniem przeciętnej 15-to latki jest jak najszybciej zajść w ciążę i urodzić dziecko, nie ważne z kim, by jako samotna matka z dzieckiem dostać darmowe mieszkanie i takie benefity aby nie musieć pracować, za to móc żyć na przyzwoitym poziomie. Nietrudno też zauważyć ćpunów, którzy nie przepracowali w swoim życiu ani jednego dnia, ale jako ciężko poszkodowani przez los, często inwalidzi mentalni są uprawnieni do bezpłatnych mieszkań i takich zasiłków, że mogą spokojnie żyć bez martwienia się o dzień jutrzejszy. Tak na marginesie: hodowla kilku krzaków marihuany na własne potrzeby nie jest nielegalna, a nadwyżki łatwo sprzedać będącym w większej potrzebie. Opieka lekarska i leki dla przewlekle chorych, małoletnich i o niskich dochodach są darmowe. Każdy musi mieć mieszkanie o odpowiedniej ilości "bedroomów", czyli sypialni, a jak nie jest w stanie zapłacić czynszu to koszty wynajmu pokryje gmina. Nie bez powodu emigranci z Afryki i Bliskiego Wschodu szturmują ciężarówki jadące do UK tunelem pod Kanałem La Manche. To jest raj, o którym we Francji czy w Niemczech mogą tylko pomarzyć.

Z całą pewnością 3,3 miliona obywateli UE, którzy mieszkają w Zjednoczonym Królestwie, odczuje skutki Brexitu. Być może najbardziej ci, którzy zostali oddelegowani do pracy w Wielkiej Brytanii - a jest ich wg wyliczeń 50,893 osoby. Do tego jest spora grupa szukających zatrudnienia: 120 000 osób. Niektórzy mieszkają w UE i pracują w UK - dotyczy to m.in. tych, którzy na co dzień przekraczają granicę między Hiszpanią a Gibraltarem oraz Irlandią i Irlandią Północną. Niepewny jest też los 125 000 studentów w UK pochodzących z krajów europejskich. Szacuje się również, że ok. 15 proc. pracowników naukowych w Wielkiej Brytanii pochodzi z UE. Z drugiej strony patrząc 3 800 Brytyjczyków mieszka i często też pozostaje na utrzymaniu UE. Koszty utrzymania Brytyjczyków przez Unię mogą sięgać aż 7 miliardów euro. 1 800 obywateli Królestwa pracuje w europejskich instytucjach, a kolejne 2000 pobiera unijne emerytury. Jasne więc, że problem emigrantów z UE mieszkających w Wielkiej Brytanii należy widzieć całościowo. Co w tej sytuacji mogą znaczyć zapewnienia Theresy May dla Kaczyńskiego i Szydło odnośnie gwarancji dla Polaków na Wyspach?

Raczej wątpię, że polskie władze, w tym Jarosław Kaczyński mają świadomość jak ma wyglądać gwarancja utrzymania praw nabytych przez emigrantów z Polski. W oczy rzuca się ignorancja, gdy Anglików myli z Brytyjczykami. A Anglia to nie Wielka Brytania, nawet nie United Kingdom, czyli Zjednoczone Królestwo. Za Brexitem była Anglia i Walia; Irlandia Północna i Szkocja głosowały za pozostaniem w Unii Europejskiej. W referendum brexitowym 62% Szkotów opowiedziało się za utrzymaniem członkostwa w Unii Europejskiej. Zbliżony wynik wystąpił także w Irlandii Północnej, gdzie 56% głosów oddano na „remain” tj. pozostanie w UE. Ignorowanie Edynburga przez Londyn już skutkowało zapowiedzią Nicoli Sturgeon, szkockiej premier popartej głosami parlamentu w Edynburgu przeprowadzenia referendum niepodległościowego przed ostatecznym opuszczeniem UE przez Wielką Brytanię - najpóźniej na wiosnę 2019. Wniosek w tej sprawie poparło 86 posłów, 36 było przeciw. Rząd Sturgeon zademonstrował, że bardziej, niż na dobrych relacjach z UK zależy mu na korzyściach gospodarczych płynących z obecności na unijnym rynku. I trudno im się dziwić - w tej sprawie nie decydują sentymenty, tylko chłodny bilans ekonomiczny. Szkoci wolą UE od UK. Nicola Sturgeon już uzyskała ustną obietnicę pozostania Szkocji w Unii Europejskiej po opuszczeniu UE przez Wielką Brytanię. Szkoci chcieli by aby stało się to automatycznie, po uzyskaniu niepodległości. Londyn zaś straszy ich długim okresem akcesyjnym. David Edward, szkocki prawnik i były przewodniczący Trybunału Sprawiedliwości UE w Luksemburgu twierdzi, że, Szkocja zastosuje się do „Scotland Act”, który mówi, że „Szkocja stosuje unijne prawo”. Jeśli nastąpi Brexit, zapis przestanie obowiązywać i musiałby zniknąć, ale możliwe mogłoby to być jedynie w momencie wyrażenia zgody przez szkocki parlament. Jednym słowem podstawy prawne są, tyle że mogą być różnie interpretowane. Można to więc łatwo wykorzystać, nie oglądając się na pomruki Londynu.

Szkocja to dla Komisji Europejskiej najpoważniejszy bat na Londyn w rozmowach na temat Brexitu. Wystarczy zapewnienie, że głos Edynburga będzie wysłuchany i żadne długie okresy akcesyjne nie będą potrzebne, gdyż Szkocja już dziś spełnia warunki przynależności do UE, ba nawet ochoczo korzysta z różnych form unijnych funduszy, nawet ma to zapisane w swoim „Scotland Act”, a Theresa May ze swoim "twardym Brexitem" będzie ugotowana. Pojawiają się głosy, że Warszawa będzie wspierać Londyn w jej rozmowach z UE. Tylko, czy polscy politycy mają świadomość, że broniąc interesów Londynu w negocjacjach z Brukselą będą działać na niekorzyść polskich interesów, które są tożsame z interesami Unii Europejskiej? Czy mają świadomość, że Polacy mieszkający w Irlandii Północnej i Szkocji są za jak najtwardszym stanowiskiem wobec Londynu, bo to paradoksalnie może spowodować łaskawsze spoglądanie na unijnych emigrantów przez brytyjskie władze?

Polacy mieszkający w Szkocji tuż po referendum brexitowym otrzymali pocztą imienne listy od szkockich parlamentarzystów zapewniających ich o tym, że są w tym kraju mile widziani, doceniani za swój wkład w jego rozwój, a ich interesów i praw rząd w Edynburgu będzie bronił w negocjacjach z Londynem i Brukselą. Tymczasem Jarosław Kaczyński nie spotyka się z Nicolą Sturgeon ale z Theresą May, którą większość Brytyjczyków szczerze nienawidzi. Może jeszcze bardziej od Margaret Thatcher, która gdy zmarła to wielu z nich wyległo na ulice świętować. Trzymali transparenty i wznosili okrzyki "potwór zdechł".

Unia bez Wielkiej Brytanii sobie poradzi, Wielka Brytania bez Unii Europejskiej też. Theresa May najbardziej chciałaby aby Anglia, nawet bez Szkocji i Irlandii Północnej stała się kolejnym, 51-m stanem USA. Politycznie i geograficznie to żart, ale ekonomicznie wcale nie. O tym podobno rozmawiała May z Donaldem Trumpem podczas jej niedawnej wizyty w Waszyngtonie. Trudno jednak nie ulec wrażeniu, że są to mrzonki i angielskie rojenia życzeniowe. Z ekonomicznego punktu widzenia patrząc wydaje się to niedorzeczne. Po co szukać kontaktów handlowych daleko, gdy są tuż pod nosem? Chociaż historycznie patrząc nie powinno dziwić zamiłowanie Anglików do dalekich wypraw handlowych. Dlatego też niczym niezwykłym jest zakończenie Jedwabnego Szlaku pod Londynem, gdzie regularnie przyjeżdżają pociągi z chińskimi towarami. Adam Smith był Szkotem i żył w XVIII wieku. Był on głównym twórcą nauki ekonomii. Wydaje się więc, że Szkoci myślą bardziej pragmatycznie od Anglików, których chcą wspierać Polacy w ich negocjacjach rozwodowych z UE.

Polska premier podczas jej ostatniej wizyty w Londynie zapewniła, że będzie jednym z największych sprzymierzeńców Theresy May w negocjacjach z Unią w sprawie Brexitu. Zaapelowała także do liderów państw unijnych o znalezienie kompromisu w dyskusjach z Wielką Brytanią. W zamian za to brytyjska premier zapewniła, że zachowanie praw Polaków i innych obywateli krajów Unii w Wielkiej Brytanii po Brexicie będzie jej głównym priorytetem i liczy na to, że te same prawa będą mogli zachować Brytyjczycy żyjący w Europie. Jednak diabeł tkwi w szczegółach. Najwięcej Brytyjczyków żyjących poza Wielką Brytanią mieszka w Hiszpanii i Grecji, a są to głównie emeryci. Najwięcej emigrantów z UE mieszkających w Wielkiej Brytanii to Polacy i Rumunii, często korzystający z Working Tax Credit, Child Tax Credit, czy Housing Benefit...
Posłowie Partii Konserwatywnej z Theresą May na czele wymyślili sobie, że już teraz, w tym roku Wielka Brytania nie zapłaci składki do UE. I na tym ma polegać też "Hard Brexit". Wielka Brytania jest krajem z jedną z największych składek do unijnego budżetu. Każdego roku do wspólnej kasy wpłaca 12,9 mld funtów (ok. 69 mld zł). Przykładowo Polska wpłaca "zaledwie" 2,5 mld funtów (ok. 13,35 mld zł).

Od negocjatorów unijnych będzie zależało, czy "Twardy Brexit" będzie skutkował pozbawieniem Wielkiej  Brytanii dostępu do jednolitego rynku i do unii celnej UE. Oznaczało by to, że Wielka Brytania zrezygnuje z zasad WTO w handlu z byłymi partnerami z UE.

W zamian Brytyjczycy odzyskają pełną kontrolę nad jej granicami, umożliwi im zawieranie nowych transakcji handlowych, bez oglądania się na unijne regulacje i stosowanie prawa na własnym terytorium bez unijnych priorytetów.

Przywrócenie własnej podmiotowości i prawa do własnych rozwiązań prawnych jak najmniejszym kosztem wydaje się dla Anglików decydujące. I nie miejmy złudzeń - gdy będą zmuszeni poświęcić dla tego obywateli UE żyjących u nich zrobią to bez mrugnięcia okiem. Dlatego tak ważne jest uzyskanie już dzisiaj zapewnienia, że prawa nabyte obywateli UE w Wielkiej Brytanii, oraz prawa Brytyjczyków w UE będą na zasadzie wzajemności rozwiązane w pierwszej kolejności, bez wiązania z innymi negocjacjami np. w sprawie dostępu do EEA i zasad celnych.

Interesy Polski i Wielkiej Brytanii znajdują się dokładnie na przeciwległych biegunach. Theresa May nie chce płacić już teraz unijnej składki, a jak wiemy Polska należy do jednych z największych beneficjentów unijnej pomocy strukturalnej. Najwięcej emigrantów z UE w Wielkiej Brytanii to Polacy. I już obecnie brytyjscy urzędnicy piętrzą problemy przed Polakami starającymi się uzyskać Kartę Rezydenta. Nie tyle więc chodzi o zatrzymanie napływu nowych osób z UE, ale i już zaczęło się utrudnianie życia mieszkającym tu obywatelom UE. Aż strach pomyśleć, że Warszawa dla przedłużenia płacenia unijnej składki przez GB będzie chciała grać kartą polskich emigrantów mieszkających w Wielkiej Brytanii.

Warto było by się więc dowiedzieć jakie będzie czy jest stanowisko Warszawy w poszczególnych sprawach i co konkretnie Polska uważa za warte wsparcia, a co nie?

sobota, 11 marca 2017

Zasady, jakie zasady?


"Nie zgodzę się nigdy na prymat siły nad zasadami. Dla Polski jest oczywiste, że zasadami się nie handluje. Nie ma zgody na to, żeby przewodniczącym RE – kimkolwiek by był – została osoba bez zgody państwa, z którego dana kandydatura pochodzi. To jest kwestia zasad" - mówiła w Brukseli Premier RP Beata Szydło.

Niestety nic to nie dało i mandat przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska został przedłużony na drugą kadencję.

Na zakończenie szczytu premier Beata Szydło odmówiła przyjęcia konkluzji, co doprowadziło do nieprzyjemnej wymiany zdań między szefową polskiego rządu, a liderami kilku państw unijnych. Najostrzej zareagował prezydent Francji Francois Hollande - miał powiedzieć: "Wy macie zasady, my mamy fundusze strukturalne". Polacy poczuli się obrażeni. Czy mieli powody?

Zasady, to inaczej reguły postępowania, które mają podobno obowiązywać wszystkich z danej grupy i w konkretnej sytuacji. I tu jest "pies pogrzebany", bo nie wszyscy jednakowo wartościują określoną sytuację i nie zawsze chcą do danej grupy należeć, chociaż wcześniej chcieli.

Ludzie to nie automaty, więc przed wykonaniem zobowiązania wynikającego z danej zasady zawsze poddają ją wartościowaniu, przede wszystkim czy to się opłaci. Idealiści mogą z tym się nie zgodzić, ale ten brak zgody zabrzmi fałszywie.

Więc jeżeli ktoś myśli, że w polityce obowiązują stałe, nienaruszalne zasady, albo że ludzie kierują się zawsze takimi samymi zasadami - jest w błędzie. Nigdy tak nie było i nie będzie.

Prawda poniekąd jest taka, że zasady są tylko dla naiwnych. Niektórzy to wiedzą, stąd powiedzenie: "przepisy są po to aby je łamać". Ma to swoje uzasadnienie w polskiej rzeczywistości, bo często inaczej się nie da. Np. czy jest sens jechać 40 km/h wśród lasów i pól, tylko dlatego, że "misiaczki" chcą złapać "leszcza na suszarkę"? Trzeba więc zapytać "mobilków", czy ci nie kryją się w krzakach, i jeżeli "jest czysto", to co nam szkodzi dać gaz do dechy?

Wierzyliśmy w zasady i traktaty w '39, ale nasi sojusznicy nie zechcieli "umierać za Gdańsk". Dlaczego? I czy nic to nas nie nauczyło?

Jakie zasady miała na myśli Beata Szydło? - Pewien prawicowy hejter napisał tak: "Według zasad Unii Polska była na koniec w stanie zablokować decyzję Unii, albo przynajmniej ją odroczyć. Wystarczyło to, że premier Szydło nie zaakceptowała i nie podpisała tzw. konkluzji szczytu. Do tej pory musieli ją podpisać wszyscy uczestnicy posiedzenia. Co więc Bruksela wymyśliła? Konkluzję od teraz podpisuje tylko przewodniczący. Czyli Donald Tusk. Jest fajnie? Tak się gra w szachy, gdzie pionek raz może być gońcem a nawet królem".

To jest przykład pokazujący kompletne niezrozumienie jak funkcjonują zasady w polityce i procedury unijne w szczególności. Otóż nigdy nie było takich zasad, że do ważności wyboru Przewodniczącego RE trzeba było akceptować jakieś konkluzje. Kandydatów na to stanowisko wysuwają też frakcje, a nie rząd kraju pochodzenia kandydata.

Donald Tusk od dawna był kandydatem Europejskiej Partii Ludowej. Wcale nie nowym, bo piastował to stanowisko już wcześniej, teraz chodziło tylko o przedłużenie i drugą kadencję.

Niepisaną zasadą było, że na czele Rady Europejskiej powinna stać osoba, która była szefem rządu bądź głową państwa, więc europoseł Jacek Saryusz-Wolski w oczywisty sposób nie spełniał tego wymogu. Dotąd było też tak, że na przewodniczącego tej instytucji wybierano kogoś, kto miał poparcie rządu kraju, z którego pochodzi. Ale to był pewien niepisany zwyczaj, więc teoretycznie było możliwe ominięcie go.

Przy obsadzie najwyższych unijnych stanowisk znaczenie ma też zawsze układ sił między największymi europejskimi partiami politycznymi oraz równowaga między regionami Unii. Tę zasadę PiS próbował zburzyć.

W 2014 r. stanowiska podzielili między siebie chadecy i socjaliści. Chadecka Europejska Partia Ludowa, która wygrała ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego i ostatnio była najsilniej reprezentowana w Radzie Europejskiej (czyli w gronie szefów państw i rządów), dostała stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej (objął je Luksemburczyk Jean-Claude Juncker) oraz szefa Rady Europejskiej (Tusk).

Z kolei socjaliści obsadzili urząd wysokiego przedstawiciela UE do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. Funkcję tę pełni Federica Mogherini - z Włoch. Socjalistą był także szef PE, Martin Schulz – niemiecki polityk, eurodeputowany z ramienia SPD, przewodniczący socjalistów w Parlamencie Europejskim od 17 stycznia 2012 do 18 czerwca 2014 i od 1 lipca 2014 do 17 stycznia 2017.

Ponowny wybór Donalda Tuska wymagał formalnej decyzji przywódców państw UE. Zgodnie z traktatem Rada Europejska wybiera przewodniczącego kwalifikowaną większością głosów. W praktyce dąży się też do konsensusu, ale nie jest on niezbędny i z łatwością może przebić go większość, co tym razem się stało.

Okazało się, że przy wyborze Tuska nie można mówić o łamaniu zasad, czy procedur, bo te były albo zwyczajowe, niepisane lub urojone.

Zatem jeżeli nie o zasady wyboru Tuska chodziło, to o co? - O zasady funkcjonowania UE i Polski w niej. Wybór Przewodniczącego RE był tylko pretekstem.

Więc jeżeli to Kaczyński wymyślił całą intrygę z Jackiem Saryusz-Wolskim, który miał zastąpić Tuska, to nie po to aby spektakularnie przegrać, ale po to by pokazać, że Polska ma inną wizję funkcjonowania UE, widzi potrzebę głębokich reform, ma swoje interesy oraz domaga się większego głosu dla siebie. I ten głos został z pewnością zauważony. Niestety zrobiono to w sposób mało elegancji, coś na kształt chuligana kopiącego w drzwi i próbującego wywrócić stolik z grą. Pytanie jakie się pojawia to, czy teraz będą nas traktować poważnie?

Wszystko wskazuje jednak na to, że nie będą mieli innego wyjścia. Poszedł też jasny sygnał, że Polski rząd nie pozwoli sobie skakać po głowie a połajanki Timmermansa ma tam, gdzie słońce nie dochodzi.

Komuś może się wydawać, że jest zagrożenie dla praworządności w Polsce i w związku z tym trzeba uruchomić specjalne procedury dyscyplinujące, jednak PiS odpowie sprawdzoną i skuteczną metodą: "Nie mamy pańskiego płaszcza, i co nam pan zrobi?"

To, że PiS łamie zasady, nie powinien nikt wątpić. Opozycja i jej ideowe zaplecze w UE robi dokładnie to samo. Zresztą w polityce nigdy nie było zasad i zawsze liczyły się interesy, co doskonale wyraził dwieście lat temu niejaki Henry Temple, członek Izby Gmin: "Wielka Brytania nie ma wiecznych sojuszników, ani wiecznych wrogów; wieczne są tylko interesy Wielkiej Brytanii i obowiązek ich ochrony".

Niewątpliwie Niemcy są hegemonem w UE i twardo bronią swoich interesów. Czy to źle?

I czy uprawna nas to do wyrażenia takiej opinii: "Samotna Polska, w obronie podstawowych wartości cywilizacyjnych – prawdy, uczciwości i sprawiedliwości, stanęła do walki z Molochem, rogatym bóstwem, któremu składano ofiary z dzieci i zdarła zasłony, poza którymi się maskował. Wszyscy wyraźnie zobaczyli, że współczesna Unia Europejska jest pokracznym tworem opartym na kłamstwie, manipulacji i nieliczeniu się ze swoimi członkami. Niby wszyscy o tym wiedzieli, czy tylko podskórnie czuli, lecz dopiero akcja polskiego rządu, która niewątpliwie przejdzie do historii, bo jej reperkusje będą potężne, ujawniła prawdziwe oblicze Unii: niby zjednoczonej Europy, a faktycznie kolejnej Rzeszy Niemieckiej, która po kolei zagarnia słabych i ogłupiałych sąsiadów".

Czy Polska będąc na miejscu Niemiec nie czyniła by tak samo? Szczerze wątpię. Mamy przecież przykład Rzeczpospolitej Obojga Narodów, w której etniczni, wysoko urodzeni Polacy byli obywatelami pierwszej kategorii, pierwszego sortu, reszta mogła liczyć co najwyżej na drugą bądź trzecią kategorię i miała się cieszyć, że w ogóle może być poddanymi polskiego króla. Zaś chłopi nie mieli żadnych praw i byli traktowani jak niewolnicy, których ich pan mógł nawet zabić, nie ponosząc za to konsekwencji.

Sarmatyzm był ideologią propagowaną przez szlachtę polską, opartą na przekonaniu, że pochodzi ona od starożytnego ludu - Sarmatów. Po Sarmatach szlachta miała odziedziczyć umiłowanie wolności, gościnność, dobroduszność, męstwo oraz odwagę. "Legenda głosiła, że w zamierzchłych czasach rycerskie plemię Sarmatów opuściło stepy czarnomorskie, opanowując tereny, na których z czasem powstać miała Rzeczpospolita Obojga Narodów. Zagarnąwszy te ziemie rycerze sarmaccy ludność autochtoniczną obrócili w niewolników, zwanych teraz plebejami, a sami przekształcili się w szlachtę. Tylko szlachta, jest wyłącznym potomkiem Sarmatów, ona jest ,,narodem", do którego należeć powinno wyłączne kierownictwo w państwie. Sarmatyzm już w samym założeniu zawierał tendencje separatystyczne, odśrodkowe w stosunku do kultury ogólnoeuropejskiej, której wspólnym mianownikiem był humanizm" - tyle Wikipedia.

Kiedy już ustaliliśmy, że dawni prawdziwi Polacy nie kierowali się szlachetnymi zasadami, w tym sprawiedliwością - wróćmy do naszych czasów i zasad, które powinny teraz obowiązywać.

Czy dzisiejsi Polacy mają w sobie "szlachetność, nieograniczone dążenie do wolności, prawdy i uczciwości"? Czyli cechy, które w dzisiejszym, pokrętnym świecie są wyrzucane na śmietnik, bo liczy się cwaniactwo, koniunkturalizm, hipokryzja i konformizm?

Niekoniecznie Polacy mają te cechy i za nimi podążają, niczym mityczni Sarmaci, którzy wcale nie byli tacy idealni; i niekoniecznie świat jest taki zakłamany i zły jak tym współczesnym Sarmatom się wydaje. Mitologia i idealizm są w cenie tzw. prawicowej patriotycznej większości, ale nie przekłada się to na zbiór zasad i hierarchię wartości, którymi ona się kieruje. Zaś we współczesnym świecie liczą się sprawdzone procedury, pragmatyzm i skuteczność z małą domieszką precedensów, a nie enigmatyczne zasady, które jedna strona rozumie po swojemu.

A skoro nie możemy się dogadać na czym polega prawda w danej sprawie i czyje racje są bardziej przekonujące, to czy nie lepiej współdziałać ze sobą tam gdzie można i razem pchać ten wóz, co jest chyba lepsze od nieustannej walki?

Nic się nie stało?


Czy wybór Tuska na Przewodniczącego Rady Europy to porażka PiS-u i osobiście Jarosława Kaczyńskiego?

"Nic bez nas, bez naszej zgody" – mówiła w rozmowie z dziennikarzami w Brukseli Beata Szydło. I zapowiedziała: "Nie zgodzę się nigdy na prymat siły nad zasadami. Dla Polski jest oczywiste, że zasadami się nie handluje. Nie ma zgody na to, żeby przewodniczącym RE – kimkolwiek by był – została osoba bez zgody państwa, z którego dana kandydatura pochodzi. To jest kwestia zasad".

"Nie ma potrzeby wybierania dziś szefa Rady Europejskiej i będziemy robili wszystko, aby do głosowania nie doszło" – mówił szef polskiego MSZ Witold Waszczykowski.

Jednak Donald Tusk głosami przywódców państw europejskich w stosunku głosów 27 : 1 został wybrany na kolejną, drugą, 2,5-roczną kadencję przewodniczącego Rady Europejskiej. Stało się to mimo sprzeciwu polskiego rządu, który jako oficjalnego kandydata zgłosił Jacka Saryusza-Wolskiego.

Powtórzę pytanie: czy wybór Tuska wbrew polskiemu stanowisku to porażka obecnego rządzącego obozu?

Spójrzmy prawdzie w oczy - scena polityczna w Polsce jest zabetonowana i żadne wpadki lub sukcesy tudzież demonstracje jednej czy drugiej strony (PiS vs "totalna opozycja") nie są w stanie zmienić nastrojów społecznych i sympatii politycznych. Jedyny przepływ elektoratu odbywa się na linii PO - .Nowoczesna. Jak PO rośnie to .N słabnie i na odwrót. Słupki poparcia PiS-u stoją w miejscu, praktycznie od wielu miesięcy. Mimo iż zewsząd słychać głosy, że to co wyprawia PiS, to brak kompetencji, obciach, ignorancja, głupota i co tam jeszcze.

Czy Polska PiS-u to droga do zatracenia? - Ależ skąd!

Zobaczmy jak porażkę polskiej delegacji w Brukseli przedstawił Jarosław Kaczyński. - Prezes PiS na zwołanej wieczorem konferencji prasowej brukselską porażkę przedstawił jako wielkie zwycięstwo. Chwalił premier Szydło za twardą obronę polskiego interesu. Mówił, że to wielki krok w kierunku odzyskania podmiotowości po rządach PO, które tę podmiotowość zaprzepaściły. "Wszyscy w Europie teraz o tym wiedzą" – mówił.

"Jeżeli UE nie zejdzie z tej drogi, to dojdzie do sytuacji, gdzie stanie się częścią historii" – dodał i zapewniał, że "Polska podjęła walkę w bardzo trudnej sytuacji i na dalszą metę się to opłaci".

Czy kogoś dziwią takie słowa? - Jeżeli już, to tylko "Totalną Opozycję", która zdaje się nie wiele rozumieć o co w tym wszystkim chodzi i jakie skuteczne metody walki politycznej wybrać.

Kaczyński może sobie pozwolić na "porażkę z wyborem Tuska w Brukseli", bo to niczego na polskiej scenie politycznej nie zmienia, co najwyżej u ludzi sprawujących władzę budzi chęć odwetu. Ja już to kiedyś pisałem, że Nadprezes jest miłosierny, bo inaczej - inaczej by wyglądało hasło "wszyscy won", a taki Szczerba i inni "puczyści", którzy nielegalnie okupowali sejm już trzy miesiące nie oglądali by wypłaty. Powiedzmy sobie jasno: opozycja jest silna słabością PiS-u, ale tylko w swoich (niemieckich) mediach i w swoich wyznawcach, tak nienawidzących "obrzydliwego kaczora". Dla wyznawców PiS-u to jest bohater na miarę Piłsudskiego, i takim pozostanie chyba już na zawsze. Nie na darmo między imieniem a nazwiskiem jest dodawany przydomek "Polskę Zbaw".

Nad-prezes Jarosław - Polskę Zbaw - Kaczyński jest ucieleśnieniem tej części prawicowego elektoratu, który nie załapał się na profity z transformacji, był spychany na margines i wyśmiewany takimi hasłami jak "moherowe berety" i jednocześnie widział butę Bieńkowskiej, która miała śmiech jak "świnia kaszel" i której nie opłacało się pracować za 6 tys. PLN, zaś "ośmiorniczki " u "Sowy i Przyjaciół" stały się synonimem degrengolady kraju widzianego oczami ówczesnej władzy: "h..j, d..pa, i kamieni kupa".

Z tej perspektywy patrząc, wybór Tuska budzi tylko triumf jego wyznawców (celowo używam tego określenia), zaś w betonowym elektoracie PiS pogłębia się poczucie krzywdy, skutkujący tłumaczeniem spisku przeciwko niemu liberalno-lewicowego establishmentu nie tylko w Polsce, ale i w UE, zwierającego szeregi przeciwko Prawdzie i Sprawiedliwości, jako wartościom uniwersalnym, których - będących trzonem Cywilizacji Łacińskiej - jest w stanie bronić tylko PiS z Kaczyńskim. Oczywiście wzorem "Odsieczy Wiedeńskiej", walki "za wolność waszą i naszą", zdradzonych w Kampanii Wrześniowej, Powstaniu Warszawskim, w Jałcie, przegranych powstaniach i rozbiorach. Przegrana i mesjanizm są nieodłącznym elementem polskiej patriotycznej tożsamości, do znudzenia powtarzanej przez Kaczyńskiego w "miesięcznicach smoleńskich".

Jeżeli ktoś z opozycji dziwi się, dlaczego Kaczyński to robi, to znaczy, że niewiele rozumie z otaczającej go rzeczywistości politycznej, niewiele wie o inżynierii społecznej a Kaczyńskiego lekceważy. Prawdą jest, że Kaczyński jest twórcą "religii smoleńskiej". Ale to nie jest oznaka fanatyzmu, lecz wyrachowania i przebiegłości.

Atakowanie tych "Świętości" przez "Totalną Opozycję" tylko wzmacnia zwolenników "Dobrej Zmiany". Zaś Tusk jest dokładnie na przeciwległym biegunie ze swoim "polskość to nienormalność". I jego wybór na "Króla Europy" nie sprawi, że będzie on bardziej polski. "Europejskość" nie jest w stanie zagrozić "polskości". Tego zdaje nie są w stanie zrozumieć liberalno-lewicowe media z ich pseudo-ekspertami, ciągle tymi samymi. O głupim haśle "ulica i zagranica" nie wspominając.

To nie PiS wymyślił hasło: "Nic się nie stało Polacy, nic się nie stało", ale ochoczo z tego korzysta. Także tym razem. To zakrawa na jakiś masochizm, że z porażek ludzie się cieszą. "Fajny ten nasz naród, przegrywamy Euro, a oni ciągle się cieszą"? Ale może rzeczywiście nie ma sensu się tym przejmować? Będą przecież jeszcze inne turnieje... Przegrana bitwa nie oznacza przegranej wojny. A ta będzie trwać jeszcze bardzo długo, dużo dłużej niż nasze pokolenie...

Czy nasza cywilizacja jest budowana na resentymencie? - Nie, ale "polskość" tak.

Niestety nie ma od tego odwrotu. A to za sprawą radykalizowania elektoratu po obu stronach. Bo nie tylko PiS buduje swoją podmiotowość na resentymencie, dokładnie to samo robi "Totalna Opozycja" poprzez swoje "zakodowane" i "czarne marsze", oraz poprzez takie "szczujnie" jak TVN czy GW. Zwolennicy "Dobrej Zmiany" mają swoje "szczujnie", jak Niezależna, TVP Info i dyżurnych hejterów zwanych blogerami, gotowymi uzasadnić każdą bzdurę i zaatakować każdego inaczej myślącego niż oni. Obserwujemy więc głupawą nawalankę lemingów z ciemnogrodem na forach internetowych, z której nic nie wynika. Śmieszne jest tylko to, że obydwie strony są przekonane, że mogą przekonać kogoś do swoich racji. I tak to się kręci.

"Dobra Zmiana" musi trwać, bo przecież "Nic się nie stało Polacy, nic się nie stało"...

.