niedziela, 8 listopada 2015

Rosyjskie zbrodnie wojenne i spodziewane fiasko rosyjskiej agresji w Syrii

Dzisiaj, czyli 8-go listopada 2015 Rosjanie zbombardowali targ pełen ludzi. Zginęło 23 cywilów.

Foto: Ofiary rosyjskiego bombardowania targu pełnego ludzi /BASSAM KHABIEH/REUTERS

Dzisiaj Syria jest podzielona na tereny kontrolowane przez reżim Asada, różne bojówki opozycyjne, Kurdów i Państwo Islamskie. Długi i krwawy konflikt zrujnował znaczną część kraju i zmusił do opuszczenia swoich domów prawdopodobnie do 10 milionów ludzi, czyli niemal połowy ludności kraju. Około czterech milionów uciekło za granicę. Według ONZ, w ciągu czterech lat wojny domowej zginęło ponad 250 tys. Syryjczyków.

Z powodu nasilania się walk od 30 września, gdy w konflikt zaangażowała się wtedy rosyjska armia, kolejne tysiące Syryjczyków musiało opuścić swoje domy. Tylko we wrześniu 1 700 rodzin dołączyło do pozostałych 110 tys., które znalazły schronienie w obozach w Idlib. Część z tych ludzi będzie próbowała uciec do Europy, w której trwa największy od II wojny światowej kryzys imigracyjny.

Dlaczego Putin poszedł na wojnę przeciwko Syryjczykom?

Zaangażowanie Rosji w Syrii to element szerszej strategii, karta przetargowa w negocjacjach z Zachodem; ma na celu sprowokowania USA do większego zaangażowania na Bliskim Wschodzie i odwrócenie ich uwagi od poczynań Rosji w jej sąsiedztwie - uważają eksperci.

Jak wygląda sytuacja w Syrii? - Reżim przegrywa, a planem awaryjnym jest wycofanie się (Asada i jego zwolenników) na terytoria etniczne, zamieszkane przez mniejszość alawitów, czyli na wybrzeże syryjskie w okolice Latakii i portowego miasta Tartus. Tam powstanie ostatni bastion obronny. Rosjanie dali Asadowi - nie wiemy tego na pewno, ale prawdopodobnie - obietnicę obrony reżimu. Rosjanie mają w tym swój interes, bo w porcie Tartus znajduje się baza zaopatrzeniowa floty rosyjskiej; jedyna, jaką Rosja ma poza swoim terytorium macierzystym - mówi dr Fyderek.

Zaplecze polityczne i zwolennicy Asada to bliska szyitom i szczególnie znienawidzona przez sunnitów (którzy uznają ją za heretyków) mniejszość religijna alawitów. Tak długo, jak długo u władzy jest Asad, trzymają oni w szachu syryjskich sunnitów.

- Dla Rosji udział w tej wojnie to element rozgrywki toczącej się na wielu szachownicach. Eskalacja konfliktu na Ukrainie okazała się dla Rosji bardzo kosztowna - między innymi za sprawą sankcji - i Władimir Putin przenosi konfrontację na inny teatr działań, również z przyczyn wewnętrznych - mówi dr Fyderek.

- Nie należy się przy tym spodziewać, że Rosja zdecyduje się na szeroką konfrontację z Zachodem, czy kampanię przeciw dżihadystom. Rosjanie kalkulują, że taki przyczółek na Bliskim Wschodzie - przeciwko dżihadystom - kontrolowany przez nich, będzie cennym aktywem w rozgrywkach strategicznych zarówno w tym regionie, jak i w kontekście Europy i USA.

Stratfor ostrzegał też wielokrotnie w swych analizach, że Moskwa może mieć na celu zwiększenia napięć na Bliskim Wschodzie tak, aby wymagało to większego zaangażowania USA, co po części musiałoby oderwać uwagę Waszyngtonu od imperialnych poczynań Rosji w jej sąsiedztwie.

Zdaniem dr Fyderka konsekwencją takiej sytuacji w Syrii będzie nasilający się kryzys imigracyjny. Mieszkańcom Syrii nie zagraża tylko wyjątkowe okrucieństwo IS oraz wielu podobnych, równie brutalnych grup, ale też desperacka zmiana taktyki Asada, który zrezygnował już z próby prowadzenia "polityki kija i marchewki", polegającej na takich działaniach wojennych, które nie powinny zbyt alienować ludności cywilnej. Teraz armia nasiliła bombardowania cywilnych celów; w miarę dalszej eskalacji konfliktu Syryjczycy coraz bardziej zmuszeni będą uciekać przed naporem dżihadystów z jednej strony, a atakami regularnej armii - z drugiej.

Foto: Rosyjskie lotnictwo bombarduje cele w Syrii /PAP

Foto: Syryjczycy przy ciałach ofiar rosyjskich nalotów /PAP/EPA/MOHAMMED BADRA

Foto: Rosyjski pilot opuszcza kokpit Su-25 w bazie lotniczej w Syrii /AFP/Komsomolskaya Pravda/Alexander Kots)

Czytaj też: http://www.polskatimes.pl/artykul/9041423,syria-msf-w-ostatnich-tygodniach-zbombardowano-kilkanascie-szpitali-zginelo-ponad-35-osob,id,t.html?cookie=1

Zbrodnie wojenne Rosji spotkały się ze zdecydowaną odpowiedzią islamskich ekstremistów, którzy postanowili nie być dłużni, czego efektem był zamach bombowy na rosyjskiego Airbusa A321, który rozbił się 31 października na egipskim półwyspie Synaj. W katastrofie zginęły 224 osoby, w większości rosyjscy turyści wracający do Petersburga z wakacji w Egipcie.

Rosyjska awantura zaczęła dotykać zwykłych Rosjan

Tylko w ciągu ostatnich 24 godzin Rosja ewakuowała z Egiptu 11 tysięcy rosyjskich turystów - poinformowała w niedzielę agencja RIA-Nowosti, powołując się na wicepremiera A. Dworkowicza. Kolejni Rosjanie zostaną sprowadzeni do kraju jeszcze w niedzielę. Operację wywozu z Egiptu ok. 80 tysięcy swych obywateli, którzy utknęli w tym kraju, gdy zawieszono wszystkie połączenia lotnicze między Rosją a Egiptem, rozpoczęto w sobotę.

Zawieszenie lotów zalecił dzień wcześniej rosyjski Narodowy Komitet Antyterrorystyczny (NAK) i ma ono obowiązywać do czasu wyjaśnienia przyczyn katastrofy rosyjskiego Airbusa A321, który rozbił się 31 października na egipskim półwyspie Synaj. W katastrofie zginęły 224 osoby, w większości rosyjscy turyści wracający do Petersburga z wakacji w Egipcie.

Turyści z Egiptu wywożeni są bez bagażu, co jest spowodowane względami bezpieczeństwa. Podróżni na pokład mogą wziąć jedynie bagaż podręczny z najniezbędniejszymi rzeczami, w tym jedzenie dla dzieci i lekarstwa.

Koszty rosyjskiej operacji w Syrii

Rosyjskie naloty w Syrii kosztują Moskwę nawet 4 miliony dolarów dziennie - informuje "The Moscow Times", powołując się na dane think tanku zajmującego się obronnością, ale trzeba pamiętać, że nakłady finansowe stale rosną. Analitycy ostrzegają, że konflikt w Syrii może ciągnąć się latami, a rosyjskie zaangażowanie może rosnąć.

Dokładne dane są niedostępne, ale według doniesień mediów, konserwacją i ochroną lotnictwa zajmuje się na miejscu od 1,5-2 tysięcy żołnierzy, przetransportowanych do Syrii samolotami oraz drogą morską. Ich działanie wzmacniają dodatkowo okręty wojenne, stacjonujące we wschodniej części Morza Śródziemnego.

Według danych IHS każda godzina lotu samolotu bojowego kosztuje 12 tys. dolarów, a śmigłowca 3 tys. dolarów. Tempo interwencji jest niezwykle intensywne. Na ten cel Moskwa wydaje dziennie około 710 tys. dolarów. Przy czym w grę wchodzi jeszcze amunicja, która dziennie kosztuje budżet 750 tys. dolarów. - Źródło: mil.ru

To jednak nie koniec. Wydatki na personel wojskowy mają kosztować około 440 tys. dziennie. Utrzymanie statków na Morzu Śródziemnym to kolejne koszty, których wartość szacuje się na 200 tys. dolarów. Ponadto, do wyliczeń należy dodać wydatki na logistykę, komunikację, inżynierię. Ich łączny dzienny koszt wynosi 250 tys. dol.

Oznacza, to że minimalny koszt utrzymania operacji, to 2,4 mln dolarów dziennie. Jak wskazuje jednak Ben Moorens, analityk IHS, rzeczywisty koszt może być blisko dwukrotnie wyższy.

Wstępna ocena efektywności realizacji rosyjskich celów strategicznych w Syrii

Trwająca już ponad cztery tygodnie rosyjska interwencja militarna w Syrii - niezależnie od jej faktycznych celów strategicznych i stojących za nią politycznych zamysłów włodarzy Kremla - ma także swój konkretny wymiar operacyjny i taktyczny. Tymczasem Amerykanie nie tylko podjęli grę, ale także mocno podbili stawkę, dostarczając rebeliantom wielkie zasoby broni przeciwpancernej.

Jak na razie, efekty zmasowanej operacji sił powietrznych FR w Syrii są jednak dalekie od oczekiwań zarówno Damaszku, jak i - choć o tym głośno się nie mówi - samej Moskwy.

Przyczyną takiego stanu rzeczy nie jest jednak niedostatecznie intensywne zaangażowanie sił rosyjskiego kontyngentu. Wręcz przeciwnie - jeśli wierzyć oficjalnym komunikatom Minoborony (ministerstwa obrony Rosji), to operacja w Syrii imponuje swą skalą i rozmachem operacyjnym. Liczący nieco ponad 30 samolotów bojowych i kilkanaście śmigłowców uderzeniowych kontyngent rosyjski dosłownie dwoi się i troi, przeprowadzając w ciągu każdej doby od 50 do nawet 100 nalotów. Ponoć każdy z samolotów dyslokowanych w bazie w Latakii spędza w powietrzu co najmniej 1,5 godziny dziennie - to wbrew pozorom bardzo dużo, bo w syryjskich realiach oznacza to, że każda maszyna wykonuje minimum dwa loty bojowe dziennie. Obciążenie sprzętu, załóg i obsługi naziemnej jest więc olbrzymie i rośnie wprost proporcjonalnie do wydłużania się czasu trwania całej operacji.

Naloty - lekcja nieskuteczności 

A zatem dlaczego, pomimo obiektywnie dużego tempa działań rosyjskiego kontyngentu, dodatkowo "podkręcanego" przez kremlowską propagandę, efekty "w terenie" nie są jak na razie oszałamiające? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta ani jednoznaczna, a powody takiego stanu rzeczy tkwią w istocie w kilku różnych aspektach aktualnej sytuacji operacyjnej w Syrii, a także ewolucji sytuacji strategicznej wokół tego kraju.

Pierwszą, najważniejszą sprawą jest stara jak istnienie lotnictwa bojowego prawda, że samymi nalotami, nawet najbardziej intensywnymi, nie uda się nie tylko wygrać wojny, ale nawet często - tak jak w przypadku Syrii - przechylić wyraźnie szali zwycięstwa na korzyść strony dysponującej - jak Rosjanie - absolutną przewagą powietrzną wobec "terrorystów" (czytaj: przeciwników władzy Baszara al-Asada).

Historia tylko ostatnich dwóch dekad dobitnie pokazała, że same zmasowane naloty powietrzne niewiele pomogą w wygraniu wojny, jeśli nie pójdzie za nimi skorelowana i równie intensywna operacja sił lądowych. Przekonali się o tym Amerykanie (wraz z NATO) w Kosowie w 1999 roku, przekonali się o tym również Izraelczycy w 2006 roku w Libanie. Obecnie lekcję tę przerabiają Saudyjczycy, których półroczna, niezwykle intensywna i kosztowna kampania nalotów na siły szyickich rebeliantów w Jemenie nie przekłada się póki co na wyraźny sukces strategiczny.

Problem na lądzie 

W Syrii rosyjskie naloty - w większości o charakterze bezpośredniego, taktycznego wsparcia pola walki, bo Rosjanie dysponują w Syrii głównie samolotami Su-25 i Su-24, przeznaczonymi do takich właśnie działań - miały w założeniu wesprzeć działania lądowych sił wiernych władzom w Damaszku.

Niestety, jak się wydaje zasadniczy problem polega na tym, że oddziały syryjskie są już dzisiaj, po ponad czterech latach nieprzerwanego i zażartego boju, skrajnie wyczerpane i w istocie niezdolne do długotrwałych, a co ważniejsze skutecznych, działań ofensywnych. Sytuacji formacji rządowych w tym zakresie nie poprawia nawet szybko rosnące i znaczące liczebnie wsparcie sojuszników z zagranicy - tylko w samym październiku br. w postaci ok. 1 tys. doświadczonych i dobrze wyszkolonych bojowników szyickiej milicji Kata’ib al-Hizb’allah (Brygady Hezbollahu) z Iraku, a także co najmniej 2 tys. (a według niektórych źródeł nawet 6 tys.) żołnierzy irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej (Pasdaran).

Obecnie jednak bolączką lojalistów nie jest brak żołnierzy, broni lekkiej czy amunicji, a nawet - jak się wydaje - ciężkiego uzbrojenia. Zasadniczym problemem Damaszku jest szybko kurczący się zasób wyszkolonych i doświadczonych załóg czołgów, bojowych wozów piechoty czy artylerzystów. W warunkach ciężkich walk, głównie w terenie miejskim, ludzie ci po prostu giną szybciej, niż można wyszkolić nowych... W tym kontekście warto odnotować pojawienie się w ostatnich tygodniach w internecie (m.in. na rosyjskojęzycznej wersji portalu YouTube) wielu filmów wideo, nagranych w Syrii, a przedstawiających mówiących po rosyjsku niezidentyfikowanych (mundury bez oznak) żołnierzy, stanowiących załogi czołgów i BWP sił rządowych. Do tej intrygującej kwestii jeszcze za chwilę wrócimy.

Braki rosyjskiej taktyki 

Kolejną kwestią, która ma wpływ na relatywnie niewielką efektywność rosyjskich działań, jest ... brak precyzji i celności tych nalotów. Jak dotychczas, sposób prowadzenia rosyjskich działań w Syrii i ich efekty potwierdzają tezę, znaną od dawna ekspertom, że rosyjskie siły powietrzne po prostu nie znają czegoś takiego, jak misje typu CAS (close air support) w ich zachodnim rozumieniu.

Taktyczne wsparcie powietrzne działań sił lądowych to, w wydaniu rosyjskiej myśli wojennej, niemal wyłącznie masowe bombardowanie z powietrza rejonu, w którym okopały się/ukryły siły przeciwnika, bez starania się o eliminację konkretnych, punktowych celów, np. stanowisk wrogiej broni przeciwpancernej.

Efekty takiej taktyki, a raczej jej braku, szczególnie wyraźnie widać było podczas kilku operacji ofensywnych, podjętych w Latakii, regionie Aleppo oraz Homs przez siły syryjskie w połowie października br. Ewidentny brak komunikacji i bliskiego współdziałania między rosyjskim lotnictwem a oddziałami lojalistów na ziemi skutkował ciężkimi stratami sił rządowych, szczególnie w czołgach i sprzęcie pancernym. W kilku przypadkach (Aleppo, wschodnia prowincja Homs) całe kolumny zmechanizowane nacierających formacji lojalistycznych były przez dłuższy czas bezkarnie masakrowane przez rebeliantów, dysponujących kilkoma lub nawet kilkunastoma wyrzutniami przeciwpancernymi typu ATGM (przeciwpancernych pocisków kierowanych). W większości takich sytuacji lotnictwo rosyjskie lub syryjskie interweniowało za późno i nieskutecznie.

Zachód i Saudowie zbroją rebelię 

Wspomniane wyżej uzbrojenie przeciwpancerne typu ATGM, znajdujące się na wyposażeniu sił rebelianckich, to w większości efekt najnowszych dostaw z zagranicy. Wśród wyrzutni tych są zarówno najlepsze w swej klasie amerykańskie TOW, jak i nieco starsze radzieckie typy, np. "Fagot", "Malutka", "Konkurs" - prostsze w obsłudze, a do tego znane już wcześniej w syryjskiej armii. Ta "znajomość" oznacza, że można wykorzystać tysiące rakiet do nich, zalegających w zdobytych przez rebeliantów składach i magazynach wojskowych. Dotychczas brakowało jednak sprawnych wyrzutni - teraz CIA skupuje je za bezcen m.in. na Bałkanach oraz Ukrainie i wysyła do Syrii.

To śmiercionośne dla wszelkiego opancerzonego sprzętu wojskowego uzbrojenie napływa do ugrupowań syryjskiej opozycji szerokim strumieniem, a głównymi sponsorami tego procederu są Arabia Saudyjska i Katar, ale też państwa zachodnie (USA, Wlk. Brytania, Niemcy, Francja).

Wydaje się, że od miesiąca aktywność członków "Grupy Przyjaciół Syrii" nakierowana jest niemal wyłącznie na dostarczenie opozycji najnowocześniejszego uzbrojenia. Sami tylko Saudowie (i to tylko w październiku!) przekazali Wolnej Armii Syryjskiej (FSA) partię najnowszej generacji 500 rakiet do wyrzutni typu TOW.

Wcześniej, począwszy od wiosny 2014 roku, dostarczyli syryjskim rebeliantom ok. 100 wyrzutni tego typu i niemal 6 tys. (!) rakiet do nich. Dla przypomnienia - stan posiadania sił syryjskich w kategorii broni pancernej i zmechanizowanej szacuje się obecnie na ok. 2 tys. czołgów i tyleż samo bojowych wozów piechoty, tj. ok. 35-40 proc. stanów wyjściowych z chwili wybuchu wojny domowej.

Urodzaj rakiet 

W chwili obecnej poziom nasycenia oddziałów rebelianckich (zarówno FSA, jak i islamistów) bronią typu ATGM jest tak duży, że jest ona używana także jako środek walki z siłą żywą przeciwnika, a nawet sporadycznie, acz z oczywistych względów bezskutecznie, jako broń przeciwlotnicza wobec nisko i wolno lecących celów powietrznych, np. śmigłowców.

Lokalni dowódcy polowi FSA i innych ugrupowań rebelianckich, w tym także - uwaga! - powiązanego z Al-Kaidą Frontu al-Nusra, otwarcie już chełpią się, że mają pod ręką „dziesiątki wyrzutni i setki rakiet”, nie muszą więc przejmować się brakiem dostatecznego wyszkolenia swoich operatorów tego typu broni i oszczędzać amunicję do ATGM ze względu na słabą celność strzelców.

Statystyki w pełni to potwierdzają. Ośrodki analityczne, zajmujące się monitorowaniem aktywności militarnej w Syrii, odnotowały w październiku br. 140 celnych wystrzeleń rakiet typu ATGM (z czego aż 115 przypadało na amerykańskie TOW), wobec 22 podobnych incydentów we wrześniu i 37 w sierpniu. A można mieć pewność, że skoro odnotowywane w tych statystykach są jedynie wystrzelenia trafiające w cel (z różnym zresztą skutkiem, nie zawsze terminalnym) - to faktyczna liczba odpaleń ATGM z pewnością jest znacznie wyższa, być może nawet trzy- lub czterokrotnie.

Rosjanie zginą z amerykańskiej broni? 

Kluczem do w pełni efektywnego wykorzystania na polu walki tak precyzyjnego i wartościowego uzbrojenia, jakim są ATGM, jest wyszkolenie ich operatorów. Wyrzutnia kierowanych pocisków przeciwpancernych to nie byle RPG, którego obsługi można się nauczyć w kilka minut. Tu konieczny jest co najmniej kilkudniowy intensywny trening. Dotychczasowe szkolenia z obsługi tych systemów, prowadzone dla rebeliantów syryjskich w Jordanii, Turcji czy Katarze, okazały się niewystarczające.

Być może dlatego właśnie Amerykanie zdecydowali się ostatnio wysłać do Syrii swoich żołnierzy z sił specjalnych. Jednym z ich celów z pewnością będzie szkolenie na miejscu operatorów ATGM z sił opozycyjnych. Warto jednak postawić pytanie, jak owi "specjalsi" zamierzają unikać ataków ze strony rosyjskiego lotnictwa i co stanie się, kiedy jednak jakiś amerykański komandos zginie wskutek rosyjskiego nalotu.

W kontekście rozważań o wzroście skuteczności sił rebelianckich w zakresie zwalczania opancerzonych formacji rządowych i udziału sił zbrojnych USA i FR w konflikcie, warto wrócić do wspominanej wyżej informacji o rzekomym udziale żołnierzy rosyjskich ("zielonych ludzików", a może ochotników?) w walkach po stronie władz w Damaszku. Jeśli te nagrania i zdjęcia odzwierciedlają stan faktyczny, oznacza to, że być może wielu Rosjan (Białorusinów, Ukraińców?) już zginęło - lub zginie niedługo - w ciasnych i dusznych skorupach obsługiwanych przez siebie czołgów, dział samobieżnych lub bojowych wozów piechoty syryjskich sił rządowych, wystawionych na zmasowany ogień rebelianckich ATGM-ów. A więc broni dostarczonej do Syrii przez Amerykanów i ich regionalnych sojuszników, którzy ponadto szkolą syryjskich rebeliantów w jej obsłudze.

Rosja przegrywa we własnej grze 

A co to wszystko oznacza w wymiarze strategicznym ? Krótkie podsumowanie: Rosjanie podjęli pod koniec września zmasowaną, zakrojoną na wielką skalę, zarówno w sensie militarnym, jak i propagandowym, operację w Syrii, której celem było w istocie uratowanie władzy prezydenta Baszara al-Asada. Miało to, w zamyśle Kremla, nastąpić niejako dwutorowo: po pierwsze, przez radykalne poprawienie sytuacji operacyjnej sił lojalistycznych, wiernych Damaszkowi. Po drugie, co wynika niejako z tego pierwszego faktu, poprzez zmuszenie głównych sponsorów antyrządowej syryjskiej rebelii, czyli USA i państw arabskich, do zaniechania intensywnej pomocy dla opozycji.

Ostatecznym celem Moskwy było zatem wypracowanie dogodnych warunków militarnych i politycznych dla takiego uregulowania całego konfliktu, w którym status równoprawnego partnera i uczestnika porozumienia miałby zarówno obecny obóz władzy w Syrii, jak i sama Rosja.

W tym sensie plany rosyjskie spaliły jednak na panewce. Akcja zbrojna w Lewancie nie tylko nie polepszyła dotychczas znacząco operacyjnej sytuacji sił syryjskich, ale też nie zmusiła oponentów, głównie USA, do zmiany ich stanowiska względem władz w Damaszku.

Wręcz przeciwnie - intensyfikacja procederu dostarczania syryjskim rebeliantom zaawansowanego technologicznie uzbrojenia świadczy o tym, że Amerykanie i ich sojusznicy podjęli rosyjską grę, do tego podbijając jej stawkę.

Nasycenie szeregów rebelii systemami typu ATGM sprawia bowiem, że błyskawicznie znika jakakolwiek, nawet nominalna przewaga, zyskiwana przez siły syryjskie ze względu na zaangażowanie lotnictwa rosyjskiego. Jak mydlana bańka pryska tym samym podstawowe założenie operacji sił powietrznych FR, że syryjskie czołgi i BWP - operujące pod osłoną rosyjskich samolotów - będą w stanie ostatecznie zmienić losy wojny.

W tym sensie nowoczesne ATGM w rękach syryjskiej opozycji skutecznie niwelują potencjalny wpływ rosyjskiej operacji powietrznej na operacyjne i strategiczne aspekty kampanii w Syrii. Tak więc, jak się wydaje, rosyjski odpowiednik osławionego "Legionu Condor" raczej nie spełni dziś w Lewancie swego zadania.

Kolej na broń przeciwlotniczą? 

Sprawy mogą przybrać jeszcze gorszy obrót. Najnowsze "przecieki" z Waszyngtonu i Brukseli mówią o rozważanej ponoć przez Zachód opcji dostarczenia siłom "umiarkowanej" syryjskiej opozycji najnowocześniejszych przenośnych zestawów przeciwlotniczych, tzw. MANPADs (Man-Portable Air-Defense Systems). Amerykanie już raz, w latach 80. XX w., pokonali w ten sposób Rosjan w Afganistanie, dostarczając słynne Stingery tamtejszym mudżahedinom. Teraz jednak chyba zapomnieli, że nad Syrią i Irakiem latają także ich samoloty, jak również ich sojuszników.

Co więcej - Lewant to dzisiaj środowisko strategiczne zdominowane przede wszystkim przez islamskich radykałów, w większości dżihadystów, co sprawia, że kontrola nad wysyłaną w ten region bronią jest w istocie niemożliwa. A im jest ona nowocześniejsza, tym większe zagrożenie, że ktoś kiedyś użyje jej przeciwko tym, którzy ją tam posłali. Albo przeciwko samolotom rosyjskim.

Należy wątpić, aby prezydent Barack Obama i jego doradcy mieli już plan awaryjny na wypadek sytuacji, w której jakiś syryjski rebeliant, przy użyciu świeżo dostarczonej nowoczesnej przenośnej rakiety przeciwlotniczej "Made in U.S.A.", strąca rosyjski samolot lub śmigłowiec. Prezydent Władimir Putin raczej nie należy do takich przywódców państwowych, którzy przeszliby nad tego typu zdarzeniem do porządku dziennego.

Źródło: http://wiadomosci.wp.pl/kat,1027139,title,Rosyjska-gra-w-Syrii-Amerykanie-podbijaja-stawke,wid,17957093,wiadomosc.html

3 komentarze:

  1. putin to glupek8 listopada 2015 21:00

    Rosyjska obecność wojskowa w Syrii nie ogranicza się do Tartusu i bazy pod Latakią - twierdzi raport grupy rosyjskich blogerów śledczych. Trzech rosyjskich wojskowych zamieściło w serwisach społecznościowych zdjęcia ze służby w Syrii. Dzięki geolokalizacji udało się ustalić, że zrobiono je w okolicach miast Hama, Aleppo i Homs, gdzie toczą się ciężkie walki. Może to oznaczać, że rosyjska operacja militarna w Syrii ma szerszy zasięg niż tylko samolotowe naloty - pisze Reuters.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. putin to glupek8 listopada 2015 21:04

      Zaobserwowana sytuacja przeczy oficjalnemu stanowisku rosyjskich władz, które twierdzą, że rosyjskie wojska nie biorą udziału w naziemnej walce w Syrii. CIT opublikowało zdjęcia z kont w mediach społecznościowych należących do Ayasa Saryg-Oola oraz Władimira Bołdyriewa. Poinformowano, że pierwszy z nich to żołnierz 74. Samodzielnej Zmotoryzowanej Brygady Piechoty, a drugi to marynarz 810 Samodzielnej Brygady Morskiej. Obaj żołnierze zamieścili niedawno zdjęcia na serwisach społecznościowych, które zostały oznaczone jako zrobione w prowincji Hama w Syrii.

      Usuń
  2. No i dobrze! Niech tłuką islamską zarazę, którą tak pracowicie wyhodowali żydki ze swoimi szabesgojami USA. Kto myśli inaczej to zwykły, śmierdzący syjąnista jak ten (tfu!) "gospodarz" bloga.

    OdpowiedzUsuń

.