sobota, 11 marca 2017

Zasady, jakie zasady?


"Nie zgodzę się nigdy na prymat siły nad zasadami. Dla Polski jest oczywiste, że zasadami się nie handluje. Nie ma zgody na to, żeby przewodniczącym RE – kimkolwiek by był – została osoba bez zgody państwa, z którego dana kandydatura pochodzi. To jest kwestia zasad" - mówiła w Brukseli Premier RP Beata Szydło.

Niestety nic to nie dało i mandat przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska został przedłużony na drugą kadencję.

Na zakończenie szczytu premier Beata Szydło odmówiła przyjęcia konkluzji, co doprowadziło do nieprzyjemnej wymiany zdań między szefową polskiego rządu, a liderami kilku państw unijnych. Najostrzej zareagował prezydent Francji Francois Hollande - miał powiedzieć: "Wy macie zasady, my mamy fundusze strukturalne". Polacy poczuli się obrażeni. Czy mieli powody?

Zasady, to inaczej reguły postępowania, które mają podobno obowiązywać wszystkich z danej grupy i w konkretnej sytuacji. I tu jest "pies pogrzebany", bo nie wszyscy jednakowo wartościują określoną sytuację i nie zawsze chcą do danej grupy należeć, chociaż wcześniej chcieli.

Ludzie to nie automaty, więc przed wykonaniem zobowiązania wynikającego z danej zasady zawsze poddają ją wartościowaniu, przede wszystkim czy to się opłaci. Idealiści mogą z tym się nie zgodzić, ale ten brak zgody zabrzmi fałszywie.

Więc jeżeli ktoś myśli, że w polityce obowiązują stałe, nienaruszalne zasady, albo że ludzie kierują się zawsze takimi samymi zasadami - jest w błędzie. Nigdy tak nie było i nie będzie.

Prawda poniekąd jest taka, że zasady są tylko dla naiwnych. Niektórzy to wiedzą, stąd powiedzenie: "przepisy są po to aby je łamać". Ma to swoje uzasadnienie w polskiej rzeczywistości, bo często inaczej się nie da. Np. czy jest sens jechać 40 km/h wśród lasów i pól, tylko dlatego, że "misiaczki" chcą złapać "leszcza na suszarkę"? Trzeba więc zapytać "mobilków", czy ci nie kryją się w krzakach, i jeżeli "jest czysto", to co nam szkodzi dać gaz do dechy?

Wierzyliśmy w zasady i traktaty w '39, ale nasi sojusznicy nie zechcieli "umierać za Gdańsk". Dlaczego? I czy nic to nas nie nauczyło?

Jakie zasady miała na myśli Beata Szydło? - Pewien prawicowy hejter napisał tak: "Według zasad Unii Polska była na koniec w stanie zablokować decyzję Unii, albo przynajmniej ją odroczyć. Wystarczyło to, że premier Szydło nie zaakceptowała i nie podpisała tzw. konkluzji szczytu. Do tej pory musieli ją podpisać wszyscy uczestnicy posiedzenia. Co więc Bruksela wymyśliła? Konkluzję od teraz podpisuje tylko przewodniczący. Czyli Donald Tusk. Jest fajnie? Tak się gra w szachy, gdzie pionek raz może być gońcem a nawet królem".

To jest przykład pokazujący kompletne niezrozumienie jak funkcjonują zasady w polityce i procedury unijne w szczególności. Otóż nigdy nie było takich zasad, że do ważności wyboru Przewodniczącego RE trzeba było akceptować jakieś konkluzje. Kandydatów na to stanowisko wysuwają też frakcje, a nie rząd kraju pochodzenia kandydata.

Donald Tusk od dawna był kandydatem Europejskiej Partii Ludowej. Wcale nie nowym, bo piastował to stanowisko już wcześniej, teraz chodziło tylko o przedłużenie i drugą kadencję.

Niepisaną zasadą było, że na czele Rady Europejskiej powinna stać osoba, która była szefem rządu bądź głową państwa, więc europoseł Jacek Saryusz-Wolski w oczywisty sposób nie spełniał tego wymogu. Dotąd było też tak, że na przewodniczącego tej instytucji wybierano kogoś, kto miał poparcie rządu kraju, z którego pochodzi. Ale to był pewien niepisany zwyczaj, więc teoretycznie było możliwe ominięcie go.

Przy obsadzie najwyższych unijnych stanowisk znaczenie ma też zawsze układ sił między największymi europejskimi partiami politycznymi oraz równowaga między regionami Unii. Tę zasadę PiS próbował zburzyć.

W 2014 r. stanowiska podzielili między siebie chadecy i socjaliści. Chadecka Europejska Partia Ludowa, która wygrała ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego i ostatnio była najsilniej reprezentowana w Radzie Europejskiej (czyli w gronie szefów państw i rządów), dostała stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej (objął je Luksemburczyk Jean-Claude Juncker) oraz szefa Rady Europejskiej (Tusk).

Z kolei socjaliści obsadzili urząd wysokiego przedstawiciela UE do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. Funkcję tę pełni Federica Mogherini - z Włoch. Socjalistą był także szef PE, Martin Schulz – niemiecki polityk, eurodeputowany z ramienia SPD, przewodniczący socjalistów w Parlamencie Europejskim od 17 stycznia 2012 do 18 czerwca 2014 i od 1 lipca 2014 do 17 stycznia 2017.

Ponowny wybór Donalda Tuska wymagał formalnej decyzji przywódców państw UE. Zgodnie z traktatem Rada Europejska wybiera przewodniczącego kwalifikowaną większością głosów. W praktyce dąży się też do konsensusu, ale nie jest on niezbędny i z łatwością może przebić go większość, co tym razem się stało.

Okazało się, że przy wyborze Tuska nie można mówić o łamaniu zasad, czy procedur, bo te były albo zwyczajowe, niepisane lub urojone.

Zatem jeżeli nie o zasady wyboru Tuska chodziło, to o co? - O zasady funkcjonowania UE i Polski w niej. Wybór Przewodniczącego RE był tylko pretekstem.

Więc jeżeli to Kaczyński wymyślił całą intrygę z Jackiem Saryusz-Wolskim, który miał zastąpić Tuska, to nie po to aby spektakularnie przegrać, ale po to by pokazać, że Polska ma inną wizję funkcjonowania UE, widzi potrzebę głębokich reform, ma swoje interesy oraz domaga się większego głosu dla siebie. I ten głos został z pewnością zauważony. Niestety zrobiono to w sposób mało elegancji, coś na kształt chuligana kopiącego w drzwi i próbującego wywrócić stolik z grą. Pytanie jakie się pojawia to, czy teraz będą nas traktować poważnie?

Wszystko wskazuje jednak na to, że nie będą mieli innego wyjścia. Poszedł też jasny sygnał, że Polski rząd nie pozwoli sobie skakać po głowie a połajanki Timmermansa ma tam, gdzie słońce nie dochodzi.

Komuś może się wydawać, że jest zagrożenie dla praworządności w Polsce i w związku z tym trzeba uruchomić specjalne procedury dyscyplinujące, jednak PiS odpowie sprawdzoną i skuteczną metodą: "Nie mamy pańskiego płaszcza, i co nam pan zrobi?"

To, że PiS łamie zasady, nie powinien nikt wątpić. Opozycja i jej ideowe zaplecze w UE robi dokładnie to samo. Zresztą w polityce nigdy nie było zasad i zawsze liczyły się interesy, co doskonale wyraził dwieście lat temu niejaki Henry Temple, członek Izby Gmin: "Wielka Brytania nie ma wiecznych sojuszników, ani wiecznych wrogów; wieczne są tylko interesy Wielkiej Brytanii i obowiązek ich ochrony".

Niewątpliwie Niemcy są hegemonem w UE i twardo bronią swoich interesów. Czy to źle?

I czy uprawna nas to do wyrażenia takiej opinii: "Samotna Polska, w obronie podstawowych wartości cywilizacyjnych – prawdy, uczciwości i sprawiedliwości, stanęła do walki z Molochem, rogatym bóstwem, któremu składano ofiary z dzieci i zdarła zasłony, poza którymi się maskował. Wszyscy wyraźnie zobaczyli, że współczesna Unia Europejska jest pokracznym tworem opartym na kłamstwie, manipulacji i nieliczeniu się ze swoimi członkami. Niby wszyscy o tym wiedzieli, czy tylko podskórnie czuli, lecz dopiero akcja polskiego rządu, która niewątpliwie przejdzie do historii, bo jej reperkusje będą potężne, ujawniła prawdziwe oblicze Unii: niby zjednoczonej Europy, a faktycznie kolejnej Rzeszy Niemieckiej, która po kolei zagarnia słabych i ogłupiałych sąsiadów".

Czy Polska będąc na miejscu Niemiec nie czyniła by tak samo? Szczerze wątpię. Mamy przecież przykład Rzeczpospolitej Obojga Narodów, w której etniczni, wysoko urodzeni Polacy byli obywatelami pierwszej kategorii, pierwszego sortu, reszta mogła liczyć co najwyżej na drugą bądź trzecią kategorię i miała się cieszyć, że w ogóle może być poddanymi polskiego króla. Zaś chłopi nie mieli żadnych praw i byli traktowani jak niewolnicy, których ich pan mógł nawet zabić, nie ponosząc za to konsekwencji.

Sarmatyzm był ideologią propagowaną przez szlachtę polską, opartą na przekonaniu, że pochodzi ona od starożytnego ludu - Sarmatów. Po Sarmatach szlachta miała odziedziczyć umiłowanie wolności, gościnność, dobroduszność, męstwo oraz odwagę. "Legenda głosiła, że w zamierzchłych czasach rycerskie plemię Sarmatów opuściło stepy czarnomorskie, opanowując tereny, na których z czasem powstać miała Rzeczpospolita Obojga Narodów. Zagarnąwszy te ziemie rycerze sarmaccy ludność autochtoniczną obrócili w niewolników, zwanych teraz plebejami, a sami przekształcili się w szlachtę. Tylko szlachta, jest wyłącznym potomkiem Sarmatów, ona jest ,,narodem", do którego należeć powinno wyłączne kierownictwo w państwie. Sarmatyzm już w samym założeniu zawierał tendencje separatystyczne, odśrodkowe w stosunku do kultury ogólnoeuropejskiej, której wspólnym mianownikiem był humanizm" - tyle Wikipedia.

Kiedy już ustaliliśmy, że dawni prawdziwi Polacy nie kierowali się szlachetnymi zasadami, w tym sprawiedliwością - wróćmy do naszych czasów i zasad, które powinny teraz obowiązywać.

Czy dzisiejsi Polacy mają w sobie "szlachetność, nieograniczone dążenie do wolności, prawdy i uczciwości"? Czyli cechy, które w dzisiejszym, pokrętnym świecie są wyrzucane na śmietnik, bo liczy się cwaniactwo, koniunkturalizm, hipokryzja i konformizm?

Niekoniecznie Polacy mają te cechy i za nimi podążają, niczym mityczni Sarmaci, którzy wcale nie byli tacy idealni; i niekoniecznie świat jest taki zakłamany i zły jak tym współczesnym Sarmatom się wydaje. Mitologia i idealizm są w cenie tzw. prawicowej patriotycznej większości, ale nie przekłada się to na zbiór zasad i hierarchię wartości, którymi ona się kieruje. Zaś we współczesnym świecie liczą się sprawdzone procedury, pragmatyzm i skuteczność z małą domieszką precedensów, a nie enigmatyczne zasady, które jedna strona rozumie po swojemu.

A skoro nie możemy się dogadać na czym polega prawda w danej sprawie i czyje racje są bardziej przekonujące, to czy nie lepiej współdziałać ze sobą tam gdzie można i razem pchać ten wóz, co jest chyba lepsze od nieustannej walki?

0 komentarze:

Prześlij komentarz

.