środa, 25 stycznia 2017

Tryb a metoda


Mamy własnie reformę edukacji i każdy się głowi jak ją usprawnić i uczynić bardziej efektywną. Jedni twierdzą, że trzeba zlikwidować gimnazja, inni nie chcą ich likwidować. Następni chcą wszystkich belfrów wywalić na zbity pysk i zatrudnić nowych, mniej zmanierowanych. Inni proponują aby przesunąć rozpoczęcie edukacji maluchów nie tylko od siedem ale może i osiem lat; zaś ich przeciwnicy argumentują, że w krajach najbardziej rozwiniętych dzieci już zaczynają się uczyć w wieku czterech lat. To co się dzieje, przekracza już ludzkie wyobrażenia - jedni chcą zakazać dostępu do Internetu, drudzy wszelkie podręczniki tam chcą umieścić. Niektórzy nauczyciele występują z koniem, na co inni pytają: "co koniowi trzeba"? Tych sporów jest oczywiście więcej i nie sposób ich wszystkich wymienić, ani przedstawić przekonujących argumentów, np. dlaczego lekcje gimnastyki mają być bardziej pożyteczne od lekcji matematyki? - Co przypomina spór dlaczego ważniejsze są Święta Wielkanocne od świąt Bożego Narodzenia? Jednak na czoło tych wszystkich rozważań wysuwa się metoda jaka ma być zastosowana w nauczaniu. Jak się okazuje od tego zależy cały postęp i wychowanie przyszłych pokoleń.

Więc pozwólcie Państwo, że teraz będzie o metodzie. Nie powinno być o metodzie? Co nie, jak tak? Przecież tryb nauczania z metodą ściśle się wiąże. Zacznę więc od swojego przykładu. 

Choć rozpocząłem edukację już bez mała pół wieku temu, to pamiętam, jak te metody wyglądały. Mój kolega Jurek za to, że przeszkadzał na lekcji dostał tak kijem od nauczyciela, że ten się połamał na jego tyłku. Jak wyglądała ta jego dupa nie będę już opisywał, choć ją widziałem bo mi pokazywał. Był to taki długi drewniany kij robiący też za wskaźnik, który występował w komplecie z drewnianym cyrklem z kredą. Być może miał prawo w końcu się połamać, bo był w ciągłym użyciu, choć razy nim wymierzane zazwyczaj nie były zbyt mocne. - Co wszyscy akceptowali, włącznie z rodzicami, więc mama Jurka nie przyszła wtedy do szkoły ze skargą, choć on sam przez kilka dni nie przychodził na lekcje, bo nie mógł siedzieć. Niektórzy nauczyciele lubili też kable elektryczne i linijki. Na przykład nauczycielka od matematyki miała taką metodę zaliczania tabliczki mnożenia, że prowadziła specjalny kajet w którym zapisywała co kto umie. Wyglądało to tak, że trzeba było przyjść do niej w czasie przerwy i powiedzieć, że się nauczyło np. działania przez 4 i 7, i wtedy ona na wyrywki odpytywała. Każdy błąd był równoważny wymierzeniem raza linijką na otwartą rękę. Ta metoda była o tyle skuteczna, że na końcu owego procesu nauczania tabliczki mnożenia nauczycielka była pewna, że każdy całą ją umie. Ja dla przykładu zapamiętałem ją do dziś. Mój brat nie miał takiego wspomagania, więc tabliczki mnożenia tak łatwo się nie nauczył i aby coś pomnożyć musiał używać palców i wgłębień w dłoniach. 

A na studiach obowiązywała inna metoda: 4 razy Z. Czyli Zakuć, Zdać, Zapomnieć, Zapić. I też była skuteczna, gdyż wtedy się uczyłem - pamiętam, jak to się mówi - piąte przez dziesiąte. Ale taki był wtedy tryb studiowania. Dlaczego? Mnie nie pytajcie - tak było. Widocznie chodziło o to, aby nie pamiętać wszystkich niepotrzebnych rzeczy, które w każdym semestrze wykładano. Jak tak się teraz zastanawiam ta metoda obowiązująca na studiach była prostą konsekwencją zanikania bicia przez nauczycieli w miarę kolejnych lat edukacji. W liceum na przykład bicia już nie było. 

No i teraz podobno bicia też w szkołach nie ma, więc poziom nauczania spadł poniżej dopuszczalnej normy. Co prawda wynaleziono w międzyczasie różne nowe metody zapamiętywania: spiralne, mnemotechniczne albo wyprzedzające rozwój biologiczny, jednak wciąż to nie jest to. Nawet powszechne posiadanie przez młodzież smartfonów, tabletów i laptopów z wymyślnymi programami i dostępem "ona linia" do Internetu, czyli światowej skarbnicy wiedzy i informacji wszelakiej nie jest w stanie zastąpić prostego bicia, dzięki któremu wiedza wlewała się głowy jak te oleum przez górny czakram. 

O nauczaniu wyższym na razie nie wspominam, ale o tym początkowym i podstawowym, i zastanawiam się jak je uzdrowić. I tak sobie myślę, że trzeba by zatrudnić innych nauczycieli, nie takich miętkich, tylko twardych, dla których stanowczość i surowość to będzie jak chleb powszedni wyssany z mlekiem matki. Trzeba też zabrać wszelkie pomoce szkolne i zakazać używania tabletów i komputerów, szczególnie tych z dostępem do sieci. To będzie miało zbawienny skutek, bo dzieciaki przestaną rozpraszać uwagę na jakieś gry, albo (nie daj Boże) sprośne obrazki i skupią się na potrzebie zapamiętania wszystkiego co im nauczyciel powie. A ich umysł stanie się giętki i będzie myślał szybciej niż komputer. Z ilością informacji też nie będzie problemu, bo będą rejestrować wszystko jak leci. Problem tylko w tym, aby im się chciało chcieć. Ale przy odpowiedniej zachęcie kijem lub paskiem nie powinno z tym być problemu.

No, ale co zrobić z taką już całkiem dorosłą młodzieżą, która dajmy na to chce się załapać na studia? Bić takiego nie sposób, bo to często rośniejszy i silniejszy od profesora przed emeryturą; a i dziewczynki, to znaczy panienki nie lubią przemocy, gdyż kojarzy im się to z seksem i wykorzystaniem - więc bicie odpada. Cóż zatem zrobić? Jaką metodę obrać, aby w nauce pomóc? I żadne tam 4 razy Z. - To już było i efektem wyedukowane całe pokolenia marksistów i mentalnych Rosjan, którzy karierę widzieli w PZPR. Tylko nieliczni potrafili to przetrwać bez skazy na rozumie, jak ja.

No i co zrobić, żeby wiedza nie rzuciła się im na mózg? Miałem bowiem kolegę, bardzo biegłego w różnych naukach, który zaczął studiować prawo. Jednak na trzecim (chyba) roku doznał jakiegoś zwarcia w mózgownicy i styki mu się popaliły. Jednym słowem zbzikował. Zapamiętałem go jak siedzi w swoim pokoju i rozlepia po ścianach i drzwiach jakieś pisma i wygłasza mowy procesowe, z których nic nie rozumiałem...

A więc jak już doszliśmy do tego, że nadmiar wiedzy może być niebezpieczny, a intensywne uczenie się bez konsultacji z lekarzem może zagrażać życiu lub zdrowiu, to myślę, że należało by metody nauczania zweryfikować. Trzeba by wybadać jakie przedmioty bywają zgubne a jakie bezpieczne i pożądane. I tu z pomocą przychodzą najnowsze badania na których ma się oprzeć reforma edukacji w Polsce. Likwidacja szkół o podwyższonym ryzyku i zamiast matematyki i gimnastyki zwiększone godziny historii.

Też lubiłem historię, z zapałem słuchałem o różnych bitwach, wojnach i broniach. Z całą pewnością w tym naszym niebezpiecznym świecie to się przyda. No i morał z tego uczenia się historii w moich czasach był oczywisty - żeby nie być jak rycerz i nie mieć "zakutego łba". Długo się zastanawiałem po co tyle tej historii ma teraz być, a tu proszę: "zakuty łeb"!

No i te bronie. Co rusz odzywają się głosy żeby dać Polakom dostęp do broni palnej, aby mogli bronić się przed agresją ze Wschodu. Ja jednak myślę, że to zbyt niebezpieczne. A nuż tacy zechcą jeszcze kupić ubranka myśliwskie w sklepie za rogiem i zaczną ganiać po lesie? - Putin nie będzie musiał wysyłać "zielonych ludzików", bo ci już tu będą!
Zamiast tego proponował bym rozdać łuki i miecze. Na pewno bezpieczniejsze i dzięki historii każdy będzie wiedział do czego i z jakim skutkiem je używać.

Tak więc: /zamienić Piosenka -> Historia/

Piosenka jest dobra na wszystko
Piosenka na drogę za śliską
Piosenka na stopę za niską
Piosenka podniesie Ci ją
Parararara...

Piosenka to sposób z refrenkiem
Na inną, nieładną piosenkę
Na ładną niewinną panienkę
Piosenka - de son la chanson

Piosenka to jest klinek na splinek
Na brzydki bliźniego uczynek
Na braczek rzucony na rynek
Na taki jakiś nie taki ten byt

Piosenka pomoże na wiele
Na co dzień jak i na niedzielę
Na to żebyś Ty patrzał weselej
Piosenka - canzona, das Lied

Po to wiążą słowo z dźwiękiem kompozytor i ten drugi
Żebyś nie był bez piosenki, żebyś nigdy jej nie zgubił
Żebyś w sytuacji trudnej mógł lub mogła westchnąć z wdziękiem:
Życie czasem nie jest cudne, ale przecież mam piosenkę

Piosenka jest dobra na wszystko
Piosenka na drogę za śliską
Piosenka na stopę za niską
Piosenka podniesie Ci ją

Piosenka to sposób z refrenkiem
Na inną nieładną piosenkę
Na ładną niewinną panienkę
Piosenka de son la chanson

Piosenka to jest klinek na splinek
Na brzydki bliźniego uczynek
Na braczek rzucony na rynek
Na taki jakiś nie taki ten byt
Piosenka pomoże na wiele
Na co dzień jak i na niedzielę
Na to żebyś Ty patrzał weselej
Jej słowa, melodia i rytm


I tu się okazało jak przydatna może być matematyka. Z podstawowego wzoru zamieniania możemy historię zastąpić piosenką.

Ale jedno mnie martwi. W reformie edukacji nic nie słyszałem na temat lekcji religii. A ta jest przecież niezmiernie ważna. Do dzisiaj pamiętam jak ksiądz mówił, że "kto śpiewa, ten dwa razy się modli". I tak mi pozostało. Tylko żona mi nie pozwala śpiewać, bo twierdzi, że mój głos przypomina zgrzyt rur i uszy jej więdną. Ja jednak się tym za bardzo nie przejmuję i kiedy tylko mogę, to znaczy, jak mnie nikt nie słyszy to sobie nucę, a czasem nawet głośniej zaśpiewam.

Dlaczego ja o tym wszystkim piszę? - Jak ktoś jeszcze nie załapał, bo nie jest zbyt bystry wyjaśniam: dokonałem właśnie epokowego odkrycia w dziedzinie edukacji, co jest na czasie, bo mamy teraz reformę tejże. Chodzi o skuteczną metodę nauczania: zamiast bicia - piosenka, bo jest dobra na wszystko! 

0 komentarze:

Prześlij komentarz

.