niedziela, 21 lutego 2016

Polacy i pożar Moskwy 1812 roku

Ale się rozmarzyłem czytając artykuł, zamieszczony na portalu Kresy.pl: http://www.kresy.pl/kresopedia,historia,rzeczpospolita?zobacz/polacy-i-pozar-moskwy-1812-roku

„Pożar Moskwy był tak wielki i straszny, jakby wulkanu eksplozja; w powietrze buchały kłęby ogniste barw rozmaitych, czerwone, sine, zielonawe, siarczyste”.


Triumf

14 września 1812 roku cesarz Napoleon Bonaparte w asyście oficerów dotarł na przedpola Moskwy. Po bitwie pod Borodino nikt już nie bronił dawnej stolicy carów. Droga do miasta stała otworem. Jako pierwsi wkroczyli do niej polscy huzarzy. Byli to żołnierze 10 Pułku Huzarów Księstwa Warszawskiego. Po dwóch wiekach polski żołnierz ponownie znalazł się w płonącej Moskwie[1]. Płonącej, bo pierwsze pożary wybuchły już wieczorem 14 września. Początkowo nie wiedziano, co było ich przyczyną. Wkrótce wykryto, że to sami Rosjanie podpalają miasto, by jego bogactwa nie dostały się w ręce Francuzów i ich sprzymierzeńców. Wśród tych ostatnich było wielu żołnierzy polskich. Co czuli wchodząc do starej stolicy swego wroga, który ledwie kilkanaście lat wcześniej wziął udział w trzecim rozbiorze Polski? Co czuli ci, którzy pamiętali poniżenia, jakie dotknęły ich kraj w minionych kilku dekadach: rozboje rosyjskiego żołdactwa w Polsce, rozbiory, rzeź warszawskiej Pragi? Co czuli? Satysfakcję! Józef Matkowski, oficer inżynierów wojsk Księstwa Warszawskiego notował:

„Szliśmy przez Moskwę upojeni nie trunkiem, ale rozkoszą, żeśmy się zrównali z naszymi pradziadami [...]”[2]

Z kolei Józef Załuski, oficer 1 Pułku Szwoleżerów Gwardii Cesarskiej, pisał:

„[…] jak tylko było można, wyrobiłem sobie urlop od jenerała Krasińskiego przebywającego w Moskwie przy cesarzu i pojechałem do tej stolicy; z bólem wprawdzie, ale więcej z zawziętością, przejeżdżałem te popalone ulice – przypisując ten pożar wzajemnemu uczuciu tego narodu, który tyle pożarów szerzył po naszej ziemi od Bałtyku do Krępaku [Tatr], od Czarnego morza po za Wartę aż do Pomorza... a kiedy stanąłem na moście rzeki Moskwy pod Kremlinem, zatrzymałem się na tem stanowisku, z którego szeroko wzrok sięga na wszystkie strony, a rozpamiętywając wyrżnięcie rodaków [500 polskich gości weselnych, których wyrżnięto w Moskwie w 1606 roku] towarzyszów Dymitra, i rocznicę roku 1612go [rzeź kapitulującej, polskiej załogi Kremla] i wyrżnięcie Pragi [czyli prawobrzeżnej części Warszawy w 1794 roku], powiedziałem sobie, że teraz w r. 1812 pomszczona Praga i cień [generała Jakuba] Jasińskiego [poległego w obronie Pragi] i że już mogą zmazać z swoich grobowisk napis: Exoriare aliquis nostris ex ossibus ultor [oby z naszych kości powstał jakiś mściciel]”[3]

Refleksja

Ale nie tylko satysfakcja z odwetu i dorównania przodkom przepełniała polskie dusze. Znaleźli się i tacy, którzy z podziwem i współczuciem pisali o zajętym mieście i jego tragicznym losie. Do nich należał Konstanty Janta, adiutant generała Kirgenera, dowódcy saperów gwardii.

„Dnia 14 września po południu ujrzeliśmy w końcu z daleka wyniosłe, złocone mury Kremlina i setnych cerkiew w [dawnej] stolicy Rosji, nad samym zaś wieczorem całe wojsko stanęło obozem we wsi pod samą Moskwą. Wtem dowiedzieliśmy się, że wszyscy prawie mieszkańcy opuścili ją z Rostopczynem, gubernatorem wojennym […].

Dnia 15 września o godzinie szóstej rano, odebrawszy rozkaz generała Kirgenera udania się do miasta dla zrobienia mieszkań sztabowi, wjechałem nieledwie pierwszy z Polaków do Moskwy i w całej jeszcze widziałem ją świetności.

Rozległość jej (ma bowiem 7 mil niemieckich [około 50 km] obwodu), gmachy publiczne i prywatne architektury wytwornej, wreszcie wszystko nad moje spodziewanie znalezione, zdziwiło mnie niepomału. Ludzi tamecznych nie zastałem więcej jak 8000, samego prawie motłochu. Nie liczę do tego 500 familii cudzoziemców, które cesarz ze sobą z Moskwy uprowadził, a które w czasie następnym, w odwrocie, prawie ze szczętem z głodu i nędzy wyginęły.

Najprzód uskuteczniłem zlecenie generała. Zająłem dla nas pałac księcia Dołgorukiego i poboczne budowle. O godzinie dziewiątej rano wszczął się pierwszy pożar w starym Kremlinie, zbiorze wielkiej liczby najbogatszych sklepów (w tych wszystko znaleziono); ta część miasta, przedzielona od jego reszty murami wokoło, przy tym składy sklepione, odziane zewsząd okiennicami, drzwiami, kratami i dachami z blach żelaznych, aniby mogła roznieść pożar dalej nad swój obwód.

Gwardie weszły z cesarzem koło południa. Wszyscy, widząc niepodobieństwo rozprzestrzenienia ognia tego, chodzili spokojnie po Moskwie, pięknościom się jej przypatrując. Dotąd żadnych jeszcze znacznych nie popełniono zdrożności, prócz, że kilka z winem piwnic i składów żywności odbito. Ale to wybaczyć wojsku należało, pomimo że od Możajska nic nie miało do pokarmu, że zgłodniałe i spragnione weszło do stolicy. Ale mnie w tej mierze najbardziej zgorszył widok znacznej liczby pijanych żołnierzy, leżących bez duszy na ulicach Moskwy. Przez cały dzień 15 września chodziłem po tym nieszczęśliwym mieście i com tylko mógł widzieć w tak krótkim czasie, tom wszystko widział.

Byłem naprzód w gmachu Akademii, w jej sławnym księgozbiorze, gdzie znalazłem znaczną ilość rzadkich dawnych dzieł polskich i rękopism. Ująłem sobie jego poddozorcę, który mi najpiękniejsze zrobił nadzieje. Nie mniej ucieszony poszedłem do nowego Kremlina, gdzie są dawne i nowe pałace carów, dawne i nowe arsenały, koronacyjne cerkwie, gmach dla senatu Moskwy przeznaczony i wspaniały, jeszcze nie ukończony kościół. […]

Oglądałem to wszystko z ukontentowaniem. Byłem na wieży Iwana. Następnie zdjęliśmy z niej ów krzyż święty, którego podług odezw imperatora [cara] oczy nasze nigdy widzieć nie miały. Widziałem sławny dzwon Moskwy, w ziemię zapadły, którego tylko wierzchołek widać, 18 stóp francuskich obwodu mający, dalej owo działo niesłychanej wielkości przed bramami Kremlina [w którym, podczas poprzedniego pobytu polskich żołnierzy w Moskwie, luźna czeladź grywała w karty][4] i prześliczną salę Senatu, okrągłą; w niej 24 kolumn kamiennych i rzeźby dłuta niepospolitego. Byłem na długich korytarzach, przystrojonych dawnymi i nowoczesnymi archiwami Senatu, ale na ich rozpoznanie długiego trzeba było czasu.

Z Kremlina poszedłem do domu dzieci znalezionych, prawie tak wielkiego, jak dom inwalidów w Paryżu. Obejrzałem teatr jeden z najpiękniejszych w Europie, szpital przepyszny dla chorych oficerów i kilkanaście pałaców pierwszych, otworem stojących, krótko mówiąc, tak mnie wszelkie rzeczy omamiły, żem nawet oka zmrużyć nie mógł, kiedy za nadejściem nocy każdy posilony udał się do spoczynku.

Przeczuwałem smutny los tego miasta i wkrótce ujrzałem jego początek. O godzinie bowiem jedenastej zaczęły się naprzód palić dwa domy drewniane przy podwalu. Zbudzeni saperowie ugasili je, lecz w tejże chwili we dwudziestu miejscach po różnych stronach pożary buchnęły i dotąd przez siedem dni nie było nocy w Moskwie. Masy okropnych płomieni i czarne powstające dymy raziły ustawicznie oczy i czułych do najtkliwszego politowania pobudzały nad tylu gorejącymi pięknościami.

Gdy już Kremlin wokoło ogniskami był otoczony, wyniósł się cesarz jeszcze w nocy z niego i zajął mieszkanie za miastem w przepysznym pałacu letnim carów Petrowka, nad którego wewnętrzne urządzenie nie widziałem nic piękniejszego. Wszystkie gwardie tamże się udały, a gdy nazajutrz ogień koło Kremlina zwolniał, wrócił cesarz do niego i już w nim bawił aż do opuszczenia Moskwy. My za powrotem zajęliśmy naprzód pałac Gagarina, a potem Kutejsowa.

Dnie 16, 17, 18 i 19 września były dniami okropnego rabunku. Nikt już nie myślał o ratowaniu miasta, ale tylko o robieniu zdobyczy. Rozhukane żołnierstwo na wszystkie się nieprawości wylało. Napotykanych popów z brodami między opalonymi ruinami, biorąc za podpalaczy, okrutnie zabijało. Żeby się nie rozwodzić nad tyle smutnymi i ludzkość hańbiącymi rzeczami powiem krótko, że ten cały przeciąg, oniemiały prawie, siedząc jak przykuty w mym pokoju, sądziłem, iżem dnia sądnego doczekał, a za każdym zwróceniem oczu w okna uderzały mnie nowe, coraz okropniejsze sceny.

Od pożaru Moskwy ledwie 500 pałaców i domów ocalało. Do tego nie liczę nowego Kremlina i wiele cerkiew (do tysiąc ich było), których płomienie, dla grubych sklepień i odzień żelaznych, pochłonąć nie mogły. Pałace rosyjskich panów znalazłem nader wspaniałe. Meble z drzew drogich, brązy, kominy, osady drzwi, wszystko z marmurów włoskich, obrazy pierwszych mistrzów, statuy, obicie, zwierciadła, porcelana, zgoła wszystko kosztownością zadziwiało, a w każdym pałacu znajdowało się coś szczególnego, godnego widzenia. Rafinerie cukru i setne rekodzielnie Moskwy, którem przed pożarem część widział, wysokiego stopnia doskonałości dopięły. Moskwa obszernemu handlowi z Azją i pobytowi wojsk magnatów moskiewskich winna była prawo należenia do rzędu stolic, którymi się najoświeceńsze narody szczycą.[...]

Kolumna nasza pracowała przez ten cały pobyt nad rozwalaniem różnych murów w starym Kremlinie. Kopała miny pod najdawniejszą cerkwią, pomnikiem śmiesznej struktury. Stawiała piece na chleb, rozbierała ołtarze z ozdób srebrnych i świętych nawet grobów dobyto, aby im kosztowności poodejmować. Była mi się dostała głowa niespróchniała Iwana cara, alem jej dla niedostatku sposobów przewozu zabrać nie mógł.”[5]

Pożar i grabieże

Konstanty Janta nie był oczywiście jedynym, który opisał pożar i grabież Moskwy. Te dwa elementy pojawiają się właściwie we wszystkich relacjach żołnierzy polskich, którzy mieli okazję przebywać wówczas w mieście. Jedne z nich były mniej drastyczne, inne bardziej. Jednak ich autorzy nie starali się ukrywać rzeczywistości, nawet jeśli o plądrowaniu miasta pisali z zażenowaniem i wstrętem. Polacy mieli zresztą nieco mniej powodów by je odczuwać, gdyż w grabieży odznaczyli przede wszystkim francuscy i niemieccy żołnierze. Zaś wydatnie ich wspomogli... rosyjscy mieszkańcy miasta. Rzecz jasna nie wszyscy. Część z nich zachowała godną podziwu szlachetność. Wśród nich byli mnisi opisani przez adiutanta generała Sokolnickiego, Romana Sołtyka:

„Trudy dnia i żar powodowany przez ogień sprawiły, że cierpieliśmy palące pragnienie, nie mogąc znaleźć wody, by orzeźwić się, kiedy dostrzegliśmy w drzwiach przestronnego klasztoru wielu moskiewskich mnichów, którzy rozdawali żywność i wino wszystkim, którzy przechodzili przed ich świętym schronieniem. Nie czynili oni żadnej różnicy ani co do rangi, ani co do narodowości. Wydawało się, że ci pobożni ludzie, najbardziej zbliżeni ze względu na swój stan do boskości, bezstronni w tym wielkim konflikcie, litowali się nad zbłądzeniem ludzkim i nie mieli innego celu, jak tylko przynieść nieco ukojenia ich mękom. Jeden z nich, skoro nas zobaczył, zbliżył się i ofiarował mi czaszę napełnioną winem. Zawahałem się przez chwilę czy przyjąć, bowiem w powszechnym rozjątrzeniu ludu Moskwy można było podejrzewać, że jest zatrute; skoro jednak przyjrzałem się bogobojnej twarzy moskiewskiego mnicha, na której panował wyraz spokoju i cnoty, przyjąłem czarkę z jego rąk i wychyliłem. Oficerowie, którzy mi towarzyszyli, uczynili to samo.”[6]

Natura ludzka ma jednak to do siebie, że w każdym narodzie znajdą się tacy, którzy nieszczęście innych wykorzystają by się wzbogacić. Nawet jeśli to nieszczęście dotyka ich rodaków. Szczególną pazernością wykazało się moskiewskie pospólstwo, które wyczuło jedyną w swoim rodzaju szansę by polepszyć swój los. Jak pisał wspomniany już Józef Matkowski:

„Motłoch pospolity witał nas aklamacjami […] i wzywał do rabunku, mówiąc Zwol'te pohulat [pozwólcie pohulać / zabawić się]. Z obrzydzeniem więcej jak z litością poglądałem na ten motłoch, który sam wynosił wódkę, wina etc. z piwnic panów swoich.”[7]

Wracając do Polaków. Jednostki z nich sformowane przemaszerowały jedynie przez Moskwę i zajęły pozycje poza nią. Miały więc ograniczoną możliwość przyłączenia się do grabieży miasta. Ale i na to znalazł się sposób. Jak pisał Henryk Brandt, kapitan piechoty Legii Księstwa Warszawskiego:

„Żołnierze, którzy nie byli pod bronią ani na służbie, pod rozmaitemi pozorami wymykali się i wykradali z obozu. Kotły opuszczone przez kucharzy stały bez ognia; ludzie posłani po drzewo, słomę i wodę – nie powrócili. Taki nieporządek wkradł się do naszego, wzorowo dotąd karnego wojska, że żołnierze wymykali się pojedynczo nawet od patrolów. Przykład dany przez konnicę był tem zaraźliwszy, że obładowani łupami kawalerzyści przeciągali przez nasz obóz zapewniając, że całe miasto zostało wydane na rabunek. […]

Po kilkudniowym rabunku zaspokoiła się większość żołnierzy, i to czego nie zdołałaby dokonać żadna siła – to jest przywrócenie porządku i karności – samo z siebie się zrobiło.”[8]

W mieście znaleźli się albo rabusie, którzy rzecz jasna nie chwalili się swoimi przeżyciami, albo też adiutanci generałów i oficerowie przebywający tam w związku z zadaniami służbowymi. I to ci ostatni pozostawili po sobie liczne opisy wydarzeń zaszłych w dawnej stolicy carów, podczas pobytu w niej Wielkiej Armii Napoleona. Poniżej przedstawiam jedną tylko, moim zdaniem najbarwniejszą relację z płonącej i plądrowanej Moskwy. Jej autorem jest Wincenty Płaczkowski, porucznik polskich szwoleżerów gwardii.

„Pożar Moskwy był tak wielki i straszny, jakby wulkanu eksplozja; w powietrze buchały kłęby ogniste barw rozmaitych, czerwone, sine, zielonawe, siarczyste; a te dobywały się z miejsc, gdzie były ogromne składy słoniny, oliwy, oleju, łoju, wosków i innych podobnych palnych przedmiotów.  Mówiono nam później, że w pałacach i domach właściciele umyślnie ponakładali w miejscach sposobnych miny ogniste, z prochu, siarki i saletry złożone, aby nieprzyjaciół, gdy się rozkwaterują, pogubić, co i w rzeczy samej uczuć się dało.

W cesarskim zamku Kremlu od spieków pożaru szyby popękały. Kryminaliści, których gubernator Moskwy kazał z turmy [więzienia] wypuścić dla prędszego spalenia miasta i uszkodzenia nieprzyjacielowi, patrole nasze chwytały i na słupach latarniowych wieszali.

To miasto paliło się ciągle dniem i nocą prawie dni jedenaście, a tak wielki był ogień, że w ciemnej nocy o mil kilka za miastem jakby we dnie widzieć można było. W tym czasie widziałem Francuzów nader chciwych wzbogacenia się, że dla zdobyczy zdrowie i życie ryzykowali. Nieraz przejeżdżając z patrolem, widziałem ich po domach, sklepach – wszędzie pełno niebacznych na pożar piekielnie się rozszerzający; kupy ich tornistrów na ulicach złożone były.

Chciwość ich była nienasycona; najprzód jeden drugiemu pokazuje zdobycz swoją i rozkłada jakby na targu jakim do sprzedania, wtem widzi, że z innych sklepów piękniejsze i kosztowniejsze rzeczy kamraci wynoszą, śpieszy więc za nimi, zabiera znowu, co może; dawne zdobycze, co przez kilka godzin nosił w tornistrze, wyrzuca, a nowe pakuje i tak idzie dalej.

Tym sposobem w zapamiętałej chciwości kilkakrotnie przez dzień coraz co innego nabiera i wyrzuca, dźwiga i nosi na plecach, rad by wszystko pochłonąć, jak gdyby był pewny i bezpieczny życia i powrotu do swego kraju, i że zdobycze dla swojej rodziny zaniesie. Zdarzyło mi się widzieć we Francji, gdyśmy tam stali na kwaterach, że gdy jednego Francuza syn odstawny z wojska powrócił i witał się z rodzicami, ci go dość mile i radośnie przyjęli, lecz w kilka dni potem wypędzili go z domu, dlatego że bez żadnej zdobyczy powrócił i nic do domu nie przywiózł.

Dla takiej to zapalczywej chciwości w Moskwie bardzo ich wielu poginęło: nie uważając bowiem na to, że pożar coraz bardziej i naglej obejmuje i że już na domach dachy palą się, ci niebaczni na to cisną się tłumem jeden przez drugiego, uniesieni za zdobyczą wpadają na pierwsze, drugie i trzecie piętro, a tu przepalone pułapy padają na nich, uciec niepodobna, bez ratunku więc żywcem się palą i w tychże gruzach zagrzebani zostają.

Zdarzyło się jednej nocy, bardzo ciemnej, iż naprzeciwko Kremlu w rządowych magazynach, w których był skład monety miedzianej, to jest kopiejek i półkopiejek, a to w workach wielkich rogożowych, tam drzwi odbili: znaleźli te worki, poczęli je dźwigać i wynosić.

W samych drzwiach na progu jeden wór spodem rozerwał się, postrzegli od ognia blask tej monety nowo wybitej, która wydawała się jak złoto, a padając rozsypała się po schodach i dalej aż na brukowaną ulicę. Poczęli więc krzyczeć w uniesieniach radości: złoto! złoto! Cisnęli się na przełaj, a nawet bili się z sobą i wydzierali mocą z rąk jeden drugiemu; z tornistrów wyrzucali różne rzeczy i towary, które tam mieli i po kilka dni nosili, a pakowali te kopiejki znalezione, bo mieli ich za dukaty rosyjskie.

Toż samo i artyleria, która stała z armatami na placu przed Kremlem, skrzyneczki do armat służące pełne ponasypywała. Lecz krótko trwało chciwości złudzenie! Jak tylko dzień nastał, zaraz poznali, że to jest tylko czysta i nowa miedź; w zapalczywości więc gniewu wszystko to potem powyrzucali i wszędzie po ulicach tej miedzi rozsypanej na bruku wiele leżało.

Gdy już Moskwa przestała się palić, znaczna liczba mieszkańców z niższej klasy powróciła, a między gruzami miasta w kilku miejscach szałasy sobie z tarcic pobudowali i różnymi towarami, napitkiem i żywnością handlowali. Inni też z podobnej klasy zapoznali się z Francuzami i Niemcami i chodzili razem z sobą po gruzach z rydlami, siekierami i kilofami; w wiedząc dobrze, gdzie jakie sklepy lub składy w jakich domach były, żelaznymi drągami gruzy i popioły odwalali, ziemię odkopywali i spuściwszy się w powyłamywane sklepienia różne kosztowne i drogie towary i rzeczy dobywali, a takową zdobyczą na równo się z sobą dzielili.

Tak to powszechnie się dzieje, że wojna jednych zuboża, a innych wzbogaca. […]

Podczas pobytu swego w Kremlu Napoleon rozkazał z cerkwi Św. Iwana, z najwyższej wieży, zdjąć i spuścić krzyż, który był długi najmniej łokci 20, a szeroki cali 8, gdyby cali 4, kuty z czystego srebra, z wierzchu zaś obciągnięty grubo złotem. Ten krzyż złożony był około muru tej cerkwi na ziemi i tam przez kilka dni spoczywał.

Jeszcze wzięty był z cerkwi św. Jerzy, siedzący na koniu w postaci niewielkiej, jak dziecię w roku trzecim, a koń jak źrebię czterotygodniowe: to było wylane takoż z czystego srebra i grubo wyzłacane. Z sali tronowej dawnych carów zabrano bardzo starożytnych półświeczników szczerozłotych i drogimi kamieniami sadzonych sztuk dwanaście.

Rozkazał potem Napoleon ten krzyż na szyny krótkie poprzecinać, a całą tę zdobycz w paki przekładać i z tym wysłał do Francji [...]”[9]

Polskie ślady

Polacy w Moskwie widzieli nie tylko pożary i grabież miasta. Odnajdywali tam również  pamiątki i ślady po wcześniejszych wojnach toczonych między państwem moskiewskim a Rzecząpospolitą. Odnajdywano na przykład groby pomordowanych dwa wieki wcześniej Polaków:

„Mając czas wolny od służby, wziąłem z sobą jednego mieszkańca, który pojechał ze mną za miasto dla pokazania mi mogił naszych Polaków, którzy za Zygmunta III w mieście tym wyrżnięci byli.

Wstąpiłem na wierzch tych mogił, a smutek rozdarł serce moje! Wspomniałem i was w obecnej chwili i zabolałem nad wzniecającym się przeczuciem, że nadzieje nasze, za któreśmy tyle trudów ponieśli, tyle bratniej krwi przelali, nigdy się pono urzeczywistnić nie miały. Wyniosły zdobywca [Napoleon Bonaparte] nie myślał o nas pono wcale!”[10]

Odnajdywano liczne i różnorodne łupy wojenne zdobyte przez Moskali w Rzeczypospolitej. Cześć z nich, zwłaszcza sztandary, starano się wywieźć do Polski. Pisał o tym Roman Sołtyk:

„W jednej z sal pałacowych, przeznaczonej na uroczystości koronacyjne carów, pośród bogatych draperii i zdobycznej broni zawieszone były chorągwie wzięte na ludach Wschodu i kilka sztandarów odebranych konfederatom barskim. Wielu generałów polskich z świty Napoleona zabrało je, pragnąc po powrocie do swych siedzib przyozdobić swe domostwa tymi oznakami, odzyskanymi na naszych wrogach.”[11]

Podobnie Konstanty Jana:

„Przez miesiąc i dni cztery bawiliśmy w Moskwie. W tym czasie znalazłem sposobność zyskania kilku dawnych chorągwi, z których jedną, konfederacji barskiej, złożył księżnie [Izabeli Czartoryskiej] generał Sokolnicki, ja zaś dwie polskie, a jedną Dymitra Fałszywego.”[12]

Szczególnie wzruszały momenty, gdy odnajdywano pamiątki rodzinne. Udało się to na przykład księciu Dominikowi Radziwiłłowi, o czym wiemy dzięki Józefowi Załuskiemu:

„Udałem się następnie do jenerała Krasińskiego, gdzie przy gościnnych pu[c]harach, oglądaliśmy z rozrzewnieniem klingę Radziwiłłowską, przez Dominika Radziwiłła już natenczas lub wkrótce majora naszego pułku, w Kremlinie znalezioną.”[13]

Jeszcze jedna pamiątka przeszłości zwracała szczególną uwagę Polaków. Były to działa odnalezione w moskiewskim arsenale:

„Widok arsenału dostarczał mi nie mniejszego zainteresowania. Pośród 60 tysięcy karabinów, które tam wzięliśmy, znajdowało się też 150 luf armatnich, w większości odlanych przed dwustu laty przez oficerów polskiej artylerii i które z tej racji określano zawsze mianem dział zygmuntowskich. Ich wykonanie, jak też nadzwyczajne rozmiary wielu z nich, świadczyły o doskonałości, jaką osiągnęła wówczas nasza artyleria.”[14]

„Udałem się potem do Kremlinu, gdzie nie tyle Granitowa Pałata (odwieczna sala carów), arsenał i starożytne cerkwie zwracały moją uwagę – ile szeregi licznych śmigownic i dział polskich, znaczonych herbami królestwa i różnych rodzin polskich, które dla ciężaru swego a może i dla chluby, nietykalnie leżały jeszcze w Kremlinie na swojem miejscu, kiedym Kremlin po ostatni raz zwiedzał w r. 1825 na 26ty, przy zwłokach imperatora Alexandra Igo.”[15]

Epilog

Pobyt Polaków w Moskwie w 1812 roku był o wiele krótszy niż dwa wieki wcześniej. Wówczas trwał ponad dwa lata. Tym razem nieco ponad miesiąc. 18 października Napoleon Bonaparte, nie doczekawszy się propozycji pokojowych, opuścił mury miasta. Tak zaczęła się tragiczna droga powrotna. Był to również początek końca tego geniusza wojny.

Moskwa zapisała się w pamięci Polaków raczej pozytywnie. Wbrew intencjom Rosjan, mieli się w niej zupełnie dobrze. Pożar miasta im nie dokuczył. Pogoda była piękna, a żywności pod dostatkiem. Problemy zaczęły się dopiero podczas odwrotu do Polski. Ale to już inna historia...

dr Radosław Sikora


Przypisy:

[1]    O pożarze Moskwy w 1611 roku: Radosław Sikora, Jak Polacy Moskwę spalili... Artykuł dostępny pod linkiem: http://www.kresy.pl/kresopedia,historia,rzeczpospolita?zobacz/jak-polacy-moskwe-spalili

[2]    Józef Matkowski, Zbiór niektórych szczegółów życia mego. W: Pamiętniki z lat 1792 – 1849 Melchiora Witkowskiego i Józefa Matkowskiego. Oprac. Ryszard Grabałowski. Wrocław 1961. s. 122.

[3]    Józef Załuski, Wspomnienia o pułku lekkokonnym polskim gwardyi Napoleona I, przez cały czas od zawiązania pułku w r. 1807, aż do końca w roku 1814 przez Józefa Załuskiego, byłego jenerała brygady w głównym sztabie wojska polskiego; niegdyś oficera i szefa szwadronu rzeczonej gwardyi cesarza Francuzów. Kraków 1865. s. 264.

[4]    Radosław Sikora, Husarze – wcale nie tacy wielcy! Artykuł dostępny pod linkiem: http://www.kresy.pl/kresopedia,historia,rzeczpospolita?zobacz/husarze-wcale-nie-tacy-wielcy

[5]    Konstanty Janta, Dziennik wojny moskiewskiej w roku 1812, a szczególnie obrotów głównej kwatery ces. Napoleona. Cytat za: Robert Bielecki, Andrzej Tyszka, Dał nam przykład Bonaparte. Wspomnienia i relacje żołnierzy polskich 1796–1815. t. II. Kraków 1984. s. 111–113.

[6]    Roman Sołtyk, Napoléon en 1812. Mémoires historiques et militaires sur la campagne de Russie, par le comte Roman Sołtyk, général de brigade d’artillerie polonais, officier supérieur à l’état-major de Napoléon.. Cytat za: Robert Bielecki, Andrzej Tyszka, Dał nam przykład Bonaparte. Wspomnienia i relacje żołnierzy polskich 1796–1815. t. II. Kraków 1984. s. 119.

[7]    Matkowski, Zbiór, s. 121.

[8]    Henryk Brandt, Moja służba w Legii Nadwiślańskiej. Opr. Andrzej Ziółkowski. Gdynia 2002. s. 220–221.

[9]    Wincenty Płaczkowski, Pamiętniki Wincentego Płaczkowskiego porucznika dawnéj gwardii cesarsko-francuzkiej spisane w roku 1845. Cytat za: Robert Bielecki, Andrzej Tyszka, Dał nam przykład Bonaparte. Wspomnienia i relacje żołnierzy polskich 1796–1815. t. II. Kraków 1984. s. 120–122.

[10]  Płaczkowski, Pamiętniki (Cytat za: Dał nam, s. 122).

[11]  Sołtyk, Napoléon, (Cytat za: Dał nam, s. 115).

[12]  Janta, Dziennik, (Cytat za: Dał nam, s. 113).

[13]  Załuski, Wspomnienia, s. 265.

[14]  Sołtyk, Napoléon, (Cytat za: Dał nam, s. 115).

[15]  Załuski, Wspomnienia, s. 265.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

.