Dwudniowe walki w Mariupolu kosztowały życie 30 osób, pozostawiając kolejne 83 rannych. Celownik Putina skierowany jest wyraźnie na miasta położne w głębi lądu, Odessę i Charków, a także dalej. Czyli na wszystkie miejsca, o których wspominał jeszcze przed rozpoczęciem wojny w ramach swojego projektu „Nowa Rosja”. Obszary zagrożone to nie tylko Krym, Donieck i Ługańsk. Należą do nich także Dniepropietrowsk, Charków, Zaporoże, Chersoń i Mikołajów. Ich zajęcie pozwoliłoby putinowskiej Rosji nie tylko na dominację na całym wybrzeżu Morza Czarnego, ale także na rozszerzenie swoich terytoriów aż do granicy z Mołdawią i Rumunią. Kolejny atak może wkrótce mieć miejsce w obszarze Naddniestrza, gdzie trwa już mobilizacja wojskowa przy granicy z regionem Odessy.
Jeśli Putinowi uda się zrealizować projekt „Noworossija”, Ukraina, jaką znamy dziś, zniknie. Straci prawie połowę swojej populacji i ok. dwie trzecie PKB. Ponadto, jakby mało było już mających miejsce wyniszczających strat w ukraińskim sektorze przemysłowym i energetycznym, 70% produkcji węgla tego kraju znajdzie się na terytoriach kontrolowanych przez Rosję, zmuszając Ukrainę do importu tego surowca z zagranicy.
Od czasu rosyjskiej inwazji na Krym amerykańskie i europejskie media prześcigają się w przytaczaniu racjonalnych uzasadnień dlaczego Zachód nie powinien dać się wciągnąć w ukraińską wojnę. Najnowsza seria takich wypowiedzi pojawiła się zaledwie kilka dni przed ostatnią rosyjską inwazją. A przecież nikt rozsądny nie mówi o bezpośredniej interwencji militarnej NATO na Ukrainie. Zbijanie niewypowiedzianych argumentów dominuje w debatach politycznych toczących się w USA od czasu początku rosyjskiej agresji.  Wiele z nich jest podpierane „argumentami” przez tzw realistów z kręgów opiniotwórczych. W rzeczywistości jednak nawoływania do pozostawienia Ukrainy samej sobie (czyli de facto rosyjskiej dominacji) obnażają wszystko: od złych wniosków wyciąganych z historiipo brak umiejętności analitycznego łączenia faktów.
Przykłady? Proszę: Ukraina zawsze była kontrolowana przez Rosję, dlatego… no właśnie, dlatego właściwie co? Jest też argument mówiący o tym, że Zachód nie powinien wtrącać się teraz w sprawy Ukrainy, bo w sumie wszystko to naszą wina: zezłościliśmy Rosję rozszerzając NATO. Jaki jest wydźwięk takiego podejścia? Otóż Europa byłaby dużo bezpieczniejszym miejscem, gdybyśmy pozostawili nowopowstałe po zakończeniu Zimnej Wojny państwa demokratyczne w dożywotniej szarej strefie. Moi studenci powiedzieliby: „to na serio…?!” W jaki sposób to, że Rosja zaatakowała państwo niebędące członkiem NATO, jest niby wynikiem decyzji Zachodu o przyjęciu do Sojuszu Północnoatlantyckiego krajów Europy Środkowej i krajów bałtyckich? Cóż to ma być: nowe spojrzenie na „wojnę prewencyjną”, pod dyktando Rosji? Nowa „doktryna putinowska” XXI wieku?
Usłyszeć też można zużyte argumenty mające służyć załagodzeniu całej sprawy: z punktu widzenia USA Rosja liczy się bardziej niż Ukraina. Otóż i tak, i nie. Poza oczywistym zagrożeniem, które Rosja stanowi dla Zachodu, pozostaje jeszcze zadać sobie pytanie z jaką Rosją chcemy robić interesy i jakie będą konsekwencje dla naszych relacji z tym państwem, jeśli Ukraina rzeczywiście ponownie znajdzie się w obszarze rosyjskich wpływów. Jeśli administracja Obamy jest gotowa zlekceważyć fakt, że Rosja rozpoczęła w Europie nową wojnę i odwracać wzrok, gdy Ukraina (dosłownie) traci grunt pod nogami, na jakiej podstawie Putin ma obawiać się jakiejkolwiek  odpowiedzi krajów zachodnich kiedy zdecyduje się wysłać na obszar państw bałtyckich swoich „małą zielona armię”?
Czas najwyższy, abyśmy  wśród amerykańskich analityków przestali zadawać te pytania tylko sobie, a zaczęli rozmawiać z Ukrainą, krajami członkowskimi NATO leżącymi na północno-wschodniej granicy terytorium Sojuszu, a nawet z Rosją. Powinniśmy poważnie podejść do sytuacji ludzi znajdujących się na froncie wojennym nie dlatego, że jesteśmy im winni jakieś szczególne współczucie czy wsparcie, ale ponieważ dzięki temu moglibyśmy dowiedzieć się czegoś o nowej doktrynie Putina czego nie dostrzeżemy prowadząc burze mózgów ani obradując w salach konferencyjnych w Waszyngtonie.
Nikt mający jakiekolwiek pojęcie o NATO nie nawołuje do tego, by Sojusz rozpoczął ofensywę militarną na Ukrainie. Trzeba też pamiętać, że niestety Ukraińcy sami są w dużej mierze winni słabej sytuacji swojego kraju, jego załamania gospodarczego, korupcji, tego do jakiego stopnia w przeszłości służby kraju były spenetrowane przez wywiad rosyjski oraz dzisiejszej ukraińskiej niemocy militarnej. Zamiast wygłaszać deklaracje o chęci dołączenia do NATO (co jest ważnym gestem symbolicznym, ale rzeczą obecnie nierealną), rząd Poroszenki powinien był postarać się miesiąc temu zająć lotnisko w Doniecku i wzmocnić obronę Mariupolu, a nie ograniczać działań tylko do układania min na przedmieściach.
Z drugiej strony bądźmy szczerzy: Ukraina boryka się z prawie niemożliwym do zrealizowania zestawem zadań: zapobieżeniem całkowitemu krachowi gospodarczemu, przeprowadzeniem kompletnej reformacji państwa i bronieniem jego terytorium przez wrogiem. I z wszystkimi trzema musi zmierzyć się w ciągu 6 miesięcy do roku.
Teraz przejdźmy do tego, dlaczego potencjalne rosyjskie zwycięstwo na Ukrainie powinno Zachód martwić i co powinniśmy natychmiast zrobić by mieć pewność, że Kijów ma szansę na zwycięstwo w tej walce. Przede wszystkim Ukraina to nie jest jednorazowy i odosobniony przypadek sytuacji kryzysowej. Jest częścią szerzej zakrojonej polityki Władimira Putina, którą ten zaplanował w celu zjednoczenia ziem zamieszkałych przez ludność rosyjską. I nie ma tu żadnego znaczenia, czy rosyjski prezydent widzi w sobie następcę Michała I Romanowa czy też jest po prostu sprytnym byłym agentem operacyjnym KGB. Tym, co jest istotne, są efekty prowadzonej przez niego polityki. Świadomie używam tutaj terminu „polityka”, a nie „strategia”, ponieważ w tym „projekcie zjednoczeniowym” chodzi bardziej o intencje, kierunek i determinację Putina niż o jasno sprecyzowany plan. Mimo tego wszystkie dotychczasowe, rozciągnięte w czasie, militarne akcje ofensywne Rosji, poczynając od Gruzji w 2008 roku, przez Krym w 2014, aż po obecne w Doniecku i Ługańsku — mające doprowadzić do finału „Noworosji” — mają jeden wspólny mianownik: każda z nich przebiegała przy braku znaczącej odpowiedzi NATO.
Spójrzmy na konkretny przykład: podczas szczytu NATO w 2014 roku w Walii, Sojusz nie zgodził się na stalą obecność  w krajach członkowskich w rejonie Europy północnej i środkowej oraz państw bałtyckich pomimo wielokrotnych próśb z ich strony o rozmieszczenie baz natowskich na ich terytoriach. Zamiast więc wysłać w eter jednoznaczny komunikat obronny i zapobiegający potencjalnej agresji, NATO zaoferowało jedynie niespójną politykę zapewnień i swoją „ciągłą obecność rotacyjną”. Choć nie było to zupełnie bez znaczenia, to jednak mały kontyngent natowskich żołnierzy wysyłany to tu, to tam na ćwiczenia wraz z niewielka liczba samolotów latających w przestrzeni powietrznej krajów bałtyckich nie mają wydźwięku wystarczająco odstraszającego dla rewizjonistycznych zapędów Rosji. Co więcej, powolność sił Sojuszu i ich ogólna niemoc w kwestii zdecydowanej odpowiedzi na naruszanie przez Rosję przestrzeni powietrznej i wód terytorialnych (czy też, jak miało to miejsce w grudniu ubiegłego roku, wpłynięcie statkami marynarki wojennej na wody Bałtyku) utwierdziło tylko Putina w przekonaniu, że inicjatywa leży w całości po jego stronie.
Efektem powyższego jest dalszy spadek zaufania do natowskich gwarancji bezpieczeństwa w krajach leżących na terytoriach północno-wschodniej granicy Sojuszu, nie wspominając nawet o oficjalnych komentarzach na temat NATO. Aby skompensować sobie czcze obietnice, wspomniane kraje usilnie starają się ponownie zbroić i stworzyć regionalną sieć współpracy w obszarze bezpieczeństwa. Lecz zwiększone wydatki na ten cel nie zostaną zrealizowane wcześniej niż w latach 2016-2017.. To wszystko sprawia, że nadchodzący rok 2015 będzie prawdopodobnie najbardziej niestabilnym i potencjalnie niebezpiecznym dla bezpieczeństwa Europy od czasów Zimnej Wojny. Reżim Putina, pomimo ciosu w postaci załamania się cen energii i sankcji ekonomicznych ze strony Zachodu, nie odczuł poza tym żadnych oznak „twardej siły”, które zahamowałyby dalsze ruchy  militarne. To sprawia, że w perspektywie najbliższych kilku miesięcy Rosja wydaje się jeszcze mniej przewidywalna. I właśnie w tym kontekście — bezpośredniego i coraz bardziej realnego zagrożenia dla Europy ze strony Rosji — Ukraina ma tak duże znaczenie dla natowskiego systemu bezpieczeństwa. Rosja może zająć Ukrainę szybko i bez większych kłopotów, albo stanąć przed wizją olbrzymich kosztów długotrwałej wojny, których przy swojej obecnej kondycji gospodarczej po prostu nie udźwignie. Dziś zarówno USA jak i jego europejscy sojusznicy mogą bezpośrednio wpłynąć na oba te scenariusze, tj. wzmocnić lub osłabić bezpieczeństwo Europy.
Jeśli Ukraina otrzyma niezbędną pomoc militarną i stałą warunkową pomoc ekonomiczną, Kijów zdoła „kupić” NATO więcej czasu na wypracowanie spójnego stanowiska i, miejmy nadzieję, wzmocnienie swoich terytoriów granicznych poprzez umiejscowienie stałych baz NATO w krajach bałtyckich, Polsce i być może Rumunii. Jeżeli administracja Obamy zdecyduje się rozszerzyć pomoc militarną (przynajmniej w postaci umożliwienia sprzedaży broni — jeśli bezpośrednie wsparcie okaże się niewykonalne ze względów politycznych), będzie to miało znaczny wpływ na sojuszników NATO wzdłuż granic terytorialnych Sojuszu. Poza tym będzie to ze strony Waszyngtonu sygnał gotowości do wyjścia poza ograniczenia ideologiczne i polityczne, i spojrzenie na sytuację z szerszej perspektywy geostrategicznej. Przede wszystkim jednak doda wiarygodności słowom prezydenta Obamy, które ten wypowiedział podczas swoich przemówień w Warszawie i Tallinie. Poza tym wsparcie militarne dla Ukrainy wymaga mniejszego wysiłku niż mogłoby się to wydawać. Dotyczy czterech obszarów: obrony przeciwpancernej, przeciwlotniczej, pomocy medycznej i środków komunikacji. Wszystkie potrzebne rozwiązania są dostępne od ręki w postaci systemów amerykańskich i europejskich, których obsługa nie wymaga bardzo długiego przeszkolenia, a których użycie mogłoby znacząco przechylić szalę zwycięstwa.
Zapowiadanie wciąż to nowych sankcji — ostrzejszych, bardziej konkretnych, wymierzonych w poszczególne sektory itp. — to wszystko, co Zachód był dotychczas w stanie zrobić w odpowiedzi na czwartą ofensywę zbrojną Rosji na Ukrainie. W rezultacie USA i Europa w pewien sposób same zagoniły się w kozi róg. Podczas swojego orędzia o stanie państwa, prezydent Obama wychwalał skuteczność nałożonych na Rosję sankcji. Dzień później wojska Putina zaatakowały Mariupol.
Podczas gdy rosyjska agresja wobec Ukrainy w dramatycznym tempie zmienia układ sił w europejskich państwach peryferycznych, Zachód ni mniej, ni więcej tylko pokazuje Putinowi, że nie zrobi nic by choć trochę ukrócić jego militarne zapędy. Jeśli dalej będzie to tak wyglądać, rosyjska ofensywa może przesunąć się bardziej na zachód i rosyjskie działania mogą zagrozić terytoriom państw członkowskich NATO, czyli krajów bałtyckich oraz — jeśli Sojusz nadal nie wykaże się siłą, a w końcu zacznie rozpadać od środka — być może nawet Polski i Rumunii.          
Podsumowując: dopóki NATO pozostaje głównych sojusznikiem Stanów Zjednoczonych i naszym środkiem do osiągnięcia władzy i wpływów, Ukraina to jak najbardziej również sprawa Ameryki. I nie chodzi tu o pójście na wojnę. Chodzi o rozszerzenie pomocy militarnej dla zaatakowanego kraju, znajdującego się w niezwykle ważnym punkcie geostrategicznym pomiędzy Europą a Eurazją. Jeśli Rosja pokona Ukrainę, odbije się to głośnym echem na całym kontynencie, jeszcze bardziej obnażając bezbronność już i tak nadwątlonego paradygmatu bezpieczeństwa w Europie wobec brutalnego użycia siły. Pamiętajmy, że mówimy ze bezpieczeństwo Europy przez wiele dziesięcioleci było i jest powiązane z naszym. W obliczu wielu kryzysowych sytuacji na całym świecie, Ameryka nie może teraz pozwolić sobie na to, żeby więzi te zostały przerwane. Stawką wojny toczącej się na Ukrainie jest przyszłość NATO oraz stabilność i bezpieczeństwo całej Europy. Prawdą jest, że z racji położenia geograficznego Ukrainy USA ma prawo oczekiwać większego zaangażowania w sytuację tego kraju ze strony rządów w Berlinie, Londynie i Paryżu. Ale to tylko część prawdy. Ukraina jest bowiem problemem, który powinniśmy rozwiązać wspólnie, jak przystało na sojuszników. Stawką jest zapobieżenie wybuchowi większej wojny w Europie. Dlatego najwyższy czas, by Waszyngton i jego europejscy sojusznicy zaczęli działać w sposób odpowiedni do powagi sytuacji.             
Amerykańska wersja tekstu ukazała się w magazynie The American Interest