Andrew A. Michta
W obliczu poważnego kryzysu tlącego się na północno-wschodnim krańcu Europy, dowodzenie przez Amerykę z tylnego siedzenia to zdecydowanie za mało.
Upadek Debaltseve zdobytego przez prorosyjskich rebeliantów wspieranych przez regularną, rosyjską armię wieńczy dla Moskwy drugą kampanię donbaską. Celem kolejnej operacji militarnej będzie Mariupol, Charków, albo nawet oba te miasta naraz. Kiedy na linii zawieszenia broni raz po raz słychać strzały zachodnioeuropejscy dyplomaci dalej się łudzą, że nie wszystko jest stracone, a umowę nadal można uratować. I rzeczywiście, drugie zawieszenie broni ogłoszone w Mińsku może chwilę potrwać – ale równie dobrze może w każdej chwili gwałtownie się skończyć w zależności od decyzji Władimira Putina. Zachód nie będzie miał w tej kwestii nic do powiedzenia.
Jednak to, jak długo przetrwa drugi podpisany w Mińsku rozejm ma zdecydowanie mniejsze znaczenie w porównaniu do nieodwracalnych zmian zachodzących w architekturze transatlantyckiego bezpieczeństwa. Politycy, szczególnie ci w Europie muszą wreszcie przyjąć do wiadomości to, co powtarza od dłuższego czasu Philip Breedlove, dowódca sił zbrojnych USA oraz NATO w Europie: sytuacja na Ukrainie w dalszym ciągu się pogarsza i nie wolno nam tego niewygodnego faktu bagatelizować.
Przede wszystkim politycy powinni sobie zdać sprawę, że Unia Europejska jako instytucja została w gruncie rzeczy wyeliminowana z rozgrywki o Ukrainę. Teraz to tylko przedstawienie Niemiec i Rosji. Dzisiaj główna przedstawiciel dyplomacji unijnej Frederica Mogherini nie siedzi nawet przy stole negocjacyjnym, a jej rola sprowadza się do wydawania pełnych dobrych intencji, ale pozbawionych znaczenia upomnień i propozycji. Poza symbolicznymi oświadczeniami i uczestnictwem w marszach solidarności elementem układanki nie jest również niedawno wybrany na Przewodniczącego Rady Europejskiej, Donald Tusk.
To wszystko sprawia, że na scenie pozostała tylko jedna instytucja zdolna powstrzymać rozprzestrzenianie się konfliktu – Sojusz Północnoatlantycki. Jednak realia są takie, że efektywność i jedność NATO wcale nie jest tak mocna jak mogłoby się to wydawać postronnemu obserwatorowi. Eskalacja konfliktu rosyjsko-ukraińskiego rodzi pytanie, w jakim zakresie i jak szybko jest NATO dzisiaj w stanie zarówno politycznie jak i militarnie odpowiedzieć gdyby ustawiczna presja Rosji na północno-wschodnią flankę przeobraziła się w konflikt wewnątrz terytorium Sojuszu.
Jeżeli Rosja zastosuje w krajach bałtyckich lub gdziekolwiek wewnątrz NATO „wojnę hybrydową” lub rozwiną się tam konwencjonalne działania, Sojusz może nie być gotowy na szybką i skuteczną reakcję tym samym tracąc wiarygodność lub ryzykując konflikt na większą skalę gdyby wprowadzony w życie miał zostać został Artykuł 5.
Nikt nie wątpi, że Zachód ma znaczną przewagę nad Rosją zarówno ekonomiczną jak i militarną. Ale gdy przyjrzymy się bliżej temu, co aktualnie ma na podorędziu, okaże się, że Sojusz jest na wczesnym etapie przygotowań do odradzającego się zagrożenia na swojej północno-wschodniej flance. Gwarancje bezpieczeństwa, które kraje bałtyckie i Europy Środkowej miały mieć zapewnione po tak chwalonym natowskim szczycie w Walii w 2014 roku są nadal w trakcie realizacji. Przy tym Stany Zjednoczone są wciągane coraz głębiej w skomplikowaną sytuację na Bliskim Wschodzie, a zmieniająca się równowaga sił w Azji odciąga je od Europy. Administracja Obamy zapewnia wsparcie, ale liczy, że Europa, a zwłaszcza Niemcy rozwiążą ukraiński kryzys. Jednocześnie Niemcy i pozostałe kraje Europy zdają się zawieszone pomiędzy z jednej strony pragnieniem powrotu do współpracy gospodarczej z Rosją, a z drugiej pogłębiającym się podejrzeniem, że Władimir Putin w sposób fundamentalny zmienił stosunki na linii Wschód-Zachód i w dającej się przewidzieć przyszłości pozostaną one napięte.
NATO działa sprawnie tylko pod silnym i jednoznacznym przywództwem Stanów Zjednoczonych. Przy pełnym zaangażowaniu tego kraju. Fundamentalny problem z Ameryką dowodzącą bezpieczeństwem europejskim z tylnego siedzenia polega na tym, że w obliczu zagrożenia ze strony Rosji niemal gwarantuje to Europie dryfowanie po sprzecznych interesach i priorytetach.
Niemieckie dowodzenie z "bezpiecznej odległości” oraz nacisk na to, żeby konflikt na Ukrainie opanować bez wysyłania pomocy militarnej do Kijowa, to kluczowe siły odśrodkowe przeszkadzające wytworzeniu europejskiego konsensusu w sprawie ukraińskiej. Ciągle słyszymy z Berlina zapewnienia, że NATO pozostaje najmocniejszą potęgą militarną regionu, że Rosja nie odważy się przekroczyć pewnej granicy. A gdyby takowa została przekroczona, to rosyjska armia zostanie szybko pokonana. I być może rzeczywiście tak będzie, jeśli okaże się, że Putin jest jednak na tyle szalony, żeby pewnego pięknego poranka wysłać czołgi do Rygi czy Tallina.
Jednak patrząc na to, co dzieje się na Ukrainie Rosja raczej nie zaryzykuje takiego scenariusza w krajach bałtyckich. (Z drugiej strony, czy ktoś przewidywał, że Putin postanowi zająć Krym, a potem jeszcze część wschodniej Ukrainy i to w ciągu jednego roku?)
Ocena siły NATO na podstawie samej obecnej liczebności wojsk również nie napawa optymizmem. Od strony potencjału militarnego wśród europejskich państw członkowskich zauważalna jest stała tendencja spadkowa z nielicznymi wyjątkami w postaci Wielkiej Brytanii (choć i tu pojawił się problem redukcji budżetu obronnego) i pod pewnymi względami Francji oraz Polski. Jeżeli chodzi o nakłady na obronę uzgodnione w podczas szczytu NATO w Walii sytuacja wygląda jeszcze bardziej dramatycznie. Z kluczowych państw tylko USA i Francja wywiązują się z przyjętych zobowiązań. Według badania opublikowanego właśnie przez European Leadership Network, choć Łotwa, Litwa, Norwegia, Polska, Holandia i Rumunia zwiększają swoje wydatki na obronę w tym roku, to w żadnym wypadku nie będzie to docelowe 2%. Polska zobowiązała się osiągnąć ten pułap w 2016 roku.
Prawda jest taka, że potencjał militarny kilku kluczowych członków NATO jest dzisiaj jedynie cieniem tego, którym dysponowały za czasów Zimnej Wojny z niemieckąBundeswehrą na czele. Wszyscy europejscy członkowie NATO mają poważne deficyty w obszarach transportu powietrznego, transportu naziemnego, logistyki jak również jeśli chodzi o wystarczająca liczbę przeszkolonych żołnierzy zdolnych do szybkiego reagowania w razie zagrożenia. Dodajmy do tego znacznie okrojoneamerykańskie siły stacjonujące w Europie i to, że Sojusz w zasadzie nie dysponuje potrzebna iloscia zdolnych do szybkiej reakcji wojs utrzymywanymi w odpowieniej gotowości mimo tak reklamowanych i szeroko omawianych w Walii natowskich sił szybkiego reagowania.
Debaty o siłach szybkiego reagowania są otrzeźwiające. Kilka tysięcy żołnierzy NATO gotowych do działania w razie potencjalnej sytuacji kryzysowej może być efektywne w wypadku dojrzewającego konfliktu, lecz w obliczu realnego zagrożenia o szerokim zasięgu szybko okaże się mieć ograniczone znaczenie.
Paradoksalnie, te same dość ograniczone liczebnie oddziały miałyby nieporównywalnie większy potencjał zapobiegawczy gdyby permanentnie stacjonowały w amerykańskich i natowskich bazach na terenie krajów leżących wzdłuż północno-wschodniej granicy Sojuszu. Takie rozwiązanie jest jednak konsekwentnie blokowane głównie przez Niemcy. Tak czy inaczej samo przeniesienie sprzętu i zasobów nie wystarczy dopóki nie wyrównane zostaną deficyty w obronie powietrznej i rakietowej w krajach peryferyjnych. A to z pewnością zajmie trochę czasu.
Niestety istnieje bezpośrednie powiązanie między brakiem woli politycznej w Europie, aby odpowiedzieć na trwający w jej granicach pokaz agresji militarnej oraz znacznym spadkiem możliwości i zdolności obronnych europejskich krajów natowskich. Wiele spośród mniejszych krajów członkowskich NATO do tego stopnia zredukowało swoje siły wojskowe, że obecnie problemem jest dla nich nawet rutynowe przeszkolenie odpowiedniego personelu. Siły powietrzne niektórych krajów członkowskich przypominają raczej aerokluby, ponieważ mogą operować tylko w granicach krajowej przestrzeni powietrznej i niewiele dalej. .
Nie do zaakceptowania jest to, że przy majaczącym na wschodzie coraz większym zagrożeniu agresją ze strony Rosji potencjał bojowy NATO bazuje na Stanach Zjednoczonych, Kanadzie a dopiero w w drugiej kolejności na Wielkiej Brytanii, Francji i Polsce przy militarnie drugoplanowym i politycznie obstrukcyjnym udziale Niemiec.Mimo tego nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dopóki USA nie da mocnego przykładu, zarówno konstruując nową politykę stałych wzmocnień jak i zwiększając liczbę wojsk stacjonujących w Europie przy jednoczesnym żądaniu od największych krajów europejskich analogicznych działań nic się w tej kwestii nie zmieni.
Najwyższy czas powrócić do zasad odstraszania przeciwnika poprzez stałą obecność na terenie państw flanki sojuszu. A skoro groźba pojawia się ze strony mocarstwa atomowego jeżeli członkowie i sojusznicy NATO poważnie traktują zobowiązania traktatu członkowskiego, to właśnie jest czas żeby przećwiczyć szybką odpowiedź, na wypadek gdyby potem takie działania okazały się konieczne w sytuacji rzeczywistego zagrożenia wojną o większym zasięgu.
Pytanie nie brzmi, czy w razie konfliktu na wielką skalę Rosja pokonałaby w totalnym starciu w pełni zmobilizowane siły militarne NATO. Nie pokonałaby. Sęk w tym, że Putin może spróbować podejść NATO stosując taki scenariusz jak w przypadku Doniecka. Tym razem w odniesieniu do krajów bałtyckich lub innych terenów leżących na północno-wschodniej granicy Sojuszu. Scenariusz zakładający na zmianę wzniecanie kryzysu i uspokajanie go, po to, by sprawdzić reakcję Sojuszu. Jednocześnie licząc na to, że uwydatni to wewnętrzne rozbieżności interesów, a w rezultacie sparaliżuje system decyzyjny NATO.
Ogólna zgodność państw natowskich w kwestiach politycznych nie jest mocną stroną Sojuszu. A już szczególnie, gdy chodzi o przejście od zapewnień do faktycznych działań i rzeczywistego wzmocnienia swojej północno-wschodniej granicy.
Wygląda na to, że jedyną szansą na zmianę tej sytuacji jest jasne stanowisko administracji Obamy w tej sprawie. Musi ona stanąć na czele takich działań i zaangażować się w stworzenie wzmocnionej i bardziej racjonalnej ze strategicznego punktu widzenia obecności wojsk amerykańskich w Europie.
Należy odtworzyć istniejącą w czasach Zimnej Wojny infrastrukturę wojskową opartą na obecności USA w Europie. Ponadto w najbardziej narażonych na niebezpieczeństwo ataku krajach, tj. w krajach bałtyckich, Polsce i Rumunii, powinny zostać utworzone stałe bazy wojskowe składające się z żołnierzy zarówno amerykańskich, jak i przedstawicieli armii krajów członkowskich NATO.
Jeśli USA postanowi jednak trzymać się zasady przywództwa „z tylnego siedzenia”, a Niemcy przywództwa „z bezpiecznej odległości”, europejscy sojusznicy NATO nadal będza dryfować. A przez to Zachód będziel tracić cenny czas i możliwość wzmocnienia jedynej instytucji mogącej zapewnić mu bezpieczeństwo w razie kryzysu. A nawet w czasie wojny, jeśli miałaby ona ponownie zapukać do bram Europy.źródło: http://andrewmichta.salon24.pl/635330,czas-na-powazna-rozmowe-o-nato#
0 komentarze:
Prześlij komentarz