niedziela, 1 marca 2015

Putina nie da się zatrzymać, bo ma on zamiar dalej zabijać


Ukraiński Majdan, czyli pokojowa rewolucja zmieniła się w wojnę. Obecnie Ukraina walczy za Europę, by zatrzymać szaleństwo ze wschodu.

Od wybuchu protestów w Kijowie, które spowodowały ucieczkę Janukowycza minął już rok. W tym czasie rozpoczęta na Majdanie rewolucja zmieniła się w wojnę. Wielu z protestujących nie zdążyło zdjąć mundurów - rzucili kije i tarcze z dykty, chwycili za broń i wyruszyli na wschód, by znów walczyć. Tym razem bronić ojczyzny przed rosysjskim agresorem.

Nikt z nas nie chce wojny, Putin też jej nie chce. On chce tylko zająć Ukrainę, potem Łotwę, Estonię i Polskę bez wojny. Dlatego musi dostać czytelny sygnał, że bez wojny Ukrainy nie zajmie. Powstrzymanie Putina już teraz leży w naszym żywotnym interesie. Rosja wzmocniona przez wchłonięty przez siebie potencjał Ukrainy i jej zasoby będzie o wiele groźniejszym przeciwnikiem dla nas niż teraz.

To nie jest tak, że Ukraina nie powinna nas obchodzić i to nie nasza wojna. Jak najbardziej nasza, bo Putin nie ukrywa swoich planów co do Polski. Nie możemy zatem czekać bezczynnie aż wojna do nas przyjdzie i zaczną ginąć Polacy we własnym kraju.

Z niemałym zdziwieniem i niepokojem obserwujemy ewolucję rosyjskiego pozimnowojennego rewizjonizmu. Ma dziś już oblicze nie tylko antynatowskie, ale i antyunijne. Dlatego Moskwa będzie dążyć do usunięcia z terytorium Ukrainy emanacji obu wspomnianych organizacji. Zamyka to de facto pole dla negocjacji i oznacza, że Kijów stanie się areną permanentnego chaosu bądź częścią bezpośredniej strefy wpływów Kremla. Oba warianty „skreślają” państwo nad Dnieprem, ale pierwszy z nich może powstrzymać konsolidację rosyjskiego potencjału i dać Polsce czas na przygotowanie się na nadchodzące trudne czasy.

W 2011 roku została opublikowana książka „Mała wojna, która wstrząsnęła światem". Ron Asmus, amerykański dyplomata dokonuje we wspomnianej pozycji -prawdopodobnie jako pierwszy zachodni autor- daleko idącego porównania putinowskiej Rosji do Republiki Weimarskiej. Asmus uważał, że genezy konfliktu rosyjsko-gruzińskiego należy doszukiwać się w rewizjonizmie rosyjskim. Innymi słowy – w narastającej od upadku ZSRS (tj. „największej geopolitycznej katastrofy w XX wieku”) rosyjskiej frustracji wobec nowego systemu bezpieczeństwa w Europie. Katalizatorem trwającego ponad dwie dekady procesu stał się zdaniem autora „Małej wojny...” szczyt w Bukareszcie, który zaowocował putinowską polityką powstrzymywania NATO. Mimo dość oczywistych skojarzeń historycznych „weimarskie” porównanie w zachodnich kręgach politycznych nie było popularne. Podnosił je właściwie jedynie w wywiadach prasowych gruziński prezydent Micheil Saakaszwili. Dopiero aneksja Krymu i rosyjska agresja w Donbasie pokazały, że Asmus być może miał rację a jego parellela nie była jedynie tanim chwytem retorycznym.

Analizując rewizjonistyczną motywację Moskwy naszkicowaną przez autora „Małej wojny...” możemy dojść do przykrych konkluzji w kontekście obecnego konfliktu na Ukrainie. Negocjacje w warunkach zachodnich odbywają się według reguły win-win (obie strony powinny uzyskać możliwość przedstawienia efektu rozmów jako swojego sukcesu). Innymi słowy, aby doprowadzić do deeskalacji wydarzeń mających miejsce nad Dnieprem trzeba byłoby Rosji coś zaoferować. W obrębie tego rozumowania mieści się np. przeciek brytyjskiego The Independent. Według niego Berlin będzie prowadził aktywny lobbying na Zachodzie w sprawie akceptacji aneksji Krymu i zablokowania poszerzenia NATO na wschód. W zamian za to Moskwa miałaby wycofać wsparcie dla tzw. separatystów oraz pozwolić na intensyfikację relacji handlowych Ukrainy i UE. Gdy przeanalizujemy powyższe doniesienia pod kątem rosyjskiego rewizjonizmu dojdziemy do konkluzji, że Kreml nie podpisze się pod takimi ustaleniami. Byłyby one bowiem zgodne z putinowską doktryną powstrzymywanie jedynie w jej formie z 2008 r. Tymczasem staliśmy się świadkami jej przeobrażenia. Szczyt Partnerstwa Wschodniego w Wilnie pokazał, że Rosja niechętnie odnosi się już nie tylko do poszerzenia NATO, ale także „ekspansji” UE na wschód. Euromajdan uwypuklił wśród kremlowskich elit zagrożenie bukselskim soft power.

Rosyjska strefa wpływów ma wolna od NATO i UE. „Rewizjonizm weimarski” napędzający poczynania Kremla wymaga uzyskania na Zachodzie akceptacji dla istnienia bezpośredniej rosyjskiej strefy wpływów (co miałoby odrobinę złagodzić poczucie krzywdy wynikające z pozimnowojennej konstrukcji świata). Własna strefa wpływów to pragnienie Putina i związanej z nim elity, które obecnie odzwierciedla wojna na Ukrainie, ale przecież próbowano je zrealizować w ostatnich latach także metodami dyplomatycznymi. Kluczowy w tym kontekście okazał się rok 2010. To wtedy doszło w Deauville do słynnego szczytu z udziałem prezydenta Miedwiediewa, prezydenta Sarkozyego i kanclerz Merkel. Podniesiono podczas niego kwestię konieczności powstania nowego systemu bezpieczeństwa w Europie bez udziału NATO a także „stref uprzywilejowanych interesów” mocarstw. W tym samym roku powstała formalnie także Unia Celna Kazachstanu, Białorusi i Rosji, która u progu trzeciej kadencji Władimira Putina przekształciła się w ideę geopolityczną zwaną „Unią Eurazjatycką”. Pierwsza z wymienionych inicjatyw poniosła fiasko m.in. w wyniku rozpadu układu zwanego potocznie „Merkozym”, druga przyniosła ze względu na opór legislacyjny Białorusi i Kazachstanu umiarkowane efekty. Obie charakteryzowały się natomiast głęboką postawą antynatowską a także zakładały kooperacją z UE na bazie utworzenia przez Rosję własnej analogicznej struktury handlowej na obszarze byłego ZSRS. Szczyt Partnerstwa Wschodniego w Wilnie przewartościował te plany. Okazało się, że UE to tak jak NATO zagrożenie dla interesów Kremla (wrażenie to spotęgowały u Putina zapewne sankcje nałożone po katastrofie malezyjskiego Boeinga na Moskwę).

Widać więc bardzo wyraźnie, że wojnę na Ukrainie będzie bardzo trudno rozwiązać na drodze negocjacji. Moskwa dąży bowiem do wypchnięcia znad Dniepru nie tylko wszelkiej emanacji NATO, ale także UE. W takiej konfiguracji osiągnięcie efektu win-win jest niemożliwe. W efekcie czekają nas prawdopodobnie dwie opcje rozwoju sytuacji na obszarze naszego wschodniego sąsiada. Pierwszy wariant to przekształcenie Ukrainy w arenę permanentnego chaosu. Byłaby to klasyczna proxy war bez otwartej konfrontacji między NATO i Rosją. Drugi wariant to nowa wersja żelaznej kurtyny, którą rosyjscy analitycy od lat kreślą na linii Psków-Mińsk-Lwów-Odessa i nasilająca się zimna wojna. Oba scenariusze de facto „skreślają” państwo nad Dnieprem, ale pierwszy z nich może powstrzymać konsolidację rosyjskiego potencjału, który mógłby zostać z czasem wykorzystany zgodnie z „weimarskim schematem” (Republika Weimarska przekształciła się w III Rzeszę). Przede wszystkim dałby on jednak Polsce czas na przygotowanie się na nadchodzące trudne czasy.

W konflikcie z całym Zachodem Putin nie ma szans. On to wie i jego otoczenie to rozumie. Dlatego całe wysiłki propagandowe Moskwy idą w kierunku podzielenia Zachodu i przekonania zachodniej opinii publicznej żeby zaatakowanemu nie pomagać. On te państwa, które zostały wpisane do jego imperialnych planów chce połknąć powoli, po kawałku i jak najmniejszym nakładem sił i środków. Dokładnie tak samo postępował Hitler i też wtedy Europa była przekonana, że w imię zachowania pokoju należy ...nic nie robić. Jak błędna i tragiczna okazała się ta droga wiemy doskonale z historii.

Konflikt na Ukrainie to starcie cywilizacji. Ukraina wybrała europejską drogę ku demokratycznemu państwu, z drugiej strony jest Rosja Władimira Putina, który dąży do zbudowania dyktatury nie tylko w swoim kraju, lecz także w państwach ościennych na dawnym obszarze sowieckim.

Z niepokojem obserwujmy w Polsce ideologiczną piątą rosyjską kolumnę. Jeśli słyszymy głosy, żeby nie dawać pieniędzy na Ukrainę, nie angażować się w powstrzymanie imperialnych zapędów Moskwy to brzmi to jak wytyczne kolaboranta. Jeżeli nie chcemy zdradzić samych siebie, nie możemy wykonać gestu Piłata i "umyć rąk w sprawie Ukrainy". Trzeba by Zachód wspomógł Ukrainę militarnie, bo nikt rozsądny nie wierzy, by agresję Putina wobec Ukrainy można było powstrzymać metodami pokojowymi.

Powtórzę - jest jasne, że teraz Putin chce stworzyć z Donbasu miejsce, z którego będzie destabilizował nie tylko Ukrainę, lecz także cały zachodni świat. od nas zależy czy mu na to pozwolimy. Nie ma możliwości, by ukraińska armia, w obecnym kształcie, pokonała rosyjską. Dlatego trzeba Ukrainie pomóc.

Ukraina ma prawo się bronić, a zagarnięcie Krymu przez Rosję jest "nieakceptowalne". Po doświadczeniach I i II wojny światowej nie możemy dopuścić do tego, by wybuchła III wojna, a do tego to zmierza. Putin rozzuchwala się coraz bardziej i apetyty mu rosną w miarę jedzenia. Naszą powściągliwość i nawoływania do rozwiązania konfliktu odczytuje jako naszą słabość. Tak dłużej nie może być.

Czy na każdą amerykańską rakietę dostarczoną Ukrainie Rosja odpowie dwiema? Nie. Cięciwa będzie tak napięta, że albo Putin sam się cofnie, albo zostanie usunięty - taka jest idea dozbrojenia Ukrainy. Tak było zresztą kiedyś w czasie zimnej wojny. Tego wyścigu zbrojeń ZSRS nie wytrzymało. Obecnie wydaje się to mało prawdopodobne, ale takie przypadki w historii Rosji się zdarzały. O wiele bardziej potężny od dzisiejszej Rosji Związek Radziecki upadł. Doszło do usunięcia przywódcy komunistycznego. Wcześniej usuwano też tam carów, więc i teraz jest nadzieja, że i Putina sami Rosjanie usuną. Ale do tego trzeba naszej presji na ten kraj. Sankcje ekonomiczne (te prawdziwe), oraz zaprezentowanie naszej siły militarnej przywódcom Kremla są jak najbardziej wskazane i niezbędne. Rosjanie nie po to się zbroją i przeprowadzają manewry wojskowe aby nie móc z tego korzystać. Powinniśmy im to wybić z głowy.

Zachód robi błąd, obarczając się winą za wybuch ewentualnej wojny, bo ta wojna już trwa i wywołał ją Putin. Agresja Putina rozpoczęła się od tego, że utracił on kontrolę nad Ukrainą. Teraz chce ją odzyskać. Ale Ukraińcy mają niezbywalne prawo dążyć do integracji z Zachodem, a Putinowi nic do tego. Ukraina to suwerenny kraj w którym rządy sprawują demokratycznie wybrane władze realizując demokratyczne i pro-zachodnie inspiracje Ukraińców. Dla nas ten kierunek jest jak najbardziej pożądany, dlatego z całych sił musimy go wspierać. Powtórzę: finansowo i militarnie. Jeżeli chcemy zbudować w naszym regionie bezpieczną przestrzeń, dobrobyt i ekonomiczny rozwój - musimy czynnie sie w to zaangażować.

UE i USA powinny przygotować sankcje, które naprawdę przestraszą Putina. Można wyłączyć Rosję z globalnego systemu transferowania pieniędzy SWIFT (rosyjski premier Dmitrij Miedwiediew niedawno stwierdził, że byłoby to jak wypowiedzenie wojny) - więc się tego boją. Przecież fakt, że w Waszyngtonie zaczęto rozmawiać o dostarczeniu Ukrainie broni, doprowadził do podpisania rozejmu w Mińsku. Bez tego porozumienia Mińska 2 by nie było. Z drugiej strony misje pokojowe są zgóry skazane na niepowodzenie, bo Putin ma zamiar dalej zabijać. Jaki cud musi sie wydarzyć, żeby go powstrzymać?

Na podstawie: http://www.defence24.pl/analiza_putina-mozna-powstrzymac-ale-ukrainy-nie-da-sie-ocalic

0 komentarze:

Prześlij komentarz

.