sobota, 28 marca 2015

Ameryka powinna dostarczyć broń Ukrainie. Broń, która broni naprawdę.

W poniedziałek 23.03.15 w Izbie Reprezentantów Stanów Zjednoczonych miało miejsce głosowanie w kwestii dostaw broni na Ukrainę. Uchwalono rezolucję wzywającą prezydenta Baracka Obamę do wysłania broni dla wojsk ukraińskich.
Administracja prezydencka rozważa takie posunięcie, jeżeli strony nie wywiążą się z porozumień mińskich, czyli jeżeli Rosja przystąpi do nowej ofensywy.


Broniąca się przed rosyjską agresją Ukraina apeluje o dostawy nowoczesnej broni z Zachodu. Prezydent Barack Obama i większość przywódców Unii Europejskiej na razie odżegnuje się od tego pomysłu. Jednak pojawia się też coraz więcej głosów, by spełnić prośby Kijowa. Idea dojrzewa.


W kręgach amerykańskiego przywództwa słychać coraz więcej głosów, wzywających, by wysłać walczącym Ukraińcom broń. Proszą o nią sami zainteresowani - w czwartek "Die Welt" opublikował wywiad z prezydentem Petrem Poroszenką, w którym ukraiński przywódca zaapelował o dostawy nowoczesnego uzbrojenia. W środę, podczas przesłuchania w senackiej Komisji Sił Zbrojnych, nominowany przez prezydenta Baracka Obamę na szefa Pentagonu Ashton Carter powiedział, że "bardzo się skłania" ku dostarczeniu przez USA broni Kijowowi.

Jednak sam prezydent USA jest temu przeciwny. Rzecznik Białego Domu Josh Earnest powiedział, że pomysł wzmocnienia ukraińskiej armii tak, by dorównała siłą rosyjskiej, jest nierealny. Jedyną sposobem rozwiązania konfliktu jest stół negocjacyjny. "Ale oczywiście, prezydent weźmie rady Cartera pod uwagę" - dodał Earnest.

Równie sceptyczne w kwestii uzbrojenia Ukraińców są europejskie elity polityczne. W czwartek do Kijowa polecieli kanclerz Angela Merkel z prezydentem Francoisem Hollandem. W piątek mają być w Moskwie. Nie wiadomo jeszcze do końca, jakie propozycje przedstawią Ukrainie i Rosji, wydaje się jednak pewne, że w tym pakiecie nie będzie mowy o dostawach broni.

Kto komu wypowiedział wojnę

Argumenty za dostawami broni śmiercionośnej dla Ukrainy są klarowne. Kijów powinien ją otrzymać, lecz nie będzie to "wypowiedzenie wojny Rosji przez USA", jak przekonują niemieccy socjaldemokraci i związane z nimi media. Niewypowiedziana wojna Rosji przeciwko Ukrainie i wspierającemu ją Zachodowi trwa od blisko roku, a prezydent Putin nie zamierza się cofać. Plan ma wciąż prosty: zniszczyć państwo ukraińskie, odbudować imperium, rozbić UE i NATO. Jeśli nie zostanie powstrzymany na polach Donbasu - pójdzie dalej.

Przekazanie broni Ukrainie nie będzie "działaniem na rzecz eskalacji konfliktu w Donbasie", jak mówią władze Węgier, Czech, Słowacji czy Austrii. We wrześniu ub.r. Moskwa podyktowała warunki zawieszenia broni w Donbasie i osiągnięcia pokoju. Pod dokumentem podpisał się rosyjski ambasador w Kijowie oraz liderzy samozwańczych republik z Doniecka i Ługańska. Jednak na początku bieżącego roku Rosja wysłała do Donbasu setki czołgów, transporterów opancerzonych, wyrzutni rakietowych i ciężkich haubic - niedawno potwierdził to sekretarz generalny NATO.

W drugiej połowie stycznia - na rozkaz Kremla i pod dowództwem rosyjskich generałów - separatyści i siły rosyjskie przeszły do ofensywy, by zająć cały obwód doniecki i ługański. A potem podyktować Ukrainie nowe warunki "pokoju": zrzeczenie się Krymu, federalizację państwa, autonomię "republik" z Doniecka i Ługańska oraz rezygnację z członkostwa w UE i NATO. Nie powiodło się, bo armia ukraińska stawiła opór, a rebelianci i oddziały rosyjskie ponieśli ciężkie straty. Jeśli armia ukraińska będzie silniejsza i stawi skuteczniejszy opór w Donbasie, ryzyko interwencji rosyjskiej na wielką skalę będzie mniejsze, a nie większe.

Jaka jest groźba inwazji na wielką skalę

Dysproporcja sił między armią ukraińską a rosyjską jest ogromna i z pozoru nie daje wielkiego pola manewru. Ukraińcy muszą zrobić wszystko, by uniknąć frontalnej konfrontacji. Armia rosyjska liczy ponad 800 tys. żołnierzy, ma ok. 2 tys. samolotów bojowych, 10 tys. czołgów i transporterów opancerzonych, ok. 200 wyrzutni rakiet i kilkadziesiąt nowoczesnych okrętów wojennych. Rosjanie posiadają też drugi co do wielkości arsenał jądrowy. Wojsko ma za sobą okres smuty z lat 90. i wczesnych lat dwutysięcznych. Po wojnie z Gruzją w 2008 r. przeprowadzono reformy - również dzięki współpracy z państwami NATO - i dziś rosyjskie siły zbrojne prezentują się zdecydowanie lepiej. Eksperci zachodni podkreślają, że w czasie zajmowania Krymu (luty-marzec 2014) zaskoczyła ich nowoczesna taktyka działania Rosjan i ich świetne wyposażenie.

W Donbasie walczy do 6,5 tys. rosyjskich żołnierzy, tuż przy granicy z Ukrainą stacjonuje kolejnych 50 tys. Rosjanie dostarczyli do Donbasu ponad 500 czołgów i blisko 1 tys. transporterów opancerzonych oraz dziesiątki wyrzutni rakietowych. Za granicą zgromadzono podobne ilości sprzętu ciężkiego oraz ponad 300 samolotów i 250 śmigłowców bojowych. Z wojskowego punktu widzenia oddziały separatystów to część sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej - są przez nie uzbrojone, wyposażone i wyszkolone oraz dowodzone przez rosyjskich generałów. Stanowią pierwszy rzut rosyjskiej armii inwazyjnej, która od wiosny ub.r. stoi w szyku ofensywnym dla dokonania marszu w głąb terytorium Ukrainy i wszędzie tam, gdzie według Putina mają sięgać interesy Rosji.

Armia ukraińska liczy 230 tys. żołnierzy, ma 220 samolotów (na ogół przestarzałych), 150 śmigłowców, ponad 1 tys. czołgów i transporterów opancerzonych oraz kilkaset wyrzutni rakiet i systemów rakietowych bliskiego zasięgu. Jej mocną stroną jest obrona przeciwlotnicza wyposażona m.in. w wyrzutnie Buk. Wojsko ukraińskie powstaje od nowa, bo pod koniec lutego wkraczającym na Krym oddziałom rosyjskim mogło się przeciwstawić jedynie 6 tys. żołnierzy z jednostek zdolnych do walki. Przez 23 lata niepodległości nie zajmował się armią żaden z rządów, a za czasów Janukowycza wojsko świadomie dewastowano. Ostatni minister obrony z jego czasów zbiegł wraz z nim do Rosji, podobnie jak dwaj kolejni szefowie Służby Bezpieczeństwa Ukrainy i wywiadu wojskowego.

Dziś sytuacja wygląda znacznie lepiej, choć problemów nie brakuje. W oddziałach na froncie walczyło już 70 tys. żołnierzy, kolejne dziesiątki tysięcy wyruszą na front w tym roku, bo trwa czwarta fala częściowej mobilizacji. Za kilka miesięcy ukraińska armia będzie liczyć ćwierć miliona żołnierzy, kolejne 100 tys. ma tworzyć armię rezerwową. Ukraińcy nie mają problemów z czołgami, transporterami opancerzonymi i artylerią lufową.

Ukraińscy wojskowi twierdzą, że to wystarczy, by poskromić wojownicze zapędy Kremla. Do działań ofensywnych Rosjanie mogą bowiem wystawić maksymalnie 130-150 tys. żołnierzy, co dziś wydaje się wielkością zbyt małą dla ofensywy na wielką skalę. Wokół terenów zajętych przez separatystów zbudowano trzy linie umocnień, które w czasie ostatnich walk się sprawdziły. Gdy oddziały ukraińskie musiały się wycofać z jakichś pozycji, zajmowały nowe. A miasta na linii ewentualnego natarcia Rosjan (Mariupol, Berdiańsk, Cherson, Charków, Dniepropietrowsk i Odessa) zamieniono w swoiste twierdze. Zdobycie każdego przyniesie ogromne straty wśród ludności cywilnej, lecz również w armii najeźdźcy.

Putin ma społeczne przyzwolenie na swoją politykę, lecz jedynie do momentu, gdy Rosjanie zobaczą, jak tysiące ich żołnierzy wracają z "urlopu" w obwodzie rostowskim w cynkowych trumnach. Według najnowszych badań dwie trzecie Rosjan sprzeciwia się wysłaniu żołnierzy na Ukrainę. Propaganda kremlowska ukrywa zatem informacje na temat własnych ofiar. Inwazja na wielką skalę musiałaby to zmienić. Wówczas Rosjanie zapytają o sens i cele wojny, której nie chce większość z nich.

Skąd Ukraina czerpie siły

W marcu-kwietniu ub.r. Putin mógł zająć całą Ukrainę niemal bez oporu. A jednak nie wjechał na białym koniu do Kijowa, a jego czołgi "nie obmyły gąsienic" w wodach Sanu i Bugu. Putin nie zrobił tego z kilku powodów.

Po pierwsze, Ukraińcy z ośmiu obwodów południa i wschodu nie czekali na niego z wiązankami kwiatów. Przeciwnie, poza Donbasem ruch separatystyczny był rachityczny i udało się go zdusić w zarodku;

Po drugie, Rosja mimo potęgi militarnej nie jest w stanie okupować dużego i ludnego kraju. Musi się oprzeć na siłach wewnętrznych, które będą w stanie utrzymać podbity kraj w ryzach.

Na Ukrainie nie brak "piątej kolumny" i kandydatów na rosyjskich "quislingów", lecz Majdan i wojna w Donbasie odmieniły Ukraińców. Kto wystąpiłby z hasłami federalizacji państwa i odstąpienia od zbliżenia z Zachodem, zostałby zmieciony ze sceny politycznej. Wspomnienie polityki Janukowycza, jego zdrady, oraz cena, jaką Ukraińcy muszą za nią płacić, są świeże. Maksimum tego, na co Rosja może liczyć, to polityka prezydenta Poroszenki - orędowanie na rzecz pokoju i nieprzepuszczanie żadnej okazji, by zmniejszyć natężenie walk. A zarazem wzmacnianie państwa i odbudowa sił zbrojnych oraz "dawanie po zębach", gdy Rosja zaczyna eskalować działania wojenne.

W Rosji powoli narasta zrozumienie tych faktów, stąd nieustanne próby wywołania kryzysu wewnętrznego na Ukrainie. Gospodarczego i społecznego, bo ludzie coraz mocniej odczuwają skutki recesji oraz z wolna wprowadzanych reform. Milionom Ukraińców żyje się biedniej, z Donbasu wyjechało blisko 1 mln uchodźców, zdecydowana większość nie ma pracy i zdana jest na pomoc państwa oraz nowych sąsiadów.

Moskwa chce doprowadzić do "trzeciego Majdanu" pod przywództwem batalionów ochotniczych. We wtorek pod parlamentem demonstrowała grupa kilkudziesięciu osób w kominiarkach, żądając dymisji szefa sztabu generalnego i odsunięcia Poroszenki od władzy. Przedstawili się jako "Bractwo Batalionowe". Dowódcy prawdziwych batalionów ogłosili, że to prowokacja. Ostatniego słowa nie powiedzieli też oligarchowie, których większość nie uciekła do Moskwy i stara się utrzymać wpływy polityczne i źródła dochodów.

Najważniejsze zadanie przywódców porewolucyjnej Ukrainy to utrzymanie jedności, wzmacnianie armii i reformy. Od tego bowiem zależy poparcie społeczeństwa i pomoc Zachodu. Większość Ukraińców godzi się na wyrzeczenia, byleby widziała, że sprawy w kraju posuwają się naprzód. Poroszenko cieszy się poparciem, zaufanie do niego deklaruje ponad 55 proc. społeczeństwa, Ukraińcy zaakceptowali też tak kontrowersyjny krok, jak obecność obcokrajowców w rządzie.

Na rzecz Ukrainy pracuje też czas, wielkość terytorium i spore rezerwy mobilizacyjne. W wojsku służyło 800 tys. Ukraińców, głównie ze starszego i średniego pokolenia. Podniesiono więc wiek powołania do wojska (do 60 lat) i wprowadzono ochotniczą służbę wojskową dla kobiet. Mobilizacja odbywa się w miarę planowo, choć Rosja robi wszystko, by jej przeszkodzić. Ukraińcom udało się ograniczyć teren walk do 3 proc. terytorium kraju, więc Rosja musiała zmienić plany wojenne. Jej obecny cel to przesunięcie się do granic obwodu donieckiego i ługańskiego oraz ewentualnie przebicie drogi lądowej do Krymu.

Separatyści rezerw na Ukrainie nie mają. Przed wojną na okupowanej części Donbasu mieszkało 3,5 mln ludzi, połowa już wyjechała, głównie w wieku poborowym. Nie ma więc kogo mobilizować do "stutysięcznej armii" Noworosji. Putin, żeby myśleć o podyktowaniu Ukrainie warunków kapitulacji, musiałby podjąć interwencję zbrojną z otwartym z użyciem dziesiątek tysięcy żołnierzy z jednostek regularnej armii, setek czołgów i samolotów.

Gdy Putin rozpoczynał agresję na Ukrainę, część ekspertów twierdziła, że armię rosyjską czeka wyzwanie podobne do tego, przed jakim stanęli Sowieci, gdy w 1979 r. najechali Afganistan. Opór mieli stawić przede wszystkim ukraińskojęzyczni mieszkańcy na prawym brzegu Dniepru, w szczególności ludność Galicji i Wołynia, gdzie żywa jest tradycja antysowieckiego zbrojnego podziemia z lat 40. i 50.

Opór jednak stawili w większości rosyjskojęzyczni mieszkańcy obwodów wschodnich i południowych. "Afganistanem" Putina stała się trzecia część terytorium Donbasu. Nie ma racjonalnego powodu, by na tym terenie jego awantura nie miała się skończyć.

Czy Putin jest gotów na wojnę z NATO

W wywiadzie dla CNN 1 lutego prezydent Obama bronił swojej polityki wobec agresji rosyjskiej i złożył ofertę wobec Moskwy. "Zważywszy na wielkość militarną Rosji - argumentował - i fakt, że Ukraina nie jest członkiem NATO, istnieją oczywiste ograniczenia naszych działań wojskowych. Putina nie udało się dotąd powstrzymać. Ale tym, którzy sugerują, że musimy robić więcej, mówię, że możemy i to robimy. Zwiększamy ponoszone przez Rosję koszty i możemy wywierać na nią presję dyplomatyczną. Ale nie uważam, że byłoby mądre dla USA lub świata, byśmy mieli wojskowy konflikt między USA a Rosją". Zastrzegł zarazem, że USA i NATO będą bronić swoich członków ze wschodniej flanki Sojuszu.

Ukraińcy sami są winni temu, że na czas nie podjęli reform i nie stali się członkiem NATO. To jednak jedynie część prawdy, bo Ukraina broni dziś nie tylko własnej niepodległości, lecz również jedności UE i NATO. Ameryka nie musi wyprawiać się na wojnę z Rosją, bo na razie Ukraińcy dają sobie radę - przy znaczącej pomocy Zachodu w postaci presji ekonomicznej na Rosję i pomocy finansowej dla Kijowa. Ale w dzisiejszych warunkach to jedynie część prawdy.

USA będą musiały zareagować militarnie, gdy Rosja zacznie używać lotnictwa i ruszy z wielką ofensywą. W Iraku i Syrii ataki lotnictwa amerykańskiego na "państwo islamskie" zaczęły się wtedy, gdy bandyci zaczęli zabijać zachodnich zakładników. Wówczas Kurdowie otrzymali uzbrojenie od Amerykanów. Widok atakowanego z powietrza Mariupola, Berdiańska lub Odessy miałby nie mniejszy ładunek emocjonalny. Czy takiemu rozwojowi wypadków USA i NATO przyglądałyby się milcząco, czy też użyłyby innych środków wobec agresora?

Ogromna część opinii publicznej świata demokratycznego chce, by przywódcy Zachodu agresora powstrzymali. W dobrze pojętym interesie własnym, bo wojna imperialistyczna musi się karmić wciąż nowymi ofiarami. Putin już stwierdził, że Rosjanie nie walczą z armią ukraińską, lecz "legionem ochotniczym NATO".

Przywódcy Zachodu muszą też odpowiedzieć na pytanie, jak zagwarantować bezpieczeństwo 17 reaktorów z ukraińskich elektrowni atomowych, z których największa znajduje się w Zaporożu, czyli blisko frontu. Ewentualne zniszczenie którejkolwiek z elektrowni ściągnęłoby na Europę katastrofę o nieporównywalnej skali z awarią bloku elektrowni w Czarnobylu w 1986 r. Ogłoszenie terytorium ukraińskiego strefą zakazaną dla lotów to najsłabszy sposób możliwej ochrony dużej części Europy. Czy Putin przeszedłby nad tym do porządku, czy też uznałby to za casus belli z USA i całym NATO, rozpoczynając wielką wojnę?

Odpowiedź jedynie z pozoru wydaje się oczywista: tak, potraktuje to jako atak na Rosję. Co jednak siedzi w głowie "cara", wie tylko on. Dziś może mu się wydawać, że po pokonaniu armii ukraińskiej będzie mógł podyktować warunki Poroszence. I że wówczas ogłosi zwycięstwo nad "juntą kijowską". Dopóki tak sądzi, dopóty nie rozpoczyna wojny z NATO.

Zachód nie ma wielkiego wyboru

- Putin - powiedział Obama w CNN - zajmując ukraiński Krym, nie kierował się żadną wielką strategią, lecz improwizował, wyprowadzony z równowagi protestami na kijowskim Majdanie.

Tę "improwizację" pogłębia działaniami w Donbasie, doprowadzając do izolacji Rosji i rosnących kosztów dla jej gospodarki.

- Nie ma sposobu - mówił prezydent USA - by to się skończyło dobrze dla Rosji. Aneksja Krymu to koszty, a nie korzyść dla Rosji. Czasy, gdy zajęcie jakiegoś terytorium było metodą na podniesienie statusu mocarstwa, skończyły się. Dziś siła kraju jest mierzona wiedzą, umiejętnościami, możliwościami eksportu dóbr, wynalazkami nowych produktów i usług, wpływami.

Przywódcy Zachodu i Poroszenko powtarzają, że problem Donbasu można rozwiązać wyłącznie na drodze pokojowej, bo rozwiązanie militarne nie istnieje. Mówią to odpowiedzialnie, bo wariant militarny może przynieść wojnę na niewyobrażalną skalę. Kłopot w tym, że sprawa wojny lub pokoju nie zależy od nich, lecz od Putina.

Poroszenko powiedział kilka dni temu, że jest pewien otrzymania broni śmiercionośnej od Zachodu, "gdy zajdzie taka potrzeba". Ową potrzebą byłoby rozpoczęcie przez Rosję inwazji z wykorzystaniem lotnictwa i oddziałów regularnej armii. Być może ten moment właśnie nadchodzi. Separatyści kłamią, że mają samoloty, które zdobyli w atakach przeciwko armii ukraińskiej. I że "ich lotnictwo" już przystąpiło do działania. Czy to propagandowe przygotowanie do wejścia do walki lotnictwa rosyjskiego?

Dopóki istnieją choćby najmniejsze szanse na otrzeźwienie Rosji, dopóty politycy zachodni nie powinni ustawać w wysiłkach, by je wykorzystać. W ciągu minionego roku Obama i Merkel dowiedli, że robią wszystko, by powstrzymać Rosję jak najmniejszym kosztem dla Ukrainy, Europy i świata. Można im zaufać, że wybierają rozwiązanie najlepsze z możliwych, lecz ich pole manewru nie jest już wielkie. Mogą właściwie już tylko powtórzyć sentencję z czasów rzymskich: "Ceterum censeo Carthaginem esse delendam". Kartaginę należy zniszczyć. Ameryka powinna dostarczyć broń Ukrainie. 

1 komentarze:

  1. jutro będę trzeźwy, a pani madame, nadal będzie taka brzydka!
    tak zachód rozmawia z ukrainą!

    OdpowiedzUsuń

.