- oczywiście kolejną ofensywę w Donbasie. Koncentracja ogromnych sił, dysponujących bronią pancerną i wyrzutniami rakiet w pobliżu granicy z Ukrainą (50 km) nie pozostawia złudzeń. W samym Donbasie eksperci podają liczbę 9 tys. żołnierzy regularnej armii FR walczącej po stronie "separatystów". Oczywiście to fikcja, bo od samego początku "ruchem separatystycznym" kierowali Rosjanie; dając też wsparcie logistyczne i uzbrojenie. I konsekwentnie się wypierają swego udziału w tym konflikcie wciskając kit, że to wojna domowa i Ukraińcy walczą ze swoimi obywatelami, którzy mają pochodzenie rosyjskie. To fikcja nie tylko na użytek wewnętrzny, ale i groźba skierowana na zewnątrz brzmiąca mniej więcej tak: narazie się powstrzymujemy, ale mamy siły i środki aby zaangażować się militarnie; więc lepiej zgódźcie się na rozwiązania "pokojowe". To też oczywiste kłamstwo, bo oznacza ni mniej ni więcej Mińsk III - czyli usankcjonowanie kolejnych rosyjskich zdobyczy.
Elig napisała notkę pt. "Koniec marzeń o "Noworosji"?" - http://niepoprawni.pl/blog/elig/koniec-marzen-o-noworosj . A w niej: "W dniu 20.05.2015 portal Wyborcza.pl zamieścił artykuł Anny Pawłowskiej "Rebelianci przyznają się do porażki. "Zawieszamy projekt "Noworosja". Wystarczył zorganizowany opór" /TUTAJ (link is external)/. Dzień później informację tę powtórzyła Superstacja /TUTAJ (link is external)/:
"To koniec projektu "Noworosja". Rebelianci przynajmniej na pewien czas zawieszają plan utworzenia nowego państwa z części terytorium Ukrainy. Przyznają, że ponieśli porażkę, bo "ludowa rewolucja wybuchła za wcześnie".
Z tym zakończeniem projektu "Noworosja" raczej trudno się zgodzić. Bardziej prawdopodobnym jest jego czasowe zawieszenie.
Zobaczmy co na ten temat piszą Rosjanie:
Wewnątrz Rosji odzywają się pragnienia, aby ostateczne rozstrzygnięcie nastąpiło szybko, możliwie wczoraj, a najbardziej radykalni są przekonani, że Putin i tak „podda Noworosję”. Bardziej umiarkowani obawiają się, że zrobi to jak tylko zostanie podpisany kolejny rozejm (o ile to nastąpi) wynikający z potrzeby przegrupowania i uzupełnienia w armii Noworosji (co jednak można zrobić i bez przerywania działań) po to, aby dostosować się do nowych okoliczności na płaszczyźnie międzynarodowej i przygotować do kolejnych walk dyplomatycznych.
W rzeczywistości, mimo całej uwagi jaką polityczni i/lub wojskowi dyletanci – te wszystkie Talleyrandy i Napoleony internetu – skupiają na sytuacji w Donbasie i w ogóle na Ukrainie, jest to tylko jeden punkt w globalnym froncie. Wynik wojny nie rozstrzyga się na donieckim lotnisku, ani nie na wzgórzach pod Debalcewem, tylko na Starym Placu i Placu Smoleńskim w Moskwie, oraz w biurach Paryża, Brukseli i Berlina. Dlaczego? Bo działania wojskowe to tylko jeden z wielu składników politycznego sporu.
Jest to oczywiście składnik najtwardszy i ostateczny, który niesie w sobie wielkie ryzyko, ale problem nie zaczyna się od wojny, ani na wojnie się nie kończy. Wojna to tylko pośredni etap, który oznacza niemożność osiągnięcia kompromisu. Jej celem jest stworzenie nowych warunków, w których kompromis będzie już możliwy, albo pokazanie, że nie jest on już potrzebny, bo jedna ze stron konfliktu przestanie istnieć. Kiedy przyjdzie czas na kompromis, kiedy skończą się walki i wojsko wróci do koszar, a generałowie zaczną pisać pamiętniki i gotowić się do kolejnej wojny, wtedy dopiero politycy i dyplomaci przy stole negocjacyjnym określają prawdziwy wynik konfrontacji.
Takie decyzje polityczne są potem bardzo często niezrozumiałe, ani dla wojska, ani dla ludności.
- To cytat z analizy Rościsława Iszczenki, rosyjskiego analityka strategicznego, przewodniczącego Centrum Analizy Systemowej i Prognoz, opublikowanej przez Klub Wałdajski 11 lutego 2015.
Bredni o tym, że Ukraina jest marionetką pociąganą za sznurki przez Amerykę nie warto komentować, ale ciekawe jest to co można wyczytać między wierszami.
Czego zatem chce Putin? - Nietrudno to zgadnąć: chce konfliktu rozciągniętego w czasie. Celem jest destabilizacja Ukrainy i uniemożliwienie jej integracji z Zachodem: z wejściem do UE i NATO.
Pewnie, że dla Rosji lepiej by było aby przyłączyła całą Ukrainę do Federacji Rosyjskiej...
Iszczenko pisze:
Ważne jest, aby zrozumieć co chce osiągnąć rosyjskie kierownictwo, a w szczególności prezydent Władimir Putin. Mówimy tu o kluczowej roli, jaką Putin odgrywa w organizacji rosyjskiej struktury władzy. Nie jest to system autorytarny, jak twierdzi wielu, tylko oparty na autorytecie, tzn. oparty nie na prawnej konsolidacji autokracji, tylko na władzy osoby, która system stworzyła i stojąc na jego czele zapewnia jego skuteczne działanie.
(...) o ile zdanie „bez Putina nie ma Rosji” jest przesadą, to zdanie „to, czego chce Putin, tego chce także Rosja” moim zdaniem całkiem prawidłowo odzwierciedla rzeczywistą sytuację.
(...)
To, że teraz Rosja już nie ogranicza poziomu konfrontacji oznacza, że Putin uważa, iż w wojnie na sankcje, w wojnie nerwów, w wojnie informacyjnej, w wojnie domowej na Ukrainie i w wojnie ekonomicznej Rosja może zwyciężyć.
I to jest pierwszy ważny wniosek co do tego, czego chce prezydent Putin. On oczekuje, że wygra.
Rosjanie ubzdurali sobie, że pogrążona w głębokim kryzysie Ukraina, na brzegu bankructwa i uwikłana w wojnę z sąsiadem jest elementem destabilizacji Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych; nie tylko w politycznym znaczeniu ale także pod względem ekonomicznym.
Oddajmy głos Iszczence:
Pokój jest dla Rosji korzystny, ponieważ w warunkach pokoju, bez ogromnych wydatków osiąga ona ten sam wynik polityczny, ale w dużo lepszej sytuacji geopolitycznej.
Pokój w narracji rosyjskiej oznacza powstrzymanie się przed militarnym zaangażowaniem na pełną skalę - w otwartą wojnę między Rosją a Ukrainą.
Pisze on dalej:
Była to próba zmuszenia Rosji do wyboru pomiędzy sytuacją złą i jeszcze gorszą. Rosja miała być zmuszona do zaakceptowania faszystowskiego państwa u swoich granic a tym samym i do dramatycznego spadku swego międzynarodowego autorytetu oraz zaufania i poparcia ze strony swych sojuszników, a wkrótce potem byłaby narażona na wewnętrzne i zewnętrzne siły proamerykańskie bez żadnej szansy przeżycia. Lub też posłałaby swą armię na Ukrainę, zmiotła juntę zanim ta by się jeszcze na dobre tam zainstalowała i przywróciła konstytucyjny rząd Janukowycza. To jednak pociągnęłoby za sobą oskarżenie o zbrojną napaść na niepodległe państwo i stłumienie ludowej rewolucji. Ta sytuacja wywołałaby wielki opór części Ukraińców i potrzebę ciągłego zużywania znacznych zasobów wojskowych, politycznych, ekonomicznych i dyplomatycznych dla podtrzymania marionetkowego reżymu w Kijowie, ponieważ w takich warunkach żaden inny rząd niż marionetki nie byłby tam możliwy.
Tego dylematu Rosja uniknęła. Nie doszło do bezpośredniej inwazji. To Donbas walczy z Kijowem.
Odloty tego analityka są tak absurdalne, że aż śmieszne. Pisze np:
Jeżeli teraz Europa ma na swej wschodniej granicy kompletnie zniszczoną Ukrainę, skąd miliony uzbrojonych ludzi będzie uciekać nie tylko do Rosji, ale także do UE, wnosząc ze sobą takie rozkoszne rozrywki jak przemyt narkotyków, szmuglowanie broni i amunicji oraz terroryzm, Unia nie przeżyje. Rosję natomiast ochroni bufor z ludowych republik Noworosji.
Iszczenko pisze, że Putin stał się zakładnikiem swojej imperialnej polityki, bo społeczeństwo rosyjskie łaknie zwycięstwa. Wycofanie się z Ukrainy Rosjanie odczytają jako klęskę i tchórzostwo.
Konflikt więc będzie się tlił.
A co z "Noworosją"? - Nic. Po prostu Rosjanie nie mają wystarczających sił i środków na realizację tego wymyślonego przez nich projektu. Stoi to w sprzeczności z lokalnymi watażkami Donbasu, oraz ludźmi tam mieszkającymi, którzy chcieli by pokoju i spokoju a nie wojny. Nieodzownym elementem tej normalizacji była by odbudowa Donbasu zniszczonego przez Rosjan. Ale na to nie mają oni ani środków, ani woli, bo celem jest wojna. To trochę inaczej niż w przypadku aneksji Krymu.
Iszczenko pisze: Byłoby także błędem interesować się tym jak widzą przyszłość przywódcy Donieckiej czy Ługańskiej Republiki Ludowej (DRL i ŁRL). Republiki te istnieją tylko przy rosyjskim poparciu i tylko dopóty, dopóki Rosja je popiera. Interes Rosji musi być tam chroniony nawet przed ich własnymi niezależnymi decyzjami i inicjatywami. Stawka jest tam za duża, aby pozwolić np. Zacharczence lub Płotnickiemu, lub komukolwiek innemu na samowolne i niezależne decyzje.
(...) Opisane powyżej okoliczności sprawiają, że jest niezwykle mało prawdopodobne, aby projektanci niepodległego państwa Noworosja mogli doczekać spełnienia swoich marzeń. Biorąc pod uwagę skalę nadchodzącego pożaru określenie losu Ukrainy jako całości nie jest zbyt trudne, ale jednocześnie, nie spełni się on łatwo.
Jest zupełnie logiczne, że Rosjanie winni zapytać: skoro Rosjanie, których uratowaliśmy przed faszyzmem mieszkają w Noworosji, to dlaczego muszą żyć w odrębnym państwie? A jeśli chcą życ w odrębnym państwie, to dlaczego Rosja ma im odbudowywać miasta i fabryki? Na te pytania jest tylko jedna rozsądna odpowiedź: Noworosja powinna stać się częścią Rosji (zwłaszcza że ma dość bojowników, chociaż jej klasa rządząca jest wątpliwa). No, ale skoro część Ukrainy może przyłączyć się do Rosji, to dlaczego nie całość?Zwłaszcza że, według wszelkiego prawdopodobieństwa, do czasu gdy to pytanie pojawi się na stole, Unia Europejska nie będzie już dla Ukrainy alternatywą Unii Eurazjatyckiej.
W konsekwencji, decyzja o powrocie do Rosji będzie decyzją zjednoczonej i sfederalizowanej Ukrainy, a nie jakiegoś tworu o niejasnym statusie.
Powtórzę wnioski: Rosja nie jest zainteresowana pokojem w Donbasie. Więc ten konflikt będzie trwał. A Rosjanie będą gryźć Ukrainę po kawałku. Dopóki starczy im sił. Nie rzucą się na całą Ukrainę, bo Putin wie, że by się udławił. Jego cele zresztą są globalne, bo ubzdurał sobie, że może być równoparwnym partnerem dla USA i UE.
Cóż więc mamy począć?
Pisałem już to kiedyś, teraz powtórzę: najlepiej poczekać, aż niedźwiedź sam zdechnie...
0 komentarze:
Prześlij komentarz