czwartek, 2 października 2014

Kim jesteśmy i dokąd zmierzamy?

Rano pojechałem do parku na kasztany, żeby pozbierać to co pospadało po całej nocy. Zrobiła się mała sensacja. Ludzie z zaciekawieniem przyglądali mnie się co ja robię, niektórzy podchodzili i z uśmiechem witając się pytali:
- Cześć, wszystko w porządku?
- Tak, w porządku - odpowiadałem.
Niektórzy podnosili kasztany i przynosili mi wrzucając do reklamówki, którą nadstawiałem.
- Dziękuję!
- Proszę bardzo!
Podeszły dwie kobiety - jedna starsza z drugą młodszą, około czterdziestki i zapytały:
- Będziesz to gotował? Są jadalne?
- Nie - odpowiedziałem.
- To po co je zbierasz?
- Na pająki - odpowiedziałem.
Ta młodsza coś szepnęła tej starszej. Usłyszałem tylko coś w rodzaju ti tsen tłoj si. Kiedy się oddaliły dostrzegłem, że zaczęły się schylać i podniosły kilka. Zaraz też pożaowałem, że im powiedziałem. Teraz mi wyzbierają!
Kasztanów było coraz mniej. Zobaczyłem leżący w trawie kij i pomyślałem sobie, że mógłbym nim rzucić do góry, żeby je strącić. Zacząłem iść w jego stronę i już miałem go podnieść, jak dostrzegłem kątem oka, że idą w moim kierunku policjant z policjantką.
- Dobrze, że nie zacząłem rzucać tym kijem - pomyślałem. Wszędzie pełno kamer i jeszcze ci policjanci - pewnie dostał bym mandat za niszczenie przyrody...
Podeszli do mnie, i jak zwykle to bywa zaczęli zagadywać:
- Cześć, wszystko w porządku?
- Tak, w porządku - odpowiedziałem.
- Ładny dziś dzień, jak ciepło - zagadnęła z usmiechem młoda policjantka, o dość przeciętnej urodzie.
- Tak, ładny. Ale w nocy padało dość mocno - powiedziałem. Ciekaw jestem czy jeszcze dzisiaj będzie padało? - zagaiłem.
Policjantka odpowiedziała - zaraz sprawdzę i wyciągnęła smartwona z prognozą pogody BBC.
- Nie, już dzisiaj nie będzie deszczu, ale jutro tak - powiedziała.
- OK, dziękuję!
Policjant był bardzo chudy i bardzo wysoki, ale sympatyczny. Cały czas się uśmiechał i mnie obserwował. I nagle wyrzucił z siebie:
- Masz już nazbierane na dwa obiady!
- No co ty? - Tego się nie je - odrzekłem.
- Można je jeść, ale trzeba je umieć dobrze przyrządzić - odpowiedział śmiejąc się.
- Nie wiedziałem - odrzekłem. Naprawdę można je jeść?
- To żart! - prawie krzyknął śmiejąc się i wykonał ruch jakby chciał mnie klepnąć po ramieniu, ale się powstrzymał.
- Uważaj na siebie! - powiedział policjant i obrócił się w bok zaczynając odchodzić.
- Miłego dnia - powiedziała policjantka.
- OK, będę uważał, miłego dnia - odpowiedziałem.
Policjanci odeszli i zostałem sam. Podniosłem jeszcze dwa kasztany leżące w trawie i zdjąłem kurtkę, bo zrobiło się gorąco.
Poszedłem w kierunku drugiego drzewa z kasztanami oddalonego o ok. 70 metrów. Drugie i ostatnie, w tak dużym parku. Dlaczego jest tak mało drzew z kasztanami? - Kołatało mi się w głowie. A zamierzałem zebrać całą reklamówkę, co się okazało niewykonalne. Będę musiał przyjechać jeszcze jutro.
Ale pod drzewem do którego doszedłem było mało kasztanów; za to dużo pustych łupin. Zebrałem tam zaledwie około 15 kasztanów.
W pewnym momencie podeszła do mnie starsza kobieta z pieskiem.
- Co robisz? - zapytała bez żadnych wstępów.
- Zbieram kasztany - odrzekłem.
- Zabierasz pokarm wiewiórkom - powiedziała z kwaśną miną.
- Jak to? - zdziwiłem się. Przecież wiewiórki nie jedzą kasztanów?
- Jedzą - powiedziała i pociągnęła pieska na smyczy.
Odwróciłem się od niej i odszedłem dalej.
A może naprawdę wiewiórki jedzą kasztany? - pomyślałem i zacząłem prawie mieć wyrzuty sumienia.
No ale co jest ważniejsze: wiewiórki czy pająki? Wybór okazał się prosty.

Poprzedniego dnia zdarzyła się straszna rzecz. Moja córka, kiedy weszła przed południem do łazienki zobaczyła pająka w wannie. I prawie ją sparaliżowało. Zaczęła przeraźliwie krzyczeć i w panice rzuciła się do drzwi. Natychmiast je zatrzasnęła z hukiem i pozaklejała naokoło szpary między futryną i drzwiami taśmą do paczek, cała płacząc i trzęsąc się z przerażenia. Dół obłożyła ręcznikami i kocem.
Co prawda mogła tego pająka potraktować specjalnym środkiem w aerozolu, sprowadzonym kiedyś z Amazona, ale nie była w stanie.
Wszystko to wiem z jej relacji.
Resztkami sił zbiegła na dół i gryząc paznokcie i roniąc łzy tak mocno, że aż kapały na podłogę zadzwoniła do męża aby natychmiast przyjechał jej na ratunek.
Piotr natychmiast rzucił pracę (co jest stałą procedurą), zostawiając szefa samego z ważnym zadaniem i w te pędy przyjechał do domu. W takich przypadkach ograniczenia prędkości go nie obowiązują.
Dom od jego miejsca pracy jest oddalony ok. 40 minut jazdy samochodem.
Wpadł z rozpędem do domu.
- Tam jest - krzyczała moja córka wskazując kierunek, gdzie znajdowała się łazienka.
Wskoczył susem do środka ze stosownym narzędziem i ubił pająka jednym celnym uderzeniem. Na szczęście siedział cały czas w tym samym miejscu w wannie.

Moja córka panicznie boi się pająków. To się nazywa arachnofobia.

Takie sytuacje bywały już wcześniej. Kiedyś wybiegła tak szybko z domu, że skręciła sobie nogę. Wezwała sąsiada na pomoc, ale nic z tego nie wyszło, bo kiedy ten przyszedł aby zabić potwora, tego już nie było.
Jej maż, jak przyjechał potem do domu to przez cztery godziny go tropił. Odsuwał niemal wszystkie meble i zaglądał do wszystkich szpar, aż w końcu go znalazł i zabił.
Ale i tak do końca nie byli pewni, czy to był ten sam pająk, którego ona widziała wcześniej.

No więc te nazbierane kasztany mają służyć temu, aby odstraszać pająki. Są co prawda w domu jakieś elektroniczne urządzenia wydzielające chyba ultradźwięki, oraz wspomniane aerozole sprowadzone specjalnie z Amazona, ale na Internecie podobno wszyscy są zgodni co tego, ze najskuteczniejsze są kasztany położone na parapecie przy oknie. Nie sprawdzałem - wierzę jej na słowo.

Jak już je przywiozłem do domu córki i zostały rozłożone pod oknem to starczyło ich zaledwie na dwa parapety. Ręce mi opadły.
- Ile ich musi być? - zapytałem.
Niestety córka nie wiedziała.
- Może po jednym na każde okno wystarczy; jak pająk zobaczy kasztana to się przestraszy i ucieknie? - zażartowałem.
Stanęło na tym, że ona się dowie, a ja jutro pojadę znowu po kasztany.

Po co ja to wszystko opisałem? - Z różnych przyczyn. Jedna jest taka, żeby zatrzymać pewne chwile z życia w takim - powiedzmy - kadrze. Aby można było kiedyś do tego wrócić i powspominać, a także po to, aby przez pryzmat tego wydarzenia ktoś z zewnątrz mógł zobaczyć mnie, jako konkretną osobę, w codzienności, w moim życiu. Z całą otoczką uwarunkować i sytuacji.
To tak jak z prawdą, gdy przez jej pryzmat oceniamy rzeczywistość. Tak, tak - można, wbrew temu co się niektórym wydaje. - Kiedy prawda służy jako obiektywny wzorzec oceny i porównania.

Ciekaw jestem takich opisów od innych osób, uchylających niejako rąbka prywatności, zazwyczaj skrzętnie skrywanej przed nieznajomymi.

Bo ludzie, których znamy tylko z Internetu i z którymi toczymy często zażarte boje o racje są wirtualni i wygladają tak jak my ich sobie wyobrażamy, a nie jacy są w rzeczywistości. Ci wirtualni mają konkretne przekonania, które tak naprawdę my sami im przypisaliśmy. Ale czy jesteśmy tego świadomi?

Często z kimś oddalonym od nas o tysiące kilometrów rozmawiamy tak jakbyśmy się znali od dziecka, chociaż go nie widzieliśmy nigdy na oczy. To działa także w drugą stronę - ten ktoś może nas widzieć tylko takimi jakimi chcemy aby nas widziano.

Ale co ciekawe - nie ma pomysłów, aby to zmienić. Zauważmy, że ten stan częściowej znajomości nam odpowiada i nie chcemy aby dowiedziano się o nas więcej. Skrywamy się zazwyczaj za nickami i bronimy dostępu do szerszej wiedzy o nas. Kto z blogerów jest gotów udostępnić swój profil na Facebooku, albo na Twitterze?

W dzisiejszych czasach można wymieniać ze sobą poglądy bardziej efektywnie niż na shoutboxie albo poprzez komentarze pod jakąś notką. Nic nie stoi na przeszkodzie aby np. zorganizować videokonferencję. Z technicznego punktu widzenia to żaden problem - wystarczy wyjąć z kieszeni smartfona i włączyć odpowiedni program. Szybkość, prostota, użyteczność takiego sposobu wypowiedzi są ogromne. Dlaczego z tego nie korzystamy?

I nie skorzystamy jeszcze długo. Bo boimy się, że ktoś się dowie czegoś więcej o nas niż byśmy chcieli. Bo chcemy aby nas widziano takimi jakimi chcemy, a nie takimi jak jesteśmy naprawdę.

To gra i zabawa w wirtualny świat, który projektujemy i tworzymy według własnych potrzeb i wyobrażeń. I co ciekawe, chociaż każdy ma je inne, to zlewają się tworząc jedną rzeczywistość w której jednocześnie jesteśmy biorcami i dawcami.

Mamy obowiązek dbać o tą rzeczywistość, bo chociaż jest ona wirtualna, to kształtuje naszą świadomość i innych, którzy w tym uczestniczą. I co ważne - ma wpływ na ten realany świat, w którym żyjemy. To sprzężenie zwrotne. Istnieje przepływ nie tyko informacji ale i emocji oraz energii pomiędzy tymi dwoma światami. Kształtowana jest nie tylko świadomość, ale i byt.

Mamy dwie drogi. Możemy przekazywać prawdziwe informacje, pozytywne emocje i energie, które będą tworzyły, ubogacały i budowały pokój, nadzieję, wiarę - czyli ogólnie dobro; ale też możemy czynić destrukcję, burzyć, wprowadzać niepokój, podziały, być powodem kłotni, albo propagować kłamstwo.

Błogosławieństwo, albo przekleństwo - jak mówi Biblia.

- Życie...

Polecam w tym momencie mój wczesniejszy tekst pt. "Prawda i kłamstwo jako oręż'" - http://1do10.blogspot.com/2014/09/prawda-i-kamstwo-jako-orez.html

Napisałem wczoraj apel: "korzystając z okazji chciałbym zaproponować akcję na tym portalu: komentarze tylko na temat i zero tolerancji dla trollowania i obrażania innych". Odźwięk był marny... Ale mam może nikt go nie zauważył. Taką mam nadzieję. Dlatego teraz to powtarzam.


Miłego dnia!

0 komentarze:

Prześlij komentarz

.