poniedziałek, 1 września 2014

„Żołnierze” UPA?! Wolne żarty…

UPA - zbrodniarze wojenni

UPA-OUN
Niektórym mediom zdarza się coraz częściej nazywać morderców z UPA „żołnierzami”. Jak Polaków spod Monte Cassino. Nawet gdyby za „żołnierzy” uznać SS-manów Hitlera to i oni mogliby się poczuć dotknięci takim porównaniem…
Kiedyś w rozmowie z prof. Pawłem Wieczorkiewiczem nazwałem członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów „faszystami”. Żartobliwie przywołał mnie do porządku: „Panie Aleksandrze, proszę nie obrażać włoskich faszystów”. Nawet Adolf Hitler nie żądał od członków SS – jak robili to  – by mordowali swoje żony, jeśli były „niepewne” rasowo – dodał. Na podobne bestialstwa, jak UPA, stać było co najwyżej NKWD, np. wobec polskich więźniów na Kresach, jednak nawet sowieccy czekiści nie robili tego aż tak powszechnie.
Innym razem zapytałem polskich weteranów niepodległościowych, czy gdyby musieli iść do niewoli, to którą by wybrali: niemiecką, sowiecką czy banderowską? Prawie wszyscy wybrali Niemców, banderowców zawsze w ostatniej kolejności. Trudno się dziwić: w łapach „rezunów” człowiek sam modlił się „o kulkę”.
Na ubiegłorocznym zjeździe weteranów 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK ktoś zaprotestował przeciwko nazywaniu upowców „żołnierzami”. Dostał za to brawa. Słowo „żołnierz” kojarzy się przecież z pewnym etosem, z jakimś poczuciem honoru. Sam fakt posiadania broni, munduru i zabijania ludzi nie czyni jeszcze nikogo żołnierzem. Człowiek, który morduje bezbronną rodzinę w imię jakichkolwiek celów – jest zwykłym mordercą.
Liczba przeciwników zabitych przez banderowców w równorzędnej walce to tylko niewielki procent w stosunku do liczby wymordowanej przez nich ludności cywilnej. Zbrodnie wojenne, gwałty, mogą zdarzać się rzadziej lub częściej w każdej armii. Nie są one jednak podstawową formą jej funkcjonowania.
W przypadku UPA było na odwrót – jej głównym zajęciem stało się mordowanie. Może zdarzały się wyjątki, ale reguła pozostaje regułą. I nie ma żadnego znaczenia w jakim celu dokonywano tych zbrodni.
Bezkrytyczne używanie terminu „żołnierz UPA” przywędrowało do nas od samych zainteresowanych i związanych z nimi środowisk. Chcieliby oni bowiem uznania UPA za stronę walczącą w II wojnie, podobnie jak domagali się nienależnych im uprawnień kombatanckich.
To zwykły chwyt propagandowy. Chodzi o podniesienie rangi tych upadłych ludzi. Ich apologeci podkreślają „inne”, tzw. „bohaterskie” aspekty działalności UPA i apelują o „szersze” spojrzenie, „a nie tylko” przez pryzmat ich zbrodni. To tak jakby spojrzeć na obóz Auschwitz, nie pod względem nieszczęścia, ale np. logicznego rozplanowania architektonicznego. Byłoby to śmieszne, gdyby nie tragiczne.
Zabicie pewnej liczby czerwonoarmistów nie zmazuje win banderowców i nie pozwala nawet nazwać tej formacji „kontrowersyjną”. Polowe oddziały  zabiły dużo więcej sowietów, a jednak nie daje to podstaw do ich rehabilitacji. A przecież porównanie skali zbrodni obu tych formacji, w stosunku do wielkości terenu, na którym operowały, wypada zdecydowanie na niekorzyść UPA.
Posługiwanie się słowem „żołnierz” w stosunku do członka UPA to próba znalezienia dla tej organizacji innego miejsca w historii, niż pośród potępionych i słusznie pogardzanych. Słowa: „żołnierz”, „rycerz”, czy nawet „wojownik” siłą rzeczy oznaczają kogoś, kto ma przewagę nad bezbronnym człowiekiem, ale walczy nie z nim, tylko z równym sobie. Tych, którzy za cel obrali sobie atakowanie słabszych, nazywa się „rzezimieszkami” i „barbarzyńcami”, choć dziś negatywne znaczenie tych słów nieco osłabło.
Myślenie życzeniowe i patetyczne tych, którzy w UPA chcieliby widzieć „herojów”, nie może zmieniać przyjętych w cywilizowanym świecie reguł, tak jak nie można na siłę usuwać słowa „ludobójstwo” z określenia „dokonań” ich ulubieńców. I żenujące jest dodawanie w tym celu do traktatowej definicji ludobójstwa warunku, który tam nie istnieje i nigdy nie istniał, a mianowicie, że zbrodni ludobójstwa mogą dokonać tylko „struktury państwowe”. Ale tak się jakoś dziwnie składa, że właśnie w artykułach o UPA, gdzie nie ma słowa „ludobójstwo”, najczęściej znajdziemy też określanie upowców jako „żołnierzy”.
Zaklinanie rzeczywistości metodą sięgania po jedne słowa i unikania innych to droga donikąd. Niektórzy są jednak zbyt zaślepieni, aby to dostrzec. Prostym przykładem było uczynienie przez Gazetę Wyborczą w 1995 r. „profesora” z niejakiego Smijana. Ten ukraiński szowinista opublikował tam artykuł, w którym twierdził, że AK mordowała Ukraińców na Wołyniu, m.in. używając… tankietek i samolotu! Weterani AK uznali to za zwykły bełkot.
Wyborcza puściła ten kretyński tekst ze względu na polityczną poprawność, a żeby podnieść jego wiarygodność, niczym w filmie „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?”, awansem nadano autorowi tych wynurzeń tytuł „profesora”. Tymczasem ludzie naprawdę wykształceni i znający doskonale temat nie mogli dostąpić podobnego „zaszczytu”. Cóż, pewnie dlatego, że pokazaliby prawdziwą rzeczywistość, która nie pokrywa się bynajmniej z wyobrażeniami o świecie tego periodyku.
Na podobnej zasadzie, „awansem”, upowców nazywa się „żołnierzami”. Może to wynikać zarówno ze złej woli, myślenia życzeniowego, jak i zwykłej dziennikarskiej amatorszczyzny, kiedy publikuje się coś na potrzeby chwili, bez jakiejkolwiek wiedzy, powierzchownie, bez zadania sobie wysiłku zgłębienia tematu.
Dlaczego mordercy, których bawiło zadawanie tortur kobietom, dzieciom i niemowlętom, mają być nazywani tak samo jak ci, którzy pod gradem kul czołgali się wśród trupów kolegów na Monte Cassino? Jak Amerykanie polegli na Omacha Beach w Normandii? Jak Finowie heroicznie broniący się przed Armią Czerwoną, czy dogorywający na swoich pozycjach powstańcy warszawscy?
Natomiast jeśli UPA już faktycznie coś szturmowała, to głównie posterunki polskiej samoobrony wokół wsi, gdzie okrążeni ojcowie i synowie rozpaczliwie bronili swoich rodzin. Większość z nich poległa. Obroniło się tylko kilka miejscowości, jak słynne Przebraże, gdzie schronili się także uciekinierzy z innych wyrzynanych polskich wiosek. Bronili się bo wiedzieli co ich spotka jeśli ulegną. To oni byli prawdziwymi żołnierzami, bo dzięki nim przeżyli bezbronni ludzie.
Oczywiście banderowscy fanatycy będą nadal gloryfikować swoich bałwanów, czy może bożków, bo kult UPA ma charakter niemal religijny. Będą wyolbrzymiali nieliczne wyjątki od reguły i wszelkie przypadki kryminalnych zachowań w innych armiach, aby pokazać, że inni „też coś mają na sumieniu”. Tylko że w normalnym wojsku takimi dewiacjami zajmuje się żandarmeria i sąd wojskowy, grozi za to rozstrzelanie. Tymczasem w UPA okrucieństwo w mordowaniu cywili było drogą do uznania, zaś upowska Służba Bezpieki, czyli coś w rodzaju żandarmerii, była w swoich gwałtach najokrutniejsza.
Jeśli cel ideologiczny ma usprawiedliwiać okrucieństwo, to „żołnierzami” możemy równie dobrze nazwać bandę Mansona. Zastanówmy się więc dwa razy zanim po raz kolejny awansujemy banderowców na „żołnierzy”. Ich miejsce jest w historycznym chlewie.
Aleksander Szycht

0 komentarze:

Prześlij komentarz

.