Czy warto czytać "dzieła" Karlheinza Deschnera? - Nie warto!
Od jakiegoś czasu w Polsce oszałamiającą karierę robi wydawnictwo
Uraeus, wraz ze swymi kontrowersyjnymi propozycjami wydawniczymi.
Książki tego wydawnictwa zalegają efekciarsko półki sklepowe, swymi
kolorowymi okładkami przykuwając uwagę każdego potencjalnego nabywcy.
Wśród modernistycznych i antychrześcijańskich propozycji wyżej
wymienionego wydawnictwa możemy znaleźć prace różnych autorów. Jednak
wyjątkowym i szczególnym zainteresowaniem cieszą się zwłaszcza opasłe i
wydawane w wielu tomach prace niemieckiego pisarza, Karlheinza
Deschnera, którego wielu wojujących ateistów uważa już dziś wręcz za
kogoś na miarę „geniusza”, jakieś „nowe wcielenie Woltera” itp. Deschner
napisał wiele książek. Jednak pracą, która przyniosła mu ugruntowaną
pozycję wśród antyklerykalnych wojowników, była dopiero kilkutomowa,
wciąż jeszcze powstająca Kryminalna historia chrześcijaństwa.
To właśnie dzieło zapewniło Deschnerowi mocną, ugruntowaną pozycję na
rynku czytelniczym, zwłaszcza w kręgach uchodzących za postępowe i
wolnomyślicielskie. Takie właśnie kręgi promują go w Europie. W Polsce
pisarzowi reklamę robiły czasopisma „Polityka” i „Wprost”, zamieszczając
bardzo pochlebne recenzje, co na pewno się przyczyniło do popytu na
jego cykle. No cóż, opinia na takich łamach jak „Polityka” czy ”Wprost”
na temat skomplikowanej – nawet jak dla specjalistów – historii
chrześcijaństwa nie była dla mnie miarodajna, stąd nie dałem się nigdy
namówić na książki Deschnera nachalnej reklamie.
Dziwne, że dziennikarze
z czasopism politycznych polecają do czytania rzeczy z dziedziny, o
której nie mają pojęcia, podejmując się także pisania recenzji na temat
prac z dziedziny, w której przecież nijak nie są kompetentne. To tak,
jak gdyby jakieś redagowane wyłącznie przez ornitologów czasopismo,
rozpisujące się na co dzień o zachowaniu i życiu ptaków, wymądrzało się
jednocześnie na swych łamach na temat zgodności fizyki kwantowej z
teorią względności Einsteina. Jakby tego było mało, to okazuje się, że
sam Deschner nie ma jakichkolwiek kompetencji naukowych w dziedzinie, o
której się rozpisuje (!) Jak podaje Nota o autorze w II tomie Kryminalnej historii… (str. 385, Indeks), doktoryzował się on z… uwaga! Liryki Lenaua jako wyrazu metafizycznej rozpaczy. Ta sama Nota podaje, że z teologią miał do czynienia na studiach jedynie przez około rok (1946-1947). I to są całe „kompetencje” Deschnera!
Wystarczy nawet powierzchowna znajomość tematu, żeby się zorientować,
że Deschner popełnia tak rażące błędy, że przestaje być wiarygodny.
Czytanie Deschnera w ogóle jest zajęciem bardzo męczącym. Większość
tego, co Deschner pisze, to jednak zwykłe lanie wody. Niektórzy mogliby
sądzić, że taka cecha jego książek to jedynie przejaw zrzędliwości, jaka
cechuje czasem zgnuśniałych staruszków (urodził się w 1924 roku), ale
ja sam przypuszczam, że w rzeczywistości kryje się za tym coś zupełnie
innego. Otóż, gdyby Deschner ograniczył się jedynie do czystej i
merytorycznej treści w swych książkach, to sądzę, że taka jego Kryminalna historia chrześcijaństwa
miałaby, nie jak to jest teraz, czyli po ok. 300 stron przypadających
imponująco na dany tom, ale w każdym z nich najwyżej około 50 stron.
Wtedy nasz „erudyta” skurczyłby się jednak według aktualnych proporcji,
przechodząc do rozmiarów niepozornego autora antyklerykalnych broszurek,
jakich przecież jest wielu. Z faktu, że Kryminalna historia… jest po prostu przydługa, zdawał sobie sprawę już niejaki Rowohlt, wydawca Kryminalnej historii…, który – wedle słów samego Deschnera – dopiero po jakimś czasie „przestał się także upierać przy szczupłej objętości Kryminalnej historii…” (I tom Kryminalnej…,
str. 327). Zresztą nawet chyba sam Deschner momentami zdaje sobie
sprawę z wodolejstwa, w jakie popada. Na stronie 137 I tomu swej Kryminalnej historii…,
pisze on, że Laktancjusz pochodzi z Galii, skąd pochodzą również
niektóre akta męczenników, po czym sam dodaje, że to „skądinąd niewiele
musi znaczyć”. W takim razie, po co jeszcze bardziej zanudzać tym
czytelnika?
Nie ma potrzeby w tej polemice odpowiadać na wszystko, co Deschner
wypisuje, wystarczy ograniczyć się do paru spraw przykładowych. Gdybym
miał odpowiedzieć na wszystkie jego tezy, to mój tekst zamieniłby się w
rozprawę, która nawet przy – załóżmy – nieustannym poskramianiu moich
zapędów polemicznych, miałaby przynajmniej grubo ponad 300 stron. Tym
samym nie ma co odnosić się do nudnych, rozwlekłych i jakże często
występujących w jego książce tych wszystkich przydługich pasaży, gdzie
albo rozpisuje się on zupełnie niepotrzebnie o zbędnych dla tematu
zagadnieniach z życia Konstantyna czy Atanazego lub Epifaniusza, albo
szafuje oskarżeniami bez żadnych dowodów. No tak, bo jaką wartość ma na
przykład zdanie Deschnera z jego I tomu Kryminalnej…, gdzie na stronie 233 bez żadnych dowodów
stwierdza on, że pismo Konstantyna napisane w celu złożenia Atanazego z
urzędu było sfałszowane przez Atanazego dwukrotnie. Na stronie 249
podobnie pisze on o Ambrożym, gdzie także bez żadnych dowodów stwierdza,
że Ambroży nie cofa się przed fałszerstwem, podburzaniem ludu itd.
Deschner często nie próbuje dalej nawet udowadniać swych obelg, więc nie
wiadomo, jak tego typu twierdzenia weryfikować. Inną bolączką dla
czytelnika jest częste niepodawanie przez Deschnera źródeł cytatów. I
tak, choćby na stronie 100 I tomu swej Kryminalnej historii…,
Deschner cytuje Klemensa Aleksandryjskiego, jednak nie podaje źródła
tego cytatu, przez co niemożliwe jest sprawdzenie tego, co podaje.
Takich gołosłownych stwierdzeń jest w jego książkach setki, co naprawdę
potrafi być bardzo męczące dla dociekliwego czytelnika. Nawiasem mówiąc,
moi znajomi antyklerykalni adwersarze, tak często zachwycający się
Deschnerem, nigdy nie narzekają na te wszystkie poważne braki
warsztatowe i ewidentnie nienaukowy styl pisarski naszego bohatera. Nie
wspomnę już o tym, że nawet jeśli Deschner zechce się czasem odwołać do
jakiegoś opracowania na poparcie swego wywodu, to są to prawie zawsze
dzieła w języku niemieckim, niewydane w Polsce. Czy polscy czytelnicy
sprawdzili te wszystkie odwołania się do owych obcojęzycznych dzieł?
Wszystkim, których spotka zaszczyt usłyszenia ze strony jakiegoś
wolnomyśliciela, że Deschner jest wiarygodny (często się to słyszy od
wolnomyślicieli, którzy wręcz z jakimś pietyzmem to podkreślają),
proponuję, aby żądali przedstawienia wszelkich dowodów źródłowych, na
jakie Deschner się zechciał powołać w danej kwestii.
Zapewniam, że ów
wolnomyśliciel będzie miał wielki problem ze spełnieniem tego żądania,
bo Deschner albo nie cytuje absolutnie nic na poparcie swych wywodów, a
jeśli już to robi, to są to teksty prawie wyłącznie obcojęzyczne, w
Polsce niedostępne nawet w dobrych bibliotekach.
Deschner nie tylko cytuje tylko jakieś strzępki zdań, nagminnie nie
podając źródła. W niektórych przypadkach, gdy nawet do źródła odsyła,
nie można tam znaleźć tego, co autor podaje. Na przykład na stronie 239 I
tomu Kryminalnej historii…, odsyła do m.in. Historii Kościoła Sokratesa, II, 12 (patrz przypis nr 59 na stronie 367 I tomu Kryminalnej…), gdzie ma rzekomo istnieć potwierdzenie korespondencji Atanazego z bratem. Tymczasem w Historii Kościoła Sokratesa w podanym miejscu nie ma nic na ten temat.
Na tym jednak nie koniec. Często Deschner nie cofa się przed
tendencyjnym i bardzo wybiórczym powoływaniem się na wypowiedzi
niektórych historyków starożytnych. W taki sposób prezentuje ich
poglądy, że okraja je z pewnych treści, aby czytelnik nie dowiedział
się, co dany historyk naprawdę myślał na konkretny temat. Czasem
wybiórczość Deschnera idzie nawet tak daleko, że prezentuje on poglądy
danego pisarza kościelnego w taki sposób, że ich prezentacja sugeruje
odwrotne poglądy niż te, które tenże pisarz w rzeczywistości
reprezentował w swych pismach. Znów odwołam się do przykładu Sokratesa
Scholastyka. Taka skandaliczna sytuacja występuje bowiem właśnie w
przypadku tego właśnie historyka kościelnego (nadmieńmy, że nie tylko),
którego Deschner cytuje w I tomie swej Kryminalnej historii… na
stronie 227. Deschner pisze tam, że jeszcze w IV wieku biskupi Rzymu
„nie odgrywali żadnej istotnej roli na synodach”. Sprawa dyskusyjna,
jednakże Deschner aby poprzeć ten wniosek, ucieka się do ewidentnie
nieuczciwej sztuczki, cytując wspomnianego Sokratesa, który mówił o
inicjatywie cesarzy jako o przyczynie zwoływania soborów. Deschner nie
mógł już gorzej trafić z tym wyborem, bowiem sam rzeczony Sokrates pisał
o czymś zupełnie odwrotnym, niż Deschner proponuje w tym punkcie.
Mianowicie, Sokrates, powołując się na Juliusza, pisał, że sobory były
nieważne bez udziału biskupów Rzymu.
W jego starożytnej Historii Kościoła czytamy, że „prawo kanoniczne wyraźnie zabrania Kościołom podejmować uchwały bez zgody ze strony biskupa Rzymu” (Sokrates Scholastyk, Historia Kościoła,
II, 17). Jak widzimy, historyk, na jakiego powołuje się Deschner, wcale
nie świadczy zgodnie z zamierzeniem Deschnera za tym, że biskupi Rzymu
nie mieli nic do powiedzenia na synodach, ale świadczy za czymś wręcz
odwrotnym, mianowicie, że bez głosu owych biskupów owe synody nie były
ważne. Próżno szukać jednak już tego cytatu w książce Deschnera. Nic
dziwnego, kompletnie zburzyłby on jego jakże pozorną i chwiejną
argumentacje w tym punkcie. Czyżby propozycje wydawnicze firmy Uraeus
stosowały w swej metodologii opisu rzeczywistości coś w rodzaju
programowej cenzury, którą tak chętnie wytykają Kościołowi katolickiemu
głosami przeróżnych wolnomyślicieli na łamach swych wydawnictw?
Często Deschner gubi się także w swoich wywodach i nie zgadza się sam ze sobą. Przykładowo, w jednej swej książce (I tom Kryminalnej historii…)
Deschner pisze, że pierwszy użył określenia „Kościół katolicki”
Ireneusz (str. 102), który żył i pisał około roku 180 w Rzymie. W
rzeczywistości jednak pierwszym, który użył terminu „Kościół katolicki”,
nie był Ireneusz, ale Ignacy, który żył prawie 100 lat wcześniej niż
Ireneusz (Ignacy, Do Kościoła w Smyrnie, VIII, 2). Deschner „przypomina” sobie nawet czasem o tym, kiedy mu to wygodne, na przykład w innej swej książce pt. I znowu zapiał kur
(tom I, Gdynia 1996, wyd. Uraeus, strona 277 i 525, przypis 15 do
rozdziału 26). W innym miejscu Deschner pisze niekonsekwentnie o
Grzegorzu z Nazjanzu, którego w I tomie swej Kryminalnej historii…
przywołuje na poparcie pochlebstw, jakie adresuje do Orygenesa (jedyny
Ojciec Kościoła, który nie oberwał od Deschnera), zaliczając przy tym
Grzegorza do „wybitnych biskupów Orientu” (str. 111). Dalej jednak
Deschner owego „wybitnego” biskupa chłoszcze werbalnie na łamach I tomu
swej Kryminalnej historii…, nazywając go jednym z „największych
szyderców” (str. 209). W zależności od swych propagandowych potrzeb
Deschner więc odmiennie odmalowywuje charaktery swych postaci, jawiąc
się jako oportunista zmieniający opinie w zależności od potrzeby (dziwne
więc, że to samo zarzuca jednocześnie chrześcijanom patrz I tom Kryminalnej…, str. 119 i następne).
Deschner nie może się powstrzymać przed tym, aby na każdej stronie
swych książek po kilkadziesiąt razy nie zarzucić pewnym chrześcijanom
obłudy czy dwulicowości, uogólniając to co chwila wręcz na wszystkich
chrześcijan. To jego „zamiłowanie” nabiera momentami wymiaru obsesji, o
czym zorientować się może każdy czytelnik jego prac po przebrnięciu
przez pierwsze kilkanaście stron, niezależnie od tego, w którym miejscu
otworzyłby którąkolwiek jego książkę. Przytoczmy parę jego opinii na
temat chrześcijan z I tomu Kryminalnej historii… To pozwoli nam
zobaczyć, jak chorobliwie ten człowiek nie znosi chrześcijan,
jednocześnie przekonać się, kto jest tak wielkim autorytetem dla
wszelkiej maści wolnomyślicieli i ateistów, którzy tak często lubują się
w pokrzykiwaniu na temat tolerancji i wolności (szczególnie w stosunku
do siebie, a raczej wyłącznie wtedy), tak stanowczo jednocześnie tępiąc
każdy przejaw krzywdzących i uogólniających opinii wygłaszanych z powodu
odmiennego światopoglądu. I tak, na stronie 125 I tomu Kryminalnej… pisze on: „Człowiek dwulicowy, jak przystało na chrześcijanina”. Na stronie 102 czytamy natomiast opinię jednego „najuczciwszych myślicieli”, która głosi, że „każdy porządny człowiek winien uważać za obrazę nazwanie go katolikiem”.
Wydaje się, że sam Deschner nie mógłby uniknąć pewnej dozy krytyki za
brak konsekwencji. Otóż w biografii jego książki, umieszczonej na
obwolucie polskiego wydania I tomu Kryminalnej…, zamieszczono
krótki życiorys Deschnera, w którym, o dziwo, czytamy, że „Od zdania
matury w 1942 r. do końca wojny służył w wojsku”. Co robiła armia
niemiecka w latach 1942-1945 – każdy wie. Tym bardziej więc dziwne jest w
tym kontekście zarzucanie co chwila przez Deschnera chrześcijanom
dwulicowości czy jednoczesne krytykowanie przez niego Hitlera i Kościół
za rzekomą bliskość stanowisk odnośnie do Żydów (por. I tom Kryminalnej…, str. 82, 84, 85, 88).
Czasem Deschner najzwyczajniej zdaje się zmyślać i ubarwiać, być może
w celu podniesienia mizernego w rzeczywistości tempa akcji swych
„kryminałów”. I tak, w I tomie swej Kryminalnej historii… pisze
(bez odwołania się do czegokolwiek) o listach od biskupów, jakie
przychodziły na sobór nicejski do Konstantyna: „Nie otwierając listów,
zawierających skargi i zażalenia biskupów, cesarz wrzucił je do ognia”
(str. 227). Tymczasem jest to nieprawda. Potwierdzenia takich
informacji nie znajdziemy nawet w naukowych opracowaniach laickich, nie
pisanych wcale z pozycji katolickiej. Tak na przykład Aleksander
Krawczuk w swej książce o Konstantynie Wielkim pisał o tej samej sprawie
zgoła odmiennie: podczas soboru „Zasypywano go [Konstantyna – przyp.
JL] listami, w których świątobliwi mężowie wzajem oskarżali się o
przeróżne występki; Konstantyn nie czynił użytku z tych materiałów, ale też ich nie niszczył” (Aleksander Krawczuk, Konstantyn Wielki, Warszawa 1987, str. 132).
Często Deschner nie jest również pewny, czy to, co pisze, jest
wiarygodne, wykazując się przy tym jednocześnie brakiem elementarnej
wiedzy w sprawach oczywistych dla każdego historyka Kościoła.
Przykładowo, w jednym przypadku Deschner pisze (Kryminalna historia…, tom II, str. 50), że papież Stefan I (254-257) chyba
jako pierwszy interpretował wers Mt 16,18 sukcesyjnie. Deschner nie
wie, jak widać, że wcześniej zrobił to już jednak papież Kalikst
(217-222), który się do Mt 16,18 odwoływał, interpretując go właśnie
sukcesyjnie. Pisze o tym choćby Józef Keller (Katolicyzm starożytny, PWN, Warszawa 1969, str. 177).
W innym miejscu I tomu swej Kryminalnej historii… Deschner podaje (str. 142), że to dopiero Konstantyn w IV wieku zastąpił, jak się zdaje,
szabat chrześcijańskim dniem Pańskim. W rzeczywistości to nie
Konstantym zastąpił szabat dniem Pańskim, a o wiele wcześniej, zanim żył
Konstantyn, chrześcijanie samowolnie przestali świętować szabas na
rzecz niedzieli (zapis o „łamaniu chleba w pierwszym dniu po szabacie”
znajdziemy już w Dz 20,7). Pisze o tym już św. Ignacy w roku 107, czyli
aż 200 lat (!) przed Konstantynem. Ignacy pisał: „Tak więc nawet ludzie
żyjący dawniej w starym porządku rzeczy doszli do nowej nadziei i nie zachowują już szabatu, ale obchodzą dzień Pański, w którym to przez Jezusa Chrystusa i przez śmierć Jego także i nasze życie wzeszło jak słońce” (Do Kościoła w Magnezji, IX, 1). Podobnie uczył zaledwie 60 lat później Justyn Męczennik, który w Dialogu z Żydem Tryfonem
przytacza słowa pobożnego Żyda, który twierdził, iż chrześcijanie już
nie święcą soboty: „W życiu swoim w niczym nie różnicie się od pogan, bo
nie zachowujecie świąt ani szabatu, i nie macie obrzezania. Nadzieje
pokładacie w człowieku ukrzyżowanym” (X, 3). Również Orygenes świadczył
ponad 50 lat przed panującym Konstantynem, że „Jezus usunął sprawy
cielesne: obrzezanie, szabat, znaczenie nowiu księżyca”… (Przeciw Celsusowi,
II, 7). Tyle Justyn, Ignacy, Orygenes na temat nieobchodzenia przez
chrześcijan szabatu na rzecz niedzieli już od czasów bliskich Jezusa –
aż po III wiek. Wypowiedzi te są zresztą dziś bardzo dobrze znane
współczesnym patrologom, często też przytaczane. Dziwne, że Deschner ich
nie zna, skoro sprawia wrażenie w obu tomach swej Kryminalnej historii…,
że dorobek tych cytowanych przed chwilą trzech pisarzy
wczesnochrześcijańskich nie jest mu obcy, bowiem co chwila się na nich
powołuje. Jednak, jak widać, nie zna choćby tych przytoczonych przed
chwilą wzmianek z ich pism, co wskazuje, że jego rzekome oczytanie w
dziełach tych Ojców jest pozorne, najprawdopodobniej nie badał on tej
literatury rzetelnie i być może cytaty z ich dzieł czerpie tylko
fragmentarycznie z jakichś opracowań.
Przejdźmy do innych konkretnych wpadek popełnionych przez Deschnera. Układam je dla uporządkowania w pewne punkty.
1) Deschner zafałszował prawdę odnośnie do najstarszego świadectwa pobytu Piotra w Rzymie. W swojej książce pt. I znowu zapiał kur
(tom I, Gdynia 1996) pisze (str. 311), że najstarszym świadkiem pobytu
Piotra w Rzymie jest Dionizy, który pisał dopiero w roku 170. W
rzeczywistości jednak najstarszym świadkiem pobytu Piotra w Rzymie nie
był Dionizy, a Papiasz, który już dużo wcześniej pisał (135 rok), że
Marek w swej Ewangelii streścił kazania, które Piotr wygłaszał w Rzymie
(por. Daniel Rops, Kościół pierwszych wieków, PAX 1969, str.
104, przypis; oraz tamże, str. 288, cytat). Jak widać, to taka taktyka
pisaniny Deschnera, żeby co chwila osłabiać wymowę świadectw, aby tylko
dowieść swych pokrętnych tez. Jeśli tylko fakty mu gdzieś nie pasują, to
tym gorzej dla faktów. Kiedy tylko może wymyśla on różnym świadkom
starożytnym od fałszerzy, zarzuca im stronniczość itd. Czy to jednak nie
tyczy się zwłaszcza Deschnera?
2) Przez niewiedzę lub świadomie Deschner
zafałszował na przykład postanowienia synodu z Sardyki. Zacznijmy od
początku. W 343 roku odbył się synod w Sardyce. Uchwalono kanon, w
którym biskup Rzymu posiadł prawo apelacji w sprawach spornych i decyzji
w rozstrzyganiu sporów między biskupstwami. Wschód w osobie 80 Ojców
zbojkotował tę uchwałę i potępił synod, potępił także papieża Juliusza i
Hozjusza, ale nie jest to na razie istotne, bo chodzi nam w tym wypadku
tylko o to, co synod ustanowił. Kanon o prawie rozstrzygania przez
biskupa Rzymu sporów odnośnie do urzędów biskupich to kanon III, który
przytacza w całości zbiór dokumentów kościelnych pt. Breviarium fidei,
Poznań 1997, str. 55. Jest tam długi tekst, wyraźnie mówiący o
konieczności przedstawiania spraw spornych „do Biskupa Rzymu” w kwestii
pytań dotyczących urzędów biskupich (Breviarium fidei, str.
54). Synod zgadza się na taki przepis i w aktach Sardyki orzeka
papieżowi: „Wydaje się rzeczą dobrą i najbardziej wskazaną, aby ze
wszystkich prowincji kapłani zwracali się do głowy (Kościoła), tj. do
Stolicy Apostoła Piotra” (Breviarium fidei, str. 55). Jak widać
wyraźnie z tego, co wyżej cytowałem – bardzo zdecydowanie nakazywały
one w kanonie III przy sporach biskupich zwracać się do biskupa Rzymu.
Nieprawdę podaje więc Deschner, który zamieszcza opinię, że statuty
tego synodu w sprawach odwołań do sąsiednich biskupów „ani słowem nie
wspominały o składaniu zażalenia do Rzymu, nie mówiąc już o jakimkolwiek
prawie Rzymu do interwencji w takich wypadkach” (Kryminalna historia…, tom II, str. 56).
3) Deschner w swej Kryminalnej historii chrześcijaństwa,
tom II, próbuje też dowieść, że Orygenes uznawał „opokę” z Mt 16,18
jedynie za cały Kościół (sens kolektywny), a nie Piotra (str. 51). Ani
słowa jednak Deschner nie wspomina już o tym, że przecież Orygenes
widział w Mt 16,18 także Piotra literalnie. W rzeczywistości Orygenes
komentował Mt 16,18 także w sensie jednej osoby – Piotra, pisząc:
„Zobacz, co jest powiedziane przez Pana temu wielkiemu fundamentowi
Kościoła i najsilniejszej opoce, na której Chrystus zbudował Kościół” (Homilia do Księgi Wyjścia, V). Podobnie mówi cytowany u Euzebiusza Orygenesowy Komentarz do Ewangelii Jana
(V), w którym tak czytamy: „Piotr zaś, na którym się wznosi budowa
Kościoła Chrystusowego, którego bramy piekielne nie przemogą, jeden
tylko pozostawił list powszechnie uznany” (Historia kościelna, VI, 25, 8).
O tym Deschner już ani słowa. „Obiektywizm” Deschnera wymaga więc
podawania niekoniecznie całej prawdy, a raczej tylko tej prawdy jemu
wygodnej.
4) Sobór nicejski z 325 ustanawia podstawę prawną
dla patriarchatów. Na soborze nicejskim ustanowiono trzy stolice
patriarsze: Aleksandrię, Antiochię i Rzym. Napisano w kanonie 6, że
Aleksandria zachowuje dawne przywileje w stosunku do Kościoła całego
Egiptu, Libii i Pentapolis, „podobnie jak biskup Rzymu na Zachodzie”
(Marian Banaszak, Historia Kościoła katolickiego, tom I, str.
193). Potwierdzono więc Rzymowi już w 325 roku na soborze władzę wobec
Zachodu. Pamiętajmy, że wówczas Zachód to także Afryka z wiecznie
buntującą się i niezależną (według własnego uznania) Kartaginą. Ta
władza była przez powszechny sobór przyznana. Deschner mimo to pisze:
„Biskup Rzymu w IV wieku nie przewodzi nawet całej Italii” (K. Deschner,
Kryminalna historia…, tom II, str. 79).
5) Deschner pisze też, że w tym czasie (324 rok) biskup rzymski „nie odgrywał żadnej szczególnej roli” (Kryminalna historia…, tom I, str. 227). Jeśli nie odgrywał żadnej
roli w 324 roku, to trudno zrozumieć, dlaczego Konstantyn prosił go o
rozstrzyganie 10 lat wcześniej spraw na synodach w Rzymie. Mamy taki
przykład. Cecylianie z kościoła afrykańskiego proszą Konstantyna o
zajęcie stanowiska w sprawie sporu odnośnie do złożenia ich biskupa w
Kartaginie z urzędu przez biskupów numidyjskich. O to samo proszą go
także donatyści, którzy żądają w sporze sędziów galijskich. Cesarz
przekazuje moc rozstrzygania biskupowi rzymskiemu Milicjadesowi, który
zwołuje w tej sprawie synod w Rzymie 15 II 314. Do Konstantyna zwrócił
się w sprawie sporu Anulinus, konsul afrykański. Konstantyn zgadza się
pomóc w rozwiązaniu sporu, wzywa więc biskupów do Rzymu, których chce
postawić przed rzymskim biskupem. Ci przybywają na synod. Decyzja
Konstantyna przedstawiona Milicjadesowi jest do przeczytania u
Euzebiusza (Historia kościelna, X, V, 18). Konstantyn pisze tam
(X, V, 20) do biskupa Rzymu, że „Stałość Wasza będzie mogła osądzić, w
jaki sposób należy jak najstaranniej przytoczoną sprawę zbadać i
rozstrzygnąć”. Do Rzymu więc już na początku IV wieku ciągną biskupi
afrykańscy w sprawie rozstrzygnięć w sprawach biskupich.
Banaszak w tomie I Historii Kościoła… tak oto podaje o
soborach i synodach, które odbywały się jeszcze w IV wieku: „Od biskupów
rzymskich oczekiwano na pierwszym miejscu podpisania formuł wiary, a
cesarze nieraz wprost się tego domagali” (str. 195). W tym świetle
dziwne jest więc przytoczone zdanie Deschnera, że biskupi rzymscy nie
odgrywali w tym czasie na synodach „żadnej istotnej roli”.
6) Biskup rzymski Juliusz I (rok 341) udziela
Atanazemu na synodzie poparcia w sprawie jego prawowierności na
biskupstwie Aleksandrii, którego to biskupstwa go pozbawiono. Ciekawe,
że w sprawie tego sporu tak zwolennicy, jak i przeciwnicy Atanazego –
zarówno na Wschodzie, jak i Zachodzie – apelują do Rzymu (M. Banaszak, Historia…,
tom I, str. 196). Juliusz informuje o tym biskupów Wschodu, zaznaczając
też, że do jego uprawnień należy także decydowanie w sprawie tych
biskupstw (Banaszak, tamże, str. 159, 196). Nieprawdę podaje więc
Deschner, który pisze, że nawet jeszcze później, za Anastazego I (w roku
400), biskup rzymski wciąż tylko „uważa się jedynie za głowę Zachodu” (Kryminalna historia…, tom II, str. 54).
7) Deschner w II tomie swej Kryminalnej historii…
podaje nieprawdę, pisząc (str. 52-53), że Augustyn zdania z Ewangelii
Mt 16,18 „w żadnym okresie swego życia nie pojmował i nie interpretował w
rozumieniu rzymskim”. Tymczasem Augustyn w Sprostowaniach
(rozdz. I) sam pisze, że kiedyś w odpowiedzi do Donata „powiedziałem o
Piotrze Apostole, że na nim niczym na skale założony został Kościół”
(rozdz. I). Nawet protestant przyzna, że to typowo rzymska wykładnia
słów Jezusa z Ewangelii Mateusza 16,18. Augustyn, chociaż pod koniec
życia odnosił określenie „opoka” do Chrystusa, to we wcześniejszych
swych dziełach odnosił je też i do Piotra. Pisał:
„Ten sam Pan, który niedawno pochwalił wyznanie Piotra słowami: «Ty
jesteś Piotr i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie
przemogą go» […] A Pan, który przed chwilą powiedział: «Błogosławiony
jesteś, a na tej Skale zbuduje Kościół mój», powiada teraz: «cofnij się
szatanie» […] Czemu zatem jest szatanem ten, który był błogosławiony i
był skałą. Więc kiedy w Bogu pochwala słowa, to nie szatan, ale Piotr i Skała.
Kiedy zaś od siebie, z ludzkiej słabości, kierowany ludzką i cielesną
miłością, która jest zgorszeniem do zbawienia jego i innych, został
nazwany szatanem” (Augustyn, Objaśnienia Psalmów, Ps 36-57, PSP, Tom XXXVIII, ATK, 1986, str. 358, 359; pogrubienie JL).
Inny cytat z pism Augustyna:
„A Piotr, który właśnie niedawno wyznał, że jest Synem Bożym, podczas
tego wyznania został nazwany Piotrem (Skałą) na której zostanie
zbudowany Kościół” (Augustyn Objaśnienia Psalmów, Ps 58-77, Warszawa, ATK 1986, str. 227).
Inne słowa z pism Augustyna, gdzie wyraźnie utożsamia Piotra ze Skałą:
„[…] później Piotr oświadczył, na co mu Pan odpowiedział:
«Błogosławionyś Szymonie, Bar Jona, bo ciało i krew nie objawiły tobie,
jeno Ojciec mój, który jest w niebie». I wtedy nazwał go opoką i pochwalił podwalinę Kościoła, okazaną w tej wierze” (Augustyn, Homilie na Ewangelie i Pierwszy List św. Jana, tom I, PSP, tom XV, ATK 1997, str. 129).
8) Podobnie jak wyżej o Orygenesie i Augustynie, Deschner pisze też nieprawdę o św. Cyprianie (II tom Kryminalnej historii…,
str. 51), podając, jakoby też Cyprian uznawał jedynie Piotra i Skałę z
Mt 16,18 nie za jednego człowieka, ale przyznawał im w interpretacji
sens kolektywny, i tak jak Orygenes – tu cytat: „nie przyznawał im tego
jednostkowego przywileju”.
Czyżby? Znów nieprawda. Cyprian wyraźnie uczył o Piotrze, że jako jednostka jest opoką z Mt 16,18. Nawet w drugiej wersji De Ecclesiae…, czyli tej, którą nie uważa się za sfałszowaną, Cyprian pisze: „Mówi Pan do Piotra: «Ja tobie powiadam, iżeś ty jest opoka»
(Mt 16,18-19). Na nim jednym buduje swój Kościół (i jemu poleca paść
owce swoje). I jakkolwiek wszystkim apostołom po Zmartwychwstaniu swym
równą daje władzę […] Tym byli zaiste i inni apostołowie, czym był
Piotr, obdarzeni równym udziałem godności i władzy, lecz początek od
jedności się wywodzi (lecz prymat Piotrowi jest dany, by się okazał
jeden Kościół Chrystusa i jedna stolica)” (De Ecclesiae Catholicae unite, 4 POK XIX).
A oto inne miejsce, gdzie Cyprian utożsamia Piotra ze Skałą w swych pismach:
„Piotr, którego Pan wybrał pierwszego i na nim Kościół zbudował”… (Św. Cyprian, Listy, 59, 14, PSP, tom I, ATK, Warszawa 1969, str. 254; por. tamże, str. 101 tak samo).
W Mt 16,18 Chrystus chciał budować Kościół właśnie na Skale, więc widać, że Cyprian utożsamiał tu wyraźnie Piotra ze Skałą
9) W I tomie swojej Kryminalnej historii… Deschner pisze: „w ciągu pierwszych trzech wieków chrześcijaństwa nigdzie nie jest dozwolona służba wojskowa!”
(str. 158, kursywa jak w oryginale).
Następnie na tej samej stronie
cytuje (bez podania źródła) słowa Tertuliana, aby dowieść, że tenże
Tertulian – cytuję – „ostro przeciwstawia obowiązki chrześcijanina i
służbę wojskową”. Tendencyjności Deschnera nie ma końca. Ten sam
Tertulian pisał przecież o wspólnym życiu chrześcijan i niechrześcijan:
„Spotykamy się razem z wami na okrętach, razem odbywamy służbę wojskową, razem uprawiamy rolę i razem prowadzimy handel” (Tertulian, Apologetyk,
42, 3 – pogrubienie JL). O tym, że chrześcijanie w pierwszych trzech
wiekach służyli w wojsku, donosi też Euzebiusz, który w swej Historii kościelnej
V, 5, 2 wspomina nawet o istniejącym w 174 roku oddziale wojskowym
złożonym z chrześcijan. Byli to żołnierze tzw. legii meliteńskiej,
którzy w opisie Euzebiusza mieli nawet wziąć udział w konkretnej walce
na polu bitwy.
Potwierdza te wydarzenia także Tertulian w swym Apologetyku,
o czym również Euzebiusz zechciał nadmienić (tamże). Inny ślad
istnienia wśród chrześcijan zwyczaju wstępowania do wojska w pierwszych
trzech wiekach znajdujemy w osobie samego Juliusza Afrykańczyka. Ten
słynny dziejopisarz chrześcijański żył w czasach Orygenesa, a więc – na
nieszczęście dla propagandy Deschnera – właśnie w pierwszej połowie III
wieku. Jak podaje przypis na stronie 285 w Historii kościelnej
Euzebiusza, w wydaniu z serii dra Jana Sajdaka (Poznań 1924, tom III,
tłum ks. A. Lisiecki), Juliusz to był „rzymski oficer, uczestnik wyprawy
Septymiusza przeciwko Osroeńczykom”. Na stronie 160 I tomu Kryminalnej…
Deschner przytłoczony faktami przyznaje, co prawda, że jednak niektórzy
chrześcijanie służyli w wojsku w pierwszych trzech wiekach. Nie
przytacza jednak żadnych argumentów za tym, że była to służba bierna
(jak tam utrzymuje). Tego postulatu nie da się jednak utrzymać.
Dla
przykładu, jeśli taki Juliusz Afrykańczyk brał udział w wyprawie przeciw
Osroeńczykom, to wiemy, że celem tej wyprawy była wojaczka (patrz też
niżej o nakazie Klemensa Aleksandryjskiego dla chrześcijan w armii).
Szczyt przesady pobił jednak Deschner pisząc w I tomie swej Kryminalnej historii…
(str. 158-159), że Klemens Aleksandryjski do tego stopnia był przeciwny
służbie wojskowej, że aż odrzucał muzykę wojskową (Deschner znów nie
cytuje źródła tej informacji). Jest to nieprawda. Ten sam Klemens
Aleksandryjski pisał przecież do żołnierzy chrześcijan: „Wiara
zaskoczyła cię w armii, to słuchaj dowódcy, który nakazuje ci
sprawiedliwość” (Napomnienie do Greków, 10, 100). Słuchanie
dowódcy polega, jak wiadomo, na wykonywaniu rozkazów, a te dotyczą
przede wszystkim wojaczki, o czym wiedzą nawet dzieci bawiące się w
wojnę. O tym poglądzie Klemensa już u Deschnera nie przeczytamy. Jego
program po prostu pewnych rzeczy nie przewiduje do publikacji.
10) Deschner wszelkimi sposobami demonizuje
wszystko, co chrześcijańskie, w swej książce. Komuś, kto zna historię z
bardziej obiektywnych badań, czytanie Deschnera przynosi prawdziwą
udrękę. W I tomie swej Kryminalnej historii… Deschner
demonizuje, jak tylko może, Konstantyna. Owszem, Konstantyn był bardzo
chwiejnym umysłem, często popełniał błędy i wręcz jawne okrucieństwa,
lecz sposób, w jaki prezentuje go Deschner, wybiega daleko poza wszelkie
normy. I tak Deschner pisze o Konstantynie, że „pozbawił wyzwolonych jakiejkolwiek władzy politycznej” (I tom Kryminalnej…,
str. 142). Deschner przedstawia Konstantyna jako despotycznego tyrana
nie liczącego się z nikim i niczym. Taki obraz jest skrajnie
przejaskrawiony, bowiem ani słowa nie znajdziemy już u Deschnera o tym,
że Konstantyn w rzeczywistości postępował inaczej. Przyjmując senat za
instancję najwyższą, ukorzył się przed nim, uznając jego władzę przez
przyjęcie tytułu Maximus Augustus. W proklamacji do senatu z
dnia 13 stycznia roku 313 pozostawiał senatowi prawo wyboru nowych
urzędników. O tym wszystkim świadczą dokumenty, fakty i historycy
świeccy (por. choćby Aleksander Krawczuk, Konstantyn Wielki, str. 82).
11) W I tomie Kryminalnej historii…,
Deschner pisze (str. 226), że zwołanie soboru nicejskiego było pomysłem
wyłącznie Konstantyna i papież rzymski nie miał z tym nic wspólnego.
Jest to nieprawda, bowiem Konstantyn zwołał sobór nicejski po uprzednim
porozumieniu się z papieżem Sylwestrem, jak o tym zaświadczył sobór
konstantynopolitański w 680 roku (za: Bolesław Kumor, Historia Kościoła,
tom I, Lublin 2001, str. 136). To świadectwo jest tym bardziej
bezstronne, że pochodzi od Kościoła Wschodniego, któremu nie zależałoby
na faworyzowaniu Rzymu.
Myślę, że takie wyliczanie tych elementarnych błędów, wpadek i
przeinaczeń można by kontynuować, ale na razie na tym poprzestanę. Już
te przykłady powinny sprawić, abyśmy byli ostrożniejsi w kwestii
rewelacji tak obficie podawanych przez Karlheinza Deschnera.
Jan Lewandowski
http://www.effatha.org.pl/apologetyka/deschner.htm
piątek, 23 sierpnia 2013
Fałszerstwa antyfałszerzy, czyli Karlheinz Deschner w akcji
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz