Prawo autorskie od swego początku było umową społeczną. Społeczeństwo daje twórcy, na ściśle określonych warunkach, ograniczony czas na ograniczony zakres monopolu intelektualnego – i czyni to w określonym celu.
Kontynuując wątek prawa autorskiego chciałbym przytoczyć fragment artykułu jaki ukazał się w Anty-Web pt. "Czym jest dzieło i dlaczego prawo autorskie sięga za daleko?"
"Prawo autorskie to stosunkowo młoda dziedzina prawa. Najwcześniejsze regulacje mają niewiele ponad dwieście lat, natomiast ukształtowanie się prawa autorskiego jakiego znamy, miało miejsce w drugiej połowie XIX i na początku XX stulecia. Sęk w tym, że stosunkowo młodziutkie prawo autorskie (w perspektywie dojrzałości innych dziedzin, np. prawa cywilnego, które było wysoce rozwinięte już dwa tysiące lat temu i do dziś oparte jest na tych samych fundamentach), jest absolutnym starociem, jeżeli ocenimy jej regulacje na gruncie aktualnej sytuacji społecznej, która wynika z postępu technologicznego. Mówiąc po ludzku – prawo autorskie można rozbić o kant Internetu. Dlaczego tak się dzieje?
Ponieważ żyjemy w epoce twórców. Każdy z nas jest twórcą, ponieważ każdy z nas jest połączony w jakiś sposób z siecią, jesteśmy elementem globalnej sieci komunikacyjnej. Wbrew temu, co możecie wyczytać w różnego rodzaju poradnikach, nie da się być zupełnie offline, nie da się odciąć od gmatwaniny połączeń, które tworzą globalną wioskę. Nie da się jednocześnie być częścią tego systemu i się od niego odseparować. Nie można pobierać pożytków z życia w kraju, gdzie ciepła woda nie bierze się z garnka nad ogniskiem, jednocześnie unikając zagrożenia, że któregoś dnia, w sposób zamierzony bądź nie, skupimy na sobie czyjąć uwagę. Nawet jeżeli nie mamy smartfona, za pośrednictwem którego wrzucamy na Facebooka pięć zdjęć dziennie, to mamy znajomych, którym przesyłamy fotki, a one mogą kiedyś wyglądować w sieci. Ci sami znajomi, mogą wrzucić na Bash.org (ktoś tam jeszcze wchodzi?) zapis rozmowy z nami, nawet jeżeli była to tylko rozmowa na żywo. Ryzyko istnieje, tak długo jak mamy styczność z kimś, kto jest aktywnym użytkownikiem sieci. Czasami wystarczy nawet, że zna kogoś, kto jest aktywnym użytkownikiem Internetu.
Inna jest sprawa, że cały tekst rozchodzi się o „dzieła”, które są mizerne, a z racji przestarzałych definicji, powstałych w czasach, gdy twórcami było bardzo wąskie grono artystów, przysługuje im ochrona godna powieści, albo tryptyku. Nie każda działalność kreatywna człowieka jest dziełem, a już na pewno nie każda zasługuje na restrykcyjną ochronę prawną. Gdyby tak było, świat zupełnie stanąłby w miejscu, wszyscy płacilibyśmy sobie nawzajem tantiemy i opłacalibyśmy licencje. Czym innym jest obraz, malowany przez artystę w pocie czoła, czym innym jest patyczak, albo penis narysowany w zeszycie kumpla z ławki. Wyobrażacie sobie, żeby ktoś objał prawem autorskim obrys penisa? Absurd.
Samo zdjęcie telefonów, które leżą na stole, nie jest nic warte. Nawet najbardziej hojny wydawca nie zapłaciłby złotówki za zdjęcie telefonu, zrobione innym telefonem. Wartością jest artykuł, który ukazał się w określonym miejscu, napisany przez określonego autora. Tego się nie da ukraść, to jest wartość, której nie można zabrać, ani zawłaszczyć. Czy serwis Antyweb1.pl, na którym jedno pod drugim ukazywałyby się wszystkie zdjęcia, jakie pojawiają się na Antywebie przyniósłby właścicielowi jakikolwiek zysk? Czy byłby jakąkolwiek konkurencją? Czy spowodowałby jakikolwiek uszczerbek?"
źródło: http://antyweb.pl/czym-jest-dzielo-i-dlaczego-prawo-autorskie-siega-za-daleko/
0 komentarze:
Prześlij komentarz