W trybie pilnym trzeba dziś odejść od dziedzictwa Rewolucji Francuskiej!
W encyklice Pascendi Dominis Gregis papież Pius X napisał,
iż „największa i najbliższą przyczyną modernizmu jest bez wątpienia
pewnego rodzaju wypaczenie umysłu”. Zważywszy na to, jakie rezultaty
modernizm wniósł do europejskiej kultury a przede wszystkim analizując
przerażający absurd zawarty w jego teoriach i założeniach, trudno jest
nie zgodzić się z taką definicją. Widać tutaj zatem charakter modernizmu
jako nurtu całkowicie antykatolickiego. Działania modernistów w okresie
diabolicznego zamętu zwanego kłamliwie Wiosną Ludów, w pełni oddały
słowa papieża. Walka z Kościołem oraz jej naturalnym obrońcom –
europejskim monarchom, doprowadziła do oderwania od jedynej wiary
niezliczonych tłumów, powstania ateistycznych republik oraz
zakorzenienia się na świecie nowego nurtu polityczno- filozoficznego, -
liberalizmu. Istnieje wiele definicji liberalizmu. Arcybiskup Lefebvre
powtarza za ojcem Rousselem, że liberalizm jest to „fanatyzm na rzecz
niezależności, którą wychwala w każdej dziedzinie aż do granic absurdu.
Zasadniczym symbolem liberalizmu jest głośna z czasów rewolucji francuskiej Deklaracja praw człowieka.
Wprawdzie, po długich rozprawach, zgodzono się umieścić na czele tej
deklaracji imię Istoty najwyższej, ale, zgodnie z deizmem Rousseau’a,
choć w pierwszym wierszu tego aktu uznano istnienie Stwórcy, zaprzeczono
go całym tym aktem. Od człowieka wywodzi się tam wszelka władza (art.
3); myśl i słowo są najzupełniej niezależne; każdy człowiek może nie
tylko wewnętrznie odrzucić Objawienie Boże, ale nadto może jeszcze
podkopywać jego powagę w umyśle swych bliźnich; wolność tę ogłoszono za
najszacowniejsze prawo człowiecze (art. 11); religia chrześcijańska w
oczach społeczeństwa zdegradowana do znaczenia innych, błędnych kultów
religijnych (art. 10).
Bóg tedy, podług tego aktu i wszystkich jego zwolenników, nie jest panem
ani w porządku umysłowym, ani w porządku religijnym, ani w porządku
politycznym: we wszystkich tych trzech sferach panem jest człowiek.
Liberalizm jest więc prostą i zupełną negacją nauki katolickiej,
głoszącej panowanie Boga we wszystkich tych sferach, w których błąd
liberalistowski głosi niepodległość człowieka. Nowa ta herezja podkopuje
nie ten już lub ów artykuł wiary, ale samą wiary podstawę; w gruncie
rzeczy zaprzecza ona wszelką prawdę, skoro przyznaje rozumowi
prawo wyznawania wszelkiego błędu: jest to zupełny i radykalny
antychrystianizm. Logicznie nie ma środka pomiędzy tymi dwiema
doktrynami: jeżeli chrystianizm jest prawdą, liberalizm musi być fałszem
we wszystkich swoich postaciach. W porządku umysłowym rozum ludzki
występuje buntowniczo, jeżeli nie chce ulec rozumowi Bożemu; w porządku
religijnym wolność nie może bez popełnienia występku odrzucić
obowiązków, jakie jej oznajmia powaga ustanowiona od Boga; w porządku
politycznym nie może być godziwą rzeczą opierać się władzom prawym;
wreszcie, w porządku polityczno-religijnym społeczeństwo świeckie nie
może mieć prawa tamowania działalności powagi duchownej. Z drugiej znów
strony odrzuciwszy powagę, jaką Syn Boży ustanowił na ziemi, aby Jego
zastępowała miejsce, nie pozostanie żadnej władzy, która by zdolną była
kierować rozumem człowieka, rządzić jego wolną wolą i hamować złe jego
namiętności. Jeżeli Bóg nie panuje nad człowiekiem, może nad nim panować
tylko podobny do niego człowiek, ale kto śmiałby przyznać sobie
względem swego bliźniego tę władzę, jakiej on Stwórcy przyznawać nie
chce? Po odrzuceniu tedy nauki katolickiej, logicznie przyjąć by
należało krańcowy liberalizm: człowiek niezależnym będzie we wszystkich
trzech sferach: umysłowej, religijnej i politycznej; wolność
indywidualna nie ma żadnego ograniczenia.
2. Wszakże nie wszyscy stronnicy liberalizmu wyznają jego zasadę we
wszystkich jej następstwach. Ludzie mieszają w swych doktrynach prawdę z
błędem i to w rozmaitej mierze, stąd doktryna ta ma wiele różnych
odcieni, poczynając od radykalizmu tak zwanych pozytywistów, aż do
liberalizmu katolickiego. Główniejszych jednak odcieni liberalizmu trzy
można łatwo wyróżnić: liberalizm radykalny, liberalizm umiarkowany i
liberalizm katolicki.
Liberalizm
radykalny jest liberalizmem szczerym i konsekwentnym: wyznaje on śmiało
swoje zasady i nie cofa się przed ich następstwami. W porządku
umysłowym nazywa się wolnomyślnością; uczy, że człowiek zależy tylko od
swego rozumu i że przed żadną władzą wyższą nie odpowiada za swoje
czyny. W porządku religijnym jest on zupełnym indywidualizmem, negacją
wszelkiego nauczania dogmatycznego i kapłaństwa. W porządku politycznym
jest demagogią, przyznającą masom prawo wywracania i zmieniania
instytucji cywilnych, podług swej woli. W porządku polityczno-religijnym
jest zupełnym ujarzmieniem społeczeństwa religijnego pod władzą
polityczną.
Liberalizm umiarkowany uznaje zasady, lecz odrzuca następstwa
liberalizmu; robi zaś tak dlatego, że zasady te mają wiele ułudy dla
człowieka, następstwa zaś nader są wstrętne. Mieszając prawdę z błędem,
łączy on następstwa prawdy z zasadami błędu. W porządku umysłowym obok
wolnomyślności dopuszcza powagę nominalną, a mianowicie powagę rozumu
wiekuistego, który nazywa nawet Bogiem, ale z zastrzeżeniem, aby ten
Bóg, kierownik rozumu indywidualnego, zrzekł się używania swej powagi; a
jeżeli podobało mu się postawić na ziemi tłumacza swej woli najwyższej,
powinien zdecydować się na to, że głos tego tłumacza nic znaczyć nie
będzie. W porządku religijnym liberalizm ten dopuszcza kult pewien, ale
każdemu zostawia najzupełniejszą swobodę wybierania sobie, jakiego bądź
kultu. W porządku politycznym uznaje konieczność poddania burzliwych
tłumów pod jakąś powagę, ale powaga ta ma pozostawać pod kontrolą klas
oświeconych, które nią rozporządzać będą podług swej woli, za pomocą
systemu parlamentarnego; parlamentaryzm dla tej partii nie jest formą
polityczną, regulującą wykonywanie władzy, ale jest zasadą wyższą nad
samą władzę. Wreszcie, w stosunku Kościoła do państwa liberalizm
umiarkowany rad wstrzymuje się od gwałtownego prześladowania, posuwa się
nawet do otoczenia religii pewną protekcją, ale wymaga, aby
społeczeństwo duchowne uznało zupełną supremację powagi doczesnej nawet w
tych kwestiach, które się wprost odnoszą do interesów duszy. Liberalizm
ten wysila się na zachowanie neutralności pomiędzy dwiema potęgami,
walczącymi o panowanie nad ziemią, wysila się na pogodzenie praw Beliala
z prawami Jezusa Chrystusa. Występując jako lekarz cierpień
społecznych, chce je leczyć, gdy podaje w równych dozach błąd i prawdę.
Liberalizm katolicki więcej jeszcze oddala się od radykalizmu: nie
wypowiada on teorii, przeciwnych nauce objawionej, szanuje zasady
katolickie, ale nie chce, aby je głoszono, aby ich broniono; dosyć mu,
aby ich nie zwalczano. Mniema on, że tradycyjna doktryna katolicka o
zgodności dwóch władz nie daje się stosować w życiu nie tylko w pewnych
danych przechodnich okolicznościach, ale że jest niepraktyczną, z powodu
właściwości natury ludzkiej. Liberaliści katoliccy zachowują się tak,
jakby od Jezusa Chrystusa otrzymali upoważnienie do zrzeczenia się, w
Jego imieniu, Jego najwyższej w społeczeństwie powagi. Obrona praw Jego
wydaje się im niewłaściwą, gdy ma przeciwko sobie opinię publiczną, gdy
właśnie tym bardziej praw tych bronić by należało. Wyrozumiali dla
przeciwników Kościoła, surowo i zgryźliwie występują przeciwko
najwierniejszym jego sługom. Jeżeli Kościół wystąpi ze swoją powagą dla
podtrzymania nietykalności swoich zasad, liberaliści ci, chcąc pozostać
katolikami, nie powstają otwarcie przeciwko jego decyzjom, ale osłabiają
ich donośność i skrzywiają znaczenie ich wyrażeń. Wyrabiają sobie dwa
sumienia: jedno dla swego życia wewnętrznego, drugie dla świata zewnętrznego. W kościele i w rodzinie są katolikami, w życiu społecznym liberalistami.
3. Zasadnicze kłamstwo liberalizmu. Jezus Chrystus przyszedł zapewnić
wolność wszystkim członkom wielkiej rodziny ludzkiej i przywrócić prawa
człowiecze tym, którzy przed Jego przyjściem nie posiadali żadnych praw
osobistych, poczytywani byli za rzecz i przedmiot cudzej własności.
Każdemu człowiekowi wskazał On cel osobisty i na wszystkich włożył
obowiązek niesienia sobie wspólnej pomocy dla osiągnięcia tego celu.
Wolność w tym znaczeniu, jako wyzwolenie od wszelkich więzów, które by
przeszkadzały człowiekowi w dążeniu do szczęścia i w pozyskaniu
doskonałości, jest wolnością chrześcijańską. Pozyskana ceną krwi Jezusa
Chrystusa, ma ona najdzielniejszego swego i najwytrwalszego obrońcę w
Kościele. Wolność liberalizmu jest zupełnie inna: wolność tę swoją
opiera on nie na prawie Bożym, ale na prawie będącym wyrazem powszechnej
woli ludzkiej; Bóg nie wchodzi do pojęcia wolności liberalistowskiej,
istotą tej wolności jest niezależność względem Boga; jest tedy ta
wolność nie wolnością dobra, ale wolnością zła. Wprawdzie w samej
możności swobodnego działania dobrze spoczywa możność robienia źle, ale
liberalizmowi chodzi nie o tę fizyczną władzę człowieczą, ale o prawo
robienia źle, to jest o prawo gwałcenia prawa. W oczach jego wolność nie
jest wyzwoleniem od przeszkód, tamujących człowiekowi drogę do
szczęścia, ale jest wyzwoleniem od wszelkiego prawa, przeszkadzającego
człowiekowi do własnej jego zguby. Wolność taka jest oczywistą
niedorzecznością. Niedorzeczną bowiem jest rzeczą przyznawać jakiemu
bądź stworzeniu niezależność. Niezależnym może być ten tylko, kto mając w
sobie przyczynę swego bytu, ma zarazem w sobie zasadę swojej
doskonałości; ale stworzenie, które ani nie powstało własną siłą, ani
też własną siłą nie jest w stanie przedłużyć swego istnienia, choćby na
jedną chwilę tylko, nie ma w sobie nieodzownej dla swego zachowania i
dla swego rozwoju potęgi. Niedorzeczną tedy rzeczą jest głoszenie
niezależności człowieka, kiedy widzimy, jak nieustanną jest jego
zależność od wszystkiego: zależy on od powietrza, którym oddycha, od
gruntu, po którym stąpa, od roślin i zwierząt, które go żywią, od
rodziców, z których na świat przyszedł, od społeczeństwa, w którym żyje.
Zależy od wszystkich stworzeń, jakże tedy śmie się głosić niezależnym
od Stwórcy! A jednak za tą niedorzecznością gonią tłumy od wieku już
całego, i na niej chcą oprzeć cały porządek życia ludzkiego. Wprawdzie
niedorzeczność tę otwarcie wyznaje tylko liberalizm radykalny;
liberalizm umiarkowany wstrzymuje się od głośnego do niej przyznania,
ale po cichu i on ją przyznaje za swoją prawdę, ponieważ upoważnia do
nie zwracania uwagi na powagę Bożą we wszystkich sferach swobodnej
działalności ludzkiej. Z tym zasadniczym kłamstwem liberalizmu o
wolności ludzkiej łączą się inne błędy, a mianowicie:
a)
ateizm. Wprawdzie nie wszyscy liberaliści są ateuszami, są nawet
pomiędzy nimi ludzie szczerze religijni, wszakże w istocie swej
liberalizm jest ateuszowskim: nie podobna bowiem logicznie zaprzeczać
niezależności społeczeństwa od Boga, nie przecząc zarazem najwyższej
władzy Bożej nad światem, a zatem nie przecząc i samego bytu Bożego. Bo
czyż może być większa sprzeczność, jak uznawać Boga twórcą człowieka, a
zarazem twierdzić, że człowiek nie jest obowiązany słuchać Boga? Albo
Bóg jest Panem najwyższym, albo Go wcale nie ma; kto tedy zaprzecza Jego
władzy nad społeczeństwem, ten zaprzecza Go zupełnie. Dlatego ma swoją
logiczną rację owo wyrzeczenie jednego z przywódców szkoły liberalnej:
“Prawo jest ateuszowskie i powinno być takim”. Pomimo religijności
niektórych liberalistów, liberalizm logicznie jest ateuszowskim. Z
negacją pierwszego dogmatu religii naturalnej liberalizm łączy negację
pierwszego dogmatu religii objawionej,
b) antychrystianizm. Nie podobna bowiem wierzyć w Bóstwo Chrystusa, a
zarazem zaprzeczać Jego władzy nad społeczeństwem. Nie podobna
przyznawać, że Syn Boży stał się człowiekiem, a nie przyznać, że tym
samym został głową ludzkości, że przyjął posłannictwo Zbawiciela, i że
pomimo tego godzi się każdemu szukać poza Nim swego zbawienia. Oczywistą
jest rzeczą, że natura ludzka w społeczeństwie osiąga swoją
doskonałość, że przez spełnianie cnót społecznych zbliża się coraz
więcej do doskonałości Boskiej. Ograniczanie tedy panowania Chrystusa
tylko do zakresu sumień jednostkowych, a wyłączanie go ze społeczeństwa,
jest wydzieraniem Mu najpiękniejszego Jego dzieła i wypędzaniem Go z
najwspanialszej Jego dziedziny. Ale liberalizm za późno się pojawił, aby
zdołał swymi frazesami zasłonić królewską nad społeczeństwem władzę
Jezusa Chrystusa. Tytuł ten jak najuroczyściej przyznawały Mu i dawne
proroctwa i Ewangelia. Jako król i oczekiwanie narodów zapowiedziany On
był ludzkości na wiele wieków przed swoim narodzeniem (“Rex gentium”
Jer. 10, 7. “Desideratus cunctis gentibus” Agg. 2, 8). Nie jednostki
tylko, ale ludy całe wzywane są do przyjęcia Jego prawa i pokoju, jaki
im przynosi (Ps. 71, 2. 85, 9. Is. 2, 2 i n.). Wreszcie królów i sędziów
ziemi wzywa Wszechmocny, aby oddali hołd Jego Pomazańcowi, jeżeli chcą
Jego gniewu uniknąć (Ps. 2, 10). Sam też Jezus Chrystus w dzień swojej
śmierci przyznał sobie wyraźnie najwyższą godność królewską. Na
zapytanie Piłata, odpowiedział: “tak, ja jestem król”. A wyznając swoją
królewskość, objaśnił jej pochodzenie, jej naturę i jej rozciągłość:
pochodzenie niebieskie, gdy rzekł: “Królestwo moje nie jest z tego
świata”; naturę duchowną, polegającą na panowaniu prawdy: “Na tom
przyszedł na świat, abym świadectwo dał prawdzie”; rozciągłość
nieograniczoną, bo wszystko winno ulegać prawdzie: “Wszelki, który jest z
prawdy, słucha głosu mego”. Nie podobna jaśniej wyrazić tej supremacji,
jaką Chrystus miał wywierać na ziemię przez swój Kościół. Królestwo to
nie jest doczesne, bo nie płynie z doczesnych faktów, ani też doczesne
cele ma za swój przedmiot. Rozciąga się wszakże nad społeczeństwem
doczesnym o tyle, aby to kierowanym było prawdą i sprawiedliwością.
Przez czternaście wieków społeczeństwa chrześcijańskie, pomimo swych
chwilowych najwystępniejszych upadków, nie zaprzeczały taj supremacji
Syna Bożego. Książęta i ludy przyznawały zgodnie Jego powagę, jako
podstawę wszelkiej swej władzy, a prawo jako regułę wszystkich praw
swoich. Dlatego też pod Jego berłem ojcowskim stanowiły one rodzinę
narodów, nazywającą się chrześcijaństwem. Rozbijając tę całość,
rewolucja spełniła rzeczywistą apostazję społeczną, a właśnie to
występne zaprzeczenie praw Jezusa Chrystusa liberalizm podnosi do
systematu. Słusznie tedy nazywać się może antychrystianizmem.
c) Błędne pojęcie człowieka. Kto dobrze rozumie człowieka, pojmuje i
jego godność wysoką, a zarazem i głęboki jego upadek. Liberalizm inaczej
rozumie człowieka. Jedyny cel jego upatruje on na ziemi, i pod tym
względem równa go ze zwierzętami. Nadto, zaprzeczając jego upadku,
uniemożliwia jego podźwignięcie. Wbrew i codziennemu doświadczeniu i
nauce wieków i jednomyślnemu świadectwu całego rodu ludzkiego, utrzymuje
on, że człowiek rodzi się dobry i że z natury swej dąży do prawdy i
sprawiedliwości. Dlatego też uczy, że człowiek, w zupełnej swobodzie
pozostawiony samemu sobie, da prawdzie pierwszeństwo przed błędem i
swoje namiętności nieporządne podda pod jarzmo sprawiedliwości. Na tej
oczywiście niezgodnej z rzeczywistością hipotezie opiera się
d) błędne pojęcie społeczeństwa. Podług nauki chrześcijańskiej, celem
społeczeństwa jest obrona człowieka przeciwko złym skłonnościom,
wypływającym z jego upadku, i popieranie rozwoju jego wyższych
zdolności. Ale jeżeli człowiek rodzi się dobrym, a psują go tylko
instytucje społeczne, tedy należy usunąć te instytucje, aby przywrócić
człowieka do normalnego jego stanu: do tego dąży radykalizm. Liberalizm
umiarkowany, nie akceptujący gwałtownych środków radykalizmu, nie myśli
usuwać całkowicie, ale tylko stopniowo osłabiać powagę, prawo, a
szczególniej religię. Ale pośrednie to stanowisko liberalizmu niepodobne
jest do utrzymania. Kto nie zgadza się na doktrynę socjalną, jaką
chrystianizm oparł na dogmacie upadku i odkupienia, ten zmuszony będzie
przypuścić w całej jej rozciągłości doktrynę antysocjalną, jaką
socjalizm wywodzi z hipotezy naturalistowskiej. Logika błędu, popierana
gwałtownością namiętności, poprowadzić musi do wszystkich następstw raz
przyjętej fałszywej zasady. Nie ma na świecie potęgi, nie ma zręczności,
która by zdołała powstrzymać bieg tego potoku. Należy albo zatamować
jego źródło, albo też zdecydować się na wszystkie jego spustoszenia, na
zburzenie wszystkich instytucji społecznych i doprowadzenie
społeczeństwa do zupełnej anarchii. Liberalizm tedy jest toż samo, co
rewolucja, z tą tylko różnicą, że liberalizm umiarkowany jest rewolucją w
powolnym przebiegu.
4. Następstwa liberalizmu w dziedzinie umysłowej:
a) systematyczne zbydlęcanie rozumu. Gdy, za pomocą zasady
liberalistowskiej, rozum poczynał wyzwalać się spod jarzma wiary,
obiecywano mu wielkie podniesienie i nowe widoki niezmierzonych
widnokręgów prawdy. Na katedrach akademickich marzono o bezpośredniej
intuicji absolutu, o transcendentalnej kontemplacji prawdy, piękna i
dobra; wynoszono tedy wysoko rozum ponad wiarę, której pozostawała
skromna rola patrzenia przez zasłony tam, gdzie rozum widzieć miał bez
osłon żadnych. Zapowiadano nową religię, dziedziczkę chrystianizmu,
która miała przedstawiać jego dogmaty, ale w formach odpowiedniejszych
do sposobu, w jaki świat dzisiaj patrzy na rzeczy. Forma tych dogmatów
miała być czysto naukowa (cf. Damiron, Essai de l’histoire et de la
philosophie au XIX siecle, I, 241). Obietnice te były owocem zręcznej
taktyki liberalizmu umiarkowanego, który usuwał na bok chrystianizm, nie
wpadając w krańcowe negacje niedowiarstwa, a na miejsce wpływu Kościoła
stawiał wpływ profesorów, którzy pompatycznie nazywali się “filozofią”.
Ale cała ta zręczność nie mogła powstrzymać
wolnej myśli w dalszym jej biegu. Unosząc jako lekką plewę czcze
systematy, jakimi chciano zastąpić Boskie tamy Objawienia, potok wolnej
myśli podążył w przepaść radykalizmu. I zamiast owej jakiejś
ultra-spirytualistycznej religii, jaką obiecywano, nastąpiła negacja
Boga, duszy i samego rozumu: słowem dzisiejszy tak zwany pozytywizm,
który sam jeden już tylko poza chrystianizmem ma jeszcze jakąś żywotność
i siłę przyciągania, a który właściwie powinien by się nazywać
brutalizmem. Liberalizm musiał doprowadzić do tego rezultatu siłą swej
własnej natury. Podaje się on za system szczególniej praktyczny, w
rzeczy zaś samej jest jak najzupełniej chimerycznym systemem. Kreśli on
linię dowolną na pochyłości, prowadzącej z wyżyn prawdy w przepaść
błędu, i mówi do umysłów i do społeczeństw: zstąpicie dotąd, dalej nie
idźcie. I nie pojmuje, że dla zachowania tego przykazania, potrzeba by
było znieść prawo spadku po pochyłości. Dlatego też linia moderantyzmu
liberalnego nie zdołała zatrzymać ani umysłów ani społeczeństw.
Bezeceństwa pozytywizmu wypłynęły wprost z wyzwolenia rozumu spod jarzma
wiary Bożej. Liberalizm filozoficzny odepchnąwszy tajemnice
chrześcijańskie, chciał jeszcze utrzymać prawdy religii naturalnej; ale
rozum widział równie niezgłębione dla siebie tajemnice w stworzeniu, w
Opatrzności, w różnicy duszy i ciała i ich wzajemnym połączeniu, jak w
Trójcy, we Wcieleniu i w Eucharystii. Ale gdy chrystianizm podaje
wszystkim ludziom jasne dowody wiarogodności tych tajemnic, tak jednych
jak i drugich, racjonalizm, odrzucając jedne a zatrzymując drugie, nie
podaje masie umysłów żadnego powodu wiarogodności; wydzierając im jedyną
wiarę prawdziwie racjonalną, uniemożliwia dla nich wiarę wszelką. Po
odrzuceniu tajemnic naturalną było rzeczą, że odrzucono tajemnice nie
tylko teologiczne religii objawionej, lecz i filozoficzne tajemnice
religii naturalnej. Pycha ludzka nie mogła spokojniej znosić Boga
rozumu, niż Boga Ewangelii. Pomimo osłabienia pojęcia Bóstwa, Bóg, choć
przestał być dla umysłów żywą rzeczywistością, był jeszcze straszliwym,
niepokojącym dla sumienia widziadłem. Dogodniej było pozbyć się go
zupełnie. Ale ponieważ bez Boga nie podobna było rozwiązać wielkich
pytań początku i końca wszechrzeczy, porządku i ruchu wszechświata;
ponieważ nie było na czym niewzruszenie oprzeć praw świata moralnego,
ani nie było czym zaspokoić tak najwyższych pragnień serca ludzkiego,
jak i dążeń rozumu, który poza zjawiskami zmysłowymi szuka rozumu,
przeto postawiwszy zasadę, że przyznaje się to tylko, co się rozumie,
odrzucono wszystkie te niezrozumiałe tajemnice i wszystkie te
nierozwiązane pytania, a z nimi odrzucono podstawy moralności i
społeczeństwa, najistotniejsze pragnienia serca ludzkiego, wreszcie
zdeptano filozofię i sam rozum. Liberalizm umiarkowany protestuje
wprawdzie przeciwko nikczemnym teoriom, które człowieka zamieniają na
udoskonaloną małpę, ale protestacje te dowodzą tylko niemałej jego
naiwności. Naiwnością bowiem było przypuszczać, że ludzie, których
nauczył on gardzić powagą Objawienia, poprzestaną na platonicznym
używaniu swojej swobody i zatapiać się będą w czczych jego teoriach.
Zresztą, swobodne używanie życia, służące za pomocniczą pobudkę
liberalizmowi przeciwko Objawieniu, posługuje wybornie do werbowania
adeptów radykalizmowi. Jeżeli serce człowiecze nie wznosi się ku Bogu
uczuciem obowiązku, nieuchronnie opanują nim niskie instynkty i zepchną
człowieka niżej zwierzęcia. Łamiąc jarzmo powagi, ustanowionej przez
Boga na przewodniczenie rozumowi, liberalizm odjął obowiązkowi jedyną
jego skuteczną sankcję, i dlatego to znajduje on przyjazne przyjęcie w
masach tych ludzi, których bogiem jest brzuch i którzy pragną wyzwolić
się z wszelkiego obowiązku. Dla mas dwie tylko teraz doktryny są
możliwe: chrystianizm albo materializm: liberalizm wydziera im
chrystianizm, a zatem on sam gotuje sobie śmierć swoją i tryumf
radykalizmu. I choćby najmocniej ubolewał na widok tego potopu błota,
jakim wezbrany ów potok zagraża światu, na niego spada odpowiedzialność
za tę straszliwą katastrofę.
b)
Upadek nauki, literatury i sztuk. Od czasu, w którym rozum wyzwolił się
spod przewodnictwa wiary, wskutek usiłowań pewnej grupy ludzi, którzy
się nazwali filozofami, zaprzestano poczytywać za naukę nawet filozofię,
która jest nauką w najwyższym znaczeniu tego wyrazu, a dawać poczęto tę
nazwę tylko znajomości stosunków liczbowych i praw materii. Liberalizm
taką tylko zna naukę; w jego oczach nauka ta jest powagą najwyższą,
zastąpić ma ona miejsce nie tylko filozofii, ale Kościoła i Objawienia.
Można by się tedy było spodziewać, że nauka ta w epoce liberalnej
przybierze rozmiary olbrzymie; na jej uprawę niczego nie zaniedbano:
potworzono akademie, biblioteki, gabinety fizyczne, laboratoria
chemiczne; ale liberalizm jest tak bezpłodny z natury swojej, że pomimo
tego rozwój nauki wcale zadawalającym nie jest, szczególniej jeżeli
weźmiemy na uwagę potężne środki i zasoby ogromne, przekazane przez
przeszłość nowym generacjom. Zdanie to stwierdza się najzupełniej
sprawozdaniem (d. 6 marca 1871) Sainte-Claire Deville’a, jednego z
najznakomitszych członków paryskiej akademii nauk (pomieszczone w
Pamiętnikach tej akad., t. 72, p. 237). Wykazuje on tam, jak liberalizm
fatalnie oddziaływa na naukę, poddając ludzi nauki pod dyrekcję ludzi
politycznych i organów administracyjnych, i kończy wypowiedzeniem
przekonania, że obecna organizacja uniwersytetu paryskiego doprowadzić z
czasem może do zupełnej ignorancji. Ciężkie to oskarżenie nie znalazło w
uczonym ciele ani jednego przeciwnika. Akademia nauk zatwierdziła je
swym milczeniem. Nadto, niektórzy członkowie, jak Dumas, znakomity
chemik, Quatrefages, naturalista, poparli wprost swymi uwagami zdanie
Deville’a. Obaj upadek i osłabienie nauk przypisywali centralizacji i z
pochwałą odzywali się o dawnej średniowiecznej organizacji i żywotności
uniwersytetów. Stan dzisiejszy literatury charakteryzuje się tym
najlepiej, że gdy najpiękniejsze dzieła zaledwie lichy znajdują pokup,
właściciele dzienników ulicznych liczą ogromne zastępy prenumeratorów i
budują pałace. Pamfleciarska gazeta Latarnia wyniosła swego redaktora
Rocheforte’a do władzy najwyższej; wprawdzie, po stłumieniu komuny,
wysłany on został do Nowej Kaledonii, ale dalsze funkcjonowanie
liberalizmu może jeszcze raz losy Francji oddać w ręce temu bohaterowi
literatury współczesnej. A nie jest to rzecz czystego przypadku.
Dziennikarstwo jest nieodzowną sprężyną w tej organizacji społecznej,
jaką liberalizm podstawia na miejsce organizacji chrześcijańskiej, a
panowanie dziennikarstwa jest śmiercią wszelkiej literatury poważnej.
Toteż, ze wstydem to przyznać musimy, nawet kaznodziejstwo, jako gałąź
literatury, wznoszącej się aż do porządku Bożego, nieraz dla
pociągnięcia tłumów ucieka się do stylu dziennikarskiego. Bourdaloue
szlachetnym poważnym swym słowem mało by kogo dzisiaj już zajął. O
upadku sztuk świadczą sami liberaliści (zob. Revue des Deux Mondes w
sprawozdaniach artystycznych, a osobliwie z 1873). Sztuka jest jednym z
najwybitniejszych objawów idei, obyczajów i moralnej wartości każdej
epoki. Sąd więc o naszych czasach nie wypadnie przychylny, gdy z dniem
każdym widzimy coraz mniej tworów mistrzowskich, a coraz więcej
miernych. Sztuki kwitnąć mogą tylko w takim społeczeństwie, w którym
panują uczucia i dążenia podniosłe, a właśnie takich uczuć i dążeń
źródło wysusza liberalizm. Brutalnemu pozytywizmowi w filozofii
odpowiadać musi wstrętny realizm w sztuce; jak Comte jest Platonem
liberalizmu, tak Courbet jest jego Rafaelem.
5. Liberalizm szczególny kredyt zyskuje sobie u mas jako obrońca
wolności, tymczasem rzecz ma się wręcz przeciwnie. Nie jest on obrońcą,
ale grabarzem wolności. Nie poprzestając na domaganiu się gwarancji
wolności za pomocą właściwych instytucji, reprezentujących przy władzy
wszystkie interesa i ochraniających tę władzę przeciwko własnym jej
zboczeniom, walczy on przeciwko samej zasadzie powagi, przypisując, czy
to masom ludu, czy parlamentowi, prawo ciągłego kwestionowania jej
egzystencji. Liberalizm ten, choć nazywa się politycznym, i słusznie się
tak nazywa, ponieważ wywraca podstawy porządku politycznego, ale nadto
nie jest obojętnym ze względu religijnego, ponieważ dąży do zniesienia
jednego z przykazań prawa Bożego. Powstaje bowiem przeciwko najwyższej
władzy Bożej, gdy odmawia poszanowania władzy przestrzegającej w
społeczeństwie porządku Bożego. Pierwszym ciosem, jaki liberalizm
wymierza wolności, jest zniesienie pojęcia obowiązku. Obowiązek, uważany
sam w sobie, ma pewną piękność, pociągającą ku sobie umysł ludzki. Mogą
tedy umysły, przyzwyczajone do wznoszenia się ponad świat zmysłowy,
doświadczać pewnej platonicznej miłości dla tego piękna idealnego, jakie
przedstawia obowiązek, ale dla wytworzenia rzeczywistego zobowiązania
trzeba czegoś więcej. Dla wolnej woli człowieka pewne pojęcie idealne
może być jakąś regułą, jakąś wskazówką, ale jedynym, skutecznym węzłem,
łączącym wolę człowieka z tą regułą, z tą wskazówką, może być tylko
pragnienie, a raczej potrzeba szczęścia. Gdy Bóg przemawia, gdy zabrania
nam czynić drugim tego, czego nie życzymy, aby nam czyniono, mamy
zarazem i regułę i węzeł. Poznajemy dobro, jakie należy czynić, i zło,
jakiego należy unikać, a zarazem mamy skuteczną pobudkę do czynienia
jednego, a unikania drugiego. Miłość porządku przestaje być czysto
platoniczną, ponieważ porządek, wyrażony wolą wszechmocną, ma w sobie
siłę nakazującą poszanowanie. Człowiek ujęty zostaje w całej swojej
istocie, rozumem i sercem, miłością dobra bezwzględnego i pragnieniem
własnej swej szczęśliwości. Pozostaje wolnym, ale rzeczywiście
zobowiązanym. Dlatego szanować będzie prawa drugiego, co nieodzownym
jest czynnikiem wolności, będącej prawem każdego do swobodnego
używania swoich władz i dóbr swoich. Wolność będzie złudzeniem, jeżeli
drudzy tamować będą jej użycie. Liberalizm zaprzeczając wszelkiej
interwencji Bożej, tym samym podkopuje obowiązek i niweczy podstawę
prawa, a zatem i wolności. Nadto, liberalizm wysila się na wywrócenie
powagi władzy, nieodzownej osłony wolności. Powaga władzy, potęga
moralna, różni się od siły materialnej tym, że rządzi wolami swobodnymi;
istnieje ona dla ochrony ich wolności, co spełnia, kierując nimi. Z
drugiej strony wolność, nieustannie zwalczana namiętnością, nie może
zachować się długo bez opieki władzy. Jak wolność jest prawem niższego,
tak władza jest prawem wyższego; dwa te prawa ten sam mają początek, to
jest wolę Bożą; tę samą regułę, to jest prawo Boże; mają tę samą
sankcję, też same kary i te same nagrody Boże; mają wreszcie tych samych
przeciwników, to jest nieporządne namiętności człowiecze. Takie jest
pojęcie władzy i wolności od czasu, jak Jezus Chrystus, Pan z natury
swojej, a posłuszny z wyboru swego, uświęcił rozkazywanie i
posłuszeństwo, ubóstwił władzę wyższego i wolność niższego. Liberalizm
tymczasem mówi poddanym, że władza jest z istoty swojej wrogiem ich
wolności i że życie społeczne jest ciągłą walką pomiędzy tymi dwiema
zawistnymi sobie siłami. Zadaniem tedy społeczeństwa nowożytnego ma być
wynalezienie systematu, któryby utrzymał równowagę pomiędzy dwoma
przeciwnymi kierunkami; dla uproszczenia zaś rozwiązania tego zadania,
liberalizm występuje przeciwko powadze władzy. Fundamentalnym jego
dogmatem jest, że społeczeństwo powinno się rządzić samo, nie opierając
się na żadnej powadze i władzy wyższej. Ale jeżeli władza rozkazywania
wypływa tylko ze zgody tych, którzy rozkazywania słuchać mają, tedy
będzie na łasce ich kaprysu. Teoria liberalna robi przeto wyższych
niższymi, a niższych wyższymi. Powaga ginie tu zupełnie i władza, chcąc
nakazać poszanowanie swemu prawu, nie ma już innego środka, jak tylko
siłę fizyczną. Bo ostatecznie następstwem liberalizmu jest
rozatomizowanie członków ciała społecznego, walka namiętności,
wyzwolonych od wszelkiego hamulca, i wolności indywidualnych,
pozbawionych wszelkiej reguły, słowem anarchia. Ale anarchia długo trwać
nie może: prawa zdeptane gwałtem, interesa pozbawione wszelkiej
gwarancji, namiętności nawet same, wynoszące z owej walki więcej ciosów
niż zadowolenia, domagać się będą jarzma, które by je wyzwoliło od
własnych ich nadużyć i ochroniło przeciwko napaści; a ponieważ jarzmo
siły moralnej złamane, przeto pozostaje użycie tylko siły brutalnej.
Podkopując powagę władzy, liberalizm sprowadza do społeczeństwa
despotyzm. Ludy chrześcijańskie dały się uwieść obietnicom liberalizmu
i, pozorem wolności złudzone, powstały przeciwko władzy Bożej. Złudzenie
to zniknąć musi, gdy się przekonają, że umniejszenie powagi Bożej musi
pociągnąć za sobą wzmożenie się siły brutalnej, że liberalizm prowadzi
do anarchii, a następnie do wyłącznych rządów miecza.
6. Szkoła liberalna katolicka powstała we Francji po 1830 roku. Ojcem
jej był ks. Lamennais (zob.), a kolebką dziennik l’Avenir. Wszystkie
frakcje stronnictwa rewolucyjnego, połączone pod sztandarem liberalizmu,
usiłowały wówczas zohydzić religię, utożsamiając jej sprawę ze sprawą
absolutyzmu. Kościół nie przyjmował wcale tej solidarności, a godząc się
z różnymi formami rządów politycznych, bronił zawsze niepodległości
swych praw wiekuistych. Gdyby l’Avenir na tym stał stanowisku, byłby się
mógł wiele zasłużyć społeczeństwu, ale tak sam Lamennais, jak i jego
uczniowie wpadli w zgubną ostateczność i za swój program przyjęli
wzajemną niezależność społeczeństwa religijnego i społeczeństwa
cywilnego. Nie pytając się Kościoła, nowi ci apologeci w jego imieniu
zaproponowali partii liberalnej układ pokojowy, mocą którego uznawał on i
uświęcał porządek społeczny, przeciwko sobie wymierzony, a za to miał
pozyskać zupełną wolność w porządku indywidualnym. Kościół nie
akceptował tych układów, doktryny dziennika l’Avenir zostały potępione.
Ale jakkolwiek jasne były słowa encykliki Mirari vos, wkrótce ci sami,
którzy się jej wyrokowi szlachetnie poddali, poczęli tłumaczyć, że
potępiała ona jedynie przesadę doktryny liberalnej. Teorie Lamennais’go
odżyły znowu, tylko że w złagodzonej formie. Podtrzymywali je mężowie
szczerze przywiązani do Kościoła, a silni potęgą swego talentu i
szlachetnością swych uczuć (Montalembert, Lacordaire, Falloux, Dupanloup
i in.). Właściwie bowiem katolicyzm liberalny nie tyle jest doktryną
błędną, ile złudzeniem praktycznym, uwodzącym, swymi twierdzeniami
dwuznacznymi i swymi ułudnymi obietnicami, najznakomitsze umysły i
najszlachetniejsze serca. Katolik liberalny różni się od katolików
czystych i od czystych liberalistów tym, że nie śmie wyznawać ani
doktryny liberalnej przeciwnej katolicyzmowi, ani doktryny katolickiej
przeciwnej liberalizmowi. Jako katolik wyznaje on w porządku religijnym
dogmaty, jakich naucza Kościół, ale jako liberalista odrzuca konieczne
następstwa tych dogmatów w porządku społecznym. Jako liberalista zgadza
się na antychrześcijański układ społeczeństwa, jako katolik potępia
zasady antychrześcijańskie, na jakich się ten układ opiera. Właściwie
tedy nie ma systematu bardziej niekonsekwentnego, nielogicznego, jak
liberalizm katolicki. W imię wolności katolicyzm ten domaga się równej
swobody dla wszystkich, tej samej dla błędu co i dla prawdy, stawia tedy
równość praw błędu i prawdy, Beliala i Jezusa Chrystusa. Gdyby nauka,
którą Syn Boży powierzył Kościołowi, była opinią podobną do innych, jakie
się w świecie religijnym od czasu do czasu pojawiają, w takim razie
wnioski liberalistów byłyby najzupełniej sprawiedliwe. Ale skoro
przyznają oni, że nauka Jezusa Chrystusa ma za sobą niezaprzeczalne
znaki swej prawdziwości, i że dla zbawienia człowieka i społeczeństwa
jest tak samo nieodzowną, jak prawa sprawiedliwości i moralności
indywidualnej, oczywiście nie mogą logicznie domagać się w imię
słuszności, jak to czynią, tej samej protekcji dla walczących
najprzewrotniejszymi środkami przeciwko tej nauce, jakiej używają
ludzie, którym Bóg zlecił jej zachowanie i szerzenie. Teorii takiej nie
chciałby nikt stosować do żadnego innego interesu społecznego, do
zdrowia publicznego na przykład. Nikt nie zgodziłby się na pozostawienie
tej samej swobody handlarzom zdrowych materiałów żywności, co i
handlarzom materiałów zatrutych. Żaden zaś katolik nie może zaprzeczyć,
że propaganda antychrześcijańska przynosi więcej szkody duszom, niż
trucizna ciałom. Mylą się też liberaliści i w tym, że argumentując
przeciwko tradycjonalnej doktrynie katolickiej, przypuszczają zawsze,
jakoby pomiędzy katolikami a ich przeciwnikami szło o kwestię przymusu,
gdy w rzeczy samej idzie tu tylko o kwestię obrony. Kościół odrzuca w
zasadzie swobodę prasy i wolność sumienia (zob.) w znaczeniu liberalnym,
ponieważ są to środki nie wolności, lecz ucisku i to ucisku
najniegodziwszego i najzgubniejszego, bo ucisku dusz słabych pod
haniebnym jarzmem kłamstwa i niemoralności. Kościół nie jest wrogiem
wolności: potępia on tylko jedną wolność, to jest wolność tyranii. Nie
żąda on, aby władza cywilna używała siły materialnej dla narzucania
wiary niewiernym; ale żąda, aby w społeczeństwie, cieszącym się
jednością wiary, nie wolno było kłamstwu podkopywać tej jedności i
wydzierać wiary duszom słabym, za pomocą uwodzenia i sofistyki. Nie chce
on, aby władza cywilna mieszała się do kwestii dogmatycznych, ale
ponieważ posłannictwem tej władzy jest obrona praw społecznych, ponieważ
w społeczeństwach chrześcijańskich nauka katolicka ma egzystencję
społeczeńską, władza powinna jej bronić, jako wspólnego dobra wszystkich
członków społeczeństwa. Obowiązek ten jest tak zasadny, że sami nawet
liberaliści nieraz go przyznają, jakkolwiek, przez zwykłą swą
niekonsekwencję, nie zgadzają się na jego wszystkie następstwa.
Liberalizm skazuje władzę na zupełną w tym względzie neutralność: chce,
aby zarówno ochraniała ona religijne prawa robotnika chrześcijańskiego,
który chce przestrzegać przykazanie święcenia niedzieli, jak i wolność
bezbożnego pana, który gwałcenie tego obowiązku stawia jako warunek
płacy zarobkowej; aby ochraniała święte prawo ochrzczonego dziecięcia do
wychowania chrześcijańskiego, a zarazem pozostawiała zupełną swobodę
promotorom wychowania ateuszowskiego. Choć tedy liberalizm zapewnia, że
odrzuca tylko przymus, oczywistą jest rzeczą, że zasady jego prowadzą do
ucisku dusz; i dlatego Kościół nie zgodzi się na nie nigdy, bo jest
matką dusz i od Jezusa Chrystusa ma posłannictwo bronienia ich wolności.
Dla usunięcia nieporozumienia dodajemy, że wcale pod nazwę zwalczanego
przez nas liberalizmu nie podciągamy pragnienia prawdziwych swobód
społecznych, ale właśnie te swobody, czy to indywidualne, czy domowe,
czy gminne, czy prowincjalne nie zgadzają się z liberalizmem, który je
wszystkie niweczy, jak wyżej wskazaliśmy. Jak wszystkie błędy, tak i
liberalizm zawiera w sobie pewną dozę prawdy, którą przekrzywia i za
pomocą której uwodzi dusze prawe. I dlatego nazwaliśmy go kłamliwym w
swej istocie; kłamstwo jest jego podstawą. Chce on niezależności
względem Boga, a wolności dla człowieka, ale pierwsze z tych pojęć
niweczy drugie, bo ludzie mogą być wolni w swych wzajemnych stosunkach o
tyle tylko, o ile wolność ich szanowana jest przez drugich, a
poszanowanie to nie może utrzymać się tam, gdzie powaga Boża wydana jest
na wzgardę. Zupełnie nie zna natury ludzkiej, kto, zgodnie z nadziejami
liberalizmu katolickiego, przypuszcza, że względem praw Bożych może
pozostawać ona na stanowisku przychylnej neutralności, i dlatego, w
interesie jakoby Kościoła, głosi zupełne władzy świeckiej od Kościoła
oddzielenie i zupełną względem niego neutralność. Podwładny,
wypowiadający posłuszeństwo władzy swego przełożonego, nie może nie być
mu nieprzyjaznym. Neutralność taka możliwa jest tylko w takim
społeczeństwie, w którym duchowa supremacja Kościoła nie była nigdy
uznawana; ale gdzie była uznawana przez długie czasy, gdzie Jezusowi
Chrystusowi i Kościołowi społeczeństwo zawdzięcza wszystko, tam bunt
przeciwko Jezusowi Chrystusowi nie neutralność, ale wręcz nieprzyjaźń za
sobą prowadzi. Liberalizm czysty jest tedy kłamstwem, a liberalizm
katolicki, wierzący w prawdę tego kłamstwa, jest grubym złudzeniem, tym
zgubniejszym, że popiera przewrotny stratagemat. Liberalizm bowiem nie
jest szkołą filozofii spekulacyjnej, ale jest stronnictwem, zarazem
religijnym i politycznym; swoją teorię kłamliwą stawia on tylko dla
osiągnięcia celu wyłącznie praktycznego. Fakty wyświeciły cel ten
najzupełniej. Szło mu najprzód o zniweczenie powagi Bożej, najprzód w
porządku politycznym, potem w porządku religijnym. Dla ukrycia tego celu
wystawiono najprzód dźwięczną i ponętną nazwę wolności. W mowie
ludzkiej nie ma wyrazu, któryby więcej miał znaczeń i dlatego lepiej się
nadawał do łudzenia ludzi; nie ma też nad ten wyraz innego, któryby
potężniej poruszał najszlachetniejsze pragnienia serca człowieczego i
któryby lepiej schlebiał jego najgorszym instynktom. Od dawna też błąd
tej używał taktyki, że dla zwalczania prawdy używał formuł, które pod
nęcącym pozorem kryły negację jakiego dogmatu objawionego; liberalizm
tym się od innych błędów wyróżnia, że podkopuje dogmat
najfundamentalniejszy, bo powagę Bożą, a używa do tego najponętniejszej
formuły, bo wolności ludzkiej. Wobec ataku tak niebezpiecznego,
liberaliści katoliccy łączą się z nieprzyjacielem i wraz z nim głoszą
wolność, nie rozróżniając wolności fałszywej od wolności prawdziwej;
milczą systematycznie o dogmacie władzy Bożej, który zaciemnić jest
zadaniem błędu.
Katolicy
tym bezpieczniej ustrzec się mogli błędu liberalistowskiego, że Kościół
nieraz jasno wyraził o nim myśl swoją, jakkolwiek formalnie nie obłożył
go klątwą. Tu zalicza się bulla Bonifacego VIII Unam Sanctam,
potępiająca ówczesny liberalizm, wraz z cezaryzmem Filipa Pięknego.
Następnie, gdy liberalizm wystąpił w właściwej swej postaci, Pius VI
potępił jego zasady, nazywając je potwornymi, brewem Quod aliquantulum z
10 marca 1791, adresowanym do kardynała de la Rochefoucauld, członka
zgromadzenia narodowego francuskiego. Tenże sam Papież rokiem wcześniej
(10 lipca 1790), brewem do arcybiskupa z Bordeaux adresowanym,
sformułował sąd Kościoła o tak zwanych “wielkich zasadach 1789″. Pius
VII w encyklice Diu satis videmur z 13 maja 1800, jakby oświecony duchem
proroczym, zapowiedział, że jeżeli nie będzie pohamowana wyuzdana
swawola myśli, słowa i druku, siła materialna nie zdoła poskromić
rewolucji, która się z czasem wzmoże i ogarnie świat cały. Też same
przestrogi powtórzył Leon XII i Pius VIII (zob. Onclair, De la
révolution et de la restauration des vrais principes sociaux, III, 227;
Civilta Cattolica, seria IV, v. I). Najuroczystszym wszakże i
najwyraźniejszym potępieniem zasad liberalistowskich jest encyklika
Grzegorza XVI Mirari vos. Gdy tedy Pius IX w encyklice Quanta Cura i w
Syllabusie potępił na nowo te zasady, szedł wiernie śladem swoich
poprzedników. Ponawianymi tymi wyrokami swymi Papieże nie myśleli
bynajmniej stawać w obronie dawnych nadużyć, ani potępiać postępu
społeczeństwa nowożytnego, ale chcieli powiedzieć i powiedzieli to nader
wyraźnie, że w dawnych czasach była jedna rzecz wyborna, a mianowicie
zgodność dwóch władz, i że w czasach nowożytnych jest jedna rzecz
ohydna, a mianowicie apostazja społeczna. Kościół powtarza to dziś
światu nowożytnemu, co mówił starożytnemu, że tylko prawda zbawić go
może; rozkład społeczny, jaki idzie wszędzie w ślad za liberalizmem,
przekonywa dotykalnie, jak dalece słusznym jest ten głos Kościoła.
Cf. Ramiére, w: Études religieuses, philosophiques, hist. et
littéraires, ser. VI, t. V, VI, VIII; tegoż, Les doctrines romaines sur
le libéralisme; Segur, Hommage aux jeunes catholiques libéraux; At, Le
vrai et le faux en matiere d’autorité et de liberté; Onclair, La
révolution et la restauration de l’ordre social, 4 t.; Aug. Nicolas,
L’etat sans Dieu; La révolution et l’ordre chrétien; Perrin, Les lois de
la société chrétienne, Paris 1875, 2 v.
ks. Michał NowodworskiLiberalizm jest to doktryna, głosząca zupełną
niezależność wolności ludzkiej, a tym samym przecząca wszelkiej nad
człowieka wyższej powadze w porządku umysłowym, religijnym i
politycznym. Jest tedy liberalizm ostatecznym rozwinięciem pychy
ludzkiej przeciwko miłości Bożej i ostatnim wysiłkiem stworzenia
rozumnego przeciwko opiece i kierownictwu swego Stwórcy.
Zasadniczym symbolem liberalizmu jest głośna z czasów rewolucji
francuskiej Deklaracja praw człowieka. Wprawdzie, po długich rozprawach,
zgodzono się umieścić na czele tej deklaracji imię Istoty najwyższej,
ale, zgodnie z deizmem Rousseau’a, choć w pierwszym wierszu tego aktu
uznano istnienie Stwórcy, zaprzeczono go całym tym aktem. Od człowieka
wywodzi się tam wszelka władza (art. 3); myśl i słowo są najzupełniej
niezależne; każdy człowiek może nie tylko wewnętrznie odrzucić
Objawienie Boże, ale nadto może jeszcze podkopywać jego powagę w umyśle
swych bliźnich; wolność tę ogłoszono za najszacowniejsze prawo
człowiecze (art. 11); religia chrześcijańska w oczach społeczeństwa
zdegradowana do znaczenia innych, błędnych kultów religijnych (art. 10).
Bóg
tedy, podług tego aktu i wszystkich jego zwolenników, nie jest panem
ani w porządku umysłowym, ani w porządku religijnym, ani w porządku
politycznym: we wszystkich tych trzech sferach panem jest człowiek.
Liberalizm jest więc prostą i zupełną negacją nauki katolickiej,
głoszącej panowanie Boga we wszystkich tych sferach, w których błąd
liberalistowski głosi niepodległość człowieka. Nowa ta herezja podkopuje
nie ten już lub ów artykuł wiary, ale samą wiary podstawę; w gruncie
rzeczy zaprzecza ona wszelką prawdę, skoro przyznaje rozumowi prawo
wyznawania wszelkiego błędu: jest to zupełny i radykalny
antychrystianizm. Logicznie nie ma środka pomiędzy tymi dwiema
doktrynami: jeżeli chrystianizm jest prawdą, liberalizm musi być fałszem
we wszystkich swoich postaciach. W porządku umysłowym rozum ludzki
występuje buntowniczo, jeżeli nie chce ulec rozumowi Bożemu; w porządku
religijnym wolność nie może bez popełnienia występku odrzucić
obowiązków, jakie jej oznajmia powaga ustanowiona od Boga; w porządku
politycznym nie może być godziwą rzeczą opierać się władzom prawym;
wreszcie, w porządku polityczno-religijnym społeczeństwo świeckie nie
może mieć prawa tamowania działalności powagi duchownej. Z drugiej znów
strony odrzuciwszy powagę, jaką Syn Boży ustanowił na ziemi, aby Jego
zastępowała miejsce, nie pozostanie żadnej władzy, która by zdolną była
kierować rozumem człowieka, rządzić jego wolną wolą i hamować złe jego
namiętności. Jeżeli Bóg nie panuje nad człowiekiem, może nad nim panować
tylko podobny do niego człowiek, ale kto śmiałby przyznać sobie
względem swego bliźniego tę władzę, jakiej on Stwórcy przyznawać nie
chce? Po odrzuceniu tedy nauki katolickiej, logicznie przyjąć by
należało krańcowy liberalizm: człowiek niezależnym będzie we wszystkich
trzech sferach: umysłowej, religijnej i politycznej; wolność
indywidualna nie ma żadnego ograniczenia.
2. Wszakże nie wszyscy stronnicy liberalizmu wyznają jego zasadę we
wszystkich jej następstwach. Ludzie mieszają w swych doktrynach prawdę z
błędem i to w rozmaitej mierze, stąd doktryna ta ma wiele różnych
odcieni, poczynając od radykalizmu tak zwanych pozytywistów, aż do
liberalizmu katolickiego. Główniejszych jednak odcieni liberalizmu trzy
można łatwo wyróżnić: liberalizm radykalny, liberalizm umiarkowany i
liberalizm katolicki.
Liberalizm radykalny jest liberalizmem szczerym i konsekwentnym: wyznaje
on śmiało swoje zasady i nie cofa się przed ich następstwami. W
porządku umysłowym nazywa się wolnomyślnością; uczy, że człowiek zależy
tylko od swego rozumu i że przed żadną władzą wyższą nie odpowiada za
swoje czyny. W porządku religijnym jest on zupełnym indywidualizmem,
negacją wszelkiego nauczania dogmatycznego i kapłaństwa. W porządku
politycznym jest demagogią, przyznającą masom prawo wywracania i
zmieniania instytucji cywilnych, podług swej woli. W porządku
polityczno-religijnym jest zupełnym ujarzmieniem społeczeństwa
religijnego pod władzą polityczną.
Liberalizm umiarkowany uznaje zasady, lecz odrzuca następstwa
liberalizmu; robi zaś tak dlatego, że zasady te mają wiele ułudy dla
człowieka, następstwa zaś nader są wstrętne. Mieszając prawdę z błędem,
łączy on następstwa prawdy z zasadami błędu. W porządku umysłowym obok
wolnomyślności dopuszcza powagę nominalną, a mianowicie powagę rozumu
wiekuistego, który nazywa nawet Bogiem, ale z zastrzeżeniem, aby ten
Bóg, kierownik rozumu indywidualnego, zrzekł się używania swej powagi; a
jeżeli podobało mu się postawić na ziemi tłumacza swej woli najwyższej,
powinien zdecydować się na to, że głos tego tłumacza nic znaczyć nie
będzie. W porządku religijnym liberalizm ten dopuszcza kult pewien, ale
każdemu zostawia najzupełniejszą swobodę wybierania sobie, jakiego bądź
kultu. W porządku politycznym uznaje konieczność poddania burzliwych
tłumów pod jakąś powagę, ale powaga ta ma pozostawać pod kontrolą klas
oświeconych, które nią rozporządzać będą podług swej woli, za pomocą
systemu parlamentarnego; parlamentaryzm dla tej partii nie jest formą
polityczną, regulującą wykonywanie władzy, ale jest zasadą wyższą nad
samą władzę. Wreszcie, w stosunku Kościoła do państwa liberalizm
umiarkowany rad wstrzymuje się od gwałtownego prześladowania, posuwa
się nawet do otoczenia religii pewną protekcją, ale wymaga, aby
społeczeństwo duchowne uznało zupełną supremację powagi doczesnej nawet w
tych kwestiach, które się wprost odnoszą do interesów duszy. Liberalizm
ten wysila się na zachowanie neutralności pomiędzy dwiema potęgami,
walczącymi o panowanie nad ziemią, wysila się na pogodzenie praw Beliala
z prawami Jezusa Chrystusa. Występując jako lekarz cierpień
społecznych, chce je leczyć, gdy podaje w równych dozach błąd i prawdę.
Liberalizm katolicki więcej jeszcze oddala się od radykalizmu: nie
wypowiada on teorii, przeciwnych nauce objawionej, szanuje zasady
katolickie, ale nie chce, aby je głoszono, aby ich broniono; dosyć mu,
aby ich nie zwalczano. Mniema on, że tradycyjna doktryna katolicka o
zgodności dwóch władz nie daje się stosować w życiu nie tylko w pewnych
danych przechodnich okolicznościach, ale że jest niepraktyczną, z powodu
właściwości natury ludzkiej. Liberaliści katoliccy zachowują się tak,
jakby od Jezusa Chrystusa otrzymali upoważnienie do zrzeczenia się, w
Jego imieniu, Jego najwyższej w społeczeństwie powagi. Obrona praw Jego
wydaje się im niewłaściwą, gdy ma przeciwko sobie opinię publiczną, gdy
właśnie tym bardziej praw tych bronić by należało. Wyrozumiali dla
przeciwników Kościoła, surowo i zgryźliwie występują przeciwko
najwierniejszym jego sługom. Jeżeli Kościół wystąpi ze swoją powagą dla
podtrzymania nietykalności swoich zasad, liberaliści ci, chcąc pozostać
katolikami, nie powstają otwarcie przeciwko jego decyzjom, ale osłabiają
ich donośność i skrzywiają znaczenie ich wyrażeń. Wyrabiają sobie dwa
sumienia: jedno dla swego życia wewnętrznego, drugie dla świata
zewnętrznego. W kościele i w rodzinie są katolikami, w życiu społecznym
liberalistami.
3. Zasadnicze kłamstwo liberalizmu. Jezus Chrystus przyszedł zapewnić
wolność wszystkim członkom wielkiej rodziny ludzkiej i przywrócić prawa
człowiecze tym, którzy przed Jego przyjściem nie posiadali żadnych praw
osobistych, poczytywani byli za rzecz i przedmiot cudzej własności.
Każdemu człowiekowi wskazał On cel osobisty i na wszystkich włożył
obowiązek niesienia sobie wspólnej pomocy dla osiągnięcia tego celu.
Wolność w tym znaczeniu, jako wyzwolenie od wszelkich więzów, które by
przeszkadzały człowiekowi w dążeniu do szczęścia i w pozyskaniu
doskonałości, jest wolnością chrześcijańską. Pozyskana ceną krwi Jezusa
Chrystusa, ma ona najdzielniejszego swego i najwytrwalszego obrońcę w
Kościele. Wolność liberalizmu jest zupełnie inna: wolność tę swoją
opiera on nie na prawie Bożym, ale na prawie będącym wyrazem powszechnej
woli ludzkiej; Bóg nie wchodzi do pojęcia wolności liberalistowskiej,
istotą tej wolności jest niezależność względem Boga; jest tedy ta
wolność nie wolnością dobra, ale wolnością zła. Wprawdzie w samej
możności swobodnego działania dobrze spoczywa możność robienia źle, ale
liberalizmowi chodzi nie o tę fizyczną władzę człowieczą, ale o prawo
robienia źle, to jest o prawo gwałcenia prawa. W oczach jego wolność nie
jest wyzwoleniem od przeszkód, tamujących człowiekowi drogę do
szczęścia, ale jest wyzwoleniem od wszelkiego prawa, przeszkadzającego
człowiekowi do własnej jego zguby. Wolność taka jest oczywistą
niedorzecznością. Niedorzeczną bowiem jest rzeczą przyznawać jakiemu
bądź stworzeniu niezależność. Niezależnym może być ten tylko, kto mając w
sobie przyczynę swego bytu, ma zarazem w sobie zasadę swojej
doskonałości; ale stworzenie, które ani nie powstało własną siłą, ani
też własną siłą nie jest w stanie przedłużyć swego istnienia, choćby na
jedną chwilę tylko, nie ma w sobie nieodzownej dla swego zachowania i
dla swego rozwoju potęgi. Niedorzeczną tedy rzeczą jest głoszenie
niezależności człowieka, kiedy widzimy, jak nieustanną jest jego
zależność od wszystkiego: zależy on od powietrza, którym oddycha, od
gruntu, po którym stąpa, od roślin i zwierząt, które go żywią, od
rodziców, z których na świat przyszedł, od społeczeństwa, w którym żyje.
Zależy od wszystkich stworzeń, jakże tedy śmie się głosić niezależnym
od Stwórcy! A jednak za tą niedorzecznością gonią tłumy od wieku już
całego, i na niej chcą oprzeć cały porządek życia ludzkiego. Wprawdzie
niedorzeczność tę otwarcie wyznaje tylko liberalizm radykalny;
liberalizm umiarkowany wstrzymuje się od głośnego do niej przyznania,
ale po cichu i on ją przyznaje za swoją prawdę, ponieważ upoważnia do
nie zwracania uwagi na powagę Bożą we wszystkich sferach swobodnej
działalności ludzkiej. Z tym zasadniczym kłamstwem liberalizmu o
wolności ludzkiej łączą się inne błędy, a mianowicie:
a) ateizm. Wprawdzie nie wszyscy liberaliści są ateuszami, są nawet
pomiędzy nimi ludzie szczerze religijni, wszakże w istocie swej
liberalizm jest ateuszowskim: nie podobna bowiem logicznie zaprzeczać
niezależności społeczeństwa od Boga, nie przecząc zarazem najwyższej
władzy Bożej nad światem, a zatem nie przecząc i samego bytu Bożego. Bo
czyż może być większa sprzeczność, jak uznawać Boga twórcą człowieka, a
zarazem twierdzić, że człowiek nie jest obowiązany słuchać Boga? Albo
Bóg jest Panem najwyższym, albo Go wcale nie ma; kto tedy zaprzecza Jego
władzy nad społeczeństwem, ten zaprzecza Go zupełnie. Dlatego ma swoją
logiczną rację owo wyrzeczenie jednego z przywódców szkoły liberalnej:
“Prawo jest ateuszowskie i powinno być takim”. Pomimo religijności
niektórych liberalistów, liberalizm logicznie jest ateuszowskim. Z
negacją pierwszego dogmatu religii naturalnej liberalizm łączy negację
pierwszego dogmatu religii objawionej,
b) antychrystianizm. Nie podobna bowiem wierzyć w Bóstwo Chrystusa, a
zarazem zaprzeczać Jego władzy nad społeczeństwem. Nie podobna
przyznawać, że Syn Boży stał się człowiekiem, a nie przyznać, że tym
samym został głową ludzkości, że przyjął posłannictwo Zbawiciela, i że
pomimo tego godzi się każdemu szukać poza Nim swego zbawienia. Oczywistą
jest rzeczą, że natura ludzka w społeczeństwie osiąga swoją
doskonałość, że przez spełnianie cnót społecznych zbliża się coraz
więcej do doskonałości Boskiej. Ograniczanie tedy panowania Chrystusa
tylko do zakresu sumień jednostkowych, a wyłączanie go ze społeczeństwa,
jest wydzieraniem Mu najpiękniejszego Jego dzieła i wypędzaniem Go z
najwspanialszej Jego dziedziny. Ale liberalizm za późno się pojawił, aby
zdołał swymi frazesami zasłonić królewską nad społeczeństwem władzę
Jezusa Chrystusa. Tytuł ten jak najuroczyściej przyznawały Mu i dawne
proroctwa i Ewangelia. Jako król i oczekiwanie narodów zapowiedziany On
był ludzkości na wiele wieków przed swoim narodzeniem (“Rex gentium”
Jer. 10, 7. “Desideratus cunctis gentibus” Agg. 2, 8). Nie jednostki
tylko, ale ludy całe wzywane są do przyjęcia Jego prawa i pokoju, jaki
im przynosi (Ps. 71, 2. 85, 9. Is. 2, 2 i n.). Wreszcie królów i sędziów
ziemi wzywa Wszechmocny, aby oddali hołd Jego Pomazańcowi, jeżeli chcą
Jego gniewu uniknąć (Ps. 2, 10). Sam też Jezus Chrystus w dzień swojej
śmierci przyznał sobie wyraźnie najwyższą godność królewską. Na
zapytanie Piłata, odpowiedział: “tak, ja jestem król”. A wyznając swoją
królewskość, objaśnił jej pochodzenie, jej naturę i jej rozciągłość:
pochodzenie niebieskie, gdy rzekł: “Królestwo moje nie jest z tego
świata”; naturę duchowną, polegającą na panowaniu prawdy: “Na tom
przyszedł na świat, abym świadectwo dał prawdzie”; rozciągłość
nieograniczoną, bo wszystko winno ulegać prawdzie: “Wszelki, który jest z
prawdy, słucha głosu mego”. Nie podobna jaśniej wyrazić tej supremacji,
jaką Chrystus miał wywierać na ziemię przez swój Kościół. Królestwo to
nie jest doczesne, bo nie płynie z doczesnych faktów, ani też doczesne
cele ma za swój przedmiot. Rozciąga się wszakże nad społeczeństwem
doczesnym o tyle, aby to kierowanym było prawdą i sprawiedliwością.
Przez czternaście wieków społeczeństwa chrześcijańskie, pomimo swych
chwilowych najwystępniejszych upadków, nie zaprzeczały taj supremacji
Syna Bożego. Książęta i ludy przyznawały zgodnie Jego powagę, jako
podstawę wszelkiej swej władzy, a prawo
jako regułę wszystkich praw swoich. Dlatego też pod Jego berłem
ojcowskim stanowiły one rodzinę narodów, nazywającą się
chrześcijaństwem. Rozbijając tę całość, rewolucja spełniła rzeczywistą
apostazję społeczną, a właśnie to występne zaprzeczenie praw Jezusa
Chrystusa liberalizm podnosi do systematu. Słusznie tedy nazywać się
może antychrystianizmem.
c) Błędne pojęcie człowieka. Kto dobrze rozumie człowieka, pojmuje i
jego godność wysoką, a zarazem i głęboki jego upadek. Liberalizm inaczej
rozumie człowieka. Jedyny cel jego upatruje on na ziemi, i pod tym
względem równa go ze zwierzętami. Nadto, zaprzeczając jego upadku,
uniemożliwia jego podźwignięcie. Wbrew i codziennemu doświadczeniu i
nauce wieków i jednomyślnemu świadectwu całego rodu ludzkiego, utrzymuje
on, że człowiek rodzi się dobry i że z natury swej dąży do prawdy i
sprawiedliwości. Dlatego też uczy, że człowiek, w zupełnej swobodzie
pozostawiony samemu sobie, da prawdzie pierwszeństwo przed błędem i
swoje namiętności nieporządne podda pod jarzmo sprawiedliwości. Na tej
oczywiście niezgodnej z rzeczywistością hipotezie opiera się
d) błędne pojęcie społeczeństwa. Podług nauki chrześcijańskiej, celem
społeczeństwa jest obrona człowieka przeciwko złym skłonnościom,
wypływającym z jego upadku, i popieranie rozwoju jego wyższych
zdolności. Ale jeżeli człowiek rodzi się dobrym, a psują go tylko
instytucje społeczne, tedy należy usunąć te instytucje, aby przywrócić
człowieka do normalnego jego stanu: do tego dąży radykalizm. Liberalizm
umiarkowany, nie akceptujący gwałtownych środków radykalizmu, nie myśli
usuwać całkowicie, ale tylko stopniowo osłabiać powagę, prawo, a
szczególniej religię. Ale pośrednie to stanowisko liberalizmu niepodobne
jest do utrzymania. Kto nie zgadza się na doktrynę socjalną, jaką
chrystianizm oparł na dogmacie upadku i odkupienia, ten zmuszony będzie
przypuścić w całej jej rozciągłości doktrynę antysocjalną, jaką
socjalizm wywodzi z hipotezy naturalistowskiej. Logika błędu, popierana
gwałtownością namiętności, poprowadzić musi do wszystkich następstw raz
przyjętej fałszywej zasady. Nie ma na świecie potęgi, nie ma zręczności,
która by zdołała powstrzymać bieg tego potoku. Należy albo zatamować
jego źródło, albo też zdecydować się na wszystkie jego spustoszenia, na
zburzenie wszystkich instytucji społecznych i doprowadzenie
społeczeństwa do zupełnej anarchii. Liberalizm tedy jest toż samo, co
rewolucja, z tą tylko różnicą, że liberalizm umiarkowany jest rewolucją w
powolnym przebiegu.
4. Następstwa liberalizmu w dziedzinie umysłowej:
a) systematyczne zbydlęcanie rozumu. Gdy, za pomocą zasady
liberalistowskiej, rozum poczynał wyzwalać się spod jarzma wiary,
obiecywano mu wielkie podniesienie i nowe widoki niezmierzonych
widnokręgów prawdy. Na katedrach akademickich marzono o bezpośredniej
intuicji absolutu, o transcendentalnej kontemplacji prawdy, piękna i
dobra; wynoszono tedy wysoko rozum ponad wiarę, której pozostawała
skromna rola patrzenia przez zasłony tam, gdzie rozum widzieć miał bez
osłon żadnych. Zapowiadano nową religię, dziedziczkę chrystianizmu,
która miała przedstawiać jego dogmaty, ale w formach odpowiedniejszych
do sposobu, w jaki świat dzisiaj patrzy na rzeczy. Forma tych dogmatów
miała być czysto naukowa (cf. Damiron, Essai de l’histoire et de la
philosophie au XIX siecle, I, 241). Obietnice te były owocem zręcznej
taktyki liberalizmu umiarkowanego, który usuwał na bok chrystianizm, nie
wpadając w krańcowe negacje niedowiarstwa, a na miejsce wpływu Kościoła
stawiał wpływ profesorów, którzy pompatycznie nazywali się “filozofią”.
Ale cała ta zręczność nie mogła powstrzymać wolnej myśli w dalszym jej
biegu. Unosząc jako lekką plewę czcze systematy, jakimi chciano zastąpić
Boskie tamy Objawienia, potok wolnej myśli podążył w przepaść
radykalizmu. I zamiast owej jakiejś ultra-spirytualistycznej religii,
jaką obiecywano, nastąpiła negacja Boga, duszy i samego rozumu: słowem
dzisiejszy tak zwany pozytywizm, który sam jeden już tylko poza
chrystianizmem ma jeszcze jakąś żywotność i siłę przyciągania, a który
właściwie powinien by się nazywać brutalizmem. Liberalizm musiał
doprowadzić do tego rezultatu siłą swej własnej natury. Podaje się on za
system szczególniej praktyczny, w rzeczy zaś samej jest jak
najzupełniej chimerycznym systemem. Kreśli on linię dowolną na
pochyłości, prowadzącej z wyżyn prawdy w przepaść błędu, i mówi do
umysłów i do społeczeństw: zstąpicie dotąd, dalej nie idźcie. I nie
pojmuje, że dla zachowania tego przykazania, potrzeba by było znieść
prawo spadku po pochyłości. Dlatego też linia moderantyzmu liberalnego
nie zdołała zatrzymać ani umysłów ani społeczeństw. Bezeceństwa
pozytywizmu wypłynęły wprost z wyzwolenia rozumu spod jarzma wiary
Bożej. Liberalizm filozoficzny odepchnąwszy tajemnice chrześcijańskie,
chciał jeszcze utrzymać prawdy religii naturalnej; ale rozum widział
równie niezgłębione dla siebie tajemnice w stworzeniu, w Opatrzności, w
różnicy duszy i ciała i ich wzajemnym połączeniu, jak w Trójcy, we
Wcieleniu i w Eucharystii. Ale gdy chrystianizm podaje wszystkim ludziom
jasne dowody wiarogodności tych tajemnic, tak jednych jak i drugich,
racjonalizm, odrzucając jedne a zatrzymując drugie, nie podaje masie
umysłów żadnego powodu wiarogodności; wydzierając im jedyną wiarę
prawdziwie racjonalną, uniemożliwia dla nich wiarę wszelką. Po
odrzuceniu tajemnic naturalną było rzeczą, że odrzucono tajemnice nie
tylko teologiczne religii objawionej, lecz i filozoficzne tajemnice
religii naturalnej. Pycha ludzka nie mogła spokojniej znosić Boga
rozumu, niż Boga Ewangelii. Pomimo osłabienia pojęcia Bóstwa, Bóg, choć
przestał być dla umysłów żywą rzeczywistością, był jeszcze straszliwym,
niepokojącym dla sumienia widziadłem. Dogodniej było pozbyć się go
zupełnie. Ale ponieważ bez Boga nie podobna było rozwiązać wielkich
pytań początku i końca wszechrzeczy, porządku i ruchu wszechświata;
ponieważ nie było na czym niewzruszenie oprzeć praw świata moralnego,
ani nie było czym zaspokoić tak najwyższych pragnień serca ludzkiego,
jak i dążeń rozumu, który poza zjawiskami zmysłowymi szuka rozumu,
przeto postawiwszy zasadę, że przyznaje się to tylko, co się rozumie,
odrzucono wszystkie te niezrozumiałe tajemnice i wszystkie te
nierozwiązane pytania, a z nimi odrzucono podstawy moralności i
społeczeństwa, najistotniejsze pragnienia serca ludzkiego, wreszcie
zdeptano filozofię i sam rozum. Liberalizm umiarkowany protestuje
wprawdzie przeciwko nikczemnym teoriom, które człowieka zamieniają na
udoskonaloną małpę, ale protestacje te dowodzą tylko niemałej jego
naiwności. Naiwnością bowiem było przypuszczać, że ludzie, których
nauczył on gardzić powagą Objawienia, poprzestaną na platonicznym
używaniu swojej swobody i zatapiać się będą w czczych jego teoriach.
Zresztą, swobodne używanie życia, służące za pomocniczą pobudkę
liberalizmowi przeciwko Objawieniu, posługuje wybornie do werbowania
adeptów radykalizmowi. Jeżeli serce człowiecze nie wznosi się ku Bogu
uczuciem obowiązku, nieuchronnie opanują nim niskie instynkty i zepchną
człowieka niżej zwierzęcia. Łamiąc jarzmo powagi, ustanowionej przez
Boga na przewodniczenie rozumowi, liberalizm odjął obowiązkowi jedyną
jego skuteczną sankcję, i dlatego to znajduje on przyjazne przyjęcie w
masach tych ludzi, których bogiem jest brzuch i którzy pragną wyzwolić
się z wszelkiego obowiązku. Dla mas dwie tylko teraz doktryny są
możliwe: chrystianizm albo materializm: liberalizm wydziera im
chrystianizm, a zatem on sam gotuje sobie śmierć swoją i tryumf
radykalizmu. I choćby najmocniej ubolewał na widok tego potopu błota,
jakim wezbrany ów potok zagraża światu, na niego spada odpowiedzialność
za tę straszliwą katastrofę.
b)
Upadek nauki, literatury i sztuk. Od czasu, w którym rozum wyzwolił się
spod przewodnictwa wiary, wskutek usiłowań pewnej grupy ludzi, którzy
się nazwali filozofami, zaprzestano poczytywać za naukę nawet filozofię,
która jest nauką w najwyższym znaczeniu tego wyrazu, a dawać poczęto tę
nazwę tylko znajomości stosunków liczbowych i praw materii. Liberalizm
taką tylko zna naukę; w jego oczach nauka ta jest powagą najwyższą,
zastąpić ma ona miejsce nie tylko filozofii, ale Kościoła i Objawienia.
Można by się tedy było spodziewać, że nauka ta w epoce liberalnej
przybierze rozmiary olbrzymie; na jej uprawę niczego nie zaniedbano:
potworzono akademie, biblioteki, gabinety fizyczne, laboratoria
chemiczne; ale liberalizm jest tak bezpłodny z natury swojej, że pomimo
tego rozwój nauki wcale zadawalającym nie jest, szczególniej jeżeli
weźmiemy na uwagę potężne środki i zasoby ogromne, przekazane przez
przeszłość nowym generacjom. Zdanie to stwierdza się najzupełniej
sprawozdaniem (d. 6 marca 1871) Sainte-Claire Deville’a, jednego z
najznakomitszych członków paryskiej akademii nauk (pomieszczone w
Pamiętnikach tej akad., t. 72, p. 237). Wykazuje on tam, jak liberalizm
fatalnie oddziaływa na naukę, poddając ludzi nauki pod dyrekcję ludzi
politycznych i organów administracyjnych, i kończy wypowiedzeniem
przekonania, że obecna organizacja uniwersytetu paryskiego doprowadzić z
czasem może do zupełnej ignorancji. Ciężkie to oskarżenie nie znalazło w
uczonym ciele ani jednego przeciwnika. Akademia nauk zatwierdziła je
swym milczeniem. Nadto, niektórzy członkowie, jak Dumas, znakomity
chemik, Quatrefages, naturalista, poparli wprost swymi uwagami zdanie
Deville’a. Obaj upadek i osłabienie nauk przypisywali centralizacji i z
pochwałą odzywali się o dawnej średniowiecznej organizacji i żywotności
uniwersytetów. Stan dzisiejszy literatury charakteryzuje się tym
najlepiej, że gdy najpiękniejsze dzieła zaledwie lichy znajdują pokup,
właściciele dzienników ulicznych liczą ogromne zastępy prenumeratorów i
budują pałace. Pamfleciarska gazeta Latarnia wyniosła swego redaktora
Rocheforte’a do władzy najwyższej; wprawdzie, po stłumieniu komuny,
wysłany on został do Nowej Kaledonii, ale dalsze funkcjonowanie
liberalizmu może jeszcze raz losy Francji oddać w ręce temu bohaterowi
literatury współczesnej. A nie jest to rzecz czystego przypadku.
Dziennikarstwo jest nieodzowną sprężyną w tej organizacji społecznej,
jaką liberalizm podstawia na miejsce organizacji chrześcijańskiej, a
panowanie dziennikarstwa jest śmiercią wszelkiej literatury poważnej.
Toteż, ze wstydem to przyznać musimy, nawet kaznodziejstwo, jako gałąź
literatury, wznoszącej się aż do porządku Bożego, nieraz dla
pociągnięcia tłumów ucieka się do stylu dziennikarskiego. Bourdaloue
szlachetnym poważnym swym słowem mało by kogo dzisiaj już zajął. O
upadku sztuk świadczą sami liberaliści (zob. Revue des Deux Mondes w
sprawozdaniach artystycznych, a osobliwie z 1873). Sztuka jest jednym z
najwybitniejszych objawów idei, obyczajów i moralnej wartości każdej
epoki. Sąd więc o naszych czasach nie wypadnie przychylny, gdy z dniem
każdym widzimy coraz mniej tworów mistrzowskich, a coraz więcej
miernych. Sztuki kwitnąć mogą tylko w takim społeczeństwie, w którym
panują uczucia i dążenia podniosłe, a właśnie takich uczuć i dążeń
źródło wysusza liberalizm. Brutalnemu pozytywizmowi w filozofii
odpowiadać musi wstrętny realizm w sztuce; jak Comte jest Platonem
liberalizmu, tak Courbet jest jego Rafaelem.
5. Liberalizm szczególny kredyt zyskuje sobie u mas jako obrońca
wolności, tymczasem rzecz ma się wręcz przeciwnie. Nie jest on obrońcą,
ale grabarzem wolności. Nie poprzestając na domaganiu się gwarancji
wolności za pomocą właściwych instytucji, reprezentujących przy władzy
wszystkie interesa i ochraniających tę władzę przeciwko własnym jej
zboczeniom, walczy on przeciwko samej zasadzie powagi, przypisując, czy
to masom ludu, czy parlamentowi, prawo ciągłego kwestionowania jej
egzystencji. Liberalizm ten, choć nazywa się politycznym, i słusznie się
tak nazywa, ponieważ wywraca podstawy porządku politycznego, ale nadto
nie jest obojętnym ze względu religijnego, ponieważ dąży do zniesienia
jednego z przykazań prawa Bożego. Powstaje bowiem przeciwko najwyższej
władzy Bożej, gdy odmawia poszanowania władzy przestrzegającej w
społeczeństwie porządku Bożego. Pierwszym ciosem, jaki liberalizm
wymierza wolności, jest zniesienie pojęcia obowiązku. Obowiązek, uważany
sam w sobie, ma pewną piękność, pociągającą ku sobie umysł ludzki. Mogą
tedy umysły, przyzwyczajone do wznoszenia się ponad świat zmysłowy,
doświadczać pewnej platonicznej miłości dla tego piękna idealnego, jakie
przedstawia obowiązek, ale dla wytworzenia rzeczywistego zobowiązania
trzeba czegoś więcej. Dla wolnej woli człowieka pewne pojęcie idealne
może być jakąś regułą, jakąś wskazówką, ale jedynym, skutecznym węzłem,
łączącym wolę człowieka z tą regułą, z tą wskazówką, może być tylko
pragnienie, a raczej potrzeba szczęścia. Gdy Bóg przemawia, gdy zabrania
nam czynić drugim tego, czego nie życzymy, aby nam czyniono, mamy
zarazem i regułę i węzeł. Poznajemy dobro, jakie należy czynić, i zło,
jakiego należy unikać, a zarazem mamy skuteczną pobudkę do czynienia
jednego, a unikania drugiego. Miłość porządku przestaje być czysto
platoniczną, ponieważ porządek, wyrażony wolą wszechmocną, ma w sobie
siłę nakazującą poszanowanie. Człowiek ujęty zostaje w całej swojej
istocie, rozumem i sercem, miłością dobra bezwzględnego i pragnieniem
własnej swej szczęśliwości. Pozostaje wolnym, ale rzeczywiście
zobowiązanym. Dlatego szanować będzie prawa drugiego, co nieodzownym
jest czynnikiem wolności, będącej prawem każdego do swobodnego używania
swoich władz i dóbr swoich. Wolność będzie złudzeniem, jeżeli drudzy
tamować będą jej użycie. Liberalizm zaprzeczając wszelkiej interwencji
Bożej, tym samym podkopuje obowiązek i niweczy podstawę prawa, a zatem i
wolności. Nadto, liberalizm wysila się na wywrócenie powagi władzy,
nieodzownej osłony wolności. Powaga władzy, potęga moralna, różni się od
siły materialnej tym, że rządzi wolami swobodnymi; istnieje ona dla
ochrony ich wolności, co spełnia, kierując nimi. Z drugiej strony
wolność, nieustannie zwalczana namiętnością, nie może zachować się długo
bez opieki władzy. Jak wolność jest prawem niższego, tak władza jest
prawem wyższego; dwa te prawa ten sam mają początek, to jest wolę Bożą;
tę samą regułę, to jest prawo Boże; mają tę samą sankcję, też same kary i
te same nagrody Boże; mają wreszcie tych samych przeciwników, to jest
nieporządne namiętności człowiecze. Takie jest pojęcie władzy i wolności
od czasu,
jak Jezus Chrystus, Pan z natury swojej, a posłuszny z wyboru swego,
uświęcił rozkazywanie i posłuszeństwo, ubóstwił władzę wyższego i
wolność niższego. Liberalizm tymczasem mówi poddanym, że władza jest z
istoty swojej wrogiem ich wolności i że życie społeczne jest ciągłą
walką pomiędzy tymi dwiema zawistnymi sobie siłami. Zadaniem tedy
społeczeństwa nowożytnego ma być wynalezienie systematu, któryby
utrzymał równowagę pomiędzy dwoma przeciwnymi kierunkami; dla
uproszczenia zaś rozwiązania tego zadania, liberalizm występuje
przeciwko powadze władzy. Fundamentalnym jego dogmatem jest, że
społeczeństwo powinno się rządzić samo, nie opierając się na żadnej
powadze i władzy wyższej. Ale jeżeli władza rozkazywania wypływa tylko
ze zgody tych, którzy rozkazywania słuchać mają, tedy będzie na łasce
ich kaprysu. Teoria liberalna robi przeto wyższych niższymi, a niższych
wyższymi. Powaga ginie tu zupełnie i władza, chcąc nakazać poszanowanie
swemu prawu, nie ma już innego środka, jak tylko siłę fizyczną. Bo
ostatecznie następstwem liberalizmu jest rozatomizowanie członków ciała
społecznego, walka namiętności, wyzwolonych od wszelkiego hamulca, i
wolności indywidualnych, pozbawionych wszelkiej reguły, słowem anarchia.
Ale anarchia długo trwać nie może: prawa zdeptane gwałtem, interesa
pozbawione wszelkiej gwarancji, namiętności nawet same, wynoszące z owej
walki więcej ciosów niż zadowolenia, domagać się będą jarzma, które by
je wyzwoliło od własnych ich nadużyć i ochroniło przeciwko napaści; a
ponieważ jarzmo siły moralnej złamane, przeto pozostaje użycie tylko
siły brutalnej. Podkopując powagę władzy, liberalizm sprowadza do
społeczeństwa despotyzm. Ludy chrześcijańskie dały się uwieść obietnicom
liberalizmu i, pozorem wolności złudzone, powstały przeciwko władzy
Bożej. Złudzenie to zniknąć musi, gdy się przekonają, że umniejszenie
powagi Bożej musi pociągnąć za sobą wzmożenie się siły brutalnej, że
liberalizm prowadzi do anarchii, a następnie do wyłącznych rządów
miecza.
6. Szkoła liberalna katolicka powstała we Francji po 1830 roku. Ojcem
jej był ks. Lamennais (zob.), a kolebką dziennik l’Avenir. Wszystkie
frakcje stronnictwa rewolucyjnego, połączone pod sztandarem liberalizmu,
usiłowały wówczas zohydzić religię, utożsamiając jej sprawę ze sprawą
absolutyzmu. Kościół nie przyjmował wcale tej solidarności, a godząc się
z różnymi formami rządów politycznych, bronił zawsze niepodległości
swych praw wiekuistych. Gdyby l’Avenir na tym stał stanowisku, byłby się
mógł wiele zasłużyć społeczeństwu, ale tak sam Lamennais, jak i jego
uczniowie wpadli w zgubną ostateczność i za swój program przyjęli
wzajemną niezależność społeczeństwa religijnego i społeczeństwa
cywilnego. Nie pytając się Kościoła, nowi ci apologeci w jego imieniu
zaproponowali partii liberalnej układ pokojowy, mocą którego uznawał on i
uświęcał porządek społeczny, przeciwko sobie wymierzony, a za to miał
pozyskać zupełną wolność w porządku indywidualnym. Kościół nie
akceptował tych układów, doktryny dziennika l’Avenir zostały potępione.
Ale jakkolwiek jasne były słowa encykliki Mirari vos, wkrótce ci sami,
którzy się jej wyrokowi szlachetnie poddali, poczęli tłumaczyć, że
potępiała ona jedynie przesadę doktryny liberalnej. Teorie Lamennais’go
odżyły znowu, tylko że w złagodzonej formie. Podtrzymywali je mężowie
szczerze przywiązani do Kościoła, a silni potęgą swego talentu i
szlachetnością swych uczuć (Montalembert, Lacordaire, Falloux, Dupanloup
i in.). Właściwie bowiem katolicyzm liberalny nie tyle jest doktryną
błędną, ile złudzeniem praktycznym, uwodzącym, swymi twierdzeniami
dwuznacznymi i swymi ułudnymi obietnicami, najznakomitsze umysły i
najszlachetniejsze serca. Katolik liberalny różni się od katolików
czystych i od czystych liberalistów tym, że nie śmie wyznawać ani
doktryny liberalnej przeciwnej katolicyzmowi, ani doktryny katolickiej
przeciwnej liberalizmowi. Jako katolik wyznaje on w porządku religijnym
dogmaty, jakich naucza Kościół, ale jako liberalista odrzuca konieczne
następstwa tych dogmatów w porządku społecznym. Jako liberalista zgadza
się na antychrześcijański układ społeczeństwa, jako katolik potępia
zasady antychrześcijańskie, na jakich się ten układ opiera. Właściwie
tedy nie ma systematu bardziej niekonsekwentnego, nielogicznego, jak
liberalizm katolicki. W imię wolności katolicyzm ten domaga się równej
swobody dla wszystkich, tej samej dla błędu co i dla prawdy, stawia tedy
równość praw błędu i prawdy, Beliala i Jezusa Chrystusa. Gdyby nauka,
którą Syn Boży powierzył Kościołowi, była opinią podobną do innych,
jakie się w świecie religijnym od czasu do czasu pojawiają, w takim
razie wnioski liberalistów byłyby najzupełniej sprawiedliwe. Ale skoro
przyznają oni, że nauka Jezusa Chrystusa ma za sobą niezaprzeczalne
znaki swej prawdziwości, i że dla zbawienia człowieka i społeczeństwa
jest tak samo nieodzowną, jak prawa sprawiedliwości i moralności
indywidualnej, oczywiście nie mogą logicznie domagać się w imię
słuszności, jak to czynią, tej samej protekcji dla walczących
najprzewrotniejszymi środkami przeciwko tej nauce, jakiej używają
ludzie, którym Bóg zlecił jej zachowanie i szerzenie. Teorii takiej nie
chciałby nikt stosować do żadnego innego interesu społecznego, do
zdrowia publicznego na przykład. Nikt nie zgodziłby się na pozostawienie
tej samej swobody handlarzom zdrowych materiałów żywności, co i
handlarzom materiałów zatrutych. Żaden zaś katolik nie może zaprzeczyć,
że propaganda antychrześcijańska przynosi więcej szkody duszom, niż
trucizna ciałom. Mylą się też liberaliści i w tym, że argumentując
przeciwko tradycjonalnej doktrynie katolickiej, przypuszczają zawsze,
jakoby pomiędzy katolikami a ich przeciwnikami szło o kwestię przymusu,
gdy w rzeczy samej idzie tu tylko o kwestię obrony. Kościół odrzuca w
zasadzie swobodę prasy i wolność sumienia (zob.) w znaczeniu liberalnym,
ponieważ są to środki nie wolności, lecz ucisku i to ucisku
najniegodziwszego i najzgubniejszego, bo ucisku dusz słabych pod
haniebnym jarzmem kłamstwa i niemoralności. Kościół nie jest wrogiem
wolności: potępia on tylko jedną wolność, to jest wolność tyranii. Nie
żąda on, aby władza cywilna używała siły materialnej dla narzucania
wiary niewiernym; ale żąda, aby w społeczeństwie, cieszącym się
jednością wiary, nie wolno było kłamstwu podkopywać tej jedności i
wydzierać wiary duszom słabym, za pomocą uwodzenia i sofistyki. Nie chce
on, aby władza cywilna mieszała się do kwestii dogmatycznych, ale
ponieważ posłannictwem tej władzy jest obrona praw społecznych, ponieważ
w społeczeństwach chrześcijańskich nauka katolicka ma egzystencję
społeczeńską, władza powinna jej bronić, jako wspólnego dobra wszystkich
członków społeczeństwa. Obowiązek ten jest tak zasadny, że sami nawet
liberaliści nieraz go przyznają, jakkolwiek, przez zwykłą swą
niekonsekwencję, nie zgadzają się na jego wszystkie następstwa.
Liberalizm skazuje władzę na zupełną w tym względzie neutralność: chce,
aby zarówno ochraniała ona religijne prawa robotnika chrześcijańskiego,
który chce przestrzegać przykazanie święcenia niedzieli, jak i wolność
bezbożnego pana, który gwałcenie tego obowiązku stawia jako warunek
płacy zarobkowej; aby ochraniała święte prawo ochrzczonego dziecięcia do
wychowania chrześcijańskiego, a zarazem pozostawiała zupełną swobodę
promotorom wychowania ateuszowskiego. Choć tedy liberalizm zapewnia, że
odrzuca tylko przymus, oczywistą jest rzeczą, że zasady jego prowadzą do
ucisku dusz; i dlatego Kościół nie zgodzi się na nie nigdy, bo jest
matką dusz i od Jezusa Chrystusa ma posłannictwo bronienia ich wolności.
Dla usunięcia nieporozumienia dodajemy, że wcale pod nazwę zwalczanego
przez nas liberalizmu nie podciągamy pragnienia prawdziwych swobód
społecznych, ale właśnie te swobody, czy to indywidualne, czy domowe,
czy gminne, czy prowincjalne nie zgadzają się z liberalizmem, który je
wszystkie niweczy, jak wyżej wskazaliśmy. Jak wszystkie błędy, tak i
liberalizm zawiera w sobie pewną dozę prawdy, którą przekrzywia i za
pomocą której uwodzi dusze prawe. I dlatego nazwaliśmy go kłamliwym w
swej istocie; kłamstwo jest jego podstawą. Chce on niezależności
względem Boga, a wolności dla człowieka, ale pierwsze z tych pojęć
niweczy drugie, bo ludzie mogą być wolni w swych wzajemnych stosunkach o
tyle tylko, o ile wolność ich szanowana jest przez drugich, a
poszanowanie to nie może utrzymać się tam, gdzie powaga Boża wydana jest
na wzgardę. Zupełnie nie zna natury ludzkiej, kto, zgodnie z nadziejami
liberalizmu katolickiego, przypuszcza, że względem praw Bożych może
pozostawać ona na stanowisku przychylnej neutralności, i dlatego, w
interesie jakoby Kościoła, głosi zupełne władzy świeckiej od Kościoła
oddzielenie i zupełną względem niego neutralność. Podwładny,
wypowiadający posłuszeństwo władzy swego przełożonego, nie może nie być
mu nieprzyjaznym. Neutralność taka możliwa jest tylko w takim
społeczeństwie, w którym duchowa supremacja Kościoła nie była nigdy
uznawana; ale gdzie była uznawana przez długie czasy, gdzie Jezusowi
Chrystusowi i Kościołowi społeczeństwo zawdzięcza wszystko, tam bunt
przeciwko Jezusowi Chrystusowi nie neutralność, ale wręcz nieprzyjaźń za
sobą prowadzi. Liberalizm czysty jest tedy kłamstwem, a liberalizm
katolicki, wierzący w prawdę tego kłamstwa, jest grubym złudzeniem, tym
zgubniejszym, że popiera przewrotny stratagemat. Liberalizm bowiem nie
jest szkołą filozofii spekulacyjnej, ale jest stronnictwem, zarazem
religijnym i politycznym; swoją teorię kłamliwą stawia on tylko dla
osiągnięcia celu wyłącznie praktycznego. Fakty wyświeciły cel ten
najzupełniej. Szło mu najprzód o zniweczenie powagi Bożej, najprzód w
porządku politycznym, potem w porządku religijnym. Dla ukrycia tego celu
wystawiono najprzód dźwięczną i ponętną nazwę wolności. W mowie
ludzkiej nie ma wyrazu, któryby więcej miał znaczeń i dlatego lepiej się
nadawał do łudzenia ludzi; nie ma też nad ten wyraz innego, któryby
potężniej poruszał najszlachetniejsze pragnienia serca człowieczego i
któryby lepiej schlebiał jego najgorszym instynktom. Od dawna też błąd
tej używał taktyki, że dla zwalczania prawdy używał formuł, które pod
nęcącym pozorem kryły negację jakiego dogmatu objawionego; liberalizm
tym się od innych błędów wyróżnia, że podkopuje dogmat
najfundamentalniejszy, bo powagę Bożą, a używa do tego najponętniejszej
formuły, bo wolności ludzkiej. Wobec ataku tak niebezpiecznego,
liberaliści katoliccy łączą się z nieprzyjacielem i wraz z nim głoszą
wolność, nie rozróżniając wolności fałszywej od wolności prawdziwej;
milczą systematycznie o dogmacie władzy Bożej, który zaciemnić jest
zadaniem błędu.
Katolicy tym bezpieczniej ustrzec się mogli błędu liberalistowskiego, że
Kościół nieraz jasno wyraził o nim myśl swoją, jakkolwiek formalnie nie
obłożył go klątwą. Tu zalicza się bulla Bonifacego VIII Unam Sanctam,
potępiająca ówczesny liberalizm, wraz z cezaryzmem Filipa Pięknego.
Następnie, gdy liberalizm wystąpił w właściwej swej postaci, Pius VI
potępił jego zasady, nazywając je potwornymi, brewem Quod aliquantulum z
10 marca 1791, adresowanym do kardynała de la Rochefoucauld, członka
zgromadzenia narodowego francuskiego. Tenże sam Papież rokiem wcześniej
(10 lipca 1790), brewem do arcybiskupa z Bordeaux adresowanym,
sformułował sąd Kościoła o tak zwanych “wielkich zasadach 1789″. Pius
VII w encyklice Diu satis videmur z 13 maja 1800, jakby oświecony duchem
proroczym, zapowiedział, że jeżeli nie będzie pohamowana wyuzdana
swawola myśli, słowa i druku, siła materialna nie zdoła poskromić
rewolucji, która się z czasem wzmoże i ogarnie świat cały. Też same
przestrogi powtórzył Leon XII i Pius VIII (zob. Onclair, De la
révolution et de la restauration des vrais principes sociaux, III, 227;
Civilta Cattolica, seria IV, v. I). Najuroczystszym wszakże i
najwyraźniejszym potępieniem zasad liberalistowskich jest encyklika
Grzegorza XVI Mirari vos. Gdy tedy Pius IX w encyklice Quanta Cura i w
Syllabusie potępił na nowo te zasady, szedł wiernie śladem swoich
poprzedników. Ponawianymi tymi wyrokami swymi Papieże nie myśleli
bynajmniej stawać w obronie dawnych nadużyć, ani potępiać postępu
społeczeństwa nowożytnego, ale chcieli powiedzieć i powiedzieli to nader
wyraźnie, że w dawnych czasach była jedna rzecz wyborna, a mianowicie
zgodność dwóch władz, i że w czasach nowożytnych jest jedna rzecz
ohydna, a mianowicie apostazja społeczna. Kościół powtarza to dziś
światu nowożytnemu, co mówił starożytnemu, że tylko prawda zbawić go
może; rozkład społeczny, jaki idzie wszędzie w ślad za liberalizmem,
przekonywa dotykalnie, jak dalece słusznym jest ten głos Kościoła.
Cf. Ramiére, w: Études religieuses, philosophiques, hist. et
littéraires, ser. VI, t. V, VI, VIII; tegoż, Les doctrines romaines sur
le libéralisme; Segur, Hommage aux jeunes catholiques libéraux; At, Le
vrai et le faux en matiere d’autorité et de liberté; Onclair, La
révolution et la restauration de l’ordre social, 4 t.; Aug. Nicolas,
L’etat sans Dieu; La révolution et l’ordre chrétien; Perrin, Les lois de
la société chrétienne, Paris 1875, 2 v.
za: ks. Michał Nowodworski, http://www.bibula.com/?p=16787
wtorek, 20 sierpnia 2013
Liberalizm – definicja bestii
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Hi there to every body, it's my first pay a quick visit of
OdpowiedzUsuńthis webpage; this weblog includes remarkable and genuinely good material designed for readers.