Największe zagrożenie jest dla tych, którzy "wsiąkli" w Twittera lub Facebooka. Pytam czasem w pracy informatyków (czyli ludzi bliskich różnym technologiom), czy mają konto na Twitterze i naprawdę rzadko słyszę odpowiedź twierdzącą. W przypadku Fb znacznie częściej. Spora ilość ludzi jednak nie ma kont na tych portalach i dla nich świat wygląda trochę inaczej. Może nie dowiadują się błyskawicznie o wszystkim, ale mają trochę więcej czasu na refleksję. Właśnie, ta ostatnia umiejętność niestety zanika u ludzi. Łatwiej przeczytać krótkiego tweeta, szybko zgodzić się z nim lub nie, potem ewentualnie podać dalej. A jeśli ktoś obserwuje setki kont, to na zbytek czasu nie może narzekać.
Jeśli dezinformacja jest techniką starą jak świat, to trzeba pamiętać o jeszcze jednej: weryfikacji. W miarę możliwości można spróbować porównać informacje płynące z różnych kont. A właśnie, może kiedyś ktoś napisze jakiś olbrzymi program do analizy zachowań profili w sieciach społecznościowych. Kto wie, czy nie ułatwi to wyłapanie nagłych przebudzeń "śpiochów".
Teraz dla ludzi słowo "wstukane" w nowych mediach staje się równie święte jak tradycyjne pisane. A czasem nawet nie wiemy zupełnie, od kogo to pierwsze pochodzi.
W tym konkretnym przypadku wydarzeń na Ukrainie nie mam wątpliwości, że zainteresowane służby pewnego kraju dobrze się przykładają do wciskania kitu wpływowym osobom polegającym na Twitterze.
"Operacja Ukraina" pokazała, że jesteśmy w walce informacyjnej znacznie dalej, niż opłacanie komentatorów pod tekstami na portalach informacyjnych czy pozyskiwanie "lajków" na FB. Zasięg dezinformacji stał się nieporównywalnie większy, łatwiej dotrzeć do opinii publicznej. Sztuką sztuk jest narzucenie/przekonanie do swojej narracji "informacyjnego Siri" - wówczas nie tylko radykalnie zwiększa się jej zasięg, ale i wiarygodność. Tworzenie na TT dezinformacji opiera się na klasycznych regułach sztuki - przypomnijmy sobie historię/narrację o tym, jak Amerykanie wyhodowali w Fort Ditrick wirusa HIV, który - w wyniku bałaganu - wymknął się spod kontroli. Ta wersja żyła kilka lat, niektórzy do dziś w to wierzą. Zaszczepioną narrację bardzo trudno potem wykorzenić, ona już żyje własnym życiem ("Nie wierzę w plotkę dopóki nie zostanie zdementowana").
_________________________________________
Wojna rozgrywa się na naszych oczach. Wojna informacyjna. Wojna między Wschodem Ukrainy a Zachodem, z proeuropejskimi aspiracjami. Wojna o to, jak będzie odbierana Ukraina bez Janukowycza w Polsce i całej Unii Europejskiej.
Klasyczny przykład walki narracji.
Jedna strona tworzy historię, której najlepszym przykładem profesjonalnej jakości nagranie umieszczone na YouTube, z blisko czterema milionami już odsłon, na punkcie którego oszaleli ostatnio nawet parlamentarzyści europejscy. Piękna Ukrainka, w świetnym makijażu, po angielsku mówi o tym, że Ukraina chce do Europy.
Druga strona tymczasem opowiada, że słowo Majdan nie występuje w słownikach. Występują za to inne słowa: bandyci, europejscy i amerykańscy najemnicy oraz przestępcy tacy jak Julia Tymoszenko. Plądrujący rezydencje. Prymitywne typy. Faszyści. Mordercy. Groźni dla świata i Europy.
I tak zaczyna się wojna w sieci. Już nie w sieci radiowej, coraz mniej toczy się też ona w sieci telewizyjnej czy poprzez płachty wydrukowanych gazet. Głównym polem oddziaływania propagandowego stał się Internet. Właśnie jesteśmy świadkami pierwszej porządnej, prawdziwej, nie przebierającej w środkach wojny informacyjnej na Twitterze i Facebooku.
Jak przekonać, jaką historię wygenerować, aby jednych ośmieszyć, a innych wzmocnić? Dziś to już zajęcie dla profesjonalistów. Tych, którzy od dłuższego już czasu budowali armię uśpionych kont w serwisach społecznościowych. Takich, które Europejczycy „polubili” na Facebooku lub dołączyli do “obserwowanych” na Twitterze. Przekazali im już wcześniej ZAUFANIE, zaliczyli do PRZYJACIÓŁ. Na kontach tych pojawiały się zdjęcia małych kotków, albo ciekawostki o sportowcach, aktorach, celebrytach, czasami zagadki matematyczne, czasami historyjki z życia zwierząt. Teraz konta te sprawnie obudzono.
Ale też i powstały konta specjalnie założone na tę okoliczność. Konta fałszywych “Julii Tymoszenko”, “Euromajdanu”, “Witalija Kliczko’, “Wolnej Ukrainy”. Fałszywych aktywistów i – częściej – urokliwych aktywistek wpierw nawołujących do ostrej rozprawy z Janukowyczem, a gdy już ich wpisy w języku angielskim, niemieckim, francuskim, hiszpańskim, polskim, rosyjskim i ukraińskim zyskają status “wpisów osoby z Majdanu” – nagle zmieniających front.
I znów: wpierw zyskanie ZAUFANIA, zaliczenie do grona PRZYJACIÓŁ, a potem sączenie łagodne, obrazami, skojarzeniami przygotowanych HISTORII, które mają rozejść się dalej.
Nie zliczę, ile takich kont, jedynie na potrzeby “operacji ukraińskiej” powstało w ostatnich dwóch-trzech tygodniach. I ile z nich natychmiast zyskało “polubienie” na Facebooku czy “follow” na Twitterze ze strony polskich odbiorców. Także – co szczególnie istotne – liderów opinii. Polityków. Dziennikarzy. Ekspertów. Podejmujących decyzję lub rekomendujących, oceniających podejmowane decyzje.
W czasach zimnej wojny agentów wpływu i ich pudła rezonansowe hodowano, wspierano, kształtowano i finansowano. Dziś, w epoce nowych mediów, agentów wpływu i ich pudła rezonansowe także się hoduje i wspiera. Z jednym wszakże zastrzeżeniem – to uczestnicy serwisów społecznościowych stają się mimowolnymi pudłami rezonansowymi.
W skali o wiele większej, za sprawą siły nowych mediów. Szybko i bezrefleksyjnie przekazując dalej wpis, który uznajemy za ciekawy, mocny, niesamowity, tak śmieszny że aż głupi, tak głupi że aż fajny, godny przekazania dalej. O tym, że Janukowycz wylądował w Dubaju. O złotych toaletach w jego rezydencji. O prezydenturze, do której ciągnie Tymoszenko. O wódce, którą piją ci tam, na Majdanie. I o pistoletach, które szykują przeciw demokratycznie wybranej władzy. O pastwieniu się nad pojmanymi berkutowcami, wbrew wszelkim konwencjom międzynarodowym. O biciu dziennikarzy. O dziczy, przemocy, Azji. O hasłach faszystowskich i uwielbieniu dla Bandery.
Pierwsi – te fałszywki produkują. Trzymają się w cieniu. Sądząc po wielkości produkcji, wychodzą one wciąż ze sporej fabryki. Wpisy, nagrania, zdjęcia, coraz częściej także “memy”.
Drudzy – wpuszczają do obiegu publicznego. Świadomie bądź nieświadomie. Nie musi być ich wielu, ważne, aby mieli sporo obserwujących i aby stanowili dla nich punkt referencyjny, punkt odniesienia.
Trzeci – ich jest najwięcej. To masy. Uczestnicy sieci społecznościowych, użytkownicy Twittera, Facebooka. Ich rola ograniczona jest do jednego: przekazują dalej. Kompromitując tych, którzy są na Maidanie, ale i tych którzy ich wspierają (jak w przypadku głośnej już fałszywki z prezydentem Komorowskim).
Kilka wniosków z obserwacji ostatnich kilkudziesięciu godzin w serwisach społecznościowych w języku polskim, jeszcze na gorąco:
Po pierwsze, Twitter stał się po raz pierwszy narzędziem wojny informacyjnej w Polsce. Porównując z innymi nowymi mediami – narzędziem głównym. Narzędziem wpływu na liderów opinii, polityków, ekspertów, dziennikarzy.
Po drugie, w czasach nowych mediów kłamstwo i prawda zostają wciąż kłamstwem i prawdą. Jednakże kłamstwo, o ile jest dobrze podane, szybciej się rozchodzi. Ponieważ jest jednak kłamstwem, bardzo szybko jest obnażane. Obnażenie nie sprawia jednak, że oszczercza informacja nie zdążyła poczynić szkód. Sprostowanie kłamliwej informacji najczęściej tylko ją propaguje.
Po trzecie, zbyt często zapominamy, jak wielką siłą w świecie nowych mediów stanowi nasz CZAS, nasza UWAGA, nasza REKOMENDACJA. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę z ich wartości. To o wiele więcej niż pieniądze. Nasz czas który postanowimy oddać takiej a nie innej stronie, aplikacji, usłudze; nasza skupiona uwaga na czyichś słowach, zdjęciach, nagraniach, przekazie, wreszcie rekomendacja – największa z wartości świata nowych mediów.
Nie rozmieniajmy jej na drobne. Nie stawajmy się – przez pośpiech, brak uwagi, fascynację czymś, co błyskotliwe, śmieszne, dziwne, mocne – agentami wpływu, pudłami rezonansowymi obcej, niechętnej ukraińskim przemianom, siły.
Nasze “przekazanie dalej”, nasz “lajk”, nasz “retwitt” ma wartość. W wojnie propagandowej – widać to szczególnie.
źródło: http://wszystkoconajwazniejsze.pl/eryk-mistewicz-agenci-wplywu/
0 komentarze:
Prześlij komentarz