Kim są nadludzie?

Czy nietzscheański Ubermensch ma coś wspólnego z chrześcijaństwem? A czy można chociaż zobaczyć w chrześcijaństwie pewne podobieństwa? - Zobaczmy. Pytania o człowieka, pytania o istotę człowieczeństwa należą do podstawowych.

Po co komu etyka?

Czym jest etyka i moralność? Czy zastanawiamy się nad tym na co dzień, czy postępujemy etycznie? Właściwe po co moralnością mamy się przejmować, albo jakimś zbiorem zasad etycznych?

Wojna cywilizacji według Samuela Huntingtona

Jak żywa jest pamięć zbiorowa? Huntington stawia tezę, że w XXI w. wojna między różnymi cywilizacjami zajmie miejsce dziewiętnastowiecznych wojen narodowych i dwudziestowiecznych wojen między ideologiami.

Dlaczego kult Maryi wywołuje u niektórych taki sprzeciw?

Kult Maryi jest zjawiskiem szczególnym i niezwykłym w Kościele Rzymsko-Katolickim. Obecny kształt tego kultu zawdzięczamy tradycji, pobożności ludowej, dyskusjom teologów i soborom. Dlaczego kult Maryi jest dla wielu chrześcijan kontrowersyjny?

Ks. Nikos Skuras: "oczywiście, oczywiście..."

Ks. Nikos - zawsze mówi o tym że Jezus Cię kocha z twoimi grzechami, i przyjmuje zawsze do Swego Serca. Ale używa mocnych słów i dla wielu jest kontrowersyjny. Jak atomowa bomba

Inżynieria zniewolenia

"Jeśli diabeł jest obecny w naszej historii to jest nim zasada władzy" - Mikhail Bakunin. Czym jest inżynieria społeczna? Mało kto wie, że inżynieria społeczna jest opartą na nauce sztuką nakłaniania innych ludzi do spełniania życzeń i oczekiwań rządzących.

Adama Doboszyńskiego Modlitwa o Wielką Polskę

Autorem modlitwy jest Adam Doboszyński - wybitny Polak, brutalnie zamordowany przez komunistów. Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy Świętej Jedyny, Panie Jezu Chryste i Ty, Najświętsza Panno Kalwaryjska z cudownego obrazu, raczcie wejrzeć na szczerość dusz naszych i na czystość dążenia naszego...

Liberalizm – definicja bestii

W encyklice Pascendi Dominis Gregis papież Pius X napisał, iż „największa i najbliższą przyczyną modernizmu jest bez wątpienia pewnego rodzaju wypaczenie umysłu”...

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Zagrożenia w stanie Alfa


Jesteśmy wrażliwi na fale i wibracje, każda komórka naszego ciała reaguje na dźwięk, ale czy jest to zgodne z rytmem naszych uczuć i potrzeb?

Mamy energie do dyspozycji, nauczmy się je z pożytkiem wykorzystywać a nie tylko im ulegać jako bierni odbiorcy.

Ze wszystkich stron otaczają nas wynalazki techniczne wibrujące częstotliwościami znacznie wyższymi niż zakres potrzebny do spokojnej pracy ludzkiego umysłu. W instalacjach elektrycznych opasujących nasze domy płynie prąd o częstotliwości 50 Hz. Monitory komputerów i telewizorów podają częstotliwość od 70 do 100 Hz, stacje radiowe i telewizyjne, maszty GSM, oraz sygnały nadawane przez satelity mierzone są w Mega Hertzach. Wszystko to spowija Ziemię w coraz gęściejszej elektromagnetycznej mgle, zaś wysoka częstotliwość tej mgły ma głęboki wpływ na możliwości ludzkiego umysłu. Jeszcze przecież trochę ponad 100 lat temu, w odległych krajach gdzie kultywowano trening umysłu, widok lewitujących joginów był całkiem powszedni. Adepci praktyk duchowych potrafili wykonywać rzeczy z trudem mieszczące się w jakimkolwiek racjonalnym rozumowaniu. Niestety magia, choć niegdyś powszechna, została dziś przy użyciu technik wysokiej i chaotycznej częstotliwości niemal całkowicie stłumiona.

Fale mózgowe mają pewne rytmy lub też częstotliwości jak kto woli. W stanie normalnej świadomości jest to rytm beta, stan alfo to inaczej stan głębokiego relaksu. Umysł najefektywniej tworzy wizualizacje wówczas, gdy jesteśmy zrelaksowani i nie odczuwamy presji obiektywnej rzeczywistości, która nas otacza. Kiedy zapadamy w sen, mózg jest bardzo podatny na subiektywną manipulację przywoływanie wspomnień, tworzenie wyobrażeń, błądzenie myślami. Charakterystyczną cechą tego stanu, przypominającego sny na jawie, jest zwolniony rytm fal EEG, znanych jako fale alfa. Chociaż ciało jest zrelaksowane, umysł pozostaje czujny i podatny na sugestie. Stan alfa ułatwia wychodzenie z ciała bądź świadome śnienie.

Czym są fale mózgowe? Wikipedia podaje, że fale mózgowe to cykle aktywności bioelektrycznej mózgu, rejestrowane za pomocą aparatury elektroencefalograficznej. Charakterystycznym częstotliwościom fal mózgowych, oznaczanym za pomocą nazw liter alfabetu greckiego odpowiadają w dużym stopniu stany świadomości człowieka - źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Fale_m%C3%B3zgowe

Dzielą się ona na :
  • Fale gamma

    Powyżej 40 Hz, do 80–100 Hz, rytm gamma towarzyszy działaniu i funkcjom motorycznym; Ośrodki mózgowe biorące udział w wyobrażaniu ruchu komunikują się ze sobą na częstotliwości 40 Hz w określonej kolejności, a potem dopiero pojawia się "błysk" aktywności gamma w ośrodku mózgowym zawiadującym wykonaniem ruchu.
  • Fale beta

    Od 12 do ok. 28 Hz, mała amplituda, zdesynchronizowane – rytm gotowości, charakteryzuje szczególnie zwykłą codzienną aktywność, percepcję zmysłową i pracę umysłową, specyficzna aktywność beta towarzyszy również stanom po zażyciu niektórych leków, szczególnie benzodiazepin. 
  • Fale alfa

    Od 8 do 13 Hz, zmienna amplituda – spoczynkowy, charakterystyczny dla stanu relaksu, odprężenia, gdy leżymy z zamkniętymi oczami, przed zaśnięciem i rano po przebudzeniu. Wykorzystywany w technikach szybkiego uczenia się.
  • Fale theta

    Zakres o częstotliwości 4–7 Hz. Fale theta są najczęściej występującymi falami mózgowymi podczas medytacji, transu, hipnozy, intensywnego marzenia, intensywnych emocji. Świadomość przy tej częstotliwości pozwala na kontrolowanie bólu fizycznego, a w skrajnych przypadkach nawet krwawienia. Dla tej częstości tok myśli staje się niespójny i zanikają związki logiczne, co wyraźnie widać na przykładzie myślenia w czasie marzeń sennych.
  • Fale delta

    Od ok. 0,5 do 3 Hz, wysoka amplituda – występują w stanie najgłębszego snu, podczas głębokiej medytacji, także u małych dzieci i w przypadku pewnego rodzaju uszkodzeń mózgu (np. lezji).
Nieporozumienia wokół stanu alfa

Historia psychologii europejskiej liczy sobie zaledwie ok. 100 lat. To naprawdę mało. W Polsce za najnowszy trend w klasyfikacji zmienionych stanów świadomości uchodzi opinia Ericksona, który swoje badania prowadził w 50 i 60 latach XX wieku. W tym czasie były to badania pionierskie, ale dziś ich wynikami przejmuje się wyłącznie nieliczna grupka niedouczonych hipnotyzerów, którzy chcą wierzyć w swoją hipnotyzerską moc i w swoje “wyjątkowe” kwalifikacje.

W historii badań psychologicznych roi się od błędów interpretacyjnych wynikających z niewiedzy eksperymentatorów i badaczy różnych zjawisk związanych ze świadomością. Najwięcej nieporozumień wiąże się chyba z występowaniem stanu “alfa”, badanym jakoby najbardziej obiektywnie, gdyż przy pomocy urządzeń pomiarowych. Jest to stan aktywności mózgu charakteryzujący się harmonijnymi przebiegami fal mózgowych, które można odczytać z wykresu sporządzanego przez elektroencefalograf. Wielu psychologów usiłując unaukowić swe badania używało lub używa tego urządzenia. Wyszło z tego trochę pomieszania w procesie wyciągania wniosków.

Stan “alfa” występuje przede wszystkim podczas snu. Jeśli pojawia się podczas czuwania, wówczas jest dla psychiatry wystarczającym dowodem, by podejrzewać chorobę psychiczną. To właśnie do wykrywania chorób psychicznych pierwotnie używano tego urządzenia (o ile się nie mylę, powstało ono jako produkt uboczny “wykrywacza kłamstw”).

To jednak nie wszystko. Stan “alfa” pojawia się podczas transu, snu hipnotycznego, relaksu, medytacji, modlitwy czy autohipnozy. Stąd niektórzy wyciągają wniosek, że stany te są identyczne i – poza snem – szkodliwe dla zdrowia psychicznego.

Z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora efekt wydaje się być tai sam, bo taki sam zapis pokazuje maszyna. Jednak z punktu widzenia osoby, która doświadcza tych stanów świadomości, są między nimi istotne różnice. Może je pojąć tylko ktoś, kto ich doświadczy, bo maszyna zapisuje je jednakowo. Ale tu mamy poważny problem, gdyż jednym z warunków wiarygodności badań psychologicznych jest patrzenie z boku, a więc brak zaangażowania w proces, brak doświadczania!!! Badający zmienione stany świadomości psycholog nie doświadcza tego, co bada! Co więcej, badania zmienionych stanów świadomości są lekceważone przez większość psychologów, a przez część z nich nawet wyśmiewane.

Obserwacja z punktu widzenia niezaangażowanego naukowca wydaje się badaniem obiektywnym i metodologicznie słusznym. Jednak taki naukowiec nie wie, co naprawdę bada, a nie próbując doświadczać tego na własnej skórze, nie jest w stanie określić precyzyjnie przedmiotu swych badań. Dlatego podczas badań psychologicznych nad stanami świadomości wyciągano często zupełnie błędne wnioski sugerując się jedynie zewnętrznymi oznakami.

Poniżej krótki słowniczek zjawisk zachodzących w stanie “alfa”:
  • Relaks: rozluźnienie mięśni i uspokojenie – wyciszenie umysłu.
  • Hipnoza: stan bierności, zależności – podatności wobec osoby sugerującej z zewnątrz.
  • Medytacja: stan niezależności od osób z zewnątrz, otwartości na “wewnętrzny głos” (Wyższe Ja, boska natura), stan samoświadomości, uważności bez wysiłku (warunkiem medytacji jest relaks). Głęboka medytacja może przebiegać nawet w stanie “delta” bądź “theta”, ale to tylko u bardzo zaawansowanych w medytacji.
  • Półhipnoza: (nazwa wprowadza nieco w błąd, gdyż nie występuje zależność właściwa dla hipnozy) to prowadzona z zewnątrz medytacja lub wizualizacja.
  • Autohipnoza: wmawianie sobie różnych treści, bez refleksji i z zamknięciem na wyższą świadomość (Wyższe Ja). Stan zależności od średniego ja, lub niższego ja.
  • Afirmacja: świadoma, pozytywna autosugestia, której towarzyszą refleksje (np. bunt podświadomości) oraz uwalnianie podświadomych pokładów sprzecznych z nią wyobrażeń lub emocji. Afirmację trudno zaliczyć do zmienionych stanów świadomości, ale niektórzy jednak to czynią porównując ją z autohipnozą.
  • Wizualizacja (albo inaczej aktywna medytacja): stan wyobrażania sobie (niekoniecznie wizualnego) tego, o co nam chodzi (przedmiotu kreacji) i bezwysiłkowej koncentracji na nim. Wizualizacji można dokonywać (i każdy jej dokonuje) nawet bez stanu “alfa”, ale wówczas mamy do czynienia z wysiłkiem i oporem podświadomości. Stan zależności od średniego ja, lub niższego ja.
  • Kontemplacja: wyższa/ głębsza forma medytacji – utożsamienie z przedmiotem duchowej koncentracji (Bóg, cechy doskonałości). Zachodzi w niej silny kontakt z nadświadomością (Wyższym Ja).
  • Modlitwa: “rozmowa” z Bogiem (Wyższą Inteligencją – np. Wyższe Ja w hunie). Ma 2 fazy: kiedy mówisz do Boga i kiedy “słuchasz”, co On odpowiada). Fazy 2 nie da się wykonać bez głębokiego relaksu, bez wywołania stanu medytacyjnego [psychiatrzy twierdzą, że kiedy ty mówisz do Boga, to jest modlitwa, a kiedy Bóg mówi do ciebie, to już schizofrenia].
  • Stan regresywny: życie nie tu i nie teraz (nieadekwatnymi do sytuacji reakcjami, wyobrażeniami), życie przeszłością lub jakby w przeszłości (wtedy uznawany za chorobę psychiczną , np. objawy maniakalne). Pojawia się w płytkim stanie “alfa” lub “beta” i świadczy o konieczności uzdrowienia nastawień wyniesionych z przeszłości, czyli oczyszczenia podświadomości.
  • Trans: zawężony stan świadomości związany z silną, bardzo wybiórczą koncentracją uwagi bądź energii (np. odcięcie od uczuć). Czasami “rozpoznawany” jako choroba psychiczna. Trans destruktywny może się pojawić jako efekt szoku i wówczas bywa odgrywany w podobnych sytuacjach, jak ta szokująca. Stan transu czasami bywa efektem pierwszych eksperymentów z relaksem lub medytacjami, kiedy manifestuje się jako “odlot” – wówczas trzeba go traktować jako fazę przejściową, która minie po kilku tygodniach lub miesiącach, a na pewno w wyniku afirmowania: “wybieram trzeźwość i przytomność umysłu”.
Stan “alfa” może się pojawić również w wyniku odurzenia umysłu narkotykami lub lekami psychotropowymi (psychoaktywnymi).

Wyróżnia się płytki i głęboki poziom stanu “alfa”. Z owymi poziomami wiążą się zróżnicowane stany świadomości.

W stanie “alfa” pojawiają się w różnych sytuacjach i w zależności od podświadomych programów (a więc nie wszystkie naraz):
  • różnego rodzaju zdolności parapsychiczne,
  • nadnaturalna koncentracja uwagi, mocy,
  • stany mistycznych uniesień, ekstazy,
  • wspomnienia z poprzednich wcieleń,
  • zaburzenia świadomości,
  • podatność hipnotyczna i telepatyczna,
  • lepszy kontakt z intuicją, i wreszcie
  • doświadczanie błogości, szczęśliwości lub miłości bez przyczyny.
W autohipnozie lub wizualizacji można sobie wmówić, a w hipnozie dać sobie wmówić każdą bzdurę i uwierzyć w nią. W medytacji (kontemplacji), czy prawidłowo wykonanej afirmacji lub modlitwie nie jest to możliwe. Poza modlitwą, medytacją, kontemplacją czy skupieniem afirmacyjnym, inne zmienione stany świadomości pozostawiają po sobie ślady w pamięci, które można określić jako obciążenia psychiki/ karmy. Mają one to do siebie, że funkcjonują z siłą sugestii posthipnotycznych.

Kiedy jesteśmy w stanie “alfa”, to z wyjątkiem transu, hipnozy i snu, nie docierają do naszej świadomości negatywne treści z zewnątrz. Jesteśmy jakby chronieni przed nimi. Negatywne treści mogą jednak wypływać z “wnętrza” (podświadomości), gdy jesteśmy w stanie regresywnym lub używamy afirmacji.

Stan “alfa” coraz częściej wykorzystuje się w nowoczesnej psychoterapii, a także w praktykach rozwoju duchowego. To dotyczy medytacji, relaksu, modlitwy, kontemplacji, wizualizacji i stanów regresywnych. Trzeba jednak pamiętać, że nie wszystkie stany świadomości wiążące się ze stanem alfa są korzystne dla zdrowia psychicznego i rozwoju duchowego. Te, które zawężają świadomość, wprowadzają zniekształcenia w postrzeganiu rzeczywistości, są przedmiotem uwalniania podczas sesji regresingu.

Jakie mogą być zagrożenia w stanie alfa?


Przyjrzyjmy się świadectwu Piotra Sakwerdy.

Na początku 1995 roku podjąłem współpracę z firmą proponującą uczniom szkół podstawowych i średnich kursy, które miały pomóc im w zwiększeniu tempa oraz efektywności uczenia się. Ćwiczyliśmy zdolności poznawcze - koncentrację uwagi, pamięć, myślenie logiczne i kreatywność. Zaszczepiałem młodym ludziom swą wiarę w potęgę umysłu.

W pewnym momencie kierownictwo firmy wpadło na pomysł, by - w celach reklamowych - absolwenci naszych kursów dokonali jakiegoś spektakularnego wyczynu, np. ustanowili rekord Guinnessa w dziedzinie zapamiętywania. Idea ta spodobała mi się i zdecydowałem się na prowadzenie zajęć według eksperymentalnego programu, który miał przygotować kilka wybranych osób do zapamiętania i odtworzenia ciągu 1000 losowo wybranych elementów (cyfry, litery). W pewnym momencie podjąłem decyzję, by razem z uczestnikami eksperymentu wziąć udział w kursie metody Silvy, gdyż jednym z jego elementów jest ćwiczenie technik zapamiętywania, zbliżonych do tych, którymi się posługiwaliśmy. Pomyślałem, że taka konfrontacja na pewno nie zaszkodzi, a może wniesie coś nowego do naszej pracy i w jakiś sposób pomoże.

Pierwszy raz o metodzie Silvy usłyszałem parę miesięcy wcześniej od mojej znajomej. W jej relacji ciągle pojawiał się termin „alfa", określający taki stan umysłu, w którym pełniej wykorzystuje on swoje nadzwyczajne możliwości. Potraktowałem to świadectwo dość sceptycznie. Uważałem, że eksperymenty z innymi poziomami (stan alfa wydał mi się rodzajem hipnozy czy medytacji) powinny być zarezerwowane dla specjalistów, ponieważ nie wiadomo, czy są bezpieczne.

Któregoś dnia wpadła mi w ręce książka Samokontrola umysłu metodą Silvy (autorzy: Jose Silva, Philip Miele), którą studiował jeden z moich przyjaciół. Gdy ją przeglądałem, zaintrygował mnie następujący fragment:

"Tim Masters, student a jednocześnie taksówkarz z Fort Lee w stanie New Jersey, postanowił medytować [tzn. stosować jedną z technik propagowanych na kursie, tzw. ekran wyobraźni - przyp. P. S.] w czasie oczekiwania na klientów. Gdy interes szedł słabo, Tim zaczął wyobrażać sobie na swoim ekranie obładowanego walizkami klienta, który chce jechać na lotnisko Kennedy'ego w Nowym Jorku. Oto jak opisał potem swoje doświadczenia: „Na początku, kilka razy, kiedy próbowałem, nic się nie działo. A potem nagle stało się - podszedł facet z walizkami i kazał się wieźć na lotnisko. Następnym razem wyświetliłem sobie tego gościa na moim ekranie. Wczułem się w sytuację, gdy sprawy rozwijają się tak, jak trzeba, i zjawił się następny klient na lotnisko. To rzeczywiście działa! To tak jak gdybym wygrał stolik, który się sam nakrywa".

Łaknąłem sukcesu, a powyższy tekst zapowiadał spełnienie się marzeń. Przeczytałem więc całą książkę, by dowiedzieć się czegoś więcej o metodzie Silvy. Lektura ta rozwiała mój niepokój co do ewentualnego negatywnego wpływu na psychikę technik propagowanych przez Jose Silvę, wydawało się, że wszystko jest bezpieczne i pozostaje pod kontrolą, tzn. - zgodnie z tytułem książki - samokontrolą umysłu. Pomyślałem, że uczestnictwo w kursie tej metody pozwoli mi upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu - z jednej strony zwiększy efektywność pracy z kandydatami do ustanawiania rekordu Guinnessa, z drugiej zaś pomoże mi w networkowych działaniach biznesowych. Moje ewentualne wątpliwości zagłuszyłem następującym sloganem amwayowców: „Jeśli coś działa, to należy z tego korzystać i nie zastanawiać się, dlaczego i jak to działa; ważne jest to, że działa". Najbliższy kurs metody Silvy miał się odbyć w Polkowicach, w dniach 7-10 marca 1996 roku. Pojechałem tam z Wrocławia wraz z trójką moich kursantów.

Na kursie

Nie pamiętam nazwiska kobiety prowadzącej zajęcia. Była osobą wyraźnie zafascynowaną parapsychologią. Poszczególne ćwiczenia przeplatała przydługimi dygresjami, w których co chwila pojawiały się terminy: psychotronika, radiestezja, bioenergoterapia. Opowiadała o swoich wcześniejszych doświadczeniach z metodami samokontroli umysłu, wywodzącymi się z polinezyjskiego systemu wierzeń - huny. Metoda Silvy stanowiła dla niej najpełniejszą syntezę technik pozwalających wykorzystać potencjał naszego mózgu.

W pewnym momencie instruktorka wspomniała o tym, iż tego typu techniki mają swoje źródło między innymi w doświadczeniach białej magii. Nieco zaniepokoiło mnie to stwierdzenie, ale szybko wytłumaczyłem sobie, że biała magia jest niegroźna, służy wszak dobrym celom, w przeciwieństwie do czarnej magii, której rytuały odwołują się do mocy demonicznych i mają za zadanie szkodzenie innym.

Innym razem osoba prowadząca zajęcia stwierdziła, że osoby religijne często mają opory przed uczestnictwem w kursie metody Silvy i obawy związane z praktykowaniem technik samokontroli umysłu. Jednak, aby z góry rozwiać tego typu niepokoje, powoływała się na fakt, iż - zwłaszcza w USA i Ameryce Południowej - wielu duchownych, także katolickich, propaguje metodę Silvy. Stwierdziła, że większość polskich trenerów tej metody to ludzie wierzący i praktykujący. Powoływała się także na pozytywną opinię Jana Pawła II na ten temat, wyrażoną jakoby przez niego podczas jakiejś prywatnej audiencji.

Gdyby wtedy, w marcu 1996 roku, ktoś zadał mi pytanie, czy jestem osobą wierzącą, bez wahania odparłbym, że tak. Czy pobożną? No cóż... Ciągle gdzieś kołatały się we mnie słowa mojego niegdysiejszego katechety, księdza Józefa Jańca, który wielokrotnie powtarzał podczas religii, że na stwierdzenie swego rozmówcy: „jestem wierzący, ale niepraktykujący", zawsze odpowiada: „a ja żyjący, ale niejedzący". Miałem poczucie, iż z moim praktykowaniem nie jest najlepiej, lecz przecież parę razy w roku (oczywiście w okolicach Wielkanocy i Bożego Narodzenia) przystępowałem do spowiedzi i komunii, na Mszy też czasem bywałem. A że nie w każdą niedzielę...? Nikt nie jest doskonały. Msze zresztą często mnie drażniły, nie potrafiłem przebić się przez rytuał i wolałem wchodzić do kościoła, gdy nikogo w nim nie było, by wtedy - jak stwierdzałem - spokojnie się pomodlić, tzn. odklepać kilka wyuczonych w dzieciństwie pacierzy, ewentualnie ponarzekać lub o coś Boga poprosić. Modliłem się ustami i głową, nigdy sercem.

Przyjeżdżając na kurs metody Silvy, w ogóle nie zastanawiałem się, jak tego typu zajęcia mają się do wiary chrześcijańskiej, nie miałem najmniejszej świadomości jakiegokolwiek dysonansu. Paradoksem jest, że dopiero uwagi osoby prowadzącej zajęcia dotyczące tej kwestii - w założeniu mające uspokajać katolików - zasiały we mnie ziarenko niepokoju. Szybko jednak zagłuszyłem moje wątpliwości - stwierdzenie o pozytywnej opinii Papieża wystarczyło mi i postanowiłem nie przejmować się tym, iż jest ono absolutnie nieweryfikowalne. Co może być złego w ludzkiej chęci samodoskonalenia się? - pomyślałem.

Kluczowym pojęciem metody jest poziom alfa - oznacza on stan głębokiego rozluźnienia, charakteryzującego się zwolnieniem częstotliwości impulsów mózgowych do poziomu pomiędzy 7 a 14 cykli na sekundę. Stan normalny to poziom beta, gdzie aktywność elektryczna mózgu (mierzona za pomocą aparatury EEG) wynosi od 14 do 21 impulsów na sekundę. Kurs rozpoczyna się nauką szybkiego osiągania stanu alfa, co jest punktem wyjścia do trenowania technik doskonalenia umysłu, który jakoby w tym stanie lepiej wykorzystuje swój potencjał. Dzieje się tak, ponieważ - używając metafory, którą posłużyła się trenerka - mózg działa jak dyskietka, z którą może wnikać do komputera o dużym zasobie pamięci i w sposób nieograniczony z tych zasobów korzystać. Stan alfa umożliwia ten proces, a owym „komputerem" jest bliżej nieokreślona Wyższa Inteligencja (to określenie pochodzi od Jose Silvy). I znów pada z ust osoby prowadzącej zajęcia zdanie mające uśpić czujność chrześcijan: „Jeśli jesteś wierzący, to nazwij tę Wyższą Inteligencję - Bogiem".

Propagowane na kursie techniki mają podnieść jakość życia: poprawić pamięć, pomóc w szybszej nauce oraz w rozwiązywaniu różnego rodzaju problemów, takich jak trudności w podejmowaniu trafnych decyzji czy przezwyciężanie nałogów. Dużo miejsca poświęca się samouzdrawianiu i uzdrawianiu innych za pomocą odpowiednich wizualizacji w stanie alfa, a także projektowaniu pozytywnej przyszłości. Nie będę tu opisywał szczegółowo przebiegu zajęć, chcę skupić się na jednym wydarzeniu, które w kluczowy sposób rzutuje na moją negatywną ocenę metody Silvy.

W pewnym momencie kursu, na dość zaawansowanym etapie ćwiczeń, tworzy się w poziomie alfa specjalne, wyobrażone laboratorium, będące w założeniu pracownią samodoskonalenia, miejscem służącym przede wszystkim do intuicyjnego rozwiązywania problemów. Od tego momentu większość wizualizacji odbywa się właśnie w tym wykreowanym przez wyobraźnię pomieszczeniu, do którego zaprasza się dodatkowo tzw. doradców - realne lub wymyślone postacie, które są autorytetami dla poszczególnych uczestników zajęć. Według teorii Jose Silvy - co możemy wyczytać w podręczniku do użytku wewnętrznego adeptów kursu Metoda Silvy - kurs podstawowy (opracowanie: Andrzej Wójcikiewicz) - doradcy reprezentują nie tylko naszą własną inteligencję, ale również stanowią połączenie pomiędzy naszym fizycznym wymiarem i wszystkimi innymi istniejącymi wymiarami. Mają oni absolutną wiedzę w każdej dziedzinie i są do dyspozycji w każdym momencie. Stanowią symboliczne uosobienie naszego kontaktu z nieskończoną mądrością, za ich pośrednictwem mogą się porozumiewać nasza podświadomość i świadomość.

Osobowość każdego człowieka ma w sobie aspekty męskie i żeńskie, dlatego w czasie ćwiczenia stwarzamy doradcę-mężczyznę i doradcę-kobietę. Prowadząca zajęcia uprzedziła nas, że często jako doradcy pojawiają się osoby inne od oczekiwanych i nie należy dziwić się temu, co rzeczywiście ujrzymy w laboratorium. Jako najbardziej drastyczny przykład podała swego dawnego kursanta, któremu jako doradca ukazała się Śmierć. Trenerka nie wdawała się w wyjaśnienia, dlaczego tak się czasami dzieje, nikt z nas nie był w tym momencie szczególnie dociekliwy. Mnie zajęcia ekscytowały na tyle, że nie szukałem żadnych uzasadnień dla poszczególnych technik - chciałem jedynie, by były skuteczne. Nic więcej mnie nie interesowało.

Na doradców wybrałem sobie Zbyszka i Zosię Reków - liderów networkowej organizacji biznesu Amway, do której należałem. Zszedłem w wyobraźni do swego laboratorium i z niecierpliwością oczekiwałem ich przybycia. Mieli tu zjechać windą - kiedy rozsunęły się jej drzwi, ze zdziwieniem stwierdziłem, iż wychodzi zza nich zakapturzony kościotrup w ciemnym habicie z kosą na ramieniu. Jednym słowem... Śmierć.

Z tego, co pamiętam - nie wystraszyło mnie to, a raczej zaniepokoiło, że tak łatwo dałem sobie zasugerować nieoczekiwane przybycie zupełnie innego doradcy niż zaplanowany. Byłem absolutnie przekonany, iż to wcześniejsza opowieść trenerki o doradcy-Śmierci sprowokowała jej pojawienie się w moim laboratorium, zwłaszcza że podczas następnej sesji przybyli oczekiwani przeze mnie Rekowie i do końca kursu nie miałem już więcej nieprzyjemnych niespodzianek.

Po kursie

Z Polkowic wyjeżdżałem w stanie euforii, że oto otrzymałem narzędzia, które pozwolą mi osiągnąć upragniony sukces i to - tak jak zaplanowałem - w kilku dziedzinach naraz. Do treningu kandydatów na rekordzistów Guinnessa w zapamiętywaniu wprowadziłem elementy silvowskie - odtąd ćwiczyliśmy mnemotechniki w stanie alfa, często na poziomie laboratorium. W życiu prywatnym i w biznesie Amway korzystałem przede wszystkim z technik pozytywnego programowania swojej podświadomości na osiągnięcie sukcesu oraz z metod rozwiązywania problemów przy pomocy swoich doradców.

Już w dniu powrotu z Polkowic do domu wypróbowałem technikę ekranu wyobraźni, służącą do kreowania rzeczywistości w momencie, gdy wiemy, jaki stan rzeczy byłby dla nas najbardziej pożądany. Moja córeczka, wówczas niespełna dwuletnia, przechodziła właśnie etap niechęci do wieczornego kładzenia się spać i gdy tylko położyliśmy ją do łóżka, rozpoczynała różnego rodzaju ekscesy, trwające nieraz kilka godzin. Tamtego dnia było jednak inaczej. Po włożeniu Zuzi do łóżeczka usiadłem obok, wprowadziłem się w stan alfa i zacząłem wyobrażać ją sobie śpiącą. Powtarzałem także w myślach: „Zuzia śpi", wizualizując jednocześnie ten napis. Kiedy po kilkunastu minutach otworzyłem oczy, okazało się, iż Zuzia faktycznie zasnęła. Było to dla mnie niesamowite, gdyż nie pamiętałem wówczas, kiedy po raz ostatni obyło się bez różnych dziecięcych wybiegów. Zatem ekran wyobraźni działa! Pomyślałem, że teraz potrzeba tylko konsekwencji w praktykowaniu technik poznanych na kursie, a wszelkie problemy znikną z mojego życia raz na zawsze.

Po pewnym czasie usypianie Zuzi tą metodą przestało skutkować. Regres przypisywałem swojemu brakowi systematyczności w ćwiczeniu metody Silvy. Jest to dość typowa pułapka myślowa - szukasz winy w sobie, bo przecież jeśli jakaś technika działała, to znaczy, że ona jest w porządku, to tylko ty coś robisz źle. Chciałem zmienić ten stan rzeczy, dlatego pomyślałem o uczestnictwie w zajęciach drugiego stopnia. Zrezygnowałem ze względu na spore koszty. Można co prawda za darmo powtórzyć kurs podstawowy, ale trwa on trzy dni, a na to nie miałem czasu. Postanowiłem przestać się dołować i korzystać z poszczególnych technik najczęściej, jak się da, co zaczęło prowadzić do swoistego psychicznego uzależnienia - każdą najprostszą decyzję starałem się podejmować w stanie alfa, najlepiej na poziomie laboratorium, po wysłuchaniu opinii doradców.

Któregoś razu zamiast Reków znowu pojawiła się w moim laboratorium Śmierć. Tym razem było to zdecydowanie negatywne doświadczenie. Czułem ogarniający mnie lęk, chciałem jak najszybciej wyjść ze stanu alfa i... nie mogłem. Śmierć podeszła do mnie i kosą usiłowała ściąć mi głowę. Ostrze kilkakrotnie przechodziło bezboleśnie przez moją szyję, nie czyniąc mi żadnej szkody. Chciałem, żeby ten koszmar się skończył. Czułem przenikające mnie fizycznie dreszcze, odczuwałem coraz większy strach i... nie mogłem wyjść ze stanu alfa. Coś, czego nie potrafiłem określić ani nazwać, trzymało mnie w laboratorium. Nie mam pojęcia, ile trwała ta sesja, być może tylko kilka minut, ale dla mnie była to niemal wieczność. Kiedy wreszcie udało mi się wrócić do rzeczywistości, nie wiedziałem, co o tym myśleć. Okazało się, że nie wszystko jest pod kontrolą. Przypomniałem sobie swoje wcześniejsze obiekcje dotyczące eksperymentów z podświadomością i pomyślałem, że może jednak ostrożność miała sens. Postanowiłem zaprzestać wizyt w laboratorium, gdyż nie chciałem narazić się na powtórne przeżycie koszmaru.

Nie zrezygnowałem jednakże z praktykowania innych technik Silvy. Na początku 1997 roku posłałem nawet na kurs mojego syna - znowu, podobnie jak przy okazji mego uczestnictwa, na zasadzie: nie zaszkodzi, a może pomóc. Chodziło mi o zniwelowanie jego kłopotów z koncentracją uwagi oraz o podniesienie ogólnej samooceny. Nie wydawało mi się, by kurs dla dzieci, będący zawężoną wersją zajęć dla dorosłych, mógł stanowić dla Krzysia jakiekolwiek zagrożenie. Innego zdania była natomiast moja znajoma, z którą podzieliłem się informacją o zapisaniu syna na kurs. Stwierdziła: „Zastanów się, nigdy nie wiadomo, co może się dziecku zakodować w podświadomości; to nie jest do końca bezpieczne". Z właściwą sobie przekorą zbagatelizowałem jej obawy, mówiąc, że kiedyś myślałem tak samo, ale byłem na kursie i wiem, iż nie ma się czego obawiać. Pouczyłem ją także, by nie wygłaszała opinii na temat czegoś, o czym nie ma pojęcia. Wykazałem się w tym momencie typowym brakiem pokory - za nic nie przyznałbym się komukolwiek do błędu. Pozostałem głuchy na to ostrzeżenie, pomimo kilku własnych negatywnych doświadczeń. Pycha zwyciężyła.

Sam zacząłem pracować nad zapamiętywaniem snów, gdyż - według autora metody - mogą one zawierać informacje potrzebne do rozwiązania konkretnego problemu, wizualizowanego przed zaśnięciem. Wynika to z teorii, że podczas snu nasz mózg ma jakoby dostęp do zasobów Wyższej Inteligencji. Do tego poglądu przekonało mnie następujące zdarzenie: wcześniej, zaraz po powrocie z Polkowic, przyśnił mi się Andrzej Wójcikiewicz - główny propagator metody Silvy w Polsce. Z kontekstu snu wynikało, iż jest to on, mimo że nigdy wcześniej go nie widziałem i nie wiedziałem, jak wygląda. Parę dni później zobaczyłem jego zdjęcie - w rzeczywistości wyglądał dokładnie tak, jak mi się przyśnił.

W czasie, gdy uczyłem się kontroli snów, definitywne odrzuciłem praktykowanie metody. Powodem nie były wątpliwości natury duchowej, wynikające z mojej wiary, lecz wątpliwości natury etycznej.

Otóż pewnego razu postanowiłem, oczywiście w stanie alfa, wyobrazić sobie, jak będą wyglądały moje czterdzieste urodziny. Miałem wtedy 32 lata i bardzo niepoukładane życie, zarówno w sferze zawodowej, jak i osobistej - stosunki rodzinne nie układały się najlepiej. Moja żona, Małgorzata, nigdy nie zaakceptowała mojego zaangażowania się w biznes Amway, co było początkiem wielu nieporozumień i konfliktów. Poza tym popołudniami i wieczorami prowadziłem treningi pamięci, wychodziłem więc z domu w momencie, gdy ona do niego wracała z pracy. Żyliśmy praktycznie obok siebie, a nie ze sobą, i były takie momenty, w których oboje mieliśmy wrażenie, że łączą nas jedynie dzieci: 8-letni Krzyś i 2-letnia Zuzia. Przeczuwałem, że taki stan może trwać jeszcze bardzo długo, gdyż nie widziałem żadnego wyjścia z tej kryzysowej sytuacji.

Wtedy przypomniały mi się słowa trenerki metody Silvy, że w stanie alfa możemy zobaczyć swoją przyszłość - była to dygresja przy okazji rozważań teoretycznych na temat łączenia się naszego mózgu z zasobami Wyższej Inteligencji. Osoba prowadząca kurs autorytatywnie stwierdziła wtedy, że wizualizowanie tego, co ma się wydarzyć, jest jak najbardziej możliwe i - co istotne - ponieważ Wyższa Inteligencja jest nieomylna, wyobrażenie to rzeczywiście się sprawdzi. Postanowiłem spróbować, by dowiedzieć się, jak będzie wyglądało moje życie rodzinne za osiem lat.

Wprowadziłem się w stan alfa i zacząłem wyobrażać sobie swój powrót z pracy do domu w dniu moich czterdziestych urodzin. Przywitały mnie dzieciaki, odpowiednio oczywiście starsze - wyrośnięte i doroślejsze w zachowaniu. Stół był nakryty na cztery osoby, na środku stał tort ze świeczkami. Atmosfera była bardzo sympatyczna, w domu wyczuwało się spokój i harmonię. Zastanawiałem się tylko, gdzie jest Małgosia. Nagle otworzyły się drzwi do drugiego pokoju i wyszła z niego moja żona. Tak, w tej wizji to na pewno była moja żona, tyle tylko... że nie była to Małgosia, lecz zupełnie inna kobieta, znana mi, realnie istniejąca.

Wyszedłem z alfa i powiedziałem sobie - koniec z tymi praktykami, to jest chore! Mój ówczesny tok myślenia przebiegał następująco: jeżeli ta wizja jest prawdziwa, a w świetle teorii Silvy - jest, to za parę lat nastąpią dwa rozwody i czworo dzieci zmieni rodziców (kobieta z mojej wizualizacji jest mężatką i ma dwóch synów), a moje ewentualne szczęście zbudowane zostanie na krzywdzie innych ludzi. To jest chore!!! Nie wolno mi w to uwierzyć!!!

Chyba po raz pierwszy pojawiła się wtedy u mnie myśl, że tzw. Wyższa Inteligencja, czymkolwiek jest, nie może być utożsamiana z Bogiem, wszak człowiek nie może rozłączać tego, co Bóg złączył, taka wizja nie mogła pochodzić od Boga. Pomimo kryzysu w małżeństwie nigdy nie brałem pod uwagę możliwości rozwodu, czując intuicyjnie, że jest to droga donikąd, krok nierozwiązujący żadnych problemów, a jedynie przysparzający dodatkowych cierpień. Nie mogłem zaakceptować wizji przyszłości, która burzyłaby moje małżeństwo. To dopełniło miary: skończyłem z praktykowaniem metody Silvy, zostawiłem to doświadczenie za sobą jako - jak sądziłem - zamknięty rozdział mojego życia. Bardzo się myliłem.

Świadectwa

W tym czasie zakończyliśmy przygotowania do ustanowienia rekordu Guinnessa w zapamiętywaniu. Trudno mi - nawet z dzisiejszej perspektywy - ocenić, na ile metody silvowskie pomogły w ostatecznym sukcesie. Pracowałem z trójką młodych ludzi. Jedna z osób nie przystąpiła do ostatecznej próby, motywując swą rezygnację rozmową z laboratoryjnym doradcą, który stwierdził, że swoje już zrobiła i w dniu ustanawiania rekordu powinna być zupełnie gdzie indziej. Zaskoczyła mnie ta decyzja, lecz uszanowałem ją - mieliśmy umowę, iż każdy z uczestników eksperymentu może się z niego w każdej chwili wycofać.

Dwie pozostałe osoby, mimo iż trenowały dokładnie tak samo, osiągnęły skrajnie różne wyniki. Z tysiąca elementów Ala zapamiętała kilkaset, ustanawiając rekord, Paweł zaś zaledwie parędziesiąt. Potwierdza to w jakiś sposób przeczucie, że nie ma cudownych i niezawodnych technik. Metoda Silvy na pewno nie stanowi - jak mi się wcześniej wydawało - stuprocentowej recepty na sukces w jakiejkolwiek dziedzinie.

Parę miesięcy później, kiedy dałem już sobie spokój z metodą Silvy, ktoś podsunął mi książkę Randalla N. Baera W matni New Age (Kraków 1996), w której autor, niegdyś uznany ekspert w dziedzinie mocy kryształu, jeden z liderów światowego ruchu New Age, opisuje swe doświadczenia, które doprowadziły go do otwartej walki z filozofią, wyznawaną przez niego bezkrytycznie przez około piętnaście lat.

Ze zdziwieniem przeczytałem, iż swe uczestnictwo w kursie metody Silvy Baer podsumował jako etap coraz głębszego angażowania się w praktyki okultystyczne:

"Wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy, że panowanie nad umysłem według Silvy opiera się na filozofii okultyzmu. Okultyzm pojawił się w nowym zeświecczonym opakowaniu na modłę zachodnią, tak żeby mógł być zaakceptowany, a nawet przyjęty przez społeczeństwo mieszczańskie Ameryki. Wewnętrzni doradcy to rodzaj zapomnianej już praktyki opisywanej w Biblii „pozyskania znanych duchów", czyli zaproszenia demonów przebranych za przyjazne duchy do własnego życia."

W prawdziwe osłupienie wprawił mnie jednakże opis doświadczenia, które stało się udziałem autora podczas jednego z seansów medytacyjnych:

"Pewnej nocy, gdy siedziałem w mojej Komorze Wniebowstąpienia, duch mój wędrował po najdalszych rejonach „niebieskiego światła", jakie kiedykolwiek widziałem. Tej nocy przeżyłem coś, co raz na zawsze zmieniło moje życie. Otóż poczułem, że zniewalająca światłość zawładnęła mną zupełnie. To było tak, jakbym patrzył wprost na Słońce. Fale nieziemskiego szczęścia przepływały przeze mnie. Stałem się więźniem tej mocy.

Nagle poczułem obecność innej siły. Zupełna konsternacja. W mgnieniu oka odczułem, że czyjaś nadprzyrodzona dłoń porwała mnie za kulisy tego doświadczenia, które aktualnie przeżywałem. Zostałem siłą przeniesiony za zewnętrzną zasłonę tego olśniewającego światła i tam ujrzałem coś, co praktycznie przyprawiało mnie o drżenie przez cały następny tydzień.

To, co zobaczyłem, było obliczem pożerającej ciemności! Za błyszczącą zewnętrzną fasadą piękna znajdowała się miażdżąca, ociekająca pianą paszcza absolutnej nienawiści i niewypowiedzianej obrzydliwości. To było oblicze demonów działających z mocy szatana.

Przez chwilę, która wydawała się wiecznością, zdałem sobie sprawę, że oto znalazłem się w poważnym niebezpieczeństwie, w miarę jak ta pożerająca siła coraz bardziej się przybliżała. Ogarnęło mnie paraliżujące przerażenie, czułem się bezsilny wobec tego, co zdawało się moim nieuchronnym przeznaczeniem. Strach przeniknął mnie jak pochłaniający ogień.

Nagle w jakiś cudowny sposób ta sama nadprzyrodzona dłoń ocaliła mnie z paszczy pożerającej ciemności. Kiedy w kilka godzin później budziłem się w Komorze Wniebowstąpienia, czułem, jakbym budził się ze spokojnego nocnego wypoczynku, choć z przerażenia, którego w nocy doświadczyłem, cały dygotałem. Umysł pędził bez ładu w różnych kierunkach z szybkością bliską chyba prędkości światła. Nie mogłem zapanować nad ciałem wstrząsanym konwulsjami. Zmora nocna męczyła mnie w ten sposób przez cały tydzień. Myślałem, że już kompletnie wariuję. Po miesiącu jednak ta sytuacja ustabilizowała się, a ja znalazłem się w czymś, co przypominało stan normalny.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to JEZUS i Jego łaska interweniowała w moim życiu. Wiedziałem tylko, że jakaś siła większa od pożerającej ciemności uczyniła dwie rzeczy: 1) pokazała mi prawdziwe oblicze rzeczywistości „niebios" oraz „aniołów" New Age, w której to rzeczywistości tkwiłem tak mocno, 2) siła ta ocaliła mnie od pewnej zguby."

Przytoczony fragment, jakkolwiek nie dotyczący bezpośrednio metody Silvy, przywołał w mej pamięci spotkanie ze Śmiercią w wyimaginowanym laboratorium. Skojarzenie było natychmiastowe! To było doświadczenie podobnej natury, choć oczywiście w zupełnie innej skali. W tym momencie zaczęło docierać do mnie, że tego, z czym - niewinnie, jak mi się wydawało - eksperymentowałem, nie da się ogarnąć rozumem, że stwierdzenie „samokontrola umysłu" w odniesieniu do silvowskiej metody jest wielce bałamutne, gdyż wkracza się w niej w sfery duchowe. Przypomniały mi się, budzące wówczas mój niepokój, sformułowania z kursu: huna oraz biała magia, i nagle zdałem sobie sprawę z ich antychrześcijańskiego charakteru. Bardzo powoli zaczął przebijać się do mojej świadomości fakt, że stosowane niegdyś przeze mnie techniki mają charakter okultystyczny.

Książka W matni New Age pojawiła się w moim życiu w momencie, gdy po wielomiesięcznym odejściu pojednałem się z Bogiem w sakramencie spowiedzi i komunii św., co miało miejsce przy okazji Pierwszej Komunii św. mojego syna. Dziś jestem przekonany, że nie był to przypadek. Pomimo iż moja religijność była nadal dość konwencjonalna i niezbyt żarliwa, Pan Bóg upomniał się o mnie i zaczął powoli otwierać mi oczy. Podczas kolejnej spowiedzi, gdy wyznałem kapłanowi, że brałem udział w kursie Silvy i - co więcej - posłałem na niego także moje dziecko, łagodnie, ale stanowczo przypomniał mi pierwsze przykazanie: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną". Co prawda nie dotarło do mnie jeszcze wtedy, że oto - przypisując mu nieograniczone możliwości - ubóstwiłem swój umysł, ale po tej spowiedzi poczułem się znacznie lepiej niż zwykle.

W niedługi czas potem przeczytałem artykuł Doradcy z poziomu alfa, w którym autorka, Hanna Karaś, analizuje metodę Silvy m.in. z chrześcijańskiego punktu widzenia, wskazując na duchowe zagrożenia płynące z praktykowania propagowanych na kursie technik. Tekst ten stał się dla mnie kolejnym świadectwem mojej lekkomyślności oraz braku pokory i utwierdził w przekonaniu, że nie należy „siłą wyważać drzwi i kruszyć barier, które Bóg umieścił w ludzkim duchu, aby zapobiec opanowaniu go przez istoty demoniczne, które są realne i żywią zamiary zniszczenia". Odetchnąłem z ulgą, że mam ten etap poza sobą i że tak łatwo przyszło mi jego zamknięcie. Nadal nie zdawałem sobie sprawy, iż to jeszcze nie koniec...

Nawrócenie

Minęły dwa lata. W tym czasie zdążyłem znowu odejść na wiele miesięcy od Pana Boga. Tak naprawdę to nigdy Go nie szukałem, do momentu, kiedy On znalazł mnie. Nie stało się to bynajmniej z dnia na dzień, tak jak wyobrażałem sobie wszelkie nawrócenia...

Po raz kolejny Bóg upomniał się o mnie na Mszy św. u ojców dominikanów. Stałem wraz z Małgosią wbity w tłum na wieczornej dwudziestce. Do kościoła zabłądziliśmy oboje po długiej absencji - pretekstem stały się rekolekcje ojca Ludwika Wiśniewskiego, duszpasterza wrocławskich studentów z lat 80. Zetknąłem się z nim wtedy i teraz, po latach jego nieobecności w naszym mieście, byłem bardzo ciekaw, co będzie nam miał do powiedzenia. Z rekolekcji zapamiętałem jedno zdanie: „To świat się chwieje - stwierdził z całą mocą o. Ludwik. - Krzyż stoi, jak stał". Słowa te poruszyły me serce, co dopełniło poczucia niezwykłości, towarzyszącego mi od początku Mszy. Otóż kiedy kapłan pozdrowił wiernych słowami: „Pan z wami", po raz pierwszy w życiu wyraźnie poczułem, że ze mną też. Otaczająca mnie kościelna rzeczywistość nagle zaczęła tętnić życiem, pierwszy raz uczestnictwo w Eucharystii było dla mnie autentyczną radością.

Potem przyszły spotkania w duszpasterstwie absolwentów oraz rodzinne rekolekcje w Janicach, zakończone zaproszeniem Jezusa do swojego życia i zawierzeniem Mu go. To wszystko było dla mnie nie-z-tego-świata, nigdy wcześniej nie myślałem, że można w ten sposób kształtować swoją relację z Bogiem. Przez cały ten czas nie pojednałem się jednakże z Nim do końca - coś powstrzymywało mnie przed spowiedzią i życiem w stanie łaski uświęcającej. Czekałem na jakiś impuls.

Stała się nim śmierć mojego dziadka. Jego odejście było nagłe i bardzo bolesne, ale zniosłem je stosunkowo spokojnie, dzięki prostej modlitwie: „Bądź wola Twoja". Dotarło do mnie, że dla chrześcijanina te kilkadziesiąt lat tutaj, na ziemi, to zaledwie przedsionek do dalszego, pełniejszego bytowania. Uświadomiłem sobie, że śmierci nie należy się bać, gdyż jest nie końcem, a jedynie pewnym momentem przełomowym. Nagle zapragnąłem żyć po Bożemu, a nie po swojemu. Do tego zaś niezbędne są sakramenty. Zrozumiałem sens słów, wypowiadanych w imieniu Chrystusa podczas każdej Eucharystii: „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy..." Nie - „Bierzcie i patrzcie", nie - „Bierzcie i módlcie się", nie - „Bierzcie i podziwiajcie". To wszystko za mało. Przede wszystkim: BIERZCIE I JEDZCIE! Postanowiłem przystępować do komunii św. tak często, jak tylko będzie to możliwe.

Trafiłem na Seminarium Odnowy w Duchu Świętym. Podczas kolejnej sesji miało miejsce nabożeństwo przed Najświętszym Sakramentem w intencji uzdrowienia duchowego. Modliliśmy się o uzdrowienie naszych serc, pamięci, podświadomości, o charyzmaty wiary, nadziei i miłości, przypominaliśmy sobie nasze życie, zawierzając je po raz kolejny Panu Bogu z prośbą, by działał w nim poprzez Ducha Świętego. Wyszedłem z kościoła mocno poruszony, czułem, że stało się coś ważnego. Odczuwałem jednakże niepokój co do przyszłości. Nie potrafiłem pozbierać rozbieganych myśli ani spokojnie porozmawiać o moich odczuciach z Małgosią, która tego dnia była ze mną na seminarium. Po powrocie do domu długo nie mogłem zasnąć, a gdy to wreszcie nastąpiło, zbudził mnie płacz Zuzi. Półprzytomny wszedłem do pokoju córki i położyłem się z nią, aby uspokoiła ją moja obecność. I wtedy przeżyłem coś, co ostatecznie zmieniło moje życie.

Nagle, przed zaśnięciem, w półśnie (stan alfa?), zobaczyłem siebie oraz Małgosię, jak klęczymy w kościelnej ławce podczas zakończonego parę godzin wcześniej nabożeństwa seminaryjnego i usłyszałem wyraźny głos:

- Nic wam nie będzie, bo ja jestem w niej i wami się opiekuję.
- Kim jesteś? - zapytałem.
- ŚMIERĆ.

W tym momencie zobaczyłem ją, dokładnie w takiej postaci, jak w silvowskim laboratorium. To była ona, ta sama! Jednocześnie dopadło mnie niesamowite przerażenie - poczułem niemal fizyczną gęstość, otaczające mnie zewsząd złe duchy. Pod zamkniętymi powiekami widziałem ich upiornie wykrzywione pyski i bałem się otworzyć oczy, by ten koszmar nie okazał się rzeczywistością. Klęknąłem na łóżku Zuzi i zacząłem się modlić. Odmawiałem na palcach różaniec. Podczas Ojcze nasz trzykrotnie powtórzyłem: „Bądź wola Twoja", co przyniosło lekkie uspokojenie. Dopiero w trakcie trzeciego lub czwartego Zdrowaś Mario odważyłem się otworzyć oczy. W pokoju oczywiście niczego fizycznie nie było, ale mój lęk ustępował bardzo powoli. Gdy skończyłem dziesiątkę różańca, poczułem, że muszę wszystkich pobłogosławić w Imię Boże znakiem Krzyża na czole. Gdy to uczyniłem, przyszło uspokojenie. Nie zasnąłem jednakże do rana, wracając ciągle myślami do tego niesamowitego zdarzenia. Pojawiła się refleksja, iż to w pokoju Zuzi najczęściej praktykowałem techniki silvowskie, nic więc dziwnego, że tam dopadły mnie demony. Kiedy jakiś czas później czytałem książkę Johanny Michaelsen Piękna strona zła, uderzyło mnie stwierdzenie autorki, będące wynikiem jej negatywnych doświadczeń z różnymi praktykami okultystycznymi (m.in. metodą Silvy, zwanej wtedy Mind Control), iż szatan niełatwo rezygnuje ze swojej ofiary. „Chociaż wie, że przegrał już pojedynek o duszę - pisze Michaelsen - będzie jednak atakował wściekle". Wierzę, iż moje nocne doświadczenie było Bożą odpowiedzią na modlitwę o uleczenie podświadomości. Właśnie wtedy - za sprawą działania Ducha Świętego - walka o moją duszę została wygrana. Ostatecznie pojąłem, iż jest jeden Pan - On, Bóg prawdziwy, w Trójcy Jedyny. Zapragnąłem szczerze tego, co nie do końca dokonało się wcześniej na rekolekcjach w Janicach - zaprosić Go do kierowania moim życiem. Moja wiara stała się „wodą żywą" (J 4,14).

Piotr Sakwerda

tekst ukazał się we: "W Drodze" nr 2 (330) 2001. źródło: http://newage.pingwin.waw.pl/index.php?tekst=artykuly/Metoda_Silvy.html

Zamiast podsumowania

Jesteśmy wrażliwi na muzykę, każda komórka naszego ciała reaguje na dźwięk, sprawiajmy, by był to dźwięk harmonijny i zgodny z rytmem naszych uczuć i potrzeb. Podczas słuchania muzyki ciało i umysł wprowadzane zostają w stan głębokiego relaksu - stan alfa, a ciało pozbawione napięć i blokad zaczyna odczuwać lekkość i spokój (uaktywnią się procesy samoleczenia). Właśnie w takim stanie likwidowane są negatywne wzorce, stare bezużyteczne sposoby myślenia, odczuwania i oceniania własnego ciała. Dźwięk dociera do komórek ciała, uwalniając pamięć zapisanych tam emocji. Ciało pozbawiane jest toksycznych wibracji, rodzimy się na nowo. Następuje wtedy proces zdrowienia organizmu, ciało regeneruje się, wspomagane przepływem energii uzdrawiającej. Nasza podświadomość pozbywa się napięć, często nieuświadomionych wpływów, a my sami zaczynamy żyć coraz bardziej świadomie, ufnie i radośnie. Sprzyja to samoleczeniu i samoregulacji funkcji poszczególnych narządów, doenergetyzowaniu ich, odprężeniu mięśni i rozluźnieniu połączeń nerwów.

Niestety jest też destrukcyjna muzyka, która wywiera zły wpływ na przeciętnego słuchacza, nie musi to być ostre brzmienie ale takie, które pogarsza wewnętrzną harmonię, kształtuje w nieodpowiedni sposób świadomość, w tym światopogląd. Do takiej muzyki można zaliczyć Exodus - Atrocity Exhibition, ponieważ jest mocno antychrześcijański lub Celtic Frost - Ain Elohim lub Dying God Coming Into Human Flesh, które również są antyreligijne w przesłaniu. Jeżeli chodzi o samo brzmienie to na pewno jest to doom metal, thrash i black metal, wśród nich łatwo jest wskazać faworyta - the Gathering - In Sickness and Health, a także ich cała płyta Always.

Na Ziemi dokonują się wielkie zmiany duchowe i takie miejsca wprowadzają harmonię i równowagę. Ostatnie, bardzo silnie odczuwalne zmiany rozpoczęły się w połowie marca 2002 roku, wywołując zmiany w materialnym poczuciu bezpieczeństwa, charakteryzujące się depresjami, nerwicami, ograniczeniem kontroli materii.

Wywołane jest to silną energią,która kieruje zmianą wibracji Ziemi. Te obecne wibracje są niższe od poprzednich - co także odnotowała nauka. Do czasu przed zmianą, Ziemia wibrowała w przedziale "beta", a teraz jej wibracje są w przedziale "alfa". Człowiek jest częścią Ziemi, więc ta wibracja bezpośrednio wpływa na niego, zmieniając jego rytm fal mózgowych. Wiemy, że stan alfa pozwala na większy kontakt z duchową istotą przez, którą mamy połączenie z przeszłością własną i pokoleniową. Przed zmianą, świadomość dostrzegała stały, znany element rzeczywistości, nagle po zmianie, nie z własnej przyczyny, zaczęła się zmieniać - rozszerzać, dostrzegając nowe sytuacje i stany, dla siebie nie znane - najczęściej niekorzystne - mimo, że istniały zawsze. To wywołuje u zaskoczonych tą sytuacją chaos emocji, myśli i uczuć, pośród, których doszukują się winnych. Najczęściej za ten stan obarczają, osoby najbliższe.

Człowiek coraz bardziej zbliża się do ducha, tym samym odsuwając się od fizyczności(materii), co nie zawsze jest zgodne z jego zamiarami. W obecnym czasie można zauważyć coraz więcej sytuacji wyłamujących się konwencjonalnemu poznaniu. Jest to wynikiem przesunięcia do innego poziomu istnienia, który będzie postępował coraz głębiej. Efektem będzie - przez zmiany wibracji - jeszcze bardziej dogłębne poznawanie własnej istoty i otwieranie się nadzmysłów. Odczuwa się, że około 2013 wibracje będą miały 7- 6,5 hz. Jak wszyscy wiedzą, jest to stan głębokiej medytacji i głębi postrzegania pozazmysłowego. Nie każdy umysł jest wstanie znieść to czego nie rozumie, to co wychodzi poza jego ramy...

W okresie dzieciństwa, u każdego człowieka rozwija się określony typ charakteru, który podobno nie zmienia się przez cały okres trwania ludzkiego życia. Stanowi on trzon Naszej Osobowości. Najważniejszymi stanami emocjonalnymi w naszym życiu jest stres i relax. Tak naprawdę ludzie kierują się albo strachem albo miłością. Każda myśl, każdy czyn ma swój początek albo w strachu albo w miłości. Wszystko inne jest jedynie odcieniami tych emocji. Każdy z Nas posiada własne obawy, nadzieje, motywy działania oraz własne sposoby rozwiązywania życiowych zadań. Czakry są połączone bezpośrednio z naszym ciałem oraz wpływają na stan naszej psychiki. To tu na głębokim poziomie naszego istnienia, są zapisane wszelkie doświadczenia życiowe, najgłębsze myśli oraz wszelkie blokady energetyczne. Długotrwałe oddziaływanie destrukcyjne przy udziale stanu alfa prowadzi do dysharmonii, jak rownież może prowadzić do zaburzeń w sferze psychicznej a nawet powodować dolegliwości cielesne. Siła energii przekazywanej podczas destrukcyjnej muzyki natychmiastowo podnosi częstotliwość drgań naszego umysłu, ciała oraz całego systemu energetycznego.

Mamy energie do dyspozycji, nauczmy się je z pożytkiem wykorzystywać a nie tylko im ulegać jako bierni odbiorcy.
Polecam moje artykuły na powiązany temat:

Mind Service 

Bestialstwo Rosjan na Ukrainie

Foto: Kresy24.pl

Chcę się odnieść do wywiadu Przemysława Dubińskiego z posłanką PiS, Małgorzatą Gosiewską i zatytułowanego: "Wstrząsający raport o rosyjskich zbrodniach na Ukrainie. Mordują jak polskich oficerów w Katyniu". Pełny raport zawierający 154 strony jest zamieszczony pod adresem: http://www.donbasswarcrimes.org/raport/ . Jego treść jest porażająca.

- Podobnie jak polskim oficerom w Katyniu, tak teraz na wschodniej Ukrainie strzela się jeńcom w tył głowy. Robi to ten sam system, ten sam kraj. W jednym z dokumentów widać nawet, że powołują się na dekret prezydium Rady Najwyższej Związku Sowieckiego z 22 czerwca 1941 roku - mówi w rozmowie z WP współtwórczyni raportu: "Rosyjskie zbrodnie wojenne we wschodniej Ukrainie", posłanka PiS, Małgorzata Gosiewska.

To co mnie uderzyło i co jest szczególnie niepokojące, to to że zbrodnie popełniane przez żołnierzy Federacji Rosyjskiej  na jeńcach ukraińskich i ludności cywilnej Ukrainy są dokonywane z przyzwoleniem i błogosławieństwem Moskiewskiego Patriarchatu Cerkwi Prawosławnej. Oto cytat z tego raportu: "Pamiętam też, że w pewnym momencie wszedł ksiądz z Moskiewskiego Patriarchatu i spytał, dlaczego tu jesteśmy. Następnie zaczął bić jeńców drewnianym krzyżem tak, że go połamał".

Według zeznań jednym z oprawców, których opisała ofiara, był duchowny.

Maria Gosiewska przyznaje, że "to co dzieje się na wschodzie Ukrainy ma znamiona wojny religijnej". Mówi dalej: "Często pojawiającym się pytaniem wobec jeńców było: jakiego jesteś wyznania. Zdarzało się tak, że na jedną stronę kierowano wyznawców Patriarchatu Moskiewskiego, a na drugą Kijowskiego, katolików oraz protestantów. Oni robią to w imię Boga. Zdarzają się też ostrzały zabudowań ludności cywilnej z błogosławieństwem duchownych z Patriarchatu Moskiewskiego."

W Internecie jest zresztą wiele wiele filmów, na których widać duchownych z moskiewskiej cerkwi prawosławnej współdziałających z tzw. separatystami, a de facto rosyjskimi terrorystami i zwykłymi żołnierzami FR dokonującymi agresji na Ukrainę. Widać, że ci duchowni są bardzo mocno zaangażowani w ten konflikt. Robią sobie zdjęcia z bronią albo błogosławią strzelające do zabudowań cywilnych transportery. Z całą pewnością dla prawosławnych Rosjan jest to również wojna religijna.

Przywodzi to na myśl zbrodnię wojenną dokonaną przez nacjonalistów ukraińskich na polskiej ludności na Wołyniu w okresie od lutego 1943 do lutego 1944, która była inspirowana i nadzorowana przez rosyjskie NKWD przy błogosławieństwie prawosławnego duchowieństwa. W rzeczywistości ramy czasowe tego ludobójstwa należało by rozszerzyć do czasów przez rozpoczęciem II-ej Wojny Światowej i Związek Radziecki zapoczątkowaną napaścią zbrojną na Polskę w 1039-m roku, od dnia 11 sierpnia 1937, czyli Rozkazu Jeżowa: http://niepoprawni.pl/blog/6063/rzez-polakow-rozkaz-jezowa-cz1

Z dokumentów opisujących tzw. Rozkaz Jeżowa wynika, że masowe morderstwa na Polakach na obszarach wschodnich II-ej Rzeczypospolitej zostały wcześniej zaplanowane i zatwierdzone przez najwyższe organy władzy ówczesnej Rosji Sovieckiej. Moskiewska Cerkiew od zawsze była infiltrowana i kontrolowana przez rosyjskie służby bezpieczeństwa i dzisiaj nic nie wskazuje na to aby to się zmieniło.

Stąd nie powinno dziwić, że w agresji na Ukrainę oprócz regularnych wojsk Federacji Rosyjskiej, wysyłanych tam przez Kreml różnych grup terrorystycznych, najemników, wśród których większość stanowią psychopaci i seryjni mordercy, swoją niechlubną rolę odgrywają tam duchowni Cerkwi Moskiewskiej a de facto funkcjonariusze bezpieczeństwa FR.


Nie jest łatwo czytać relacje świadków opisujące trudne do wyobrażenia rosyjskie bestialstwo. Kto chce może to zrobić sam wgłębiając się lekturę raportu.
Przysłuchajmy się temu co mówi Maria Gosiewska.

- Kim byli kaci? Czy każdy człowiek w pewnych warunkach robiłby podobne rzeczy?

M.G: "Jeden z policyjnych psychologów powiedział nam, że są to często modelowe przykłady psychopatów i seryjnych morderców. Oni w warunkach pokojowych mordowaliby przypadkowe osoby, gdyż czerpią z tego przyjemność. Przecież ich "przesłuchania" często służyły jedynie znęcaniu się nad ludźmi. Niektórym chodziło o wydobycie informacji od ofiary czy ograbieniu jej. W większości przypadków chodziło jednak tylko i wyłącznie o tortury. Oni bawili się wręcz w wymyślanie pytań, gdzie każda odpowiedź była zła".

Link do wywiadu z posłanką Marią Gosiewską tutaj: http://wiadomosci.wp.pl/kat,1027191,title,Wstrzasajacy-raport-o-rosyjskich-zbrodniach-na-Ukrainie-Morduja-jak-polskich-oficerow-w-Katyniu,wid,18101695,wiadomosc.html?ticaid=116519&_ticrsn=3

piątek, 15 stycznia 2016

Rola prawa w demokracji


Kiedy pytamy o rolę prawa albo o rolę obywatela w państwie demokratycznym to zakładamy niejako z góry, że państwo funkcjonuje należycie w granicach prawa, że obywatele mają zagwarantowane należna im prawa; a jeśli chodzi o liberalną demokrację to mniejszości i opozycja nie są dyskryminowani i ponosząc odpowiedzialność w pełni współuczestniczą w życiu publicznym i społecznym ciesząc się wolnością słowa, prawem dostępu do informacji, gwarancją bezpieczeństwa, nienaruszalnością praw nabytych, równym dostępem do rynku pracy, ochrony zdrowia, sądownictwa, dostępu do systemu zasiłków i benefitów od państwa, itd.

Państwo prawa, czyli inaczej państwo prawne – to koncepcja państwa, w którym prawo ma pozycję nadrzędną w systemie politycznym, wiąże rządzących i wyznacza zakres ich kompetencji, a obywatelom gwarantuje szereg praw i wolności. W państwie prawa organy i instytucje państwowe mogą działać jedynie w zakresie określonym przez prawo, natomiast obywatele mogą czynić to wszystko, czego prawo nie zakazuje. Przeciwieństwem państwa prawnego jest państwo, w którym władza sprawowana jest arbitralnie, a prawo jest traktowane instrumentalnie.
/https://pl.wikipedia.org/wiki/Pa%C5%84stwo_prawa

Niestety rzeczywistość często jest daleka od ideału. A i zdarzają się delikty, dowolność interpretacji zapisów prawa, brak bezstronności i obiektywizmu w procesie orzekania, wykraczanie poza kompetencje, brak skuteczności, brak możliwości egzekwowania wyroków, niesprawiedliwe wyroki, istnienie prawa, które przytłacza, krępuje  i ubezwłasnowolnia, prawo, które służy bardziej państwu niż obywatelom, itd., itp.

To częsta przypadłość nie tylko sądów powszechnych, władzy ustawodawczej, ale i instytucji kontrolnych takich jak Sąd Najwyższy i Trybunał Konstytucyjny. Zachodzi wtedy pytanie co z tym fantem zrobić, jak naprawić złe prawo i usunąć różne nieprawidłowości? Na przykład jak zdyscyplinować sędziego Trybunału Konstytucyjnego, cieszącego się immunitetem, który sam sobie pisze ustawy, które potem okazują się niekonstytucyjne, który chce być sędzią we własnej sprawie i opowiada w mediach czym się będzie kierował w ferowaniu wyroków?

Jak zrobić to zgodnie z prawem i nie naruszając niezawisłości sędziowskiej?

Kluczowe wydają się takie działania naprawcze, które pomijając interesy poszczególnych grup wpływu i sprawujących władzę skoncentrują się na zapewnieniu funkcjonalności i skuteczności narzędziom przeznaczonym do wykonywania określonych czynności. I tak podstawową właściwością sądu, w tym Trybunału Konstytucyjnego jest wydawanie wyroków w sposób bezstronny, apolityczny, niezawisły i sprawiedliwy. Innymi słowy sędziów TK należy traktować zgodnie z Kodeksem Pracy, bo mają określone obowiązki, w tym obowiązek wykonywania orzeczeń w ustalonych ramach czasowych a nie stosowania ostracyzmu i w standardach o których było wyżej. Taki sędzia powinien być jak lekarz albo adwokat, którego można zastąpić innym, gdy zajdzie taka szczególna potrzeba. Oczywiście procedura odwołania dotychczasowego sędziego TK i powołania nowego nie powinna być doraźna, polityczna i mieścić się ściśle w granicach przepisów dyscyplinarnych, podobnych do zwalniania np. dyrektora fabryki, który utracił możliwość świadczenia pracy w pożądanych standardach i efektywności. Jeżeli nie ma takich uregulowań to należy je stworzyć. Od tego jest władza ustawodawcza. Obecny problem z sędziami Trybunału Konstytucyjnego wynika m.in. z przyznania im nieuzasadnionej bezkarności i sobiepaństwa.

Nie można zapominać o tym, że sądy zawsze pełnią rolę służebną wobec społeczeństwa. Obywatele muszą przestrzegać prawa, a ci którzy tego nie chcą robić są penalizowani.
Podobnie jest z parlamentem, który jest powołany do wydawania uchwał i ustaw; natomiast właściwością TK jest tylko funkcja kontrolna nowego prawa bez możliwości ingerencji w kompetencje Sejmu czy Prezydenta RP. Najlepiej gdyby taki zapis był w Konstytucji. Z tego wypływa wniosek, że TK jest tylko narzędziem kontrolnym wobec ustawodawcy po to aby nie dochodziło do niezgodności stanowionego prawa z Konstytucją. W przypadku konfliktu między władzą ustawodawczą a TK - trybunał nigdy nie może być sędzią we własnej sprawie. Natomiast w ustawie zasadniczej powinna być gwarancja nieskuteczności stanowienia prawa przez parlament w momencie gdy nie istnieją bądź są niezdolne do działania instytucje kontrolne, takie jak TK czy SN. To wymuszało by od sprawujących obecnie władzę powołania Trybunału Konstytucyjnego i zapewnienia mu odpowiednich warunków, jak niezawisłość czy immunitet. Najlepiej jak sędziów TK wybierano by w wyborach powszechnych, co zapewniało by im zaufanie społeczne i należny prestiż.

Oczywiście taki mechanizm naprawczy polskiego TK, jaki przedstawiono wyżej jest czysto hipotetyczny i wcale nie jedyny jaki można sobie wyobrazić i stworzyć. Pokazuje on przede wszystkim, że pat konstytucyjny jest możliwy do przezwyciężenia. Wymagało by to jednak consensusu wszystkich sił politycznych oraz woli zmiany Konstytucji w tym zakresie.

Niestety, przezwyciężenia kryzysu z TK nie chce ani rządząca większość PiS/ZP z ich Prezydentem, nie chce go opozycja, i nie chce go sam TK. Władza boi się blokowania ustaw przez TK ze względu na sympatie sędziów z obecną opozycją, więc jest zainteresowana blokowaniem trybunału tak aby nie był zdolny orzekać. Opozycja jest bardziej zainteresowana odsunięciem od władzy PiS-u i Prezydenta, jak najprędzej i przy pomocy także instytucji UE. Zablokowany TK przy wprowadzeniu dyscyplinujących procedur unijnych jest dobrym pretekstem i narzędziem wywierania wpływu i powstrzymywania rządzących przed dokonywaniem drastycznych posunięć i osłabiania uderzeń w  byłe ośrodki władzy i grupy interesu z nimi związane. Również TK woli obecny status quo, bo przecież nie poda się do dymisji, a czy się stoi, czy się leży...

Kiedy pytaliśmy na początku o rolę prawa w państwie demokratycznym, w państwie prawa to zapewne zauważyliśmy, że podstawową funkcją prawa w ogóle jest jego działanie. Kiedy nie działa prawo - nie możemy mówić o państwie prawa. I z pewnością taka konkluzja znajdzie się w orzeczeniu komisarzy unijnych, którzy uruchomili procedurę kontroli i sankcji przeciwko Polsce. To zapewne zauważy także Europejska Komisja na rzecz Demokracji przez Prawo, szerzej znana pod nazwą Komisji Weneckiej. A to oznacza, że demokracja liberalna w Polsce jest zagrożona a nawet nie funkcjonuje.

Nie da rady utrzymywać taki stan rzeczy i trzeba coś przedsięwziąć. Trzeba chyba wrócić do początku a właściwie do meritum i rozpocząć naprawę prawa w Polsce, nie tylko konstytucyjnego ale i powszechnego.

Definicja prawa
Prawo - w skrócie: to ogół przepisów i norm prawnych regulujących stosunki między ludźmi danej społeczności.

Bastiat daje doskonałą odpowiedź na pytanie „Czym powinno być prawo?”. Pokazuje ideał, do którego powinni dążyć zarówno klasyczni liberałowie jak i libertarianie - zob.:
http://mises.pl/wp-content/uploads/2007/09/bastiat-prawo.pdf

Odpowiedź na pytanie „Czym jest obecnie prawo?” daje nam Ayn Rand w genialnej powieści zatytułowanej „Atlas Zbuntowany”. Oto odpowiedni fragment:
„Ferris uśmiechnął się.
- Sądzi pan, że o tym nie wiedzieliśmy? – rzekł tonem przestępcy chwalącego się swoim łupem koledze po fachu.  - Długo szukaliśmy czegoś na pana. Wy, uczciwi ludzie jesteśmy strasznie kłopotliwi. Ale wiedzieliśmy, że prędzej czy później powinie się panu noga – a na to właśnie liczyliśmy.
- Wydaje się pan z tego zadowolony.
- Czyż nie mam powodu?
- Przecież złamałem jedno z waszych praw.
- A jak pan sądzi, po co one istnieją?
Ferris nie zauważył wyrazu, który nagle wykwitł na twarzy Reardena – wyrazu twarzy człowieka, który po raz pierwszy ujrzał upragniony pejzaż. Dla Ferrisa patrzenie już się skończyło; teraz interesowało go tylko dobijanie złapanego w potrzask zwierzęcia.
- Naprawdę, pan sądził, że chcemy, aby przestrzegano tych praw? – zapytał – Przeciwnie: chcemy by je łamano.  Lepiej będzie, jeśli pan sobie uświadomi, że nie walczy pan przeciwko garstce harcerzyków. Wtedy będzie pan wiedział, że nie żyjemy w epoce pięknych gestów. Chcemy rządzić i wiemy, jak to robić. Wy byliście tylko drobnymi szulerami, ale my znamy prawdziwą sztukę, i radzę panu także ją poznać. Nie ma sposobu na rządzenie niewinnymi. Jedyna władza, jaką posiada każdy rząd, to władza nad przestępcami. Kiedy zatem nie ma ich wielu, trzeba ich stworzyć. Komu potrzebny jest naród praworządnych obywateli? Nikt nic nad tym nie zyska. Ale wystarczy wprowadzić prawa, których nie da się ani przestrzegać ani egzekwować, ani obiektywnie interpretować – a wtedy stwarza się naród przestępców i można się karmić ich winą. Oto i system , panie Rearden, oto sztuka; a kiedy już pan to zrozumie, o wiele łatwiej będzie nam z panem współpracować.”
/źródło: http://krzysztofnapora.piszecomysle.pl/2013/09/03/czym-jest-prawo-refleksja-filozoficzna/
Jakie prawo?
U podstaw wszystkich dylematów związanych z prawem stanowionym przez państwo leżą problemy, które można sformułować w formie trzech pytań. 1. Czy prawo stanowi wartość samoistną i czy dla pojęcia państwa prawnego wystarczy, aby wszyscy postępowali według reguł prawa bez względu na jego treść? 2. Do jakich celów prawo ma doprowadzić? 3. Jaka jest istota i sens demokracji? - za: https://repozytorium.amu.edu.pl/bitstream/10593/7626/1/12_Wojciech_%C5%81%C4%85czkowski_Prawo%20i%20moralno%C5%9B%C4%87_205-211.pdf
Od odpowiedzi na te pytania przez stanowiących prawo zależy kształt i jakość prawa w danym kraju, w tym ustawy zasadniczej - konstytucji.

To, że prawo i moralność pozostają ze sobą w ścisłej relacji, nie ulega niczyjej wątpliwości. Należało by jednak ustalić zakres kompetencji prawa w stosunku do dziedziny moralności. Dyskusje wywołuje to, jak dalece można prawnie usankcjonować moralność- tzn. ująć w przepisy świadome i dobrowolne zachowania, postawy i działania ludzi? Na ile i w jakiej sytuacji prawo może wkraczać w sferę etyki i obyczajowości konkretnego człowieka bądź konkretnej społeczności. Czy może być prawo, którego normatywna wartość opiera się jedynie na konstytucji i nie sięga poza nią; nie sięga do obiektywnych, niezależnych od demokratycznego ustanawiania prawa norm, np. do Dekalogu, zasad prawa naturalnego, czy chociażby złotej reguły moralnej? I co zrozumiałe - czy to prawo może być wystarczającym gwarantem sprawiedliwości w czasie szybko zmieniających się wyobrażeń i przekonań moralnych wielu ludzi we współczesnych, zróżnicowanych religijnie i światopoglądowo społeczeństwach?

Prawo ludzkie, jeśli nie chce ulec zwyrodnieniu, nie może swoich ostatecznych uzasadnień lokować wyłącznie w decyzjach demokratycznie wybranej większości parlamentarnej czy referendalnej. Bo może się zdarzyć, że owa większość będzie ustanawiała prawa godzące w podstawowe prawa człowieka, prawa sprzeczne z rozumem i z ludzką niezmienną naturą. Pozytywne prawo ludzkie winno więc swoje ostateczne uzasadnienia lokować w niezależnym od woli parlamentarzystów i wyborców, ogólnie akceptowalnym kodeksie niezmiennych wartości, tych z góry Synaj - Dekalog, tych z Ewangelii - Kazanie na Górze, bez którego to kodeksu każda demokracja zmierza do zwyrodnienia, a nawet do swoistego totalitaryzmu, nie mniej groźnego niż te, które znamy z historii.

Zadaniem konstytucji, jako ustawy zasadniczej, jest dać państwu i społeczeństwu podstawowy porządek prawny, który uwzględni niezmienne dla niego wartości moralne. - Tylko tyle i aż tyle. Dlatego zapisy Konstytucji powinny być zwięzłe i jasne dla każdego obywatela. I jak to coraz częściej powtarzają różni znawcy: co najmniej połowę zapisów obecnej Konstytucji RP należało by wyrzucić; czego nikt by tego nie zauważył. I odbiło by się to z korzyścią dla wszystkich, a szczególnie dla całego prawa krajowego. Ciekawa analiza na ten temat tutaj: http://www.niedziela.pl/artykul/78309/nd/Prawo-a-moralnosc

A jakie pomysły na naprawę prawa w Polsce ma PiS? - "Wymiar sprawiedliwości nie może być państwem w państwie. Sprawiedliwość jest dla ludzi, a nie ludzie dla sprawiedliwości!" - pisał rok temu poseł do Parlamentu Europejskiego z listy Prawa i Sprawiedliwości pan Janusz Wojciechowski. "W sądownictwie potrzeba zmian jest ogromna, choć pole do ich przeprowadzenia jest nieco ograniczone z uwagi na konstytucyjne osadzenie podstawowych zasad funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości, to jest niezawisłości sędziowskiej i niezależności sądów. Prawo i Sprawiedliwość uznaje i respektuje te demokratyczne zasady. Tym nie mniej konieczne są zmiany prowadzące do usprawnienia wymiaru sprawiedliwości i usunięcie narastających w nim patologii". - Czytaj dalej: http://wpolityce.pl/polityka/185756-program-pis-jak-naprawic-sady-wymiar-sprawiedliwosci-nie-moze-byc-panstwem-w-panstwie-sprawiedliwosc-jest-dla-ludzi-a-nie-ludzie-dla-sprawiedliwosci


Czy nasze rozważania nie zatoczyły przypadkiem kręgu? - Tak. Państwo prawa? - Jak najbardziej. Ale zbudowane na sprawiedliwym prawie i służące obywatelom.

O co tak naprawdę chodzi Komisji Europejskiej i jak się przed tym obronić



O co chodzi Unii, która rozpoczęła procedurę nadzoru nad Polską? - O to aby Polska stosowała się do standardów prawa obowiązującego w tym ekskluzywnym klubie europejskim. Wszak na takich zasadach została do niego przyjęta. Musiała spełnić odpowiednie wymogi i dostosować stertę przepisów. Oraz aby demokracja liberalna w Polsce była niezagrożona. Tymczasem ugrupowanie, które zdobyło władzę w Polsce w ub. roku udaje, że nie wie o co chodzi. Do tej pory panowała w Polsce demokracja liberalna, która ma swoje umocowane w Konstytucji i na której straży stoi Trybunał Konstytucyjny. Problem polega na tym, że PiS nie mając większości konstytucyjnej chce demokrację liberalną zastąpić inną - dyktatem większości parlamentarnej. Paradoks jest wielokrotny: demokracja liberalna to najlepsza forma demokracji i PiS-owi powinno zależeć na tym aby była ona zachowana. Czy tak jest w istocie? Drugi z paradoksów to ten, że nawet posiadając większość konstytucyjną nie do przyjęcia przez UE jest inna forma demokracji niż ta liberalna. Innymi słowy nawet mając mandat społeczeństwa do zmiany Konstytucji to i tak UE tego nie zaakceptuje ze względu na różnice rodzajów demokracji między nami i pozostałymi krajami UE i taka procedura kontroli i nadzoru również zostanie uruchomiona, do zawieszenia w prawach członka włącznie. Kolejny paradoks to źle odczytywane intencje PiS-u przez stronę przeciwną. W tym jest problem, że obecna władza nie chce zupełnie znieść demokracji liberalnej, co najwyżej trochę ją zmodyfikować. Jednak nie potrafi odciąć się od takich wypowiedzi jakie wygłosił np. pan Morawiecki. Do tego dochodzą prawicowi blogerzy, którzy piszą brednie, jak ta o wyższości woli ludu nad zapisami prawa. To druga strona odczytuje jako zamach na liberalną demokrację ì chęć wprowadzenia dyktatury przez PiS. Niestety słusznie.

To sprawa zasadnicza ale nie jedyna. Wiadomo z góry, że Polska nie zastąpi demokracji dyktaturą i zawsze będzie to jakaś forma demokracji liberalnej z mniejszymi lub większymi wypaczeniami. Dla wyjaśnienia - nigdzie demokracja liberalna nie jest idealna. UE uruchamiając procedurę kontrolną chce mieć narzędzie stałego nacisku na polski rząd i parlament, aby ingerować bezpośrednio w zmiany dokonywane w Polsce. Szczególnie te godzące w interesy zachodnich banków i firm. Jest pewne, że ta procedura na pierwszym etapie się nie zakończy i dojdzie do dalszych kroków, włącznie z wdrożeniem sankcji przeciwko Polsce. Jak boleśnie to odczujemy zależy w przeważającej mierze od nas, a właściwie od rządu. Jeżeli rząd nie przejmie inicjatywy tylko będzie się dalej tylko się bronił i tłumaczył, to przegra. Przegra władzę, następne wybory i Polskę.

Trzeba mieć świadomość, że owi komisarze unijni nie przejmują się obiektywizmem, pluralizmem, sprawiedliwością, i podobnymi bzdetami. Nie muszą nawet kryć się ze swoją antypatią wobec nas. Nie są wybierani w demokratycznych wyborach tylko nadawani z góry przez zakulisowe ustalenia między największymi państwami UE. Nie mają też żadnych praw ani kwalifikacji do oceny prawa w danym kraju. "Orzeczenie" jakie spłodzą, będzie prostym wskazaniem niezgodności rozwiązań prawnych w Polsce, ale podpartym jednostronną i tendencyjną interpretacją polskiego prawa konstytucyjnego - dokładnie tak jak to teraz robi prezes Rzepliński, który nie przejmuje się że raz postanowienie o zabezpieczeniu nie może być stosowane a innym razem może; albo wbrew temu co stwierdził Sejm - część sędziów wybranych na mocy niezgodnej z konstytucją ustawy może być uznanych za prawidłowe. To nic, że TK zgodnie z konstytucją może tylko orzekać o zgodności ustaw z konstytucją - wyda zalecenie o konieczności zaprzysiężenia niektórych sędziów przez Prezydenta. I komisarze to powtórzą - proponując w ten sposób rozwiązanie kryzysu prawno-politycznego w Polsce. PiS będzie zdziwiony, że proponują łamanie Konstytucji RP, gdzie będzie miało wg tych unijnych zaleceń w TK zasiadać osiemnastu sędziów, a oni powiedzą, że nie jest to niezgodne z prawem unijnym, które jest nadrzędne wobec prawa krajowego w Polsce.

- Absurd? - Właśnie, ale mam nadzieje, że czytelnicy zaczynają łapać o co chodzi w rozgrywce między Polską pod rządami PiS i ZP a instytucjami UE.

Kluczową kwestią jest obranie takiej strategii przez polski rząd aby z punktu osiągnięcia porządanych celów była ona skuteczna. Jak wiadomo najlepszą formą obrony jest atak. Dodał bym do tego także jasne i zdecydowane sformułowanie założeń tych działań ofensywnych. Tak, by nasi przeciwnicy wiedzieli o co nam chodzi i że na ugięcie się pod ich naciskami nie mają co liczyć. Musimy uderzyć w same podstawy funkcjonowania UE, które jak wiemy są obecnie bardzo ułomne i wypaczone przez hegemonię Niemiec i liberalno-lewacką ideologię niesłusznie łączoną z zasadami liberalnej demokracji. Obywatele Europy, którzy czerpią swą wiedzę ze swoich politycznie poprawnych i jedynie słusznych mediów powinni usłyszeć, że naszymi wartościami, którymi się najpierw kierujemy, są wartości chrześcijańskie skupione w "Bóg-Honor-Ojczyzna" a nie hasła Rewolucji Francuskiej "Wolność-Równość-Braterstwo". Ludzie poza Polską, którzy słyszą że Polacy nie chcą być solidarni w przyjmowaniu uchodźców, którzy nie chcą pomagać bo są samolubni - powinni się dowiedzieć, że nie jest to prawdą, gdyż bezpieczeństwo własnych obywateli oraz porządek we własnym kraju są dla nas ważniejsze. Chcemy przyjmować tych, którzy zechcą u nas mieszkać, pracować i chcą się z nami integrować, a nie rozwydrzonych młodych mężczyzn, z fałszywymi paszportami i planami dokonywania zamachów terrorystycznych. I nie daj Boże gwałcących i molestujących nasze kobiety. Musimy powiedzieć im wprost, że nie widzimy europejskiej solidarności w planach budowy rurociągu North Stream, sprzeciwie Niemiec odnośnie baz NATO w Polsce, w dopłatach dla rolników, które nie są równe dla wszystkich w Unii.

Wszystkie nasze żale i obawy powinny zostać wyartykułowane. I powinniśmy zażądać zmian w funkcjonowaniu UE, tak by dążenia do budowy federacji europejskiej pod przewodnictwem Niemiec zostały zastopowane.

Tylko tak możemy uzyskać poparcie pewnej grupy państw europejskich i w ten sposób zatrzymać ingerencję instytucji unijnych w nasze wewnętrzne sprawy.  

czwartek, 14 stycznia 2016

Targowica 2.0


Komisarz Elżbieta Bieńkowska wzięła udział w podjęciu decyzji przez Komisję Europejską o wszczęciu procedury kontrolnej przeciwko Polsce. Gwoli ścisłości do głosowania jako takiego nie doszło i wobec braku głosów sprzeciwu uznano że wszczęto procedurę objęcia kontrolą naszego Kraju. Gdyby Bieńkowska zgłosiła votum separatum, do podjęcia tej decyzji w ogóle by nie doszło. Niestety komisarz Bieńkowska nie uznała za stosowne by bronić interesu Polski; stanęła po stronie donosicieli z PO i Nowoczesnej oraz Tuska, czyli nowej Targowicy. Komentarze na forach internetowych dotyczących tej pani są jednoznaczne: "Gdyby analogiczna sytuacja dotyczyła Rosji albo Chin, to słoneczka już by nie zobaczyła. To Targowica live. Żeby tak opluć swoją Ojczyznę, to trzeba być starą sprzedajną zdzi..ą".

Bieńkowska dopuściła się zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Art. 129. Zdrada dyplomatyczna:
"Kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10".


Marian Kowalski, były wiceprezes partii Ruch Narodowy, napisał, że takim jak Elżbieta Bieńkowska "za okupacji strzygli łby". Chodzi o to, że polska komisarz nie sprzeciwiła się decyzji KE o skontrolowaniu praworządności w Polsce.

Krytyki nie szczędzą też prawicowe media. M.in. Niezależna.pl i Telewizja Republika podały w wątpliwość jej lojalność wobec polskiego rządu. Drugie medium nawet zapytało premier o ewentualne odwołanie Bieńkowskiej, jeśli ta nie sprzeciwiła się KE.

Kowalski, który w 2015 roku kandydował na prezydenta RP, odniósł się do wszczęcia przez Komisję Europejską procedury wobec Polski. Chodzi mu konkretnie o wystąpienie Elżbiety Bieńkowskiej, unijnej komisarz. Na Twitterze porównał ją do osób, którym "partyzanci za okupacji strzygli łby". /źródło: http://natemat.pl/168229,bienkowska-zdrajczynia-polski-marian-kowalski-porownuje-ja-do-partyzantow-za-poparcie-ke


W internecie dostępna jest rozmowa Elżbiety Bieńkowskiej z Pawłem Wojtunikiem. Ówczesna wicepremier w rządzie Donalda Tuska dziwi się, że ktokolwiek mógłby chcieć pracować za 6 tys. złotych. Jej zdaniem jest wręcz „niemożliwe, żeby ktoś za tyle pracował”.

Elżbieta Bieńkowska wspomina Wojtunikowi o swojej znajomej, która musi utrzymywać się za głodową jej zdaniem pensję wynoszącą 6 tys. zł:

B: Mówi: ja dostawałam pensji 6 tys. 6 tys. zł! No rozumiesz to?
W: Nie, nie...
B: No albo złodziej, albo idiota. To jest niemożliwe tak? Żeby ktoś za tyle pracował. Ona mówi, że jej koledzy z uczelni to w ogóle się w głowę pukają, bo nie wierzą. Jak uwierzą, to się w głowę pukają – co ona tu jeszcze robi?!
W: Kiedyś w Polsce było tak, że bycie wiceministrem to jest już kamień milowy w CV. Że po tym już jesteś autorytetem, guru, czeka cię tylko lepsza kariera. A tu po prostu każdy patrzy. Mnie też się tak kiedyś wydawało… A teraz podsekretarzem stanu, tak? Zobacz jak wiceministrowie mają (...) klepią biedę.
B: Tak, tak…

https://youtu.be/ztJ0iKvHQkk

Taśma Bieńkowska-Kwiatkowski pokazuje przyzwolenie na patologię w państwie Tuska. Gdyby funkcjonowały sprawne mechanizmy, które powodowałyby, że presja opinii publicznej eliminuje zdemoralizowanego polityka z życia społecznego, to dzisiaj Elżbieta Bieńkowska musiałaby się pakować z Brukseli. Czy Bieńkowska poniesie jakąkolwiek odpowiedzialność?  – widzę to marnie z tego punktu widzenia, że klimat przyzwolenia na tego typu postawy jest powszechny. To, co kiedyś było nie do pomyślenia – na przykład szydzenie z własnego państwa, jego instytucji i nawet patriotyzmu – w tej chwili jest czymś pożądanym. To szalenie smutne.

Jak bardzo trzeba być zdemoralizowanym i oderwanym od rzeczywistości, żeby opowiadać takie rzeczy. Pani Bieńkowska powinna wrócić na ziemię i rozejrzeć się wokół siebie. Za 6 tysięcy nie pracują w Polsce idioci. Za tyle to wielu chciałoby dopiero pracować. Tyle że szans na to nie mają.

Arogancja władzy PO/PSL sięgnęła zenitu. Dyskusje Elżbiety Bieńkowskiej z szefem CBA Pawłem Wojtiukiem obnażyły ją poza kolejny. Oto bowiem ogromna grupa Polaków została nazwana idiotami. Bo przecież tylko idiota za tak marne pieniądze by pracował. Za marne 6 tysięcy Elżbieta Bieńkowska pewnie nawet nie kiwnęłaby palcem u nogi. Tyle tylko, że na 6 tysięcy przeciętni Polacy pracują po dwa, trzy miesiące. I cieszą się, że w ogóle mogą pracować. Szkoda, że zza szyb restauracji Sowa i Przyjaciele rozmówcy nie chcieli tego zobaczyć.

Jak w takim razie określiłaby Elżbieta Bieńkowska tych wszystkich, którzy pracują po tysiąc, dwa tysiące na miesiąc, często na umowach śmieciowych, bez szans na poprawę sytuacji. I nie chodzi o tych ludzi, którym się nie chciało. Chodzi o tych, którzy się uczyli, inwestowali w siebie, w swój rozwój i dziś dowiadują się, że są złodziejami lub idiotami.

Czy idiotą nazwie Elżbieta Bieńkowska panią, która co dzień o 4.00 rano wsiada w pociąg podmiejski, żeby o 6.00 móc zacząć pracę w Warszawie. Pięć godzin dziennie spędza w podróży, żeby zarobić tysiąc pięćset złotych. A może idiotą jest młody lekarz w trakcie specjalizacji, który z pensji szpitalnej nie jest w stanie wyżyć sam, nie mówiąc już o jego rodzinie. A może idiotą jest młody absolwent, który załapał się w call center i przez 10 godzin dziennie siedzi ze słuchawkami na uszach, bo lepszej pracy nie ma? I co władza tym ludziom, którzy chcą pracować, jest w stanie zaoferować? Emigrację? Stek wyzwisk?

Zdaniem Elżbiety Bieńkowskiej idiotami są więc ci wszyscy, którzy również pracują za mniej niż sześć tysięcy. Idiotami są więc nauczyciele, pielęgniarki, rozpoczynający swoją pracę lekarze, urzędnicy, ekspedientki, dziennikarze itp. Lista zawodów jest bardzo długa. 6 tysięcy złotych miesięcznie dla nie jednej rodziny to byłyby godne pieniądze pozwalające żyć na przyzwoitym poziomie. Tyle że kwota ta pozostaje w sferze marzeń. W końcu nie od dziś wiadomo, że władza zawsze się wyżywi. Inni niech się sami o siebie martwią.

- Czyt.: https://tajnearchiwumwatykanskie.wordpress.com/tag/elzbieta-bienkowska/

-------------------------------------------


http://wiadomosci.robertbrzoza.pl/polska-kolonia/niemcy-chca-zniszczyc-pis-chodzi-o-1-bln-usd/

To już na pewno nie jest ta wspólna Europa, która stała za deklaracją Schumana,która miała być wspólnotą gospodarcza wolnych europejskich narodów.
Widać wyraźnie, że brukselska hydra chce zawładnąć polityczną niezależnością państw członkowskich.


Po zwycięstwie PISu, przyszła kolej na Polskę i jej nowe władze.
Już od dnia październikowych wyborów brukselscy Niemcy wydali Polsce wojnę. Rękami "polskich" folksdojczów ślących donosy na nasze władze.
Nie ma takiego drugiego państwa w Europie, gdzie jawna zdrada i knucie z odwiecznym wrogiem miałoby aż tylu zwolenników.
Zwolenników chcących za wszelką cenę odwrócić demokratyczny wyborczy werdykt wyborców.
Zaprzaństwo jest przez bardzo wielu cenione.
Suwerenność to dla nich brzęczące srebrniki i wysługiwanie się obcym panom.
Patriotyzm to dla nich ciemnota i zacofanie.
Unia europejska poprzez swoje agendy i niemieckie pieniądze wykształciła w Polsce szeroka grupę targowiczan, wdzięczących się do obcej siły.
Dla nich Polska nie może być samodzielna, suwerenna, nowoczesna i dumna .
Dla nich Polska to miejsce do spania, a do zarabiania jest Bruksela czy Berlin.
I tam chcą służyć swym panom, sprzedając za bezcen wszystkie wartości bliskie Polakom od pokoleń.


-------------------------------------------

25 lutego 1793 r. największy w Rzeczpospolitej bank - Piotra Fergussona Teppera ogłosił bankructwo. W ślad za nim upadło pięć innych instytucji bankowych, co spowodowało przejściową niewypłacalność poselstw pruskiego i rosyjskiego. Tepper wspólnie z Piotrem Blankiem odpowiadał za wypłacanie politykom polskim i litewskim łapówek z kasy władców zaborczych, dlatego ambasador rosyjski nakazał opieczętowanie archiwów bankiera. Na niewiele zdały się pieczęcie, kiedy 20 kwietnia 1794 r. podczas insurekcji kościuszkowskiej wzburzony tłum wpadł do rezydencji byłego bankiera spodziewając się znaleźć kompromitujące dokumenty.

Nie pomylili się. Według ksiąg bankiera na stałej pensji był Poniatowski i całe jego najbliższe otoczenie. Doprowadziło to do publicznych egzekucji targowiczan (bądź ich portretów). Władca uniknął śmierci dzięki postawie części mieszczan, którzy postanowili go uratować i wyznaczyli gwardię przyboczną. Wojna, która w kolejnych miesiącach ogarnęła kraj stała się pretekstem do kolejnego rozbioru i likwidacji państwa.

Słowo "targowica” jest w języku polskim synonimem najcięższej zdrady narodu i państwa. Przywódcy konfederacji targowickiej dążyli do podziału państwa na samodzielne prowincje i nie zamierzali poddać się prawom ustanowionym przez Konstytucję 3 Maja.

27 kwietnia 1792 podpisano akt zawiązania konfederacji targowickiej.
W Petersburgu przeciwnicy reform Sejmu Czteroletniego, ze Stanisławem Potockim i Sewerynem Rzewuskim na czele, pod hasłem obrony zagrożonej wolności, zawiązali za zgodą Rosji konfederację przeciw Stanisławowi Augustowi i Konstytucji 3 Maja. Dla zwolenników Konstytucji 3 Maja konfederacja targowicka stała się symbolem zdrady narodowej. Podczas insurekcji kościuszkowskiej wielu jej przywódców skazano na śmierć.

Zawiązanie konfederacji było pochodną niezadowolenia prorosyjskiego obozu magnackiego z reform Sejmu Czteroletniego, a w szczególności wyrazem sprzeciwu wobec porządku ustrojowego, który zapanował w Rzeczpospolitej po uchwaleniu w 1791 roku konstytucji. Według przeciwników ustawy zasadniczej, była ona "spiskiem monarchicznym", przeprowadzonym w wyniku działań "nielegalnego sejmu". Jej twórców podejrzewano o jakobińskie sympatie, co było równoznaczne z zarzutem o wspieranie rewolucyjnej Francji.
Po uchwaleniu konstytucji w kraju zapanowała powszechna euforia, która udzieliła się także Stanisławowi Augustowi. Zawarcie w marcu 1790 roku porozumienia z Prusami sprawiło, że na królewskim dworze nie dopuszczano do świadomości, że reformy mające na celu uzdrowienie państwa mogą zostać anulowane. Możliwości interwencji ze wschodu nie brano poważnie pod uwagę, nawet wówczas, gdy w styczniu 1792 roku Rosja i Turcja zakończyły działania zbrojne i zawarły pokój.

27 kwietnia 1792 roku trzynastu magnatów przebywających w Petersburgu zawiązało konfederację generalną koronną. Pod aktem konfederacji podpisy złożyli m.in.: generał artylerii koronnej Stanisław Szczęsny Potocki, hetman wielki koronny Franciszek Ksawery Branicki oraz hetman polny koronny Seweryn Rzewuski.
Marszałkiem konfederacji został Stanisław Potocki, władzę nad wojskiem sprawowali Branicki i Rzewuski. Sekretarzem konfederacji mianowano poetę i publicystę, Dyzmę Bończę-Tomaszewskiego.

Akt konfederacji liczył 40 stron tekstu zredagowanego przez rosyjskiego generała Wasilija Popowa. W akcie argumentowano, że - ze względu na nieudolne panowanie Stanisława Augusta określanego mianem "despoty" - w Polsce nie szanuje się wolności i praw szlacheckich, czego dowodem jest zniesienie liberum veto i wolnej elekcji. "A że Rzeczpospolita podbita i w rękach swych ciemiężycielów moc całą mająca, własnymi się z niewoli dźwignąć nie może siłami, nic jej innego nie zostaje, tylko uciec się z ufnością do wielkiej Katarzyny, która Narodowi Sąsiedniemu przyjaznemu i sprzymierzonemu z taką sławą i sprawiedliwością panuje" - uzasadniano.

Przywódcy konfederacji uzgodnili z Katarzyną II, że po dotarciu do Polski ogłoszą jej akt w miejscowości Targowica nad Siniuchą w południowo-wschodniej części Rzeczypospolitej. Dokument miał zostać przedatowany na 14 maja.

Przywódców konfederacji targowickiej spotkały surowy osąd, a w większości również adekwatna do niego kara.  Hetman wielki litewski Szymon Kossakowski został aresztowany 24 marca 1794 roku w Wilnie. Sąd kryminalny skazał go na śmierć przez powieszenie. Wyrok wykonano 25 kwietnia na placu przed wileńskim ratuszem.  Świadkowie zanotowali, że Kossakowski ubrany był w żółty szlafrok. Kiedy sznur zaciskał się na szyi zdrajcy zaczęły bić dzwony kościoła Św. Kazimierza, a tłum wiwatował „Niech żyje Rzeczpospolita!”.   Jeszcze w trakcie trwania konfederacji anonimowy autor napisał „Nagrobek Szymonowi Kossakowskiemu”:

„Przechodniu! Wstrzymay twe modły, BOG ie za Prawych odbiera;
Jam Oyczyzny zdrayca podły- Jak kto żyie, tak umiera.
Straciłem życie i sławę, Niż pierwsze ostatnie wprzodu;
Sam sobie dałem Buławę, Stryczek był z Woli Narodu.
Śmierć mą nie głosiły Dzwony, Wyrok słuszny dni mych przerwą,
Jam tu został powieszony, I tu moje ginie ścierwo”.



Brat Szymona, biskup inflancko-pityński, Józef Kazimierz Kossakowski został z wyroku Sądu Kryminalnego Księstwa Mazowieckiego powieszony w publicznej egzekucji na Rynku Starego Miasta w Warszawie 9 maja 1794 r. Razem z nim stracono hetmana wielkiego koronnego Piotra Ożarowskiego. W czasie procesu: "Pytano go się, czyli on podpisał rozbiór kraju. Na to Ożarowski odpowiedział, że podpisał. Czyli on za to wziął pieniądze? Odpowiedział, że wziął i jeszcze bierze. Pytanie: czyli on wydał wojsku polskiemu ordynanse na łączenie się z Moskalami i na bicie Polaków? Przyznał, że to on wydał (...)". W tej samej egzekucji powieszono jeszcze hetmana polnego  litewskiego Józefa Zabiełłę, oraz  marszałka Rady Nieustającej Józefa Ankwicza.  Marszałek wedle świadków publicznie uznał słuszność wyroku i w odróżnieniu od pozostałych targowiczan jako jedyny zachowywał się godnie pod szubienicą.

28 czerwca 1794 r. zginął w Warszawie biskup wileński Ignacy Jakub Massalski. Aresztowany na rozkaz Tadeusza Kościuszki został wywleczony z więzienia przez wzburzony tłum i powieszony bez sądu na konopnym lejcu. To samo spotkało tego dnia również byłego marszałka konfederacji targowickiej Antoniego Czetwertyńskiego, dyplomatę Karola Boscampa – Lasopolskiego, szambelana Stefana Grabowskiego, instygatora królewskiego Mateusza Roguskiego, instygatora sądów kryminalnych Józefa Majewskiego, oraz rosyjskiego szpiega Marcelego Piętkę. Razem z nimi zginął adwokat Michał Wulfers, najprawdopodobniej niesłusznie aresztowany i oskarżony o kontakty ze zdrajcami.

Sąd Najwyższy Kryminalny skazał: generała artylerii koronnej i marszałka konfederacji targowickiej Stanisława Szczęsnego Potockiego, hetmana wielkiego koronnego Franciszka Ksawerego Branickiego, hetmana polnego koronnego Seweryna Rzewuskiego, szambelana królewskiego Jerzego Wielhorskiego, posła podolskiego i komendanta Kamieńca Podolskiego Antoniego Polikarpa Złotnickiego, posła Racławskiego Adama Moszczeńskiego, posła wołyńskiego Jana Zagórskiego, oraz posła gnieźnieńskiego Jana Suchorzewskiego na karę  śmierci przez powieszenie, utratę wszystkich urzędów, wieczną infamię, i konfiskatę majątków. Wyrok wykonano „In affigie” 29 września 1794 roku wieszając obrazy wymienionych zdrajców (pozostających wówczas na emigracji lub pod opieką wojsk rosyjskich).

.