piątek, 20 lutego 2015

Z frontu w Debalcewie: Skorpion



„Skorpion”. Wyszedł. Żyje. Z garstką ochotników trzymał kilka kilometrów frontu debalcewskiego. Dali mu prosty rozkaz – za każdą cenę osłonić odejście głównych sił. Zapomnieli dodać, że on i jego ludzie skazani są na śmierć. Zresztą nie trzeba dodawać. „Skorpion” sam się domyślił. Zatrzymali ordyńców, przyjęli uderzenie na siebie. I przeżyli, co pewnie było niespodzianką dla dowództwa sektora „S”. Łączności nie było. Tylko z automatami w rękach, zrzuciwszy ciężkie kamizelki kuloodporne, żołnierze przebijali się w nocy orientując się – wyobraźcie sobie – według gwiazd. Udało się. Niebo w nocy było jasne, inaczej nie widzieliby gwiazd – a wtedy wszystkim koniec. Wyszli. Wszyscy, co do jednego. I są przekonani, że placówkę można było utrzymać. Nawiasem, znam tylko dwie pozycje, nieformalnie nazwane na cześć żołnierzy, swoich obrońców. „Bału” i „Skorpion”. Bału poległ jesienią. A “Skorpion” żyje. I ma zamiar wrócić na swoją placówkę. Pewnego razu. Gdy przyjdzie na to czas…

Andrij Caplienko
(tłum. z ros.)
źródło: http://naszeblogi.pl/52882-z-frontu-w-debalcewie-skorpion

0 komentarze:

Prześlij komentarz

.