Foto: Witkacy
Relatywizm ~ po francusku ‘relativisme’, po łacinie ‘relativs’, znaczy odnoszący się do czegoś, względny, warunkowy. Jest to pogląd głoszący, że wartości logiczno-poznawcze (prawda,fałsz), etyczne (dobro,zło), estetyczne (piękno,brzydota) czy normy, mają charakter względny i zależą od indywidualnego punktu widzenia. Nie ma żadnych absolutnych prawd ani wartości, nasze wypowiedzi o świecie są warunkowane przez nasz światopogląd i towarzyszące naszemu życiu okoliczności zewnętrzne.
W relatywizmie wszystko jest postrzegane przez kultury i społeczeństwa jak i przez poszczególne okresy dziejów np. niegdyś ludzie wierzyli, że Ziemia jest płaska, a dziś każdy wie, że to nieprawda. Powyższy przykład jest sądem naturalnie fałszywym, nigdy nie był prawdziwy, choć błędnie uznano go za prawdziwy. Wynika z tego, że prawda jest niezmienna, ale doskonali się ludzka wiedza o świecie. Na skutek pojawienia się sporów antagonistycznych wyłonił się sceptycyzm, z greckiego ‘skepsis’ tzn. dociekanie, powątpiewanie, powstrzymanie się od sądu. Sceptycyzm głosi, że problem prawdy jest problemem nierozwiązalnym.
Prosto ujmując relatywizm niesie przesłanie, że wszelkie ludzkie stwierdzenia wynikają z okoliczności w jakich się znajdujemy czy znajdowaliśmy. Istotą relatywizmu jest stanowisko, iż nie istnieją zdania niosące absolutną treść, których ocena byłaby identyczna i niezależna od jej kontekstu. Prawdziwość dowolnego sądu zależy od przyjętych założeń, poglądów czy podstaw kulturowych. Tzw. ‘czysty relatywizm’ stawiający tezę, że prawda jest względna, sam w sobie jest sprzeczny, bo akceptuje oraz neguje warunki sensu wypowiedzi. Wiadomo, że nigdy nie brak argumentów dla obrony doktryny, w którą chce się wierzyć. Inteligentny rozmówca, znający dokładnie meritum i cel relatywizmu, z pewności potrafiłby namieszać w głowie swojego oponenta tak, że pogubiły się on we własnych myślach, zapomniałby dlaczego trwa przy swoim zdaniu.
Broniąc własnego stanowiska relatywiści utrzymują, że ich teza jest wyjątkiem od zawartej w niej reguły i że ówże wyjątek potwierdza jej słuszność. Polemika z relatywistą pokazuje, że mamy do czynienia ze absurdem, który sam w sobie jest niebezpieczny dla kultury i życia społecznego. Niszczy podstawę budowania czegokolwiek, ponieważ to samo zdanie jest w jednej sytuacji prawdziwe, a w innej jest kłamstwem.
Relatywizm stał się centralnym problemem wiary obecnego czasu. Bez wątpienia ukazuje się go nie tylko w jego aspektach rezygnacji w obliczu ogromu prawdy. Przedstawia się go również jako stanowisko definiowane pozytywnie, poprzez koncepcje: tolerancji, wiedzy płynącej z dialogu i wolności, koncepcje, które byłyby ograniczone, gdyby uznawano istnienie prawdy jedynej, wiążącej dla wszystkich. Relatywizm wydaje się też filozoficznym fundamentem demokracji. Uważa się, że demokracja jest zbudowana na fundamencie twierdzenia, iż nikt nie może rościć sobie wiedzy co jest prawdziwą drogą oraz że ubogaca ją to, że wszystkie drogi są wzajemnie uznawane jako fragmenty jednego wysiłku zmierzającego ku temu, co lepsze. Dlatego też wszystkie drogi szukają czegoś wspólnego poprzez dialog, a także rywalizują odnośnie wiedzy, która nie może być kompatybilna w jednej, wspólnej formie. System wolności powinien być zasadniczo systemem stanowisk, które łączą się ze sobą ponieważ są względne, a także zależne od sytuacji historycznych otwartych na zmiany. A zatem społeczeństwo liberalne byłoby społeczeństwem relatywistycznym. Tylko pod tym warunkiem mogłoby trwać jako wolne i otwarte na przyszłość.
W sferze polityki ta koncepcja jest w znacznej mierze słuszna. Nie ma jedynej poprawnej opinii politycznej. To, co względne – budowanie liberalnie urządzonego współistnienia ludzi – nie może być absolutne. Właśnie ten sposób myślenia był błędem marksizmu i teologii politycznych.
Jednak również przy totalnym relatywizmie w dziedzinie polityki nie można osiągnąć wszystkiego. Istnieją niesprawiedliwości, które nigdy nie zmienią się w to, co sprawiedliwe (takie jak np. zabicie niewinnej osoby, odmawianie jednostce lub grupom prawa do ich godności lub odpowiadającego tej godności prawa do życia), a z drugiej strony istnieją rzeczy sprawiedliwe, które nigdy nie mogą być niesprawiedliwymi. Stąd też, jakkolwiek nie można odmawiać pewnego prawa do relatywizmu w sferze społecznej i politycznej, w momencie ustalania jego granic pojawia się problem. Pojawiło się również pragnienie zupełnie świadomego zastosowania tej metody w dziedzinie religii i etyki. Spróbuję teraz zarysować krótko przemiany, które definiują dziś dialog teologiczny w tej kwestii.
Tak zwana pluralistyczna teologia religii rozwija się stopniowo od lat pięćdziesiątych. Tym niemniej dopiero teraz stanęła ona w centrum chrześcijańskiego sumienia. Pod pewnymi względami ten podbój zajmuje dziś – zważywszy siłę na jego aspektu problematycznego i jego obecność w różnych dziedzinach kultury – miejsce, które w poprzedniej dekadzie zajmowała teologia wyzwolenia. Co więcej, na wiele sposobów łączy się z nią i próbuje nadać jej nową, uaktualnioną formę. Jego środki i sposoby działania są bardzo różnorodne, dlatego niemożliwe jest zsyntetyzowanie go w jedną krótką formułę lub krótkie scharakteryzowanie jego istoty.
Z jednej strony relatywizm jest typową odroślą świata zachodniego i jego form myśli filozoficznej, z drugiej łączy się on z filozoficznymi i religijnymi intuicjami Azji, szczególnie, i nieoczekiwanie, z tymi z subkontynentu indyjskiego. Kontakt między tymi dwoma światami daje mu szczególny impuls w obecnym momencie historycznym.
Sytuację tę widać wyraźnie na przykładzie amerykańskiego prezbiterianina Johna Hicka, jednego z jej sprawców i znaczących przedstawicieli. Jego filozoficzny punkt wyjścia odnajdujemy w kantowskim rozróżnieniu między fenomenem a noumenonem (noumenon – podstawa fenomenu niepoznawalna zmysłami, ale dająca się pomyśleć rozumem). Nigdy nie jesteśmy w stanie uchwycić ostatecznej prawdy samej w sobie, a jedynie jej przejawy postrzegane przez nasze rozmaite „soczewki”. To, co pojmujemy nie jest realnie i właściwie rzeczywistością samą w sobie, ale jej odbiciem na naszą miarę.
Pewna osoba powiedziała mi niedawno, że wielu ludziom utrudnia prawdziwą wiarę w Jezusa Chrystusa i zaangażowanie w Kościół rozpowszechniany pogląd, że właściwie wszystko jedno w kogo się wierzy, i tak dojdzie się do Boga. Są religie „łatwiejsze” niż katolicyzm, wstąp do nas i tak otrzymasz zbawienie. Zobacz w Kościele tyle skandali a u nas fantastyczna, wspólnotowa atmosfera, itd. Niektórzy zaś twierdzą, że ponieważ religie są źródłem konfliktów, trzeba zbydować jedną światową religię, w której zostaną zniesione różnice wszystkich obecnych religii.
Czy do religii też zakradł się groźny relatywizm?
Przypomnę, że relatywizm to taki pogląd, który przyjmuje, iż prawdziwość jakiejś wypowiedzi można ocenić jedynie w kontekście danego sysytemu, w którym pada wypowiedź. Innnymi słowy, twierdzi się, że nie istnieją zdania niosące abolutną transcendentną treść, których ocena byłaby niezależna od kontekstu. Relatywizm prawdy to pogląd zgodnie z którym „prawdziwość”, jako cecha przysługująca sądom, zdaniom, stwierdzeniom, a nawet teoriom, posiada charakter względny – zależny od wielu czynników relatywizujących, np. kultury, języka, okoliczności stwierdzania, zdolności poznawczych gatunku lub jednostki.
Otóż Pismo Święte radykalnie dystansuje się wobec religii pogańskich: „Wszyscy bogowie pogan to ułuda, Pan zaś stworzył niebiosa” (l Km 16, 26; l Krl 18, 25-29; Ps 96, 5; 115, 4-8; Jr 10, 11; Rz l, 23-25; l Kor 8, 4). Dobrze jest też pamiętać o tym, że już starożytni poganie twierdzili, że „nie ma żadnej różnicy, czy nazwiemy Boga Zeusem, jak robią Grecy, czy nadamy mu inne imię, używane przez Egipcjan albo przez mieszkańców Indii” (Orygenes, Przeciw Celsusowi, l, 24). A jednak chrześcijanie — odpowiadał na tę pojednawczą propozycję Celsusa. Orygenes — „wolą ponieść śmierć niż nazywać Boga imieniem Zeusa albo nadać Mu imię wywodzące się z innego języka” (l, 25). I wyjaśnia Orygenes, że pogańskie wyobrażenia o Bogu są tak uwikłane w różne ubliżające Mu treści mitologiczne, że nie dałyby się od nich oddzielić. Akta męczenników i świętych Kościoła ukazują świadectwo bezkompromisowej wierności Bogu, Jezusowi Chrystusowi. O tym wszystkim trzeba pamiętać, jeśli chce się w duchu wierności Chrystusowi wydobywać z Tradycji Ojców ich intuicje na temat chrześcijan przed Chrystusem (por. św. Justyn, Apologia, l, 46, 2) albo na temat niewidzialnego Kościoła, wcześniejszego niż księżyc i gwiazdy, który dzięki przyjściu do nas Syna Bożego stał się widzialny (por. Hermas, Pasterz, wizja 2, 4, 1; Tzw. Drugi List Klemensa do Koryntian, 14).
Oczywiście, w różnych religiach, cywilizacjach znajdują się ziarna prawdy obiektywnej, pochodzącej od transcendentnego Boga. Wszak każdy człowiek jest stworzony na obraz i podobieńśtwo Boże. Nigdy dość szaczunku wobec tych elementów prawdy. Nie znaczy to jednak, że w całości religie te prowadzą do żywego Boga. Raczej są to przestrzenie, w których zwodzi się miliony ludzi, by nie objawił się im prawdziwy Chrystus. Te „usterki” religii poza KK i Prawosławiem, które polegają na „braku pełni prawdy objawionej”, wprowadzają ogromne rzesze ludziw błąd (błędna wizja Boga, człowieka, świata, moralności….). Uniemożliwiają Panu Jezusowi działanie.
Jedynym pozytywnym skutkiem – tak sądzę – wspólnej modlitwy przedstawicieli różnych religii w Asyżu było wskazanie na centralną pozycję Jezusa Chrystusa (JPII). Trudno zaś powiedzieć, czy była to modlitwa?
A ktoś, mógł sobie pomyśleć tak, nie muszę przynależeć do Kościoła katolickiego, wystarczy mi, że jestem członkiem …… . I tak się modlę. Czy aby naprawdę Twoja modlitwa dociera do żywego Boga?
Polecam tekst: „Dominus Iesus„.
0 komentarze:
Prześlij komentarz