Narodowi komunisci i ich wychowankowie w Polsce są większością, to jest pewnik!
Nostalgia za nurtem narodowego komunizmu też jest ciągle żywa. Dlaczego? I co gorsza - można zauważyć tą mentalność komunistyczną u większości społeczeństwa polskiego.
Można obserwować jak narodowi komuniści ciągle myślą tylko o jednym - jak przefarbować się na Narodowych Patriotów, ale bez zmiany mentalności. I to jest groźne.
Pewnie myśą, że wystarczy być sobą. Stąd te ich kłamstwa i manipuacje obliczone na to, że może "ciemny lud to kupi".
Zastanawiam się ciągle po co tak starać się aby pokazać się innym niż jest to w rzeczywistości? Sam jednak już nie wiem co gorsze:
- wstyd za grzeszki przeszłości i chęć poprawy w innym przebraniu,
- czy pycha bez żalu za grzechy w starych, śmierdzących łachach, które już dawno wyszły z mody?
MS
________________________
Co piszą inni?
Z reguły myślimy o sobie jako o narodzie który samodzielnym wysiłkiem wyzwolił się z jarzma komunizmu, tak jak wcześniej czynił to z każdą formą niewoli. Zastanówmy się jednak, jak głębokie blizny wciąż nosi na sobie nasze społeczeństwo po poprzednim ustroju, oraz jak temu zaradzić. Esej o komunizmie, niewoli umysłu i narodzie.
System komunistyczny był systemem obcym dla Polski i Polaków. W dużym stopniu właśnie obcy, ludzie spoza kraju nie mający nic wspólnego z polską tradycją, i ich krajowi kolaboranci, odpowiedzialni są za komunizm i rezultaty jego istnienia. Ale jest to niepełne spojrzenie na najnowszą historię społeczeństwa polskiego. Warto więc zastanowić się jaki wpływ miał komunizm na Polaków; a przede wszystkim na dzieci i wnuki elit trwania i ludzi porządnych. Chodzi nam szczególnie o trudne do uchwycenia zmiany w mentalności, które zaszły wśród nas pod wpływem komunizmu.
Nie możemy udawać, że komunizm nas nie dotknął. Nie możemy bowiem zapominać, że komunizm jest swojego rodzaju chorobą, zarazą, należy rozpatrywać go właśnie przez taki pryzmat. Komunizm był chorobą totalną, która atakowała wszelkie sfery życia politycznego, społecznego, ekonomicznego, kulturowego i prywatnego. Komunizm starał się zniszczyć i zabić wszelkie odmienne od niego formy życia. W tym momencie nie chodzi nam li tylko o fizyczną eksterminację nie-komunistów i antykomunistów, ale o próbę totalnej eksterminacji wartości moralnych i duchowych charakteryzujących przeciwników komunizmu, a tym samym upodobnienia ofiar do katów.
Jak wiemy z medycyny każda zaraza ma swoich rozsadników, roznosicieli. W przypadku komunizmu w PRL roznosicielami byli Sowieci i Lewica ponadnarodowa. Nauka przypomina, że dowolna zaraza roznosi się mniej lub bardziej swobodnie na resztę populacji przebywającej w sferze wpływu roznosicieli. Szybkość i skuteczność rozprzestrzeniania się zarazy zależą – z jednej strony – od ilości i zjadliwości czynników wywołujących zarazę. Z drugiej strony zależą one od nabytej w toku ewolucji sprawności systemu immunologicznego zaatakowanej ofiary. Sprawność układu odpornościowego kształtowała się przez liczne pokolenia przodków, a proces ten kontynuowało również pokolenie zagrożone zarazą. Ukrzepianie zaatakowanego organizmu odbywa się przez niezliczone starcia z roznośnikami choroby. Jeśli siły zarazy są zbyt wielkie, brutalne, organizm jedynie potrafi osiągnąć stan chwiejnej równowagi. Może wystąpić wtedy zjawisko autoagresji, czyli zwracania się części układu odpornościowego organizmu zaatakowanego zarazą przeciw sobie samemu. Jest to oczywiście działanie samobójcze. Najczęściej następuje przystosowanie się do choroby, która pozostaje w organizmie w formie utajonej. Przystosowanie staje się swoistym przeciwdziałaniem chorobie. Zawsze istnieje groźba, że w chwili osłabienia organizmu zaraza rozbudzi się na nowo. Zawsze istnieje też nadzieja, że wypracowana przez pokolenia potęga systemu immunologicznego organizmu zniszczy do szczętu zarazę.
Choroba komunizmu w Polsce objawiła się głównie wymuszeniem serwilistycznej pasywności na społeczeństwie, a przynajmniej pozbawieniem go inicjatywy. Oprócz tego system programowo nagradzał nieuczciwość. Tak było od początku. Równolegle z ofensywą eksterminacji fizycznej przeciwników komunizmu, podjęto akcję eksterminacji niekomunistycznej moralności, a także niekomunistycznego stosunku do życia. Niekomunistyczny system moralny to – w polskim kontekście – przede wszystkim katolicyzm. Niekomunistyczny stosunek do życia to zaprzeczenie centralistycznego serwilizmu i pasywności.
W wymiarach moralnych najlepszym zabezpieczeniem przed zgubnym wpływem choroby komunistycznej była naturalnie wiara, oparcie w Bogu. Czasami jednak i potęga wiary nie wystarczała, aby przeciwstawić się wszystkim aspektom napastliwej zarazy. Komuniści nie zostawili po sobie jedynie zrujnowanej gospodarki, zatrutego środowiska naturalnego i fizycznie chorego społeczeństwa. Komunizm zostawił Polskę moralnie zrujnowaną. Poniżej zastanowimy się nad wpływem komunistycznej zarazy na wiarę, mentalność i codzienne funkcjonowanie w społeczeństwie Polki i Polaka.
Naród polski jest chory – duchowo i fizycznie. Choroba fizyczna wynika z duchowej. Najstraszliwsze bowiem szkody sowietyzacja i komunizacja poczyniły w duszach Polaków. Poza enklawami Dobra, jak Kościół Katolicki oraz elity trwania i ludzi porządnych, niemal wszędzie panoszy się Zło. System skutecznie ubezwłasnowolnił społeczeństwo. Pesymizm, cynizm, pasywność, oportunizm, lenistwo, schamienie obyczajów, zła wola. oraz powszechny niemal brak życzliwości w stosunku do bliźnich, to najważniejsze objawy rezultatów zwycięstwa Lewicy nad narodem. Nie zmieni się w kraju nic, dopóki nie zwalczymy negatywnych cech w sobie. Najlepszym sposobem jest przyjąć postawę, która jest zaprzeczeniem tych cech. Co mamy czynić aby wyzdrowieć? Musimy odnaleźć źródło wewnętrznej potęgi. Jest nim wiara.
Moralność komunizmu
Źródła wiary mogą być rozmaite. W Polsce najczęstszym źródłem wiary jest religia katolicka. Wiara reguluje charakter i sposób naszej działalności, a właściwie naszej egzystencji w społeczeństwie. Wiara katolicka daje nam bowiem, między innymi, system etyczny, który jest zaprzeczeniem teorii i praktyki komunizmu.
Komuniści bardzo się starali aby społeczeństwo upodobnić do siebie. Zmusiło to ich nawet do przejęcia pro forma symboli polskości, aby mogli wydawać się społeczeństwu mniej obcy. Ten manewr spowodował, że komuniści byli bardziej groźni. Stali się bowiem pozornie familiarni. Tym sposobem łatwiej było komunistom zachęcać społeczeństwo do łamania tradycyjnych, katolickich zasad etycznych.
System był prosty. Nieuczciwość miała stać się normą. Właściwie tylko ci mogli żyć materialnie godnie i zamożnie, którzy przejęli zasady komunistycznej antyetyki. Co więcej, nieuczciwość nawet na małą skalę właściwie stawała się niezbędna, aby egzystować na jako takim poziomie. Komunizm wręcz zmuszał do nieuczciwości większość społeczeństwa.
Nie mówimy tutaj o tych eks przedstawicielach elit niepodległościowych, którzy sprostytuowali siebie i swoje nazwiska aby wstąpić do PZPR i zrobić karierę. Nie mówimy też o tzw. „bezpartyjnych bolszewikach”, którzy za przysłowiowe talony na samochody i możliwość wyjazdów zagranicznych popierali władzę komunistyczną. Gdyby zjawisko moralnej degeneracji sprowadzało się wyłącznie do wąskiego środowiska, jak to ujął Piotr Wierzbicki, tzw. „gnid”, zagrożenie dla społeczeństwa polskiego byłoby małe. Problem nie polega na uczestnictwie w systemie „gnid”. Problemem jest umasowienie antyetyki socjalistycznej.
Chodzi nam o to, że komuniści – którzy byli wyśmienitymi psychologami – starali się do popełnianych codziennie zbrodni przeciw etyce i moralności wplątać ludzi zwykłych. Współudział w zbrodni – nawet w najmniejszym stopniu – powoduje, że współuczestnik przejawia tendencję do identyfikowania się ze zbrodniarzem, a przynajmniej do okazywania mu wyrozumiałości. Przeciętny obywatel wiedział, że uczciwością i solidną pracą nie dojdzie do niczego. Bezkarnie panoszyło się chamstwo, prostactwo i złodziejstwo komunistyczne; ergo, opłacały się. Uczciwa praca, a już szczególnie inicjatywa indywidualna, samodzielność i samozaradność były karane; ergo, nie opłacały się. Aby coś osiągnąć, trzeba było być nieuczciwym w sposób dynamiczny bądź statyczny.
Mniej powszechna była nieuczciwość dynamiczna: wstąpienie do partii komunistycznej; donoszenie milicji na rodzinę i znajomych; podlizywanie się przełożonym w pracy kosztem współpracowników; oraz wykorzystywanie swej pozycji publicznej czy profesjonalnej do prywatnych celów.
Nieuczciwość statyczna królowała właściwie powszechnie. Jej główną cechą była niewydajna praca. Ludzie udawali, że pracują, a jak już zmuszeni byli do pracy to wykonywali ją niesumiennie, nieobowiązkowo i źle. Spóźniali się, wychodzili w trakcie „na sprawunki”, bądź opuszczali pracę wcześniej. W urzędach praca była wymówką do picia herbaty; na budowach do picia wódki. Praca stała się dla wielu miejscem spotkań do załatwiania interesów związanych z problemami życia prywatnego pod socjalizmem.
Ludzie czuli, że system gospodarki socjalistycznej nie jest zgodny z naturą. Nie dawał bowiem on im jakichkolwiek zysków, ani nie produkował niczego co by ich zadowalało. Pozwalał im jedynie wegetować. Poza tym generalnie ludzie woleli nie marnować energii do pracy na państwowym, gdy tyle energii trzeba było włożyć do stworzenia sobie warunków znośnej wegetacji w życiu prywatnym. Na przykład, ponieważ komuniści zadbali o to aby wiecznie wszystkiego brakowało w sklepach, przeciętny obywatel marnował energię na „zakupy”, czyli wystawanie w kolejkach. Energię tę w systemie wolnorynkowym zużyłby na uczciwą pracę. W systemie niesocjalistycznym zakupy bowiem są formalnością.
Korumpujące duszę było również przeświadczenie, że, jeśli cokolwiek jest państwowe, to nie nasze, a więc niczyje". Prowadziło to do kradzieży i wandalizmu. Było to odzwierciedleniem frustracji szarego obywatela, który wiedział, że nie kontroluje sposobu wydawania pieniędzy z podatków z niego ściąganych.
Przykłady antymoralnej destruktywności systemu komunistycznego można mnożyć ad nauseam, ale nie o to chodzi. Ważniejsze jest abyśmy zrozumieli, że dostosowanie się przeciętnych ludzi do systemu komunistycznego wynikało przede wszystkim z braku wiary – zarówno w komunizm, jak i w możliwość zmiany na lepsze. Ludzie uciekali w prywatność, ale ich kontakty ze światem zewnętrznym musiały opierać się na zasadach wyznawanych przez tych, którzy tym światem rządzili. Tylko nieliczni nie dali się skusić możliwościom popełniania bezkarnych kradzieży i innych nieuczciwości, które były po prostu programowo wpisane w system komunistycznej rzeczywistości. Ci nieliczni zachowali bowiem wiarę –częstokroć wzmocnioną wyniesionym z domu przekonaniem o elitarnym obowiązku świecenia przykładem nieskazitelności.
Wiara i Dobro
Czym jest wiara? Wiara jest przede wszystkim motorem naszych działań i przedsięwzięć. Wiara w ogóle daje nam żarliwe przekonanie o słuszności naszych czynów. Wiara katolicka da nam gwarancję, że postępując zgodnie z jej przykazaniami w drodze do naszego celu nie będziemy popełniać Zła. Wiara katolicka wyznacza nam normy etyczne, w ramach których działamy. Wierzymy, że kierując się nimi czynimy Dobro. Dobro jest wartością powszechnie pożądaną. Czyniący Dobro są zawsze pożądani w każdym społeczeństwie. Jeśli czynimy Dobro, to jesteśmy lepsi od tych, którzy nic nie robią, a już na pewno od tych, którzy czynią Zło. Im bardziej nasza działalność odzwierciedla Dobro, tym wartościowszy typ człowieka stanowimy. Tym sposobem wiara w Boga, jako źródło Dobra, które czynimy pozwala nam jednocześnie uwierzyć w siebie, w swoją wartość jako człowieka.
Jeśli wierzymy w siebie samych, wyzwala to w nas niespotykane podkłady energii do działania. Im silniej wierzymy, im bardziej jesteśmy pewni, że to co robimy ma sens i, że wyniknie z tego Dobro, tym więcej wkładamy w naszą działalność serca. Jeśli jesteśmy przekonani o słuszności i moralności naszej sprawy, o tym, że służy ona nadrzędnemu celowi, z tym większym zapałem i uporem pracujemy dla jej dobra. Dotyczy to zarówno kwestii prywatnych jak i społecznych.
Łatwiej jest pracować, gdy się wie, że nasz wysiłek nie pójdzie na marne, a mamy świadomość, że tym sposobem zapewniamy godne życie naszej rodzinie, że zapewniamy pracę współobywatelom, a gospodarkę kraju stawiamy na nogi. Łatwiej jest udzielać się społecznie, gdy wierzymy, że cel naszej pracy jest godziwy i przyniesie spodziewane korzyści dla innych. Ale abyśmy chcieli podjąć trud prywatnej czy społecznej pracy, musimy wierzyć w jej sens, a przede wszystkim musimy wierzyć w siebie samych.
Jednostka i Wiara
Częstokroć wielkie, rzekomo niemożliwe do wykonania projekty są spełniane dzięki wierze i entuzjazmowi garstki zapaleńców. Aby cokolwiek mogło się wokół nas zmienić potrzebujemy właśnie takich ludzi, jednostki obdarzone inicjatywą i dynamiką wynikającymi z wiary w siebie.
Właśnie takich ludzi komunizm niszczył najzajadliwiej. Komuniści prześladowali, a przynajmniej patrzyli z podejrzliwością na każdą oddolną inicjatywę jednostki. Ludzie wybitni, posiadający wiarę, byli uważani przez komunistów za najgorszych wrogów. Nie pasowali przecież do Planu, w którym nie było miejsca na wiarę i inwencję.
Również z tego powodu z taką zaciekłością komuniści zwalczali religię katolicką jako źródło wiary. W rezultacie katolicyzm w Polsce pod władzą komunistyczną nastawił się prawie całkowicie na obronę zagrożonych wartości. Laikat, a szczególnie tzw. inteligencja katolicka przyzwyczaiła się wyłącznie do pasywnych reakcji na zagrożenie komunistyczne dla religii. Inaczej przecież nie można było.
Wierni w swojej masie po prostu naśladowali przywódców laikatu. Doszło nawet do takiej sytuacji, że czasami trudno jest odróżnić pasywnego od indyferentnego katolika. W rezultacie, ludzie jedynie automatycznie uczestniczą w mszach i innych katolickich uroczystościach, ale ma to częstokroć wymowę symboliczną czy obyczajową, niż prawdziwie duchową. W PRL wiara właściwie zamarzła, bowiem wierni nie wychodzili ze swoją wiarą na zewnątrz.
Wiara pasywna nie tylko może wieść do indyferencji. Wiara pasywna to wiara niezdekomunizowana. Wiara pasywna to wiara, która odpowiadała realiom PRL. Wolna Rzeczypospolita potrzebuje wiary dynamicznej i ekspansywnej do wielkiego dzieła odbudowy moralnej i fizycznej kraju. Tylko w taki sposób można ożywić wiernych i pomóc im odzyskać wiarę. I to jest właśnie zadanie na dziś. Wskrzesić wiarę w sobie, natchnieni nią czynić Dobro, a wiara oraz rezultat działania przez nią inspirowany udzielą się innym. Polacy, zarówno elity jak i przeciętni obywatele, najbardziej potrzebują wiary. Bez tego nie ma co marzyć o wewnętrznym odrodzeniu Polski.
Obok wiary najwięksi wrogowie socjalizmu to samodyscyplina i samoopanowanie. Komuniści nienawidzili ludzi niezależnych, czyli takich, których nie mogli kontrolować. Chcieli ich zniszczyć w rozmaity sposób. Na przykład, scentralizowanie i „upaństwowienie” sportu polskiego spowodowało paraliż i obumieranie nieprofesjonalnych inicjatyw oddolnych dla rozwoju kultury fizycznej. Komuniści zwalczali inicjatywy oddolne nie tylko dlatego, że były one nieprestiżowe, bo pozbawione międzynarodowego znaczenia propagandowego, ale przede wszystkim dlatego, że były one cenne dla społeczeństwa lokalnego, a więc wrogie wszelkiej centralizacji. Sport można i trzeba uprawiać bez kurateli państwa. Kontrola państwa komunistycznego nad sportem doprowadziła do powszechnego wyszydzania i stronienia od sportowych inicjatyw indywidualnych na małą skalę.
W swej walce z godnością własną jednostki, oprócz zinstytucjonalizowania sportu, komuniści propagowali alkoholizm. Nie tylko przynosiło to im wysokie dochody, ale polityka ta wynikała z tego, że ubezwłasnowolnionym, rozmemłanym społeczeństwem łatwiej rządzić.
A najłatwiej już władać społeczeństwem chorym. Choroba braku wiary wpływa bezpośrednio na słabość fizyczną a wręcz degenerację fizyczną narodu pod wpływem komunizmu. Do tego dochodzi katastrofalny stan polskiej służby zdrowia. Obok skutecznego zniechęcenia jednostki do pracy nad swym zdrowiem; obok stworzenia systemu, który uniemożliwia służbie zdrowia wykonywanie swej pracy uczciwie i sumiennie, socjalizm jest przecież odpowiedzialny za degenerację środowiska naturalnego. Za sprawą Lewicy Polska jest w stanie zapaści cywilizacyjnej. Pierwsze objawy tej zapaści widoczne były już ponad pół wieku temu. Przejawiały się one przede wszystkim utratą wiary. Trafnie scharakteryzował to zjawisko Dmowski:
„Ludzie dzisiejszego pokolenia, których wychowano bez religii lub też w formalnym tylko dla niej stosunku, przedstawiają formację moralną całkiem nową, odcinającą ich wyraźnie od reszty społeczeństwa. Spotykamy wśród nich pojedyncze przykłady nawrócenia i wyjątkowej gorliwości religijnej; częściej widzimy cynizm zupełny, wyzucie z wszelkiej moralności...; czasami spostrzegamy wśród nich dziwaków, niezdolnych do zrozumienia życia i znalezienia sobie w nim miejsca; na ogół wszakże są to mniej lub więcej poprawni materialiści, wlokący się przez życie bez wyraźnego celu, bez gwiazdy przewodniej. Wszystkich znamionuje wybitne kalectwo moralne, polegające na braku wszelkiego zapału, zdolności do mocnej wiary w cokolwiek, do poświęcenia czegokolwiek ze swego egoizmu, wreszcie braku zdolności uwielbienia, którą jeden mądry pisarz nazwał najwyższą zdolnością człowieka. Są to chodzące po ziemi trupy”[1] Roman Dmowski, Kościół, Naród i Państwo (Wrocław: Nortom, 1993), s. 16-17.
Przymioty duszy i ciała
Oprócz wiary i wynikających z niej cech etycznych i moralnych potrzebne nam są też samozaradność i samodzielność. Nie możemy wiecznie liczyć na innych, a już szczególnie nie na tzw. „państwo”, że wszystko będzie za nas zrobione. Bez odrodzenia w nas cech samodzielności, samozaradności i inicjatywy indywidualnej sami skazujemy się na ubezwłasnowolnienie.
Dodatkowo, aby wydobyć społeczeństwo ze stanu zapaści potrzebne są samodyscyplina i samoopanowanie. Im większy jest poziom naszej wewnętrznej dyscypliny i im większe samoopanowanie, tym większą kontrolę sprawujemy nad swoimi czynami i tym więcej energii możemy poświęcić rzeczom ważnym, a nie błahym w naszym życiu.
Jeśli potrafimy narzucić sobie pewną rutynę w życiu, która może być przez innych uznana za zbędną (higiena osobista, ćwiczenia cielesne) i jeśli zmusimy się do powtarzania tej rutyny stale, stanie się ona jakby naszą drugą naturą – samodyscypliną. Jeśli potrafimy odmówić sobie pewnych przyjemności, a już na pewno nałogów (sex, papierosy, alkohol); jeśli rozumiemy, że stanowią one naszą słabość, którą stale powinniśmy zwalczać, to ćwiczymy samoopanowanie. Cechy te pomagają nam wyrobić w sobie nawyki solidności i sumienności. Bez przymiotów takich jak słowność i punktualność trudno jest marzyć o jakichkolwiek zmianach na lepsze. Jak to powiedział nam smutno Wojciech Wasiutyński po kolejnym pobycie w Polsce: „Żeby kraj odbudować, Polacy powinni nauczyć się najpierw znać na zegarku”. Wspomniał też opłakany stan kultury osobistej i schludności rodaków.
Jednym z ważniejszych aspektów dyscypliny wewnętrznej jest nasz wygląd zewnętrzny. Powinna nas charakteryzować schludność i czystość. Wzorów mamy dosyć.Przeglądając stare przedwojenne fotografie uderza nas częstokroć niezwykłe fizyczne piękno ludzi tamtego okresu. To prawda, że nie wszystkim Bóg pobłogosławił tak samo w urodzie, ale ze zdjęć bije jakaś duma, dystyngowana subtelność, a przede wszystkim schludność i czystość ubioru. Dotyczy to zarówno zdjęć Polaków wywodzących się z ziemiańskich elit, z warstwy mieszczańskiej, robotniczej, a nawet włościaństwa. Naturalnie nikt nie twierdzi, że na przykład włościanie paradowali odświętnie wystrojeni na co dzień, ale widać, że wiedzieli, że ideałem jest czystość i schludność.
Wystarczy porównać te fotografie ze zdjęciami komunistycznych bonzów, aby stało się jasne skąd wszechobecna zapyziałość i niechlujstwo wśród współczesnych Polaków. Lud przecież stara się we wszystkim naśladować rządzącą warstwę. Co więcej indywidua opasłe, niedomyte, niechlujne, chamskie, o tłustych włosach, nabrzmiałych od alkoholu twarzach, czarnych od tytoniu zębach i poplamionych ubraniach to nie tylko komuniści i ludzie przeciętni, a jakże często również niestety tzw. „dysydenci”.
Następną sprawą wymagającą pilnej poprawy jest nasz stosunek do innych. W stosunkach między nieznajomymi panuje niemalże powszechna nieżyczliwość i chamstwo. Brak kultury w dyskusjach i polemikach polega na tym, że bardzo często zakładamy złą wolę u swych rozmówców czy korespondentów. Nierzadko święcie wierzymy, że nawet w niewinnych pytaniach czy stwierdzeniach kryje się prowokacja: chęć ośmieszenia czy szkalowania. A przecież mogą być one po prostu kwestią niewiedzy. Podobnie w kontaktach międzyludzkich nie wysilamy się na grzeczność; brak nam instynktownej uprzejmości. Na przykład, nie przepraszamy, gdy kogoś potrącimy na ulicy; nie dziękujemy ekspedientce w sklepie za obsługę, usprawiedliwiając się w duchu – niestety w większości przypadków zgodnie z prawdą, że ona nas nie przywitała.
Jednym słowem reagujemy na świat zewnętrzny w sposób wrogi. Jest to również wynikiem zaszłości komunizmu. Wrogo reaguje się bowiem na zjawiska, które są złe. Rzeczywistość komunistyczna była złem. Podczas gdy w domu można się było rozprężyć i zrelaksować, na zewnątrz trzeba było stale mieć się na baczności. Poza tym wymęczeni komunizmem ludzie, kłopoty i niedostatki nim spowodowane, musieli odreagować w jakiś sposób – najlepiej na obcych, choć nierzadko też i na rodzinie. Na koniec trzeba pamiętać, że warstwa rządząca hołdowała zasadzie chamstwa w polityce i życiu prywatnym, a przykład zawsze z góry płynie. To musi się zmienić: z życzliwością, uśmiechem i instynktowną uprzejmością będzie nam wszystkim lepiej.
Dotyczy to również naszego stosunku do osób od nas w jakikolwiek sposób zależnych, a już na pewno ludzi nam podlegających służbowo. Musimy skończyć z wiecznym biadoleniem, krzyczeniem i krytykowaniem. W większości przypadków powoduje to jedynie naszą frustrację, a innym sprawiamy często nieuzasadnioną przykrość. Niechaj w stosunkach między nami a innymi zapanuje pozytywne zachęcanie. Pochwała, dobre słowo, uśmiech i zachęta mobilizują ludzi do pracy dużo lepiej, niż bat. Pozytywne zachęcanie to zerwanie z praktyką komunizmu opierającą się na brutalnym traktowaniu ludzi w celu ich poniżenia i złamania charakteru.
Zarówno z powodów moralnych, etycznych, fizycznych jak i estetycznych najwyższy czas, aby rządzącą warstwę Lewicy zmienić na elitę hołdującą zasadom Prawicy. Ale zanim do tego dojdzie jednostki uważające się za prawicowe powinny przejść wewnętrzną kontrrewolucję. Muszą one świecić przykładem. Prawicowcy powinni sami poddać się procesowi dekomunizacyjnemu; powinni zwalczyć w sobie jak najwięcej cech lewicowych. Prawica zwycięży dopiero wtedy, gdy jej przywódcy wrócą do zasad wiary, samodyscypliny, samoopanowania, solidności, sumienności i instynktownej uprzejmości. Silni fizycznie, kulturalni i błyskotliwi intelektualnie, przywódcy staną się przykładem dla społeczeństwa, godnym naśladowania obiektem podziwu. Dopiero wtedy odtworzymy prawicowe elity.
Odrodzenie elit
W każdym społeczeństwie istnieją grupy przywódcze – elity[2]. Frederic Cople Jaher (red.), The Rich, The Wellborn, and The Powerful: Elites and Upper Classes in History (Secausus, N.J.: The Citadel Press, 1975 Członkowie elity charakteryzują się aktywnością i inicjatywą, w ogóle dynamiką działania. Aktywność ta może być negatywna bądź pozytywna. Na przykład, członkowie komunistycznych antyelit wspięli się na finansowe, polityczne i społeczne szczyty PRL wykazując się aktywnością negatywną. Jest to ochotnicze wykonywanie pewnych czynności, których inni nie wykonywali nie dlatego, że nie potrafili, a dlatego, że nie chcieli e.g. ze względów moralnych. W momencie, gdy dzięki zdolnościom własnym, jednostka wybija się na wyżyny w wolnej konkurencji z innymi, mamy do czynienia z aktywnością pozytywną.
O przynależności do elity nie może więc obecnie decydować pochodzenie historyczne, społeczne, zawodowe, czy etniczne. To, że korzenie nasze są w niepodległościowej elicie trwania nie jest gwarancją, że zasługi przodków czy nawet rodziców genetycznie spłyną na nas i nas zainspirują. To, że wywodzimy się z włościaństwa nie oznacza, że musimy mieć mentalność nieruchliwych i ciemnych chłopów pańszczyźnianych. To, że nasz ojciec i dziad byli dobrymi doktorami, nie oznacza, że i my nimi będziemy. To, że jesteśmy polskiej narodowości, nie oznaczy, że nie możemy zostać agentami obcego państwa. Są to proste prawdy, ale trzeba je nieustannie powtarzać.
Jednakże do niedawna o pozycji społecznej człowieka, a więc również o należeniu do elity, decydowało urodzenie. Obecnie w wolnych społeczeństwach urodzenie jest ważne, ale nie decyduje o trwałej przynależności na przykład jakiejś rodziny do elity. Naturalnie jest rzeczą normalną, że rodzice starają się zapewnić jak najwyższe miejsce w hierarchii społecznej swoim dzieciom, nawet jeśli te nie zasługują na nie choćby z powodu braku zdolności. Mimo istnienia tego ważnego zjawiska, nowoczesna elita nie może zasklepić się w sobie. W dobie polityki masowej potrzebne jest stale zasilanie elit przez nowe talenty.
Co więcej, wymagania doby polityki masowej dyktują nam konieczność przyjęcia jak najszerszej definicji słowa elita. Członkiem elity nie jest tylko ten, którego zdolności własne wybijają przed innych, ale również ten, który ponadto nie jest obojętny wobec otaczającej go rzeczywistości i stara się swoją działalnością – nawet na najmniejszą skalę – pozytywnie wpłynąć na swój świat. Należy więc do elity ten, kto oprócz pracy wykonywanej profesjonalnie dokonuje wyboru poświęcenia się pracy społecznej czy politycznej. Właśnie tacy ludzie powinni mieć największy wpływ w każdym społeczeństwie, narodzie. Jak to ujął Bill Buckley: „Prawo wyborcze powinien mieć ten, którego dzieje i osiągnięcia sugerują, że nie będzie głosować kierując się jedynie prywatą”[3].Buckley, The Jeweler’s, s. 73-74
Obecnie kłopot polega na tym, że jest coraz mniej chętnych do należenia do tak pojętej elity. Większość, których urodzenie, wykształcenie czy talenty własne powinny obligować do udziału w elicie nieobojętnych odżegnuje się od tego obowiązku. Niechęć do uczestnictwa w życiu publicznym i społecznym wynika po części z demokracji. Tłumaczy konserwatysta amerykański Lionel Trilling:
„Właśnie to demokracja nam uczyniła, niestety. Twierdziła, że każdy może być geniuszem, że każdy może kąpać się w łasce najwyższej glorii, że każdy z nas może być księciem i magnatem, czy świętym i wieszczem i błogosławionym męczennikiem serca oraz rozumu. A kiedy się okazuje, że nikim takim nie jesteśmy, demokracja pozwala nam myśleć, że w ogóle jesteśmy nikim i niczym. W kontraście do tej kłamliwej sztuczki demokracji, o jakże miłe wydaje się stare, reakcyjne angielskie powiedzenie, które kiedyś wywoływało dziką furię u ludzi o demokratycznym nastawieniu: »Moja pozycja [społeczna] i jej obowiązki«”[4].Lionel Trilling ,,Introduction” w George Orwell, Homage to Catalonia (San Diego, New York, and London: Harcourt, Brace, Jovanovich, Publishers, 1980
Obecnie zastanowimy się nad warunkami powstania i konsolidacji aktywnej elity nieobojętnych.
Elita polska jest mocno przetrzebiona. Eksterminacja fizyczna i ekonomiczna elity zaczęła się jeszcze pod zaborami. Każde powstanie przynosiło dziesiątki tysięcy ofiar; represje popowstaniowe powodowały, że fizyczny i ekonomiczny stan posiadania elity polskiej kurczył się w zatrważającym tempie. Dopiero odrodzenie państwa polskiego pozwoliło na odrodzenie się przed wieloma postaciami rodzimej elity. Okres dwudziestolecia międzywojennego był krótką przerwą przed następnym, najstraszliwszym podejściem do wymordowania polskiej elity – drugiej wojny światowej.
Eksterminacja i przetrwanie elit w PRL
Podjętą przez niemieckich Narodowych Socjalistów i sowieckich komunistów akcję eksterminacyjną kontynuowali na wielką skalę komuniści rodzimi. Po 1956 roku zmienili oni rodzaj eksterminacji. Podczas gdy poprzednio nacisk kładziono na eksterminację fizyczną (mordy, długoletnie więzienia), po 1956 roku elity poddano eksterminacji moralnej. Za wynagrodzenie finansowe bądź propagandowe, za rozmaite udogodnienia, należało publicznie popierać system komunistyczny. Dla niepokornych były kary i utrudnienia: zakaz publikowania; zakaz wyjazdów zagranicznych; zakaz awansu w pracy[5]. Sławomir Mizikowski, „Opium dla intelektualistów: O krajowych elitach słów kilka”, Myślimy dalej: Pismo młodej inteligencji katolickiej [Poznań – Łódź], nr 2/1994, s. 16-21
To co powstało elitarnego w PRL, to wzniosło się na wyżyny w opozycji do komunistów a nie dzięki nim. Mówiliśmy już o niezłomnych elitach trwania. Byli to ludzie, którzy nie godzili się z komunistyczną rzeczywistością, w której regułą było chamstwo, kłamstwo i złodziejstwo. Wbrew wszystkiemu zachowywali się tak, jakby wciąż istniała NASZA Rzeczypospolita.
Do nich doszlusowali ludzie często z tzw. „awansu społecznego”, którym instynkt wewnętrzny, wyniesione przede wszystkim z katolickiego domu podświadome poczucie moralności, nakazywały sprzeciwiać się złu nawet w sposób najbardziej trywialny. Byli to po prostu ludzie instynktownie uczciwi. Kochali Prawdę.
Byli między nimi nauczyciele historii, którzy nie chcieli uczyć kłamstw; inżynierowie, którzy nie chcieli oddawać nędznie wykonanej roboty, aby za wszelką cenę wypełnić wszechwładny komunistyczny plan gospodarczy; lekarze, którzy odrzucili cynizm i indyferencję komunistycznego systemu „ochrony zdrowia” i wbrew wszystkiemu pomagali chorym; robotnicy fizyczni, którzy nie chcieli odwalać fuszerki oraz nie zgadzali się kraść i zapijać na śmierć z kolegami; wojskowi, którzy w tajemnicy przed przełożonymi chrzcili dzieci i nie wstępowali do partii komunistycznej, mimo, że to blokowało ich karierę; milicjanci, którzy uznali, że sprawy polityczne ich nie obchodzą, a uczciwie ścigali kryminalistów; a w końcu – czy ośmielimy się? – pracownicy SB, którzy biernie lub czynnie pomagali działaczom ruchu niepodległościowego czy opozycji antyrządowej.
To dzięki nim, w połączeniu z elitą trwania, istniała wbrew PRLowi elita ludzi porządnych. Była to nieliczna grupa bo jako antyteza systemu stanowiła dla komunizmu śmiertelne zagrożenie. Była więc przez PRI, fanatycznie zwalczana. Dzięki tej elicie odradza się wolna Rzeczpospolita, a otrząśnie się ona z letargu w pełni po dekomunizacji.
Dekomunizacja bowiem oznacza usunięcie faworytów selekcji negatywnej, czyli antyelity, i zastąpienie ją elitą ludzi, którzy nie sprostytuowali się moralnie i profesjonalnie mimo presji, szantażu, szykan i dyskryminacji jakie ich spotykały na każdym kroku w PRL. Ludzie, którzy zwycięsko wyszli z zapasów ze złem komunizmu, mają największe prawo stanąć na czele nowej Polski. Nie będziemy pytać czy tacy ludzie są z Prawicy, czy z Lewicy, bo wiemy, że nawet kłócąc się między sobą o nową Rzeczypospolitą będą mieli na sercu przede wszystkim jej dobro, a nie swoje własne partykularne czy partyjne interesy.
Elity w RP
Elita III Rzeczypospolitej wywodzi się z elity trwania i elity ludzi instynktownie porządnych okresu PRL. Elita III RP jest cicha, nieśmiała, niezaradna i niemrawa. Brak jej dynamiki. Nie tylko często nie zna podstawowych zasad gry politycznej, ale co się z tym wiąże nie rozumie potrzeby stałej samopromocji.
O elicie ludzi instynktownie porządnych nie słyszało się publicznie wiele w PRL, bowiem stanowili oni drażniący komunistów przykład, że mimo perwersyjnego zła systemu można było pozostać przyzwoitym człowiekiem. Do dziś porządni nie nauczyli się zarażać swoim przykładem innych – ludzi spoza ich najbliższego otoczenia.
To samo dotyczy elity trwania, która pochodzi od przedwojennych i wojennych elit niepodległościowych. Przez blisko pół wieku w kontrolowanych przez komunistów mediach mówiono o tej elicie albo źle, albo ją przemilczano. Tak w elicie ludzi instynktownie porządnych, tak też wśród elity trwania funkcjonuje wzór wytrwałej pracy i skromnej postawy.
Cechy te są jak najbardziej godne podziwu. Jednakże w sytuacji gdy krajowi trzeba jednoznacznie nieskazitelnych wzorów, najwyższa już pora wyjść spoza własnego zamkniętego magicznego kręgu. Czyniący dobro nie mają się przecież czego wstydzić. Jeśli natomiast nie potrafią z dobrem wyjść na zewnątrz, do społeczeństwa, powinna im w tym pomóc trzecia grupa składająca się na elitę III Rzeczpospolitej.
Oprócz elity trwania i elity ludzi instynktownie porządnych, od 1989 roku zaczęło się wyodrębniać nowe elitarne środowisko. Środowisko te jest często związane ze starymi antykomunistycznymi elitami więzami krwi, ale nie zawsze. Jest to raczej środowisko ludzi zupełnie młodych, którzy nie doświadczyli nigdy klęski. Są dumni, dynamiczni i radykalni. Nie wstydzą się swojej elitarności i związanej z nią prawicowości. W nich jest nadzieja.
To właśnie oni przypominają nam, że mamy w Polsce pluralizm. Jeśli lak, to nie powinniśmy się wstydzić różnic między nami. Różnice te odznaczają bowiem ludzi nieskazitelnych od fałszywych „autorytetów moralnych”, czy od komunistycznych kleptokratów.
Młoda elita szanuje tradycję. Częstokroć osobista droga członków młodej elity wiedzie poprzez cmentarzysko, na którym komuniści rozstrzelali i usiłowali na zawsze pogrzebać kolektywną pamięć Polaków. Młodzi pamiętają. Już odgrzebali stare kości, częstokroć członków swoich rodzin prześladowanych, więzionych czy padłych w walce z Narodowymi Socjalistami i komunistami. Przysięgają służyć tym samym ideałom co ich przodkowie; chcą prowadzić walkę w nowych warunkach. Uczą się.
Młoda elita w przeszłości szuka wzorów. Dlatego też młodzi przypominają że jeszcze niedawno było elegancko mieć stryjka w KPP, ojca w UB, a ciocię w AL. Jeszcze niedawno strach było przyznać się do ziemiańskiego pochodzenia, do AKowskiego rodowodu, czy endeckich korzeni. Gdy komuniści zaprzestali prześladować elity trwania za pochodzenie z tych jednoznacznie polskich środowisk, stworzono atmosferę, gdzie powoływanie się na takie pochodzenie sterowana przez Lewicę „opinia publiczna" okrzyczała „snobizmem", „brakiem dobrego smaku”, „kombatanctwem”. Był to kolejny krok w procesie zohydzania prawdziwych elit. Ostatnio Lewica stara się propagować nowych bohaterów: mniejszości seksualne i inne.
Jednakże młodzi takie „modele” odrzucają. Młoda elita nie wstydzi się tych, którzy Polskę budowali po pierwszej wojnie światowej i którzy o nią w drugiej wojnie i potem walczyli. Co więcej, młodzi podziwiają elitę ludzi instynktownie porządnych, którzy tak dzielnie stawili czoła moralnej chorobie PRLu. Dla młodych wzorem są elity powstałe z oporu przeciw komunizmowi. Młodzi już zarazili się pielęgnowaną z pietyzmem tradycją i praktykowaną na potrzeby osobiste przyzwoitością. Młodzi uznają te postawy za Dobro. Młodzi je rozreklamują. Dynamicznym przykładem własnym będą je promować. Dlaczego? Choćby dlatego, że wokół dominują postawy będące zaprzeczeniem tradycjonalizmu i przyzwoitości. A młodzież lubi się buntować w najbardziej nieoczekiwany sposób. Elita nilo dych to zaczątek elity działania.
Do nich może dołączyć inna grupa – Polacy zagraniczni. Ci posłużą wiedzą techniczną a dadzą przykład etyką pracy. Naturalnie trzeba będzie stworzyć dla nich atrakcyjne finansowe warunki pracy. Talent i wiedza nie są tanie. Wśród tych, którzy przyjadą do Polski najlepiej wyróżnić dzieci i wnuki niepodległościowej emigracji polityczno-wojskowej. Większość z nich wyniosła z domu dobre, patriotyczne wychowanie. Wiemy, że ludzie starsi niechętnie decydują się na przenosiny i związane z nimi zmiany w trybie życia. Trudno jest też przenieść się w nieznane z całą rodziną. Dlatego też liczymy, że powracający Polacy zagraniczni będą w większości ludźmi młodymi. Rola najstarszych, to jest polonijnych emerytów, o ile zdecydują się na powrót aby zasilić elitę działania, będzie musiała się ograniczać do sfery wychowawczej i doradczej. Działanie spadnie na barki młodych Polaków z zagranicy i ich rówieśników z kraju.
Dopełnianie się elit
Naturalnie sam młodzieńczy entuzjazm nie wystarczy, aby ustanowić prymat wartości hołdowanych i przechowanych przez elity trwania i ludzi porządnych. Potrzeba przede wszystkim dwóch rzeczy: utrzymywania stałej łączności między tymi elitami; oraz promowania tych elit, szczególnie w mediach i na polu ekonomicznym.
Najpierw wojna, a później komunistyczna okupacja Polski spowodowała, że członkowie tej samej rodziny, ludzie wywodzący się z podobnego środowiska społecznego czy politycznego, a w końcu działacze rozmaitych organizacji niekomunistycznych potracili kontakt z sobą. Najbardziej dotknęło to Polaków, a już szczególnie elity, z Kresów Wschodnich, których infrastruktura społeczna i instytucjonalna została rozbita w proch. Inne środowiska nie uniknęły straszliwych strat, ale częstokroć udało im się w dużym stopniu ocalić kontakty towarzyskie, jeśli nie szkielet organizacyjny.
Mimo że po 1956 roku część środowisk nawiązała ze sobą kontakt, najczęściej nieformalny, pozostały one grupami hermetycznie zamkniętymi, żyjącymi prawie wyłącznie przeszłością i swymi sprawami. Były to w większości środowiska kombatanckie: wojskowe lub polityczne. Wplatały się w nie i uzupełniały organizacje środowiskowe, jak ziemiaństwo, czy absolwenci przedwojennych uczelni. Ich działalność nie miała, bo nie mogła mieć, wiele wspólnego z komunistyczną rzeczywistością, dlatego też elity te obumierały. Ich dzieci albo nie wiedziały nic o działalności swych rodziców, bo im nic nie mówiono, albo wiedzieć nie chciały, bo ich to nie obchodziło. Tym sposobem komunistom udało się uczynić międzypokoleniową wyrwę wśród elit.
Na lepsze sytuacja zmieniła się po 1989 roku. Do organizacji kombatanckich i środowiskowych zakołatali młodzi, często wnuki łaknące wiedzy o swych rodzinach i wolnej Polsce. Młodzi podświadomie lub świadomie czerpią ze wzorców etycznych zaszczepionych im w domach rodzinnych. Tym różnią się od swoich rodziców, że nie boją się wartości, którym służą wynosić na zewnątrz, dzielić się nimi z innymi. Nikt ich już nie ostrzega, żeby byli ostrożni. W tym sensie panuje wolność.
Z różnych względów elity trwania niestety, nie dość dynamicznie sięgają po młodych. Co więcej, kontakt między rozmaitymi środowiskami elit trwania jest niedostateczny. W obu przypadkach pokutują stare, konspiracyjne nawyki. To się musi zmienić. Tylko przy dynamicznym zachęcaniu młodych do zapoznania się z wartościami, którym hołdujemy możemy liczyć na poprawę sytuacji w Polsce. Do tego musi dojść sprawny przepływ informacji o poczynaniach własnych różnych grup środowiska elity I rwania. Pomoże to w nagłaśnianiu działalności tej elity.
Jest to bardzo ważne, bowiem nasze wartości mogą być najlepiej wyrażone naszą aktywnością. Jednakże działalność bez środków finansowych jest niezwykle trudna. Ale w zasadzie członkowie elity trwania są spauperyzowani przez komunizm. Dlatego również po to, aby móc prowadzić działalność propagowania naszych wartości, elity prawicowe muszą popierać wolny rynek, reprywatyzację i prywatyzację.
Wolny rynek daje możliwość wzbogacenia się ciężką, uczciwą pracą. Jest to dla nas wielka szansa. Bowiem mimo komunistycznej rzeczywistości elity trwania i ludzi porządnych kultywowały wartości, które decydują o sukcesie w gospodarce wolnorynkowej. Uczciwość i sumienność pomoże ludziom wywodzącym się z tych elit wzbić się na wyżyny. Pod jednym warunkiem. Muszą oni wzbogacić z trudem przechowane przymioty duszy charakteru o inicjatywę indywidualną i dynamikę w działaniu.
Jednocześnie chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że własność prywatna emancypuje nas. Uniezależnia nas od władzy i rozmaitych nacisków z zewnątrz. Posiadanie ziemi, nieruchomości, czy przedsiębiorstwa powoduje, a nawet wymusza na nas inicjatywę, aktywność, dynamikę aby o dobra posiadane dbać i jeszcze je powiększyć. Gdy stajemy się właścicielami i prosperujemy, możemy popierać różnorakie inicjatywy charytatywne, społeczne, czy polityczne miłe naszemu sercu. Stajemy się więc realną siłą na polskiej scenie. Reprywatyzacja pomoże stanąć na nogi elicie trwania, a prywatyzacja da wielką szansę elicie ludzi porządnych. Reprywatyzacja i prywatyzacja stopniowo uruchomią drzemiące w elitach potężne pokłady energii potrzebne do odbudowy kraju po pół wieku zniszczenia.
Z tych powodów Lewica jest przeciwna zarówno wolnemu rynkowi, reprywatyzacji, jak i prywatyzacji. Wolny rynek stara się zmiażdżyć podatkami, a dla swych wyznawców stworzyć monopole. Natomiast reprywatyzację chce zastąpić uwłaszczeniem komunistycznej nomenklatury kleptokratów, a innych lewicowców nagrodzić państwowymi kontraktami. Jeśli Lewicy ten manewr się uda, naród polski jeszcze długo nie będzie mógł zrealizować swego potencjału. Bez wyzwolenia pozytywnej energii narodu, Polska nie stanie na nogi.
Naród
Po rodzinie, rodzie, klanie, oraz plemieniu naród jest kolejnym szczeblem historycznego rozwoju ludzkości. Naród jest obecnie najwyższą formą organizacji społeczności ludzkiej. Forma ta powstała ewolucyjnie. Naród to wyróżniająca się od innych podobnych form organizacji ludzi społeczność charakteryzująca się odrębnym językiem, historią, kulturą, religią i obszarem geograficznym.
Przynależność do narodu może być pasywna, z racji urodzenia, oraz aktywna, z racji identyfikacji z nim. Utożsamienie się ze wspólnotą narodową może zastąpić fakt urodzenia w tej wspólnocie. Odejście od narodu przekreśla implikacje urodzenia się w nim.
Ze względu na konstrukcję wewnętrzną, naród można podzielić według kilku kategorii. Z etycznego punktu widzenia społeczeństwo to źli i dobrzy ludzie. Starożytni Grecy traktowali te dwie kategorie razem. Twierdzili bowiem, że ludzie mają w sobie elementy zarówno dobra jak i zła (kalon-kakon). W zależności od tego, który element przeważa ludzie postępują albo dobrze albo podle.
Społeczeństwo można też dzielić według wyznawanych religii, a w kontekście europejskim były to religie: chrześcijańska i niechrześcijańskie. W kontekście historycznej Polski chodziło o przede wszystkim katolicyzm, greko-katolicyzm (unici), prawosławie, a następnie kalwinizm i luteranizm, oraz inne wyznania protestanckie. Do tego dochodził judaizm oraz mahometanizm. Obecnie społeczeństwo polskie jest w znakomitej większości katolickie.
Z politycznego punktu widzenia społeczeństwo dzieli się na elity i masy, na aktywnych i pasywnych. Dawniej elity to przede wszystkim szlachta, a obecnie jednostki nieobojętne na sprawy wspólnoty narodowej, lub jakiejś jej części.
Z historycznego punktu widzenia, społeczeństwo dzieliło się na warstwy, które cieszyły się odrębnymi przywilejami stanowymi (kler, szlachta, mieszczaństwo, oraz włościaństwo). W starej Rzeczypospolitej do podziału tego włączeni byli Żydzi, jako odrębna kategoria stanowo-wyznaniowa ciesząca się pełną autonomią wewnętrzną.
Komuniści dzielili społeczeństwo na „robotników, chłopów i inteligencję pracującą”. Do tej ostatniej zaliczali też nomenklaturę i biurokrację partyjno-państwową. Obecnie przyjęło się określać społeczeństwo według kategorii ekonomicznych na klasy (proletariat wiejski i miejski, klasa średnia i klasa wyższa). Klasy te jakoby mają sprzeczne interesy. Jednakże taka interpretacja zakłada konflikt społeczny wewnątrz narodu.
Dlatego też my wolimy patrzeć na naród jako na organizm, gdzie rozmaite jego części potrzebne są do sprawnego funkcjonowania całości. Wszystkie grupy społeczne uzupełniają się i dopełniają swymi funkcjami i zdolnościami, a nie zwalczają. Naród nie może być zdrowy bez żadnej z nich. Bez elity ludzi nieobojętnych może mu grozić zwyrodnienie, a nawet śmierć.
Teraz zastanowimy się nad współczesnym społeczeństwem polskim, jego strukturą i spójnością wewnętrzną.
Co to jest polskość? Polskość to tożsamość narodowa, czyli poczucie jedności w sensie przede wszystkim wyznawania wspólnej Prawdy. Polskość może być pasywna, bądź aktywna. Polskość pasywna jest podświadomym poczuciem wspólnoty, nie demonstrowanym na co dzień. Polskość aktywna to świadome poczucie wspólnoty narodowej demonstrowane działalnością dla dobra ogółu. Polskość aktywna to przywilej, na który trzeba zasłużyć. Polskość pasywną reprezentują masy narodowe; a aktywną elity narodowe.
Aktywny i pasywny Polak
Kto jest aktywnym, a kto pasywnym Polakiem? Aktywnym Polakiem bądź Polką może być szewc, lekarka, górnik, nauczycielka, hutnik, prawnik, tkaczka, czy historyk. Może nim być szlachcic czy chłop. Pasywnym Polakiem mogą być ci sami. Przynależność do masy czy elity narodowej nie zależy bowiem od zawodu wykonywanego czy pochodzenia, ale od stopnia świadomości narodowej, stopnia identyfikacji z polskością, a więc stopnia aktywności w wypełnianiu obowiązków wynikających z przynależności do społeczeństwa polskiego. O aktywności bądź pasywności narodowej decyduje świadomy stosunek do obowiązku wypływającego z poczucia polskości.
Dotyczy to jednostki, rodziny, oraz środowiska jak i całego społeczeństwa. Im wartościowsza staje się jednostka dzięki pracy nad sobą dzięki samodyscyplinie i samoopanowaniu, dzięki tym wszystkim atrybutom moralnym, etycznym, fizycznym i estetycznym, o których już wspominaliśmy; tym większym świeci przykładem i tym wartościowsze staje się jej otoczenie, a więc rodzina, środowisko i społeczeństwo, w którym funkcjonuje.
Wypracowane, nabyte czy odziedziczone genetycznie przymioty własne umożliwiają nam sukcesy w pracy, co z kolei poprawia naszą pozycję w rodzinie i środowisku. Na przykład, wytrwałość i pracowitość da nam awans, podwyżkę pensji, bądź prężniejszy rozwój własnej firmy.
Dodatkowo te przymioty umożliwiają nam harmonijne życie w rodzinie. Na przykład, obowiązkowość i wewnętrzne poczucie sprawiedliwości nakaże mężom dzielić się pracą domową z żonami. Nie ma co udawać. „Postęp" zniszczył podziały na gospodarkę domową i pozadomową. Bez ryzyka dla zdrowia fizycznego i psychicznego, kobiety nie są w stanie dłużej utrzymywać fikcji, że do pogodzenia jest praca poza domem ze wszystkimi zajęciami domowymi. Część zajęć powinni pilnie przejąć mężczyźni, albo – optymalnie – zapewnić rodzinom takie dochody, że kobiety będą mogły zająć się jedynie pracą domową i najważniejszym jej aspektem, to jest wychowywaniem dzieci.
Tylko przez kontrrewolucję w nas, która doprowadzi do naszej moralnej i fizycznej odnowy jako jednostek; oraz przez głoszenie i praktykowanie zasad tej kontrrewolucji w rodzinie i środowisku będziemy mogli pozytywnie wpłynąć na nasz naród.
Naród polski
Co to jest naród polski? Generalnie, w pasywnym znaczeniu jest to społeczność posługująca się językiem polskim, ukształtowana przez polską historię, pozostająca pod wpływem kultury polskiej, wyznająca głównie rzymskokatolickie chrześcijaństwo, oraz zamieszkała przede wszystkim w Europie, a szczególnie między Odrą a Bugiem, czyli na terytorium Państwa Polskiego.
Do narodu polskiego należą też przedstawiciele Polonii, urodzeni w Polsce bądź poza nią: o ile chcą. W przypadku Polonii można nawet odejść od kryterium językowego, kulturowego i naturalnie geograficznego. Powinno obowiązywać przede wszystkim kryterium religijne, duchowe. Na przesłankach duchowych bowiem opiera się nierzadko polskość zagranicznych Polaków. Jest to jakby zakodowana świadomość historyczna. Na przykład, Polacy z Kazachstanu, czasami potomkowie zesłańców po Powstaniu Styczniowym, nie znają języka polskiego i dorobku polskiej kultury, ale dostają dreszczy na dźwięk hymnu narodowego, symbole polskości (Orzeł Biały i flaga) zatykają im dech w piersiach i potrafią modlić się po polsku. Czują, że są Polakami; polskość żyje w ich podświadomości. Jeśli wybiorą polskość, nie godzi się jej im odmawiać.
Zresztą do pewnego stopnia ta sama zasada dotyczy jednostek urodzonych z polskich rodziców, które zamieszkują w obecnym Państwie Polskim. Jeśli polskość swoją pogłębiają aktywnością na polu społecznym bądź politycznym, to są Polakami w sensie aktywnym. Jeśli nie kwestionują swojej polskości, ale nie czują za nią odpowiedzialności, to są Polakami w sensie pasywnym. Natomiast jeśli odrzucają swoją polskość, to Polakami nie są. Takie zjawisko może zajść wtedy, jeśli poczuwają się do narodowości innej, bądź uważają koncepcję podziału ludzkości na narody za nieadekwatną a nawet odrzucają ją in toto. W pierwszym przypadku przechodzą do innej wspólnoty narodowej (e.g. niemieckiej). W drugim wypadku mogą być albo regionalistami (e.g. Ślązacy), albo globalistami (e.g. „Europejczycy”).
Jednakże zarówno regionalista jak i globalista mogą wciąż pozostać Polakami, o ile wersja regionalizmu czy globalizmu, który wyznają jest funkcją służebną ich polskości. To znaczy, że Polakiem jest bezsprzecznie ten, kto uważa że trzeba dbać o swój region kraju, podkreślać jego różnice, bowiem zarówno zdrowy rozwój tego regionu, jak i jego odmienność dopełniają i wzmacniają mozaikowy charakter całego narodu polskiego. Polakiem jest też ten, kto ze wszystkich sił dąży do tego, aby Polska zajęła we wspólnocie globalnej jak najbardziej zaszczytne miejsce nie na zasadzie bezmyślnego naśladowania rozmaitych mód i podporządkowywania się odgórnym poleceniom (uniformizacja), tylko na zasadzie własnego, odrębnego i niepowtarzalnego wkładu jaki naród polski może wnieść do światowej społeczności globalnej (partykularyzm).
Podobnie ma się sprawa z „obcym”. „Obcy” to przyjezdny (emigrant), bądź członek odrębnej grupy etnicznej czy narodowej osiadłej od jakiegoś czasu w Polsce. „Obcy” może być obcy polskości w sensie etnicznym, a tego nie da się zmienić, albo w sensie kulturowym, co jest możliwe do zmienienia. Czy „obcy” może zostać Polakiem? Absolutnie tak. Nie chodzi nam li tylko o to, czy „obcy” może zamieszkać w Polsce. To jest tylko i wyłącznie sprawa biurokracji państwowej, oraz pragnień „obcego”. Nie chodzi też li tylko o to, czy cudzoziemiec może zostać obywatelem III Rzeczpospolitej. To jest sprawa przede wszystkim odpowiedniej legislacji, oraz deklaracji lojalności „obcego” w stosunku do państwa. Obywatelstwo daje nam równe prawa i rozdziela podobne obowiązki. Obywatelstwo jednakże nie decyduje o naszej świadomości narodowej.
Czy w związku z tym „obcy” może zostać Polakiem? Odpowiadamy, że tak, o ile chce, może i jest w stanie z polskością się identyfikować. A jest to rzecz trudniejsza od pragnienia zamieszkania w Polsce, czy deklaracji lojalności w stosunku do państwa. Utożsamianie się bowiem z polskością to ewolucyjny proces, na który składa się dziejowy wysiłek pokoleń; polskość to niemalże genetycznie zakodowane w podświadomości nieracjonalne emocje; polskość w końcu to świadomość obowiązków wynikających Z przynależności do narodu.
W tym kontekście jest jasne, że „obcy” może zostać Polakiem, o ile poświęci się polskości całą duszą; o ile potrafi przyjąć za swoje doświadczenia historyczne narodu, do którego chce należeć; o ile może zidentyfikować się z wynikającymi z tych doświadczeń dążeniami społeczeństwa polskiego. „Obcy” musi się więc pozbyć tej części bagażu przeszłości, tej części swojej poprzedniej narodowej świadomości, która przeszkadzałaby mu zostać Polakiem. Ta część jego poprzedniego jestestwa która nie kłóci się z polskością zostanie z korzyścią dla narodu przyswojona.
Narodowość i obywatelstwo – Prawda i prawa
W pierwszym pokoleniu „obcy”, jeśli chce być Polakiem, musi stać się aktywnym Polakiem. Musi działać dla polskości, aby być członkiem narodu, a nie li tylko obywatelem państwa. Narodowość bowiem opiera się na wierze, a obywatelstwo na nauce. Narodowość to wspólna Prawda i wynikające z niej obowiązki, a obywatelstwo to państwowe prawa i przepisy.
Jednakże aby zapewnić bezpieczną egzystencję państwu, które opiera się przecież na dominującym narodzie, prawa i przepisy obowiązujące wszystkich obywateli nie mogą być sprzeczne z Prawdą wyznawaną przez naród. Co więcej, transcendentalnej Prawdy nie można zastępować „prawdami" wywodzącymi się z najnowszych mód intelektualnych. Grozi to destrukcją narodu, a co za tym idzie państwa. Podważanie Prawdy zagraża więc nie tylko Polakom, ale i wszystkim obywatelom, którzy dobrze życzą Państwu Polskiemu. Jak pisaliśmy, Prawdy nie sposób zdefiniować, ale dzięki Wierze można ją czuć i pojąć, nawet jeśli nie ma ku temu racjonalnych przesłanek.
Na przykład, z historycznego punktu widzenia, dla Polaka targowiczanin hr. Potocki jednoznacznie musi być zdrajcą, a bohaterami ks. Poniatowski i Naczelnik Kościuszko. Nie mógł chcieć dobra Polski ten, kto ją zdradził i zaprzedał ościennemu mocarstwu. Dla niektórych nie jest to tak jasne: Skąd wiemy, że niepodległość jest potrzebna? A w ogóle co to jest zdrada? W końcu, czy ma to wszystko jakieś znaczenie? Nam Wiara dyktuje, że niepodległość jest Dobrem; czujemy co to jest zdrada; i wierzymy, że wszystko co było ma wielkie znaczenie. Nie mamy wątpliwości, że targowiczanin hr. Potocki nie służył Prawdzie. Podobnie, Polak nie może mieć wątpliwości czy lepsze było AK czy UB. Jeśli je ma, to przestaje być Polakiem.
Jednym słowem, relatywizm moralny, a więc zaprzeczenie istnienia Prawdy, na której oparty jest naród, jest zaprzeczeniem polskości. Wyznawca relatywizmu moralnego może być współobywatelem czy współobywatelką, ale nigdy współrodakiem czy współrodaczką. Można go uważać za współdomownika czy współdomowniczkę, ale nigdy za brata czy siostrę. Polskość bowiem, czyli naród to rodzina. Członkowie rodziny mogą się o wiele rzeczy kłócić, ale poczuwając się do przynależności do jednej rodziny automatycznie wyznają transcendentalną Prawdę, która rodzinę stworzyła, krzepi, oraz prowadzi w przyszłość. Polskość w ścisłym znaczeniu tego słowa to wspólnota w Prawdzie. Ci, którzy zaprzeczają istnieniu Prawdy dobrowolnie wyrzekają się polskości, czyli przynależności do narodowej rodziny. Dotyczy to zarówno moralnych relatywistów, komunistów, jak i rasistowskich socjalistów narodowych.
Uniwersalizm polskości polega na dopuszczaniu do udziału w Prawdzie, a nie na tolerowaniu jej niszczenia. Uniwersalizm polskości wywodzi się bowiem z chrześcijaństwa. Stąd również wywodzą się korzenie państwowości polskiej. Optymalny model państwa polskiego to harmonijna koegzystencja wszystkich obywateli, w sensie etnicznym (Polaków i mniejszości narodowych), z zachowaniem prymatu wzorca kulturowego narodu większościowego. W sensie etycznym, państwo to harmonijna koegzystencja wszystkich obywateli, nawet tych, którzy odeszli od Prawdy, jeśli tylko pozostaje to ich prywatną sprawą.
Nie znaczy to, że państwo ma bezpośrednio uczestniczyć w zwalczaniu nachalnie głoszonych poglądów tych, którzy wiarę stracili. Tym powinny zająć się organizacje i środowiska identyfikujące się z modelem aktywnego Polaka, z wzorcem elity narodowej. To oni właśnie powinni prowadzić kulturową i polityczną wojnę obronną przeciw zalewowi moralnego relatywizmu, który jest obecnie najpotężniejszą bronią Lewicy.
Źródło: Marek Jan Chodakiewicz, Ciemnogród? O prawicy i lewicy.
0 komentarze:
Prześlij komentarz