wtorek, 26 sierpnia 2014

Jędrzej Napiecek: Władimir Putin gra o tron

Lato 1999, Francja. Władimir Putin na wakacjach. Odwiedza go Borys Bieriezowski z propozycją objęcia stanowiska premiera Federacji Rosyjskiej. Zamiast entuzjazmu, krótka odpowiedź - Putin chce usłyszeć nominację z ust samego Jelcyna. Ta niepozorna scena może okazać się kluczem do zrozumienia mentalności "wyzwoliciela Krymu" oraz aktualnego ojca narodu rosyjskiego. Dlaczego człowiek, któremu dopiero zaproponowano pracę, miałby testować cierpliwość swojego przyszłego pracodawcy, ryzykując tym samym nieotrzymanie stanowiska? Ponieważ - tu stawiam hipotezę - Putin jest przede wszystkim człowiekiem piętnującym słabość. A ustępujący z "carskiego" tronu Borys Jelcyn był słaby, chorowity i bez poparcia narodu. I Putin to wykorzystał. Bo mógł. Bo słabością gardzi.
Tym samym jeszcze przed objęciem urzędu zmusił najważniejszą osobę w państwie do wykonania swojej woli. Bo wiedział, że Rosjanie nie zaakceptowaliby kolejnego słabego przywódcy. Dlatego był zmuszony, by już na wstępie udowodnić swą siłę. Nie bez przyczyny zaraz po elekcji na szefa rządu wybuchła II wojna czeczeńska, a kilka miesięcy później, w czasie gdy naród rosyjski wysłuchiwał nagrane z playbacku sylwestrowe orędzie prezydenckie Putina, ten znajdował się w helikopterze do Czeczenii. Putin zaczął z wysokiego C i potem nie zamierzał spuścić z tonu. Przeciwnie, tylko podkręcał atmosferę, czego apogeum obserwujemy aktualnie. A Rosjanie go pokochali. Bo Rosjanie to Rosjanie, a nie jeden z wielu poślednich narodów słowiańskich, który zadowoli się pełnymi półkami w supermarketach. Rosjanin gardzi bezpiecznym, lecz nudnym życiem europejskiej klasy średniej. Rosjanin musi mieć o czym snuć plany, musi mieć przed sobą cel wyższy niż rodzina, samochód, dom i ciepła emerytura na starość. Rosjanin może być ubogi, lecz dopóki będzie mógł karmić swe pijackie sny fantazjami o sławie i wielkości, dopóty głód mu niegroźny. A dopóki Putin będzie dorzucał drwa do ogniska imperialistycznych marzeń, dopóty reelekcję ma w kieszeni. Czego Zachód uparcie nie rozumie, za wszelką cenę starając się traktować Rosjan jak naród demokratyczny.
W grze o tron zwycięża się albo umiera - to słowa z "Gry o Tron" George'a R.R. Martina. Strategia Putina idealnie wpisuje się w powyższą myśl. Zachód walczy o status quo. Lecz w grze o tron Putina nie ma miejsca na neutralność. Dla niego neutralność świadczy o słabości. I choć cytowanie fikcyjnej postaci z amerykańskiego serialu w artykule politycznym może wydawać się absurdalne, to jednak czy jeszcze bardziej absurdalne nie jest społeczeństwo, w którym większe emocje wywołuje kwestia, czy Tyrion Lannister przeżyje czwarty sezon cytowanego powyżej serialu od sytuacji na wschodzie Ukrainy? I Putin wydaje się ten paradoks dostrzegać. A teraz postanowił go wykorzystać.

Notorycznie lekceważona krótkowzroczność
Anna Politkowska, jedna z największych krytyków polityki Kremla, została zamordowana w urodziny Putina. Aleksander Litwinienko umarł w Wielkiej Brytanii otruty polonem w trakcie prowadzenia śledztwa w sprawie śmierci Politkowskiej. Zaraz po wyborach prezydenckich w 2012 roku - w proteście przeciw sfałszowaniu wyników - ulice Moskwy obległy wielotysięczne tłumy demonstrantów. W tym samym czasie Władimir Putin odbierał od Angeli Merkel depeszę z gratulacjami. Apogeum nastąpiło 4 marca 2014, kiedy sąd w Kijowie uznał decyzję o autonomii Krymu za bezprawną, a wieczorem tego samego dnia ogłoszono nominację do pokojowej nagrody Nobla dla Putina. A teraz gdy media donoszą o pierwszych potwierdzonych przypadkach udziału armii rosyjskiej w działaniach militarnych na ziemiach ukraińskich, niemiecka prasa nadal usilnie stara się nie drażnić Putina, nazywając sytuację na Ukrainie "kryzysem", zamiast "wojną".
Powyższe poszlaki interpretować można dowolnie, bo Putina nikt nie złapał na gorącym uczynku. Pobłażliwość Zachodu wywołuje jednakże pewien prosty, niekwestionowany efekt. Prezydent Rosji czuje się bezkarny. I śmieje się Europie w twarz. Bo czym innym jest wynik referendum na Krymie o przyłączenie do Rosji? 96.8% popierających imperialistyczną politykę Putina to policzek wymierzony Zachodowi. Manifestacja siły Kremla, który nie musi już nawet starać się o wiarygodne kłamstwo. Bo kłamstwo - kiedy wypowie je Putin - od razu staje się ciałem. Pół biedy, jeśli tylko dla jego wyznawców. Gorzej, kiedy - biorąc poprawkę na polityczną poprawność - kłamstwo zmuszeni są powtarzać jego polityczni konkurenci. To dowodzi ich słabości, która z kolei jest młynem na ambicje Putina.
Jawne fałszerstwo krymskiego referendum miało na celu przesunięcie dwóch słupków granicznych jednocześnie: po pierwsze tych kartograficznych, fizycznych, włączających Krym do Rosji, a po drugie mentalnych, poszerzających zakres bezkarności polityki Putina wobec Zachodu. Putin Europę testuje. Sprawdza, na ile może sobie pozwolić. I dopóki Europa będzie pozwalać, dopóty będzie coraz bardziej się rozzuchwalał - realizując globalny sen o naprawie "największego geopolitycznego błędu XX wieku", za jaki uważa rozpad ZSRR. Aż nie napotka realnego oporu. Co może nastąpić późno, zważywszy, jak bardzo Zachód drży na samą myśl o potencjalnej wojnie. I jak bardzo boi się stracić ewentualnego sojusznika w batalii przeciw muzułmańskiemu terroryzmowi ze stajni ISIS. Dlatego Putin będzie kroczył dalej, kroczek po kroczku. To już nie znana sprzed stu lat wojna pozycyjna, ani nazistowski blitzkrieg, ale powolne przestawianie słupka granicznego po słupku granicznym.
Skąd taka krótkowzroczność Europy? Dlaczego liderzy Francji i Niemiec wciąż pozostają bierni, stosując fasadowe, czysto propagandowe działania, mające na celu jedynie uspokojenie opinii publicznej, że "zostały podjęte odpowiednie kroki"? W sieci króluje gorzki dowcip, że Putin zajął Krym, a Europa zajęła stanowisko. Dopiero kiedy zaczęło być gorąco w bezpośrednim sąsiedztwie, tuż za wschodnią granicą, w Polsce nagle wybuchła narodowa histeria, skandowanie o powtórce z Jałty oraz masowo przytaczane analogie do hitlerowskiego zajęcia Nadrenia, czy Sudetów. I ogólne zdziwienie, jak świat Zachodu może przymykać na to oko. Lecz gdzie było polskie oburzenie w trakcie rosyjskich interwencji w Gruzji - Osetii i Abchazji? Czy polska opinia publiczna była skora do militarnej interwencji wymierzonej przeciw Rosji, gdy ta zagrażała Tbilisi? Czy ktoś w ogóle się tym interesował? Dlatego proponuję rodakom nie dziwić się, kiedy Paryż, Berlin, czy Londyn starają się w możliwie jak najbardziej dyplomatyczny sposób wymigać od odpowiedzialności za Ukrainę. Krym, Ługańsk i Donieck to dla przeciętnego Francuza nazwy tak samo abstrakcyjne, jak dla Polaka Osetia bądź Abchazja. Jest tyle innych spraw, którymi można zaprzątać głowę. Zbliżające się wybory samorządowe, sukcesy siatkarzy, czy - świadomie przejaskrawiając - nowy odcinek "Gry o Tron" do obejrzenia.

Straszenie III Wojną
Największa słabość Zachodu tkwi w jego fundamentalnym prawie do wolności słowa. Nie ma jednej, naczelnej prawdy, w imię której zjednoczyłyby się narody. Jest wiele małych, przeciwstawnych, wzajemnie się znoszących interesów. I trudno już stwierdzić, który interes jest najbardziej opłacalny dla nas, bo dzięki otwartości Internetu można znaleźć argumenty na potwierdzenie każdego podejrzenia. Dlatego nie szuka się już prawdy, a jedynie odpowiedzi, które pozwolą zasnąć spokojnym snem. Lepiej wierzyć, że "zielone ludziki" to faktycznie tylko separatyści. A armia rosyjska nigdy nie przekroczyła ukraińskiej granicy. Bo jeśliby przekroczyła, wówczas należałoby zacząć się zastanawiać, co z tym zrobić. A to byłoby dużo mniej przyjemne od przeglądania kolejnych filmików na Youtubie ludzi wylewających na siebie wiadra wody (jakkolwiek inicjatywa nie byłaby szlachetna - co wprowadza ciekawy dualizm!). Putin też dostał wyzwanie, by wylać na swą głowę wiadro zimnej wody. I nie poświęcił temu tematowi ani sekundy.
Demokracja jest bardzo dobrym systemem, zapewniającym człowiekowi wolność sumienia i zdania. Demokracja jest może nawet najlepszym z wynalezionych systemów politycznych, który jednakowoż sprawdza się jedynie w warunkach laboratoryjnych - w takich, które nie zakładają istnienia innych systemów politycznych, z którymi należałoby współegzystować bądź - co gorsza - walczyć. Gdyż demokracja jest bezbronna kiedy musi skonfrontować się z systemem niedemokratycznym. Co widzimy na przykładzie tego, jak szybko pewne informacje znikają z pola widzenia opinii publicznej. Jakiś czas temu media doniosły o podejrzeniach, jakoby Rosja rozpoczęła produkcję rakiet średniego zasięgu, za pomocą których byłaby w stanie zagrozić całej Europie, co stanowiłoby pogwałcenie porozumienia z 1987 roku. Kreml oczywiście zaprzecza. Co ma zrobić Zachód? Ponieważ jest to kwestia niewygodna i trudna do rozwiązania, najlepszym rozwiązaniem okazało się, aby temat szybko przestał być nagłaśniany.Problem tkwi jednak w tym, że tym samym problem się nie rozwiązał. A Rosja nadal może produkować rakiety i jednocześnie zaprzeczać ich istnieniu, tym samym blokując możliwą reakcję państw zachodnich. I żaden kraj w Europie nie zareaguje, bo żaden nie chce wychylić się przed szereg i złamać uchwały z 1987 roku. Mogą jedynie protestować (zakładając, że chcieliby niepokoić swoich obywateli), bo zaczynając jawną kontrprodukcję rakiet średniego zasięgu, daliby Moskwie pretekst do wojny i narazili na jej odwet. Możemy mieć tylko nadzieję, że kraje europejskie pracują nad takimi rakietami tajnie. Tylko czy to wciąż byłoby działanie demokratyczne, czy już zawoalowany totalitaryzm?
Dyskutować można długo. No właśnie. Dyskutować. Nie działać. Europejski pluralizm doprowadził do tego, że nie da się nic zrobić. Tymczasem - pomijając propagandowy charakter mediów wszystkich stron konfliktu - fakt jest prosty. Jeden kraj zabrał drugiemu część terytoriów. A Europa jest bezradna. Stosuje fasadowe zagrywki mające na celu jedynie uspokojenie własnego sumienia. Bo przecież wprowadziliśmy sankcje. Tylko że Rosja najwyraźniej ma te sankcje w głębokim poważaniu, bo wciąż dochodzą nowe doniesienia o kolejnych przerzutach sprzętu militarnego przez granicę ukraińską, bądź o 18 tysiącach żołnierzy czekających w pełnej gotowości bojowej. A Europa milczy, bo przecież już swoje zrobiła. Niemcy, jak ustalono podczas wizyty Angeli Merkel w Kijowie, nie akceptują aneksji Krymu, jednak nie planują wprowadzić dodatkowych sankcji. Słowa to wiatr - kolejny cytat z George'a R.R. Martina. Oprócz słów, Angela Merkel oferuje też 500 milionów euro na odbudowę Donbasu. Ale kto zapewni Ukrainę, że po wojnie z Rosją uda jej się Donbas utrzymać? Idea była dobra, lecz zawiódł czynnik ludzki, powiedział generał Turkindson o programie atomowym w "Dr. Strangelove" Stanleya Kubricka, kiedy okazało się, że system mający zapewnić ochronę przed konfliktem nuklearnym doprowadził do wybuchu wojny atomowej. Módlmy się, by podobnej frazy nikt nie powiedział o idei NATO za kilkanaście lat.

Oko za oko, nie głód za życie?
Putina podziwiam za realizm, którego brak przedstawicielom Zachodu. On doskonale zdaje sobie sprawę, w jakich czasach żyje i świetnie rozumie swoich przeciwników. Natomiast podejście Europy, która pragnie karać Rosjan sankcjami za śmierć Ukraińców oraz pasażerów malezyjskiego samolotu, cechuje spore niezrozumienie sławnej, często wychwalanej w literaturze duszy rosyjskiej. Bo jak wygląda aktualna sytuacja z perspektywy Rosjanina? "My zabijamy waszych ludzi, a wy w odwecie wycofujecie swój ser z półek naszych supermarketów". I choć czołowi eksperci gospodarczy mogą mieć rację, wieszcząc, iż sankcje uderzą w kieszeń rosyjskiego narodu i jego samopoczucie, to jednak mylą się, jeśli myślą, że sankcje zawrócą Putina z obranej ścieżki. Bo w mniemaniu Rosjanina bilans "życie wroga za ser na półce" wychodzi jednoznacznie na korzyść interesu, który ubija z Zachodem wyzwoliciel Krymu. A Putin tylko się śmieje, kiedy Zachód - nawet otwarcie nie wierząc w zapewnienia o "zielonych ludzikach" walczących na Ukrainie - i tak nie jest w stanie przedsięwziąć żadnych adekwatnych przeciwdziałań. Bo w istocie aktualny taniec Putina z Zachodem jest tym samym tańcem, co z Jelcynem piętnaście lat temu. Wtedy Putin zmusił pociesznego staruszka do przyznania, że jest nieefektywnym, przestarzałym modelem, który musi ustąpić miejsca komuś lepszemu, bardziej skutecznemu. I zaraz potem zgłosił swą kandydaturę na jego miejsce. A nawet nie tyle zgłosił, co po prostu ją wziął. Bo mógł. Bo wiedział, że kto jest słaby, ten się nie obroni.
Nie inaczej czyni teraz z Zachodem. Uwypukla wszystkie jego słabości. I patrząc na aktualną sytuację na świecie nie da się oprzeć wrażeniu, że Zachodowi pozycja naczelnego lidera wymyka się z rąk. Jego gospodarcze sankcje oznaczają coraz mniej, dopóki nie wywierają wpływu na politykę Rosji, która zresztą podpisuje nowe umowy gospodarcze z Turcją, Chinami, czy Iranem. A groźba użycia siły militarnej przestaje być skutecznym straszakiem, dopóki siły NATO nie zostaną faktycznie wykorzystane, by przeszkodzić kolejnej aneksji. Co najgorsze, Zachód działa całkowicie logicznie, w zgodzie z fundamentalnymi, demokratycznymi zasadami, które trudno podważać. Wojny wszak należy unikać za wszelką cenę, to szlachetne i nie do zakwestionowania. Problem tkwi jednak w tym, iż świat zewnętrzny ewoluował i nauczył się obchodzić mechanizmy obrony świata demokratycznego. I jeśli Zachód chce pozostać wierny fundamentalnym zasadom demokracji, będzie musiał pozwolić na to, by władza wymknęła mu się z rąk. Ale co stanie się w przypadku, kiedy światowe przywództwo dostanie się w ręce kraju niedemokratycznego? Czy istnieje wówczas szansa na dalsze bezpieczeństwo demokracji w krajach demokratycznych? Zdaje się, że państwa demokratyczne mają przed sobą wiele kwestii do przemyślenia. Świat Zachodu czeka dyskusja na temat swojej tożsamości i zredefiniowania istoty demokracji. Najgorsze jednak, że w czasie gdy Zachód będzie myślał, Putin może działać.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

.