Putina można powstrzymać, ale Ukrainy nie da się ocalić
Rosyjski pozimnowojenny rewizjonizm wyewoluował. Ma dziś już oblicze nie tylko antynatowskie, ale i antyunijne. Dlatego Moskwa będzie dążyć do usunięcia z terytorium Ukrainy emanacji obu wspomnianych organizacji. Zamyka to de facto pole dla negocjacji i oznacza, że Kijów stanie się areną permanentnego chaosu bądź częścią bezpośredniej strefy wpływów Kremla. Oba warianty „skreślają” państwo nad Dnieprem, ale pierwszy z nich może powstrzymać konsolidację rosyjskiego potencjału i dać Polsce czas na przygotowanie się na nadchodzące trudne czasy.
Putinowska Rosja jak Republika Weimarska
W nocy z 7 na 8 sierpnia 2008 r. armia rosyjska wkroczyła do Gruzji rozpoczynając tzw. „wojnę pięciodniową”. Była to reakcja na podjętą przez Tbilisi próbę przywrócenia kontroli nad własnym terytorium tj. obszarem separatystycznej Osetii Południowej. Operację tą poprzedziły intensywne bombardowania miejscowości przygranicznych wykonywane przez osetyjskie oddziały paramilitarne z reguły z pozycji, w których stacjonowały tzw. „rosyjskie siły pokojowe”.
W 2011 roku została opublikowana książka „Mała wojna, która wstrząsnęła światem” amerykańskiego dyplomaty i jednocześnie świadka tamtych wydarzeń- Rona Asmusa (notabene zaangażowanego w rozszerzenie NATO po upadku ZSRS). Dokonuje on we wspomnianej pozycji -prawdopodobnie jako pierwszy zachodni autor- daleko idącego porównania putinowskiej Rosji do Republiki Weimarskiej. Asmus uważał, że genezy konfliktu rosyjsko-gruzińskiego należy doszukiwać się w rewizjonizmie rosyjskim. Innymi słowy – w narastającej od upadku ZSRS (tj. „największej geopolitycznej katastrofy w XX wieku”) rosyjskiej frustracji wobec nowego systemu bezpieczeństwa w Europie. Katalizatorem trwającego ponad dwie dekady procesu stał się zdaniem autora „Małej wojny...” szczyt w Bukareszcie, który zaowocował putinowską polityką powstrzymywania NATO. Mimo dość oczywistych skojarzeń historycznych „weimarskie” porównanie w zachodnich kręgach politycznych nie było popularne. Podnosił je właściwie jedynie w wywiadach prasowych gruziński prezydent Micheil Saakaszwili. Dopiero aneksja Krymu i rosyjska operacja w Donbasie pokazały, że Asmus być może miał rację a jego parellela nie była jedynie tanim chwytem retorycznym.
Ewolucja putinowskiej doktryny powstrzymywania NATO
Analizując rewizjonistyczną motywację Moskwy naszkicowaną przez autora „Małej wojny...” możemy dojść do przykrych konkluzji w kontekście obecnego konfliktu na Ukrainie. Negocjacje w warunkach zachodnich odbywają się według reguły win-win (obie strony powinny uzyskać możliwość przedstawienia efektu rozmów jako swojego sukcesu). Innymi słowy, aby doprowadzić do deeskalacji wydarzeń mających miejsce nad Dnieprem trzeba byłoby Rosji coś zaoferować. W obrębie tego rozumowania mieści się np. przeciek brytyjskiego The Independent. Według niego Berlin będzie prowadził aktywny lobbying na Zachodzie w sprawie akceptacji aneksji Krymu i zablokowania poszerzenia NATO na wschód. W zamian za to Moskwa miałaby wycofać wsparcie dla tzw. separatystów oraz pozwolić na intensyfikację relacji handlowych Ukrainy i UE. Gdy przeanalizujemy powyższe doniesienia pod kątem rosyjskiego rewizjonizmu dojdziemy do konkluzji, że Kreml nie podpisze się pod takimi ustaleniami. Byłyby one bowiem zgodne z putinowską doktryną powstrzymywanie jedynie w jej formie z 2008 r. Tymczasem staliśmy się świadkami jej przeobrażenia. Szczyt Partnerstwa Wschodniego w Wilnie pokazał, że Rosja niechętnie odnosi się już nie tylko do poszerzenia NATO, ale także „ekspansji” UE na wschód. Euromajdan uwypuklił wśród kremlowskich elit zagrożenie bukselskim soft power.
Rosyjska strefa wpływów wolna od NATO i UE
„Rewizjonizm weimarski” napędzający poczynania Kremla wymaga uzyskania na Zachodzie akceptacji dla istnienia bezpośredniej rosyjskiej strefy wpływów (co miałoby odrobinę złagodzić poczucie krzywdy wynikające z pozimnowojennej konstrukcji świata). Własna strefa wpływów to pragnienie Putina i związanej z nim elity, które obecnie odzwierciedla wojna na Ukrainie, ale przecież próbowano je zrealizować w ostatnich latach także metodami dyplomatycznymi. Kluczowy w tym kontekście okazał się rok 2010. To wtedy doszło w Deauville do słynnego szczytu z udziałem prezydenta Miedwiediewa, prezydenta Sarkozy'ego i kanclerz Merkel. Podniesiono podczas niego kwestię konieczności powstania nowego systemu bezpieczeństwa w Europie bez udziału NATO a także „stref uprzywilejowanych interesów” mocarstw. W tym samym roku powstała formalnie także Unia Celna Kazachstanu, Białorusi i Rosji, która u progu trzeciej kadencji Władimira Putina przekształciła się w ideę geopolityczną zwaną „Unią Eurazjatycką”. Pierwsza z wymienionych inicjatyw poniosła fiasko m.in. w wyniku rozpadu układu zwanego potocznie „Merkozym”, druga przyniosła ze względu na opór legislacyjny Białorusi i Kazachstanu umiarkowane efekty. Obie charakteryzowały się natomiast głęboką postawą antynatowską a także zakładały kooperacją z UE na bazie utworzenia przez Rosję własnej analogicznej struktury handlowej na obszarze byłego ZSRS. Szczyt Partnerstwa Wschodniego w Wilnie przewartościował te plany. Okazało się, że UE to tak jak NATO zagrożenie dla interesów Kremla (wrażenie to spotęgowały u Putina zapewne sankcje nałożone po katastrofie malezyjskiego Boeinga na Moskwę).
Chaos lub nowa żelazna kurtyna
Widać więc bardzo wyraźnie, że wojnę na Ukrainie będzie bardzo trudno rozwiązać na drodze negocjacji. Moskwa dąży bowiem do wypchnięcia znad Dniepru nie tylko wszelkiej emanacji NATO, ale także UE (a propos rewelacji The Independent). W takiej konfiguracji osiągnięcie efektu win-win jest niemożliwe. W efekcie czekają nas prawdopodobnie dwie opcje rozwoju sytuacji na obszarze naszego wschodniego sąsiada. Pierwszy wariant to przekształcenie Ukrainy w arenę permanentnego chaosu (nawet dostawy broni i instruktorów z Zachodu nie przełamią impasu, na jego otwartą interwencję nie ma natomiast co liczyć). Byłaby to klasyczna proxy war bez otwartej konfrontacji między NATO i Rosją. Drugi wariant to nowa wersja żelaznej kurtyny, którą rosyjscy analitycy od lat kreślą na linii Psków-Mińsk-Lwów-Odessa i nasilająca się zimna wojna. Oba scenariusze de facto „skreślają” państwo nad Dnieprem, ale pierwszy z nich może powstrzymać konsolidację rosyjskiego potencjału, który mógłby zostać z czasem wykorzystany zgodnie z „weimarskim schematem” (Republika Weimarska przekształciła się w III Rzeszę). Przede wszystkim dałby on jednak Polsce czas na przygotowanie się na nadchodzące trudne czasy.
Nie przypuszczam, aby Putin dążył do wojny globalnej, bo jest na przegranej pozycji, czy raczej na pozycji nie wygrywającej, ale lokalnie to zupełnie insza inszość. Poza tym Rosja już raz dostała środkową Europę w zamian za sojusznictwo z Ameryką. Jeśli prawdą jest, że w przypadku konfliktu z Chinami Ameryka będzie potrzebować znowu sojusznictwa rosji, to można się obawiać, że znowu ceną będzie Europa środkowa. Więc co szkodzi Putinowi próbować wcześniej zaznaczyć swoją pozycję przez fakty dokonane? Przecież bez ukrainy nie ma dostępu do Europy środkowej. Nic nie szkodzi, zwłaszcza, że wobec spodziewanego krachu gospodarczego w rosji trzeba zacząć tresurę kacapów w trzymaniu ich za pysk ''w obliczu sytuacji wojennej'' , jak zwykle. Putin chce powtórzyć strategię Stalina. Stalin też trzymał się z Niemcami licząc na wzrost swojej ceny i siły, by w decydującym momencie zmienić front jako decydujący gracz. Hitler go uprzedził , ale i tak strategia Stalina była silniejsza. Rosja chce powtórzyć to z Chinami. W decydującym momencie zmieni front i wesprze Amerykę, znowu za cenę Europy środkowej, a może i Eurazji? Dlatego przygotowuje swą pozycję wyjściową. Tylko pożyteczni bredzą o jakiejś antytezie antysyjonistycznej, co jest z gruntu fałszywe. Niech mi będzie wolno sparafrazować Marszałka: ''Im kury szczać prowadzać, a nie politykę robić''. Mam nadzieję, że się nie obrażą, zwłaszcza Ci, z którymi sympatyzuję
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń