sobota, 19 lipca 2014

Dzisiaj o życiu i śmierci



Telewizja wciąż pokazuje materiały ze wschodniej Ukrainy, gdzie dwa dni temu został zestrzelony malezyjski somolot z blisko 300 osobami na pokładzie na przemian z obrazkami z Palestyny, gdzie trwa niewspółmierna do zagrożenia operacja wojskowa Izraela w tym kraju. Wszędzie giną ludzie. Setki niewinnych osób straciło życie. Patrzę na płaczące kobiety, które utraciły swoich synów i mężów. Kobiety uciekają w popłochu trzymając na plecach małe dzieci. Na ekranie teraz pokazują demonstrację poparcia dla ludzi umierajacych w Gazie. Demonstranci właśnie położyli się na ulicy naśladując zabitych Palestyńczyków. Patrzę na uzbrojonych bojowników z Donbasu, którzy nie chcą dopuścić zagranicznych ekspertów do miejsca katastrofy i apele polityków aby im to umożliwić. Telewizor pokazuje mi osobiste rzeczy ludzi, którzy zgineli: kartki pocztowe, torebki i zabawki dzieci. Szokujące.

Na zewnątrz pada deszcz i właśnie przejeżdża pod moimi oknami dziesięć policjantek na koniach. To ich uderzenia kopyt o asfalt wyrwały mnie z fotela i skłoniły do podejścia do okna aby zobaczyć co się dzieje. Wygląda to wszystko irracjonalnie. Tak - uświadomiłem sobie właśnie, że ten świat nie jest normalny. Setki, a własciwie tysiące policjantów dzień i noc pilnują porządku i obiektów w moim sąsiedztwie. Boją się chyba zamachów terrorystycznych. Pozamykane ulice, objazdy, check pointy i latający helikopter policyjny nad głową. Niedawno pokazywali w TV jak z takiej wysokości kamera potrafiła zajrzeć do torebki jakiejś kobiety siedzącej w parku.

Moja żona z dziećmi na wakacjach za granicą, co skłania mnie do metafizycznych przemyśleń. Powinienem być wdzięczny, że nie jestem teraz gdzieś w Strefie Gazy albo w Doniecku na Ukrainie i nie muszę się obawiać, że ktoś będzie chciał mnie zastrzelić. Mojego bezpieczeństwa pilnują setki policjantów wyposażonych w najnowocześniejszy sprzęt. Gdyby było jakiekolwiek zagrożenie życia lub zdrowia to wiem, że karetka pogotowia, policja lub straż pożarna przyjadą na wezwanie najdalej w ciągu 6-ciu minut. Takie obowiązują standardy.

Niestety życie ludzkie nie wszędzie ma taką samą wartość. Można powiedzieć raczej, że są miejsca na świecie, gdzie życie nie ma żadnej wartości. Ale to chyba nie jest prawda, że wartość życia zależy od czasu i miejsca, gdyż życie nienarodzonych dzieci i starców zachęcanych do eutanazji nawet w tzw. krajach cywiizowanych też zdaje się być mniej lub wogóle nie warte. Okazuje się, że żyjemy w określonych warunkach; takie obowiązują przepisy i normy moralne. I tak naprawdę cywilizacja w której żyjemy jest cywilizacją śmierci. Ten patrol policjantek na koniach tylko podkreśla tą absurdalną rzeczywistość.

Powiada się, że jesteśmy ludźmi dlatego, że jesteśmy zdolni do wyższych uczuć. Ale mnie się wydaje, że to nieprawda. Jesteśmy nieczuli na to co dzieje się gdzieś daleko. Co ma mnie obchodzić los ginących Palestyńczyków, którym na głowy spadają bomby i gruz burzonych budynków? Co mnie ma obchodzić wojna Rosji z Ukrainą? Przecież to wszystko mnie nie dotyczy. Żyję tu i teraz. Mam rodzinę, pracę, aspiracje, zainteresowania, hobby, plany urlopowe, itd. i bardziej wkurza mnie sąsiad, który parkuje tak jakby całe miejsce pod domem należało do niego. Gdzie w tym codziennym zabieganiu jest miejsce na wrażliwość wobec ludzi ginących gdzieś na wojnie? Takich miejsc są setki. W Afryce, Iraku, Syrii, Korei Pólnocnej. Tam wszędzie giną ludzie. Niewinni. Setkami dzień w dzień idą do nieba... Tylko dziwnym zbiegiem okoliczności telewizja tego nie pokazuje. Uwzięli sie dzisiaj na wschodnią Ukrainę i Palestynę. I wałkują to na okrągło.

Dotarło do mnie, że tak naprawdę to media dyktują mi to co jest ważne, komu powinienem współczuć a kogo nienawidzić. Zdanie na dany temat wyrabiają mi "gadające głowy", czyli eksperci zapraszani do studia telewizyjnego, którzy wiedzą zawsze wszystko na dany temat. Nigdy nie ma podanej samej informacji. Zawsze jest za to jakaś interpretacja, określony obraz ma wywrzeć konkretne wrażenie. To jest oczywista manipulacja.

Czy można mieć pretensje, że ludzie nie zawsze i wszędzie reagują tak samo? Czy ja powinienem mieć sobie coś do zarzucenia, że teraz siedzę sobie wygodnie w fotelu, a tymczasem gdzieś indziej giną niewinni ludzie?

Tak wiem, coś trzeba robić. Jakoś się zabezpieczać, bo licho nie śpi. Wojna prędzej czy później przyjdzie i tutaj. Tym szybciej im bardziej będziemy obojętni na to co dzieje się teraz gdzieś daleko. Dlatego nie dziwię się, że stocznia zwodowała właśnie kolejny lotniskowiec. Nawet wiecej: jestem z tego dumny. Tak myślą zapewne też politycy, których wybierałem.

No tak, ale kiedyś z tego lotniskowca zapewne wystartują samoloty i w jakimś konflikcie zbrojnym zginą niewinni ludzie. Błędne koło. To pokazuje, że bardzo cenimy własne życie; ale życie innych, szczególnie naszych (nawet potencjalnych) wrogów juz nie ma dla nas znaczenia. To relatywizm - choroba współczesności. Punkt patrzenia zalezy od punktu siedzenia. I jesteśmy egoistami. Nam ma byc dobrze, a inni niech martwią się za siebie. W polityce nie ma trwałych sojuszy są tylko interesy. Na co dzień jesteśmy tacy sami. Każdy z nas jest egoistą. Wiem, że też nim jestem. Pewien ksiądz mi kiedyś powiedział: nie jesteś w stanie walczyć ze złem całego świata. Tu masz swoje życie i tu jest twoja walka. Chyba miał rację. Ale nadal myslę, że to relatywizm.

Zastanawiam się też co trzeba robić aby być autentycznym, czyli nie zakłamanym. Kimś, kto nie musi przywdziewać różnych masek w zależności od sytuacji? - Mówić i robić to co podpowiada serce? Ale przecież wiem, że ludzie kierują się emocjami w swoich wyborach a nie rozumem. Emocje mogą prowadzić do złych wyborów. Wiele razy się na tym złapałem. Zawsze też chciałem mieć zdolność rzetelnej oceny sytuacji by móc dokonać wyboru na podstawie tego co mi mówi rozum. Wydawało mnie się, że zdolność do zapanowania nad emocjami jest miarą dojrzałości. Ale teraz nie jestem tego taki pewien. No bo ponoć o człowieczeństwie przesądzają uczucia wyższe. Ale powiem szczerze - mam wątpliwości, czy niektórzy nie mylą emocji z uczuciami?

Tak na chłodno: co powinniśmy zrobić - my ludzie Zachodu - w kwestii wojny na wschodniej Ukrainie i w kwestii agresji Izraela na Strefę Gazy? Wysłać tam nasze wojska rozjemcze (błękitne chełmy), ustanowić zakazy lotów nad tymi strefami konfliktów i rozbroić tamtejszych terrorystów? - Bo tak naprawdę tylko to może zaprowadzić tam pokój. No tak, ale państwa agresorzy: Rosja i Izrael wcale tego nie chcą. I zrobią wszystko, żeby pokrzyżować takie plany. Cóż więc możemy zrobić? Apelować o opamiętanie? Nie posłuchają. Są opętani manią odwetu i zabijania. Jakieś wyimaginowane krzywdy są dla nich usprawiedliwieniem. Izrael ciągle powtarza, że jest otoczony przez samych wrogów, którzy tylko czekają na to aby go zniszczyć. Rosja uważa, że NATO niebezpiecznie zbliżyło się do jej granic ze wszystkich stron i nie pozostaje jej nic innego jak obrona przez atak. To jest ta chłodna kalkulacja, o którą ponoć nam chodzi.

A mnie się wydaje, ze gdyby zobaczyli w swoich wrogach braci, ludzi takich samych jak oni sami to powinni porzucić język konfrontacji. Żyć przecież można wspólnie w pokoju. Miejsca na świecie jest wystarczająca ilość. Żywności też nie powinno braknąć. Ja wiem, że około 30% tej żywności się marnuje, ale to już inna historia.

A właściwie ta sama. Dlaczego wolimy wyrzucać jedzenie na śmietnik niż wysłać to co nam zbywa - głodujacym? No wiem - to się nie opłaca. Niestety - życie ludzi umierających z głodu nie ma dla nas uzasadnienia ekonomicznego - zwyczajnie się nie opłaca. To jest niebywałe! Nam się nie opłaca przekazać jedzenia, które i tak się zmarnuje tym, którzy umierają z głodu! I tak sobię myślę: cóż ja biedny żuczek mógłbym z tym zrobić? I tak już coś robię - np. daję datki kiedy jest zbiórka... Wiec chyba jestem usprawiedliwiony?

Chyba jednak nie. Pójdę jutro do supermarketu i znowu kupię świeże owoce - prosto z Afryki. Pokazywali kiedyś w TV jak ci biedacy je tam zbierają, pakują, przygotowują transport do samolotu, który według kantraktu musi w ciągu paru godzin dotrzeć do naszych sklepów i znaleźć się na półkach, aby jeszcze tego samego dnia klient go kupił. Normy są tak wyśrubowane, że znalezienie jednego zepsutego owocu albo nie o takim rozmiarze powoduje odrzucenie całej partii towaru. Kogo obchodzi, że jakiś Murzyn, który zarabia 2 dolary dziennie i zbierał to od 4-ej rano nie dostanie zapłaty? Pamiętam jak pewien misjonarz kiedyś opowiadał, że tam gdzie on jest w Afryce (nie pamiętam już kraju) mężczyzna jest szczęśliwy jak może zjeść jeden skromny posiłek dziennie. A zarobić na utrzymanie rodziny trzeba. Siłę do pracy też trzeba mieć.

Czy mnie tak naprawdę to obchodzi? Co mam zrobić? Co mielibyśmy my wszyscy zrobić aby tej oczywistej niesprawiedliwości i krzywdzie zaradzić?

W takim świecie żyjemy. Pełnym niesprawiedliwości, nędzy, rozpaczy i braku poszanowania dla życia, które ponoć powinno być najwyższą wartością. Słyszałem dawno temu w szkole na lekcji religii, że życie jest wartością samą w sobie i jest dobrem najwyższym przynależnym każdemu człowiekowi. Później się dowiedziałem od pewnego profesora, że nie tylko liczy się życie, ale i jakość życia. Idąc tym tokiem rozumowania można przyjąć, że im nędzniejsze życie tym ma ono mniejszą wartość. A życie nienarodzonych nie ma chyba żadnej, bo jakie ono będzie - niewiadomo. Tym sposobem łatwo jest usprawiedliwić aborcję. To właściwie powiedział ten profesor. Taki też jest przekaz medialny. Dlatego jest precedens: życie może być nic niewarte. Tym samym człowiek może nie mieć prawa do istnienia! Niektórzy posuwają się nawet do stwierdzenia, że to nie-człowiek.

I znowu się potwierdza powiedzenie, że punkt patrzenia zależy od punktu siedzenia. Po prostu przyjmujemy to co nam wygodne. Ten relatywizm z naszm wrodzonym egoizmem i lenistwem daje taką właśnie mieszankę "człowieczeństwa". Ale ja mam coraz większe obawy, czy nazywać to "człowieczeństwem". Chyba bedę musiał wyruszyć na jego poszukiwanie. Wgłąb siebie? A może lepiej nie kusić losu?

Kiedyś mieszkałem w takim miejscu, ze prawie codziennie przechodziłem obok budynku z napisem "Musica Spiritus Movens". Pamiętam jak mój znajomy zawsze się cieszył z tego "Spiritus" i pytał mnie kiedy się napijemy? Po jakimś czasie dowiedziałem się o co tak naprawdę w tym chodzi: że muzyka uskrzydla ducha. A jeszce później dowiedziałem się, że ducha uskrzydla Pan Bóg zsyłając nam Ducha Świętego. I tak sobie myślę, że bez tego uskrzylonego ducha ludzkiego chyba nie powinniśmy mówić o człowieczństwie. Dopiero On może zapewnić nam pełnię i pokój. Zarówno ten wewnętrzny jak i zewnętrzny.

I to jest chyba droga do osiągnięcia tego celu - pokoju, świata bez wojen, bólu i niesprawiediwości. Droga do tego aby nasze życie nabrało odpowiedniego wymiaru i wartości. No i jego poszanowania. Ale czy nam o to chodzi? Musieli byśmy mieć sumenie (niespaczone). A chyba nie wszyscy tą tomaszową definicję podzielają? I tu jest problem.

Było by dla nas wszystkich lepiej, gdybyśmy "nie chodzili ścieżkami występnych". Myśliciele, filozofowie, duchowni, autorytety moralne mówią o tym od wieków. Ale chyba nie jesteśmy na takie życie gotowi? Mentalnie. Po prostu jesteśmy drapieżnikami. I w genach mamy wpisaną rywalizację i walkę. Kto pamieta film "Urodzeni mordercy"? Więc czy można mieć pretensje do natury, że ktoś się urodził do zabijania?

I dlatego chyba są potrzebne te policjantki na koniach, które znowu przejechały pod moimi oknami. Tym razem dwie...

0 komentarze:

Prześlij komentarz

.