Po ponad 20 latach od upadku Związku Sowieckiego, który swoimi wpływami sięgał aż po Berlin, Moskwa wraca do imperialnej polityki i próbuje rozszerzyć, czy raczej odtworzyć strefę wpływów, jaką utraciła po rozwiązaniu ZSRS. Przypominają o tym nie tylko słowa Władimira Putina, ale konkretne działania wobec dawnych radzieckich republik.
Związek Sowiecki, by zachować choćby minimalną kontrolę nad dawnym imperium, na kilka dni przed formalną likwidacją powołał do życia Wspólnotę Niepodległych Państw. W jej skład oprócz Rosji weszło jeszcze 10 krajów. Większość z nich (przede wszystkim w części azjatyckiej) wpadła w ręce byłych komunistycznych aparatczyków ze skłonnościami autorytarnymi. Były to słabe państwa, które utrzymywały się na powierzchni tylko dzięki pomocy ekonomicznej Rosji. Kremlowi najbardziej zależało jednak na rozszerzeniu wpływów bardziej na zachód i początek drugiej dekady XXI wieku dał ku temu okazję. Wszystko przy aprobacie prorosyjskich polityków, armii i służb specjalnych.
Najdobitniejszym przykładem jest ścisła współpraca Białorusi i Rosji nawiązana zaraz po upadku Związku Sowieckiego. Pozbawiona surowców naturalnych i dostępu do morza Białoruś jedyne na co mogła liczyć to współpraca z potężnym sąsiadem. Było to tym łatwiejsze, że w 1994 roku prezydentem kraju został Aleksander Łukaszenka. Wyrazem jego prorosyjskiej polityki były dążenia do stworzenia federacji czego efektem było powstanie w 1999 roku Związku Białorusi i Rosji. Władimir Putin w 2002 roku zaproponował Łukaszence, stworzenie jednego państwa, w ramach którego Republika Białorusi miała zostać podzielona na trzy gubernie i włączona do Rosji. Łukaszenka nie wyraził jednak na to zgody.
Gdy w zależności od sytuacji międzynarodowej UE stosuje różne naciski na Białoruś to jedynym krajem, na który zawsze może liczyć jest właśnie Rosja. Moskwa skrzętnie to wykorzystuje, czyniąc na przykład z Białorusi swoją bazę wypadową i sprowadzając tutaj coraz więcej uzbrojenia i woskowego sprzętu. Regularnie obie armie ćwiczą też symulowane ataki na Polskę i kraje nadbałtyckie. Choć relacje obu krajów nieco ostatnio ochłodły, to Rosja wciąż pozostaje najważniejszym sojusznikiem Białorusi i nie zanosi się na to, by szybko z tej współpracy zrezygnowano.
Najnowszy „nabytek” Rosji to Gruzja. Po zwycięstwie Gruzińskiego Marzenia w ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych premierem został Bidzina Iwaniszwili, polityk i miliarder z pokaźnym majątkiem szacowanym na ponad 6 mld dolarów. Choć w swoich wypowiedziach nadal wykazuje euroatlantyckie aspiracje, to nie ma się co łudzić, że ten mały kraj zaczyna orbitować w kierunku Rosji. Bliski Rosjanom premier tak pokaźnego majątku bardzo szybko dorobił się w latach 90. w Moskwie, a jak wiadomo bez powiązań ze służbami i byłym aparatem komunistycznym robienie interesów było niemożliwe. Dlatego Iwaniszwili za wszelką cenę chce odkleić od siebie łatkę sprzymierzeńca Moskwy i w tym celu sprzedał nawet wszystkie aktywa w Rosji.
Jak na razie bliższe związki z Moskwą blokuje Micheil Saakaszwili, ale jego kadencja kończy się jesienią tego roku i jego miejsce może zająć kolejny prorosyjski polityk. Dla Rosji wystarczające będzie, jeżeli Gruzja pogodzi się z tym, że nie panuje już nad Abchazją i Osetią Południową (Iwaniszwili w wywiadzie dla CNN powiedział wprost, że jego priorytetem jest dążenie do przyjaznych stosunków z Rosją) i będzie przeciągać rozmowy z Unią Europejską i przede wszystkim z NATO. Moskwa bardzo obawiała się, żeby bazy Sojuszu nie wybudowano tuż pod jej nosem. Poza tym sam fakt obecności kontyngentów sił Paktu spowodowałby, że prowokacje, czy jawny atak byłyby bardzo utrudnione albo wręcz niemożliwe. Teraz, gdy zmieniły się priorytety rządu, Rosja może odetchnąć z ulgą.
Rosja doskonale radzi sobie z rozgrywaniem małych krajów, czego doskonałym przykładem jest Mołdawia. Ten wciśnięty między Ukrainę i Rumunię kraj już od czasu, gdy uzyskał niepodległość musiał radzić sobie ze wspieraną przez Rosjan separatystyczną republiką Naddniestrza (notabene uznawaną tylko przez wspomnianą Abchazję i Osetię Płd.). Kiszyniów bezskutecznie starał się przywrócić kontrolę nad zbuntowanym regionem, ale próby zakończyły się fiaskiem, przede wszystkim z uwagi na obecność rosyjskiej armii na terenie Naddniestrza. Prezydent tego separatystycznego regionu Jewgienij Szewczuk pod koniec marca tego roku powiedział wprost, że chce on przyłączenia do Federacji Rosyjskiej. Tęsknotę za dawnym ZSRS wyraża nawet czerwono-zielona flaga z czerwoną gwiazdą oraz sierpem i młotem, a więc taka sama jak Mołdawskiej SRS. Jeśli dążenia Szewczuka się powiodą, to Rosja uzyska w tej części Europy nowy przyczółek, który można będzie na przykład silnie zmilitaryzować i straszyć nim Rumunię, Bułgarię czy pozostałe kraje regionu.
źródło: http://wpolityce.pl/polityka/158161-jak-rosja-wygrywa-wschod-moskwa-wraca-do-imperialnej-polityki-i-probuje-odtworzyc-strefe-wplywow-jaka-utracila-po-rozwiazaniu-zsrs
Wspólnota Niepodległych Państw żyje w strachu przed Moskwą i powtórką z Ukrainy
Ani rewolucja na Ukrainie, ani rosyjska polityka wobec Kijowa nie wzbudziły entuzjazmu Wspólnoty Niepodległych Państw. Reakcją poszczególnych stolic na te wydarzenia jest mieszanka obaw przed własnymi Majdanami oraz interwencją Moskwy. Polityka na obszarze poradzieckim jest zatem pełna sprzeczności, ale jakościowa zmiana sytuacji w świecie i na poradzieckiej przestrzeni nie pozwalają żadnemu państwu strefy WNP na zachowanie wygodnej neutralności - pisze Robert Cheda dla Wirtualnej Polski.
To nie jest tekst o Ukrainie, choć od niej wszystko się zaczyna. Rosyjski politolog Fiodor Łukjanow twierdzi, że Moskwa decydując się na agresywną politykę ukraińską, rozpoczęła światową grę o najwyższą stawkę. Anektując Krym udowodniła Zachodowi, że definitywnie kończy ze złudzeniem przynależności do cywilizacji euroatlantyckiej, otwiera natomiast własną politykę przyciągania, nieograniczoną wcale do strefy WNP.
Celem Rosji jest odtąd pełne przewartościowanie wyników zimnej wojny. Zgodnie z modną obecnie na Kremlu doktryną, Rosja odzyskała status globalnego centrum siły, a to wymaga od zwycięskiego we własnym mniemaniu Zachodu, poważnego traktowania jej postulatów i żądań. Jakich? Uznanie obszaru poradzieckiego za strefę rosyjskich interesów to już zbyt mało, dziś Rosja chce współdecydować o światowym porządku. Dlatego w kolejnym rozdaniu Moskwa wykłada na stół swoje projekty integracyjne, w rodzaju BRICS, Szanghajskiej Organizacji Współpracy, i oczywiście te najważniejsze - Eurazjatycką Strefę Ekonomiczną oraz ODKB (Organizację Układu o Zbiorowym Bezpieczeństwie).
Rosja nie ukrywa, że szuka sojuszników wśród podobnie myślących na całym świecie, a szczególnie w Europie. Bo jej oferta jest bardziej konkurencyjna wobec osłabionej kryzysem UE i nadwyrężonego globalną nadaktywnością NATO. Taka opcja stawia przed szczególnie trudnym wyborem poradzieckie republiki, o ile nie chcą u siebie powtórki ukraińskiego scenariusza. Długie ręce Moskwy w tym kraju ujawniły bowiem pełną gamę instrumentów nacisku, od zielonych ludzików, przez ekonomiczne embargo i restrykcje migracyjne, po wykorzystanie ludności rosyjskojęzycznej.
Jakościowa zmiana polega również na tym, że Kreml nie ogranicza się wcale do geopolityki. Ideową misją Putina jest metafizyczny Russkij Mir, którego odbudowa dopełni potencjał Moskwy obszarami i żywiołami rosyjskimi. Ukraina jest zatem twardym, globalnym i regionalnym przesłaniem mocarstwowości, a kto jak kto, ale stolice WNP dobrze znają metody działania starszego brata. Dlatego pierwsza połowa 2014 r. upłynęła państwom wspólnoty na gorączkowym zabezpieczaniu własnej suwerenności. Nie jest to proste zadanie, bo hybrydowa wojna, jaką Rosja toczy de facto ze wspólnotą euroatlantycką oraz zarządzany z Moskwy ukraiński chaos, kończą dość brutalnie i zachodnie złudzenia końca historii, i gentleman's agreement z Białowieży, które w 1991 r. rozwiązało ZSRR.
Wietrzenie gabinetów
Rosyjskie media triumfalnie informują własnych czytelników o kolejnych deklaracjach poparcia dla ukraińskiej strategii, płynących ze stolic WNP. Jednak w ocenie Moskiewskiego Centrum Carnegie, rzeczywistość jest zupełnie inna. Komunikaty władz Kazachstanu, Kirgizji, Armenii i Białorusi (najbliższych sojuszników Rosji) to majstersztyk werbalnych uników oraz brak jednoznacznego poparcia Moskwy. Oświadczenia podzielają jedynie prawo Rosjan do własnego języka i kultury, ale także uznają prawo Ukrainy do integralności terytorialnej. Czy tego można było się spodziewać od Astany i Mińska, z potężnymi rosyjskimi mniejszościami? Lub od Erywania i Biszkeku, uzależnionych od rosyjskich surowców i skonfliktowanych z bogatszymi Azerbejdżanem i Uzbekistanem?
To nie wszystko, bo prezydenci Kazachstanu, Armenii i Kirgizji przewietrzyli rządowe gabinety, wybijając Rosji możliwość wmieszania w wewnętrzne sprawy. O odwołaniu ormiańskiego premiera Sargisiana zadecydowały jego proeuropejskie sympatie, zniknął więc polityk drażniący Moskwę. Jednak równoległym celem dymisji było osłabienie opozycji. To paradoks, ale Sargisian uchodzący za cichego zwolennika UE, był za nieudolność zwalczany przez demokratyczną opozycję, która wiosną planowała antyrządowe demonstracje, mogące stanowić zarzewie Majdanu.
Z kolei prezydent Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew postawił na ekonomiczne wzmocnienie państwa, powołując na stanowisko premiera Karima Masimowa, który przeprowadził kraj przez światowy kryzys. Natomiast w nękanej klanową i etniczną anarchią Kirgizji powstała nowa koalicja rządząca, której celem jest wzmocnienie władzy centralnej, a w ten sposób suwerenności kraju.
Tak więc główni sojusznicy Rosji wyciągnęli na swój sposób lekcję z ukraińskich doświadczeń. Jednak na tym nie koniec, bo na czerwcowym posiedzeniu Związku Celnego okazało się, że wymienione kraje (a także Białoruś) nie poprą rosyjskich propozycji embarga na ukraińskie i mołdawskie towary, w odwecie za podpisanie przez Kijów i Kiszyniów umów stowarzyszeniowych z UE.
Osobne miejsce zajmuje w ostatnich tygodniach polityka białoruska, oparta od lat na wygrywaniu różnic między Rosją, a Europą. Mińsk wręcz demonstracyjnie nie zerwał kontaktów z Kijowem, a Łukaszenka kazał Białorusinom zawczasu przygotować się na znaczący wzrost opłat za rosyjski gaz. Wystawił także do prywatyzacji pół setki państwowych przedsiębiorstw, licząc na udział zachodnich inwestorów.
Wietrzenie opozycji
Azerbejdżan, Gruzja i Mołdawia otwarcie skrytykowały ukraińską awanturę Rosji. Kiszyniów i Tbilisi stawiają przecież na integrację z UE. Natomiast Baku zacieśniło kontakty ze swoim głównym sojusznikiem - Stambułem. Podczas rozmów ze swoim tureckim odpowiednikiem, azerski prezydent Alijew demonstracyjnie powrócił do pomysłu budowy wspólnych sił zbrojnych. Trudno o bardziej czytelne dla Rosji przesłanie. Azerbejdżan bogacący się w ostatnich latach na eksporcie gazu, zbroi się intensywnie, wyrastając na zakaukaskie mocarstwo militarne, które nie wyklucza zbrojnego rozwiązania konfliktu wokół Górskiego Karabachu.
Inną wspólną cechą poradzieckiego Kaukazu jest wzmożona walka z opozycją. Nie ustrzegła się tego nawet Gruzja, w której zwycięska w ostatnich wyborach partia Gruzińskie Marzenie, rozlicza z władzy obóz prezydenta Michaiła Saakaszwili, i to nie do końca demokratycznymi metodami. Otwarcie represyjną politykę prowadzi w ostatnim czasie Baku, co międzynarodowi obserwatorzy wiążą z kijowskim buntem. Azerskie władze nie przebierają w środkach, aresztując zarówno przywódców opozycji politycznej, jak i niepokornych dziennikarzy, najczęściej pod zarzutami szpiegostwa i korupcji.
Identyczne wietrzenie opozycji ma miejsce w republikach Azji Centralnej - Tadżykistanie i Uzbekistanie. Kraje te nigdy nie słynęły z demokracji, jednak ostatnia akcja politycznych prześladowań jest prowadzona z takim natężeniem, że wywołała poważny niepokój międzynarodowych organizacji obrony praw człowieka, które wystosowały do ONZ specjalny raport.
Polityczna schizofrenia
Czego jeszcze mogą dokonać poradzieckie republiki, aby wzmocnić swoją niezależność od Moskwy i ustrzec ukraińskiej infekcji? Można powiedzieć, że od czasu agresji na Ukrainę prowadzą starcie, w którym granicą jest naruszenie rosyjskiej roli arbitra posowieckiej przestrzeni. Tadżykistan zintensyfikował akcję zmiany zruszczonych nazw geograficznych i nazwisk. Uzbekistan likwiduje konsekwentnie rosyjskie szkolnictwo oraz dostęp do rosyjskiej oferty kulturalnej i medialnej. Na większą inicjatywność może sobie pozwolić Mołdawia, której minister spraw zagranicznych publicznie zarzucił Moskwie finansowanie prorosyjskich ugrupowań i polityków. Kiszyniów zablokował także transmisję rosyjskiej telewizji.
Z drugiej strony, polityka państw poradzieckich wywołuje wrażenie schizofreniczne. Reżimy znajdujące się w orbicie wpływów Moskwy są zainteresowane rosyjską pomocą militarną i specjalną w zwalczaniu ew. Majdanów. Rosyjska oferta zawarta zarówno w dwustronnych porozumieniach, jak i statucie ODKB jest dla nich kluczową gwarancją politycznego trwania. Moskwa jest także jednym z głównych kredytorów, a migracja zarobkowa do Rosji, pozostaje kluczowym filarem narodowych budżetów.
Co więcej, Rosja jest nadal gwarantem zamrożonych konfliktów etnicznych i granicznych, jakie pozostały w spadku po ZSRR. I wykorzystuje wszystkie okazje do utemperowania "bratnich narodów". Gdy Kazachstan uznał, że pełne zniesienie barier celnych w ramach Eurazjatyckiej Przestrzeni Ekonomicznej promuje głównie rosyjski przemysł, Żyrinowski wystąpił w mediach z propozycją utworzenia Środkowoazjatyckiego Okręgu Federalnego Rosji ze stolicą w Wiernym (imperialna nazwa kazachskiej stolicy Astany). Może Żyrinowski jest klaunem, ale klaunem kremlowskim, i mówi to, co mu każą urzędnicy rosyjskiego prezydenta. Kazachstan skierował do Moskwy notę protestu, ale rosną obawy przed wykorzystaniem, liczącej 25 proc. ludności kraju mniejszości rosyjskiej.
Jeszcze mniej patyczkuje się Moskwa w relacjach z Kiszyniowem. Jeśli Mołdawianom zachciało się do UE, to proszę bardzo. Ale blisko milion mołdawskich gastarbeiterów ma szybko wrócić z Rosji do domu. Azerbejdżan chce siłą przywrócić jurysdykcję nad Górskim Karabachem? Musi się liczyć z aktywnym parasolem powietrznym, który zastosuje Rosja, teoretycznie w celu ochrony własnego zgrupowania wojsk w Armenii.
Przykłady można mnożyć w stosunku do każdej "bratniej" republiki. Bo Kreml żyje teorią dziejów, zgodnie z którą każdy objaw niezależności w strefie WNP, to dowód na zachodni spisek. Już po rozpoczęciu ukraińskiej awantury politolodzy Rosyjskiego Instytutu Badań Strategicznych (kremlowskiego think tanku) sformułowali tezę o celowej budowie południowo-wschodniej cięciwy niestabilności, której zadaniem jest odciągnięcie Rosji od kluczowej strategii. Innymi słowy Moskwa, zamiast koncentrować się na problemie ukraińskim i zagadnieniach globalnych, będzie musiała trwonić potencjał gasząc antymoskiewskie pożary w Azji Środkowej i Zakaukaziu.
źródło: http://wiadomosci.wp.pl/kat,1356,title,Wspolnota-Niepodleglych-Panstw-zyje-w-strachu-przed-Moskwa-i-powtorka-z-Ukrainy,wid,16751644,wiadomosc.html?ticaid=113151
Gdyby Niemcy destabilizowały sytuację np. na Śląsku i województwie zach.-pomorskim rozdając swoje paszporty komukolwiek, koncentrowali wojska przy granicy, organizowali napady na niechętnych sobie polityków czy pogromy Polaków w miastach niemieckich, a w efekcie te dwa regiony ogłosiłyby "niepodległość" i prośbę o włączenie do Niemiec, to pewnie sam byłbyś zwolennikiem jakiegoś działania. Rosja tam prowadziła dokładnie taka samą wojnę jak z Ukrainą w tej chwili, a powody także były identyczne, powodami pozornymi to Osetia i Abchazja, faktycznym powodem była próba zniechęcenia Gruzji do wejścia na drogę głębszej integracji z zachodem. Ta polityka na dłuższą metę się nie powiedzie, ponieważ ... Rosji na nią nie stać, świat ucieka gospodarczo i pozostaje głupia propaganda o tonących gospodarkach zachodu i upadającym dolarze. Ale wystarczy popatrzeć na rezerwy złota i innowacyjność gospodarek Europy zachodniej, i Stanów, porównać je z "potęgą" rosyjską i można sobie wyobrazić jak skończy się mega kryzys dla Rosji i komu może zależeć na wojnie.
OdpowiedzUsuń